Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 21 lutego 2017

Na "dzień dobry" trzeba sobie zasłużyć...;o)

     To był rok, w którym postanowiliśmy wprowadzić w plany wakacyjne pewną korektę...Dzieciaki pojechały na obóz, a potem mieliśmy wspólnie ruszyć w Bieszczady, bo Ich matka miała już ewidentnie "dość płaskiego"...Zapragnęłam gór !!
     Pan N. leżakował właśnie na kanapie, ja na fotelu drapałam Cezarego za uchem, kiedy w TV nadano komunikat:

"Przez teren Warmii i Mazur przeszedł huragan, siejąc zniszczenia. Zerwał linie energetyczne (kilka tysięcy gospodarstw bez prądu), zrywał dachy z budynków mieszkalnych i gospodarczych (kilkaset zadaszeń zmieniło miejsce pobytu), zniszczeniu uległo również kilkaset hektarów lasu, ale tych szkód nadleśnictwa jeszcze nie oszacowały. W najtrudniejszej sytuacji znaleźli się Harcerze. Kilka obozów uległo całkowitemu zniszczeniu. Kilkanaście osób doznało urazów. Kilka osób jest hospitalizowanych. Meteorologowie przewidują, że pasmo huraganowych wiatrów będzie przechodziło przez północne rejony Kraju przez kolejne trzy dni"...

Tyle komunikatu...
     Spojrzeliśmy na siebie z bladymi obliczami...Warmia i Mazury to rzut beretem od Drawskiego...Jak Ich tak hurtem zmiata, to czort znajet, na którym drzewie nasze Dzieciaki spędzą kolejną noc...Odruchowo spojrzałam na wyświetlacz komórki...To był "błogosławiony" drugi rok, kiedy Dzieciaki już miały komórkę...Jedną, ale zawsze kontakt ze Światem był...
Wiedziałam, że obsługujący ją Pierworodny, wyłącza telefon, bo o prąd w lesie trudno...
Zadzwonić ??
Eeee...Bez sensu...Pora taka, że nie odbierze...
     - Jakby się coś działo, to by dał znać..- utwierdził mnie w słuszności przemyśleń Pan N. - A poza tym, widziałaś jak Oni obóz budują...Komendant - Żołnierz, to żadnej lipy nie pozwoli Im odwalić...
I zaczęliśmy "kontemplować" jakieś filmidło...
     Dzwonek do drzwi...
??
     Prawie 22-ga na zegarze, a komuś się wizytacja zamarzyła ??
Za progiem zastałam sporą grupkę Ludzi...
Orzesz...(ko)
     - Jedziecie Państwo po Dzieci ?? - pytają wszyscy razem...
     - Po Dzieci ?? - precyzuję jak jakaś oślica...
     - Nie widziałam Pani w TV ?? Kataklizm !! Ręce, nogi połamane !! Głowy porozbijane !! Plecaki na drzewach !! - wyliczają jednocześnie...
     - Ale to Warmia i Mazury !! - usiłuję zapanować na chaosem...
Z sąsiednich mieszkań zaczynają wyglądać Sąsiedzi...
Rodzicielska troska zaczyna się przeradzać w zbiorową panikę...
Panowie rozpoczynają rozplanowywanie ekspedycji ratunkowej...Panie obcierają twarze z łez...
Ło Matko i Córko...
     Zbieram do kupy ostatnie dwie szare komórki, które o tej porze jeszcze nie spały...
     - Pierworodny ma przy sobie komórkę...Gdyby coś się złego działo na pewno by nas zawiadomił !!
Na korytarzu zapanowała niespodziewana cisza...
     - Nie dzwonił ?? - dopytywał jakiś Niedowiarek...
     - Nie dzwonił. Nie przysłał sms-a. Komórka jest wyłączona jak zawsze.Zgodnie z umową będzie dzwonił pojutrze.- ucinam dyskusję...
     Rodzice powoli zaczęli rozchodzić się do domów...
     Ja, po powrocie na fotel wysłałam do Pierworodnego sms-a:

     "Zadzwoń natychmiast po włączeniu komórki, sprawa pilna."

A potem przeżyłam dwa koszmarne dni...
Lęk o Dzieci ?? Niepokój ??
A gdzieżby...
     Przez dwa dni byłam nękana przez tłumy Rodziców...Nawet do sklepu nie mogłam wyjść w spokoju, bo zawsze mnie ktoś namierzał...Pan N. też lekko nie miał, bo w drodze do pracy musiał udzielać podobnych informacji...
Po dwóch dniach telefon zadzwonił...
     - Matko Boska !! Mamo !! Co się stało ?? - wykrzyczał do słuchawki, zdenerwowany ponad miarę Pierworodny.
     - Nic...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą...- W TV pokazali, że Harcerze zbiorowo zdobywają odznaki lotników...W Zaścianku taka panika, że ją ogarnąć trudno...
     - Aaaa...Przez ten huragan ?? - dociekał Pierworodny...
     - Dokładnie tak...W TV pokazali ruiny po kilku obozach...- potwierdziłam...- Co u Was ??
     - Komendant miał komunikat już trzy dni wcześniej, więc cały obóz został wzmocniony...Fosy takie żeśmy pobudowali, że czołgi nie przejdą...Leśniczy mało zawału nie dostał jak zobaczył...Namioty tak do ziemi przykute, że teraz się martwimy, jak je porozbieramy na koniec...Na tą feralną noc, co miał ten wiatr przejść, to Komendant załatwił z Dyrektorką Szkoły, że Dzieciaki i Dziewczyny będą spały w sali gimnastycznej, w obozie zostały same "Bysiory"...
     Po tonie głosu wiedziałam, że Pierworodny się do "Bysiorów" zaliczał...
     - Czyli wszystko w porządku ?? - dopytywałam...
     - Wcale nie !! Zaiwanialiśmy przez trzy dni, a u nas nawet nie powiało !! Deszczu były też tyle co "kot napłakał"...-wyżalił się Pierworodny...
Ot, i masz matko zagwozdkę...
Pocieszać Pierworodnego, że jeszcze powieje ??
     Poopowiadało mi jeszcze Dziecię nowinki obozowe, a na moje żądanie rozmowy z Dziecięciem młodszym, odpowiedziało:
     - Nie ma możliwości !! Jej Zastęp przygotowuje dzisiaj ognisko i jest bardzo zajęta !! Zaraz mówiła, żebym Jej nie wolał...
Tyle w temacie matczynej tęsknoty...
     - To niech chociaż wrzaśnie z daleka, że żyje !! - domagałam się dla spokojności ducha...
     Po chwili usłyszałam daleki, ale gromki wrzask, przynajmniej kilku gardeł...Czy było między nimi "gardło" Córci ?? Hmmm...
Umówiłam termin kolejnego "kontaktu" i odłożyłam telefon...
     W tym monecie zadzwonił dzwonek u drzwi...
Mam w mieszkaniu monitoring !! A już na pewno podsłuch...
     Za progiem stała "najgorliwsza" z Matek...
     Opowiedziałam Jej wszystko dokładnie...No może nie tak całkiem dokładnie...Pominęłam fakt, że Jej Syn też był w grupie "Bysiorów", bo założyła od razu, że nocował bezpiecznie razem z Dziećmi i Dziewczynami...Kiedy usłyszałam:
     - Jak to dobrze, że mój Synuś był bezpieczny...
Nie umiałam zdobyć się na całkowitą szczerość...
     Od Niej dowiedziałam się, że kilkoro Rodziców wynajęło "nyskę", a dwóch Ojców pojechało na ochotnika, ratować Dzieci...
Nadgorliwość ??
     Żałowałam, że Pierworodny nie posiadł tej wiedzy, a wysłanie sms-a nie miało sensu...
Panowie wrócili sami...
     Ale od tego dnia nie mówią mi "dzień dobry"...;o) 

19 komentarzy:

  1. Przecież Dzieci były... harcerzami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zapewne radziły sobie w "plenerze" znacznie lepiej niż Rodzice...;o)

      Usuń
  2. Moja dzecina pojechala na oboz harcerski jako dziewieciolatka, rozgarnieta i doswiadczona w zyciu pod namiotem. Ale po trzech dniach opadow pojechalam (niedaleko) zobaczyc co sie tam dzieje, bo obozowali nad rzeka. Kontaktu zadnego nie bylo - lata osiemdziesiate. Musialam ja zabrac, bo namioty przemokniete, barlogi (bo nie lozka) mokre, cala odziez wilgotna, a wiekszosc dzieci przeziebiona. Komendant powiedzial, ze musza sie hartowac! Ok, ale nie we wszechobecnej wilgoci! Oczywiscie dlugie zapalenie oskrzeli ja musialam u niej kurowac, nie komendant :) Dobrze, ze teraz sa komorki, ewentualnie gdzies w bliskosci telefony stacjonarne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki obóz też pamiętam...Jak wracali to im woda z plecaków wyciekała, ale słowa skargi nie słyszałam, więc udawałam, że nie widzę...;o)

      Usuń
    2. Jak miałam 16 lat to byłam na takim obozie, pościel była sucha, ale namioty nie miały podłóg i wstając z łóżka wdeptywało się w lepką breję. Najważniejsze na tym obozie było to, że było fajnie, a to błocko jest sympatycznym wspomnieniem ;)

      Usuń
    3. Fajność jest najważniejsza...;o)

      Usuń
  3. Miałam 9 lat, jak byłam na koloniach w samym środku zielonogórskich lasów. Ostatni dzień koloni polegał na fasowaniu wałówki na podróż, rozebraniu bielizny pościelowej, ułożeniu jej w kosteczkę i czekaniu z walizkami na podwórku na autokary. Kolonia to była zbiorówka dzieci z całej Polski i rozjeżdżaliśmy się kilkoma autokarami w odpowiednich kierunkach. No więc czekaliśmy, godzinę, dwie, trzy, inne dzieci wsiadały do swoich autokarów i odjeżdżały, a my czekaliśmy. Nasi rodzice w wyznaczonym miejscu we Wrocławiu, czekali krócej o czas naszego dojazdu, ale i tak czekali chyba ze dwie godziny zanim ich poinformowali, że dzieci jednak dzisiaj nie przyjadą. Mała grupka wrocławian spędziła noc na gołych siennikach przykryci gołymi kocami. W podróż wyruszyliśmy na drugi dzień rano. Był rok 67 ubiegłego stulecia, o komórkach żadnemu przeciętnemu Polakowi się nie śniło, oni śnili o telefonach stacjonarnych, bo tych było jak na lekarstwo ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ehh, to były czasy ;)
    A nadgorliwych tatuśków to chyba Ci nie żal, w sensie, że "dzień dobry" nie mówią? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy rodzice martwią się o swoje dzieci.
    Jeśli dawniej rwali włosy z głów, to teraz by sobie żyły podcinali - rodzicielska kuratela przyjęła formę masowej histerii ;)
    Miłego wieczoru, Gordyjko :)

    OdpowiedzUsuń