Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 18 czerwca 2016

Nowości z Wrzosowiska, czyli o czarownicy bez miotły...

     Macie już dość rodzinnej epopei ??
No to wracamy na ziemię...
Dosłownie...
     Już w zeszłym roku zaświtał nam w głowach pewien pomysł...Efekt nieziemskich wręcz upałów, i faktu, że z trudem utrzymywałam w "Orzeszku" temperaturę nie przekraczającą 50 stopni...
Lubię ciepełko, ale żeby aż tak ??
     Chylę czoło w pokorze, przed Mieszkańcami Afryki...
Że Oni to mają genetyczne ??
Na 50 stopni, to nawet genetyka nic nie poradzi...
Można to przeżyć, ale polubić ??
Ja też poniekąd przeżyłam...Nie polubiłam...
     Pan N. rozpoczął starania, żeby mi ulżyć w ciężkiej doli, bo wiedział, że z moich "mikstur" nie zrezygnuję...
     Skoro wybudował mi bardzo praktyczną suszarnię do ziół, to w końcu, po coś te zioła suszę...Że o zbieraniu nałogowym nie wspomnę (kilka razy już bym przez te ziółka wygrzmociła malowniczo, bo zamiast patrzeć pod nogi, to ja się po zachwaszczonych chaszczorach rozglądam)...
Ale wracajmy do pomysłu...
     Pan N. pięknie teren wyrównał, bloczki spoziomował i ustawił konstrukcję, której może mi do woli zazdraszczać każda, szanująca się czarownica...
Jedynie miotły nie chciał mi sprezentować...
     Konstrukcja wygląda tak...


     Prawda, że piękna ??
     Może na pierwszy rzut oka, wygląda jak stanowisko do produkcji "księżycówki", ale to tylko złudzenie...
     W garach są same pyszności...


     W mniejszym, warzy się właśnie, pyszna mikstura na szkodniki i choroby...
- łupinki z cebuli i cebula,
- rumianek (dobry na wszystko),
- majeranek...
Bez przypraw...
Chociaż wygląda to na pierwszej jakości żur...
Po zagotowaniu, trzymam to na ogniu przez 30 minut, a następnie "przechodzi" zapachem do wystygnięcia...
Z 5 litrów naparu wychodzi 18 litrów roztworu (stężenie można regulować dowolnie), którym spryskuje się roślinki...
     I precz mówimy mszycom, miodówkom, skoczkom, przędziorkom i mrówkom...A rumianek leczy rany...
     Pan N. z pełnym poświęceniem pryskał roślinki (przecedzonym roztworem)...
     Z resztą, Pan N. w ogóle był bardzo zajęty, bo pomagał również swojej czarownicy...


To już "wielki gar"...
     Kiedyś służył do gotowania pieluch i ciuszków naszych Dzieciaków...Potem leżakował w piwnicy, czekając na lepsze czasu (był pojemnikiem na "coś tam"), a teraz rozpoczął karierę ma Wrzosowisku...
Karierę znamienną...


     Tutaj, to dopiero się "działo"...;o)
- rumianek,
- skrzyp polny,
- tasznik pospolity,
- glistnik jaskółcze ziele,
- kilka liści babki pospolitej,
- kocimiętka...
A jaki był zapach !!
     To jest miksturka "ku zdrowotności"...Samo "dobre" w jednym garze...
Z 20 litrów wywaru wychodzi 100 litrów mikstury...Do podlewania...Najlepiej "na korzeń"...
     Tego już wszystkim nie wystarczyło...
Dostały truskaweczki i krzaczki w sektorze "truskawkowym"...Dostały poziomeczki...I nasze młode jabłonki...
No i jeszcze odrobinka została dla tui, którą otrzymaliśmy w darze od Siory mojej umiłowanej...Zaczyna nam bidulka okrutnie marnieć...Nie Siora...Tuja...
     Żebym sprawiedliwie dobra rozdzielała czuwał on...


     Nasze kontakty nabrały w tym roku innego wymiaru...
     Jego skowyt na powitanie jest już mniej rozpaczliwy...Raczej wyraża radość ze spotkania i oczekiwanie na kąski ukryte w naszych bagażach...Przybiega też na pożegnanie, jakby chciał wykluczyć możliwość "zapomnienia o psie"...
Nowością totalną jest, że zaczął się przymilać o jedzenie w czasie naszych posiłków, a nawet szturchać nas łapkami...Kiedy do niego "przemawiam", usiłuje ze mną dyskutować !! Pierwsza taka rozmowa była niezapomnianym przeżyciem i okrutnie mnie rozczuliła...Podstawia też grzbiet i uszy do drapania...
I chociaż wydaje się to niemożliwe (z racji budowy jego psiego ciałka), podskakuje radośnie na nasz widok...
     Absolutnie zawłaszczył sobie nas i Wrzosowisko...Broni i terytorium i bywalców...A bywa w tej obronie bardzo agresywny (wyrzuca nawet swoich współmieszkańców)...
     Filipa się już nie wyrzekniemy...
Może łapy i grzbiet należą do Sąsiada...Ale serce, oczy i ogon są nasze...A najbardziej nasz jest Filipowy żołądek...
     Ale i nam coś się od życia należy...
     Ostatnio należała się nam kiełbaska z ogniska i...


Ziemniaczki pieczone w popiele...Z domowym masełkiem...


Czyli znak, że przetrwaliśmy pierwszy w tym roku nocleg na Wrzosowisku...
Cudnie było...
     Echhh...;o)

17 komentarzy:

  1. Kurde!!!! Ślina mi kapie na klawiaturę.
    Uwielbiam pieczone w ognisku ziemniaczki!!!
    Na reszcie się nie znam ale wierzę, że mikstury ziołowe działają, a Twój
    "kociołek" bardzo profesjonalnie wygląda .
    Ps. Mówiłam, że psiurowi przejdzie to wiosenne zauroczenie i do Was wróci, mówiłam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważaj na klawiaturkę, bo zwarcie zrobisz...;o)

      Usuń
  2. Oglądałam sobie najpierw same zdjęcia, bez tekstu i znowu dziwnie mi wyszło. Fajna konstrukcja. Duży gar. Duży gar. Pies... Oj... Ale nie mają na myśli hot dogów?:))) Przełączyłam na tekst i już wszystko w porządku.:)))
    My sobie czasem robimy pieczone ziemniaki zimą. W kominku.:))) Albo pieczemy kiełbasę. Ciekawe, co myśli wtedy ktoś, kto przechodzi koło naszego domu i mu takim dymem z zapachem zawieje...:)))
    Spisałam sobie skład mikstury do spryskiwania. Mam nadzieję, że nie będzie potrzebna, ale warto to znać.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ masz wyobraźnię !! ;o)
      Ziołowe miksturki dobre na wszystko...;o)

      Usuń
  3. I już rozumiem, dlaczego tyle czasu musieliśmy czekać na następną opowieść... Muszę też przyznać, że rozbudziłaś we mnie tęsknotę, za podobnym miejscem... Może kiedyś, będzie mi dane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczy marzyć...Marzenia się spełniają...;o)

      Usuń
  4. Wow podziw dla Pana N.
    Masz kuchnię jak u prawdziwej czarownicy :-)
    Głaski dla Filipa :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że czarownic teraz na stosach nie palą...;o)

      Usuń
  5. Och, uruchomiłaś moje tęsknoty....
    W dobie "barbakiów" pieczone w popiele ogniska ziemniaczki.....
    Może wkrótce na Żukowszczyżnie poniosą takie zapachy.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas jakoś grilowanie nie porywa...;o)

      Usuń
    2. Bo też ziemniaczek z popiołu przebija wszelkie grilowanie :-)

      Usuń
    3. A co powiesz o takiej na przykład, pieczonej w popiele złotej renecie ?? Z odrobinką truskawkowych konfitur...;o)

      Usuń
  6. Miotłę się robi z brzozowych giętkich witek. Nie ma tam jakiej brzozy???... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzozy w dorobku nie mamy, a wierzbowe witki korzenie puściły...Będę uziemioną czarownicą...;o)

      Usuń
  7. Boś ty jest wiedźmą nie czarownicą, więc po co Ci mietła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ja biedna !! Nawet mi mietła nie przysługuje !! ;o)

      Usuń
    2. Eeeeeee tam mietły som przereklamowane, moja osobista czarownica lata na...trąbce odrzutowej ;)

      Usuń