Stary, niebieski Jelcz wypluwał z siebie niewyobrażalny smród, który, jakby przecząc prawom fizyki i anatomii, podnosił mój żołądek gdzieś do wysokości uszu.
Mama przyglądała mi się z niepokojem, gotowa w każdym momencie ruszyć galopem do Kierowcy i wymusić na Nim postój.
Fakt...
Żaden Kierowca nie zaryzykuje kilkugodzinnego sprzątania autobusu...
- Oddychaj głęboko...- napominała mnie Mamciaś...
Oddychaj ??
Każdy oddech powodował wręcz fizyczne cierpienia, a moja osobista Rodzicielka skazywała mnie na owe katusze...
Oddychaj...
Najchętniej to bym wcale nie oddychała !!
Koncentrując się na walce z dryfującym żołądkiem wypatrywałam znajomych pejzaży...
Górka, na której swojego czasu rozkraczyła się nasza Syrenka, powodując ogromne zdenerwowanie Ojca i przymusowy spacer w papilotach na głowie, towarzyszącej nam Ciotki...
Już nawet nie pamiętam dokładnie, które z nich pomstowało dosadniej...
W połowie Górki jest źródełko Świętego Jana, w którym ponoć płynie uzdrawiająca woda...
Ponoć...Bo wychłeptałam całe hektolitry owej wody i jakoś znaczącej poprawy swojego stanu zdrowia nie zauważyłam...
Może ta woda działała na inne schorzenia ??
Hmmm...
Możliwe...
- Dziadek już sprzątnął siano... - wymruczałam z żalem, a Mamciaś spojrzała na mnie ze zdziwieniem...
No tak...Ona nie miała pojęcia, które zagony należą do Dziadka...
Za Górką, na skraju lasy stoi mały, murowany domek...
Akurat tych Gospodarzy nie znałam, ale wiedziałam, że w obejściu królowały pawie. Dziesiątki pawi, które swoim skrzekliwym głosem oznajmiały swoje niezadowolenie, albo zachwyt. Dziesiątki pawi, które w przypływie dobrego humory afiszowały się swoimi barwnymi ogonami...
Jeśli człowiek trafił w odpowiednim czasie w okolice tego gospodarstwa, to Jego Właściciel machał zachęcająco ręką i pytał...
- Chcesz piórko ??
Nie chcieć pawiego pióra było równoznacznym z jakąś chorobą umysłową !!
Obdarowany delikwent ruszał z kopyta w stronę wsi i machał majestatycznie swoją zdobyczą...
Każdy Dzieciak w wiosce wiedział, kto ile takich piór ma w posiadaniu...
Nie ma się więc co dziwić, że polecenie udania się w tamtym kierunku, po cokolwiek, traktowaliśmy jako priorytet...
Jeszcze dwa zakręty ukryte w tunelu buków i świerków...
Niebieska bestia zionąca smrodem wyłoniła się na szczycie wzniesienia, a ja, jak zawsze wstrzymałam oddech...Jeszcze pięćset metrów i bestia szarpnie, zazgrzyta, i zatrzyma się koło drewnianego kiosku...Kiosku, który pachniał drzewem, chlebem i czekoladą...
Najbardziej lubiłam ten zapach czekolady...
Po prawej stronie dom Ewy, mojej dalekiej Kuzynki, z którą uwielbiałam włóczyć się po okolicznych lasach...
Jeszcze jeden zakręt...
Stara chałupa Weroniki otoczona gigantycznymi lipami i wykrzywionym płotem...
Weronika była maleńką Staruszką, której postać czasem widywałam między lipami...Jeden raz widziałam Ją z bliska...Jej twarz była poorana taką ilością zmarszczek, że trudno było nawet zauważyć rysy twarzy...
Wiedziałam jedno...
Weroniki nie należało zaczepiać...
Chodziła sobie po swoim obejściu, maleńka, chudziutka, przygarbiona...
Zawsze w długiej spódnicy i równie długim fartuchu, a na głowie miała kwiecistą chusteczkę..
Przystanek...
Uffff...Dojechałam...
Trzaśnięcie autobusowych drzwi...Zgrzyt wrzucanych przez Kierowcę biegów...Ostatni tuman smrodu...
I pierwszy oddech...
Oddech tak głęboki, że powietrze wtłaczało żołądek na jego miejsce, kręciło się w głowie, a w oczach pojawiały się łzy...
Ciche westchnienie maminej ulgi...
Jeszcze chwila, i Jej władza rodzicielska zostanie "zawieszona"...
Pokornie pozbierałam przydzielone mi bagaże i ruszyłam piaszczystą drogą do Mojej Krainy Fantazji...Do Mojego Królestwa Przygody...Do domu Bieszczadzkich Dziadków, za którym tęskniłam całą zimę...
Nie byłam już Dzieckiem...
Miałam dwanaście, a może trzynaście lat !! To poważny wiek...
Bardzo poważny...
Piekne wspomnienia mimo wszystko...
OdpowiedzUsuńTakich Dziadków mieć, ja nie znałam swoich, tylko Babcię jedną , kóa mieszkałą krótko u nas na starość.
Ale to już wtedy była historia...
Wspomnienia zawsze są piękne...Bo nawet jeśli są złe, to są tylko wspomnieniami...;o)
UsuńZnam to uczucie, kiedy żołądek podchodzi do góry, niebieski Jelcz klekocze, rzęzi i tłucze się powoli do celu. I to odliczanie przystanków, że może i tym razem się uda w jednym kawałku dojechać ;)
OdpowiedzUsuńPięknie zaczęlaś tę opowieść, Gordyjko :)
Gdyby Diolkos nie dał początków kolejom szynowym, byłabym najbardziej stacjonarnym stworzeniem na Świecie...;o)
UsuńCzytam, ze kochałaś swoich dziadków.
OdpowiedzUsuńPewnie to już tylko o nich wspomnienia?
Dziecko kocha bezwarunkowo...
UsuńOdeszli już dawno temu...
To już daleka, bolesna strata,
Usuńale myśl o nich ciągle powraca
piekne.....pozdrawiam Rysiek z Indy..a juz sie mialem nie odzywac....
OdpowiedzUsuńDziękuję, że się odezwałeś...:o)
UsuńJa moich dziadków, którzy na wsi mieszkali - pamiętam słabo... ale pamiętam dobrze te wakacje spędzane na wsi :) Jako, ze taty brat i siostry pozostały na wsi, to cała dzieciarnia, (ja i siostra, moi kuzyni i kuzynki), chasała po polach i pobliskich lasach :). Do obowiązków należało jedynie wypasanie krów, (Baśka i Muśka) i zebranie jak największej ilości jagód w pobliskim lesie :). A córki sąsiadów za miedzą miały takie piękne, złote, grube warkocze, ktorych zazdrościłam..... Ach, wakacje z tamtych czasów......
OdpowiedzUsuńU nas pasienie krów nie było obowiązkiem, było przywilejem...;o) Kiedyś o tym pisałam...;o)
UsuńTo ja poczekam na ciąg dalszy ;-)
OdpowiedzUsuńPostaram się długo nie zwlekać...;o)
UsuńPiękne, wzruszyłam się :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem co jest pięknego w niebieskiej bestii, ale niech Ci będzie...;o)
Usuń