Kiedy wróciła z popołudniowej zmiany w domu panował radosny nastrój świętowania...W drewnianym łóżeczku pod oknem posapywało śpiące mimo hałasów niemowlę, a przy stole biesiadowało dwóch Panów...
Na pierwszy rzut oka widać było, że biesiada trwa już przynajmniej kilka godzin...
- Dziecko nakarmiłeś ?? - zapytała przez zaciśnięte zęby...
- Oczywiście !! - wybełkotał bardzo wstawiony już Małżonek i zwrócił się do Towarzysza biesiady... - pozwól, że Ci przedstawię, moja Żona...
Pan Biesiadnik rzucił się do całowania dłoni podanej z niechęcią...
- A my sobie tak siedzimy tutaj i czekamy na Ciebie... - kontynuował Mąż...
- Widzę... -skwitowała oschle i zaczęła rozpakowywać przyniesione siatki...
Impreza w domu po dwunastogodzinnym, szpitalnym dyżurze nie była tym, czego oczekiwała po powrocie...
Panom stan Jej zmęczenia nie przeszkadzał...
Biesiadnicy wznieśli jeszcze kilka toastów ku czci "pięknej Gospodyni" i zasnęli zgodnie, każdy w swoim talerzyku...
Kiedy obudziła się rano Panowie jeszcze drzemali, trzymając w dłoniach napełnione kieliszki...
Obudziła Ich Jej krzątanina...
Pan Biesiadnik ponownie rzucił się całować Jej "spracowane" rączki, Mąż z widocznymi objawami kaca wykonał malowniczy przewrót w tył, na kanapę...I tyle Go widzieli...
Pan Biesiadnik pożegnał się grzecznie przepraszając za sprawiony kłopot i zniknął...
Cóż w tej opowiastce godnego jest uwiecznienia ??
Kiedy Mąż oprzytomniał zapytała...
- A cóż to za nowy Kolega ??
- Spotkałem Go na spacerze z Małą...Fajny gość...Grabarz...
To co nastąpiło później można uznać za Armagedon, albo przynajmniej III wojnę światową...
Moja Mamciaś, bo Ona jest bohaterką owej opowiastki, spojrzała na Ojca jakby już był martwy, po czym rzuciła się na Niego z pięściami, że "Grabarza" do domu wpuścił !!
Ojciec totalnie zaskoczony wybuchem, spokojnej dotąd Małżonki, ledwie się bronił...
Kiedy Mamciaś oprzytomniała ze słowotoku, jakie to zarazy ów Kolega mógł sprowadzić na ich małoletnie dziecię, porażona odkrywczą myślą spojrzała na swoje dłonie...
Niczym torpeda rzuciła się do kranu...
Pucowanie i dezynfekcja dłoni trwała prawie godzinę, ale nie przyniosła Mamciaśce ulgi...
Spojrzała z przerażeniem w stronę łóżeczka i kategorycznie zażądała od Męża sterylnych rękawiczek...
Ojciec bez słowa wybył do pobliskiej Apteki...
Kiedy wrócił do domu z całym zapasem rękawic w różnych rozmiarach, całe mieszkanko śmierdziało środkami dezynfekcyjnymi, a Jego małoletnie Dziecię oddane zostało "na służbę" do Sąsiadów...
W wiadrze ze śmieciami zauważył naczynia, z których korzystali z Kolegą dzień wcześniej...Talerzyki, szklanki, kieliszki, widelce, łyżeczki...Wszystko...
- Wyrzuć mi to natychmiast na śmietnik i klapę zamknij !! A najlepiej wynieś gdzieś daleko !! - kategorycznie zażądała Mamciaśka...
Ojciec potulnie wypełnił polecenie...
Po powrocie do domu zauważył Mamciaśkę stojącą przy moim łóżeczku...
- Czy ten Człowiek dotykał naszego Dziecka ?? - wysyczała Mamciaś przez zaciśnięte ze złości zęby...
Wizja moczenia mnie w lizolu poraziła Ojca na progu...
- No coś Ty !! W życiu !! Nawet się do łóżeczka nie zbliżał !! - łgał Ojciec zaklinając się na wszystkie świętości...
Mamciaś odpuściła...
Przynajmniej trochę...
Mnie w lizolu nie zdezynfekowała, ale łóżeczko zostało wyparzone wrzątkiem, pościel wygotowano, a materacyk Ojciec na ochotnika zakupił nowy...Podobnie jak brakującą zastawę...
P.S. Relacja przekazywana przez Ojca ilekroć Mamciaś powoływała się na swoją tolerancję...:o)
O matko! W lizolu,
OdpowiedzUsuńa może miała rację ?? :-)))
Często się nad tym zastanawiam...;o)
Usuń