"Kaśka" kieruje się jakimiś sobie tylko znanymi prawidłami, które mają się nijak do tradycyjnie przyjętych standardów...Drogi, którymi nas z reguły prowadzi nie są ani najkrótsze, ani nawet najszybsze, te drogi są...Hmmm...
Najładniejsze ??
"Kaśka" po prostu jest estetką...
Kiedy więc decydujemy się na włączenie GPS-a, wiemy że w natłoku serwowanych nam widoków musimy bacznie pilnować kierunku, bo a nuż "kaśce" zamarzy się podróż w nieznane...
Podróżami tymi rządzi jedno prawidło...Nie wjeżdżamy w drogi, na których z trudem mieści się jeden samochód...Cały wic polega jednak na tym, żeby się w czasie podróży nie dać "kaśce" zauroczyć...
Zamiłowanie naszego GPS-a do dróg "lokalnych" jest wręcz chorobliwe, ale prawdziwą słabość "kaśka" ma do mostów...Nie wiem jakim cudem wyszukuje te "arcydzieła" architektoniczne, ale pewnym jest, że jeśli w okolicy jest dziesięć mostów pięknych, nowych i nowoczesnych to my z "kaśką" wylądujemy na jedynym w okolicy moście, który pamięta czasy naszych narodzin, albo na takim, na którym z trudem mieści się nasz, niewielki w rozmiarach "nagusek"...
Jak widzicie, podróże z "kaśką" łatwe nie są i wymagają od Kierowcy sporych umiejętności i samozaparcia...Ale w zamian nasza przewrotna "dziewczyna" serwuje nam widoki niezapomniane, wrażenia piękne i możliwość podziwiania miejsc, o których czasem nie wiedzą nawet Autochtoni...
Dzięki owym "kaśczynym" zdolnościom, kiedy już wydawało się nam, że do podziwiania nad Soliną pozostała tylko panorama z tarasu widokowego, droga zaprowadziła nas do Myczkowców...Miejscowości oddalonej od solińskiej Zapory ledwie kilka kilometrów (cywilizowana droga też tam prowadzi)...
Myczkowce to niewielka miejscowość, można by rzec rolniczo-letniskowa...Cisza, spokój i kilka niewątpliwie ciekawych miejsc do zobaczenia...
Zapora w Myczkowcach może nie jest budowlą tak spektakularną w rozmiarach jak Zapora solińska, ale nad zalewem panuje spokój, na zaporze można pospacerować bez obijania się o Turystów, a Panowie z obsługi witają wszystkich przyjaznymi uśmiechami...
Po takim wyciszeniu skołatanych nerwów, w całkiem innych już nastrojach pozwalamy "kaśce" na kolejne "szaleństwa", a "ona" w rewanżu prowadzi nas drogą główna, całkiem cywilizowaną (!!) do Centrum Ekumenicznego prowadzonego przez Caritas...
I tutaj na każdym kroku czeka nas zaskoczenie...
Parkingiem opiekuje się młody Człowiek, który w odróżnieniu od Parkingowych z Soliny, czy Polańczyka, nie biegnie za nami machając bloczkiem parkingowym, nie marszczy się złowrogo na nasz widok mrucząc gburowato wygórowaną kwotę opłaty parkingowej...
Na nasze pytanie o koszt parkingu odpowiada z sympatycznym uśmiechem...
- Jeśli mają Państwo kilka złotych to poproszę o datek... - i wskazuje puszkę "Caritasu" stojącą na stoliczku...
Parking, dodam, jest zadbany, czysty, ocieniony i dozorowany...
"Nagusek" jest bezpieczny, więc możemy ruszyć na zwiedzanie...
Orzesz...(ko)...
Wyrwało mi się, chociaż chyba nie bardzo wypadało...
Tuż za furtką powitał nas bowiem ogród, ogród niecodzienny...
Botaniczna Biblia...
Zgodnie z prośbą umieszczoną na furtce udaliśmy się do Punktu Informacyjnego...
Miła Dziewczyna zapytała jaka będzie liczba zwiedzających i skąd żeśmy się "przybłąkali", i na tyle...Wpisała dane do opasłego zeszytu, a na nasze pytanie o opłatę pokiwała przecząco głową i rzuciła...
- Miłych wrażeń...
Jakie były te wrażenia ??
Totalne wyciszenie...Każdej ekspozycji towarzyszy delikatna, stonowana i dopasowana muzyka...W jednym miejscu to chorały klasztorne, w innym delikatny dźwięk fortepianu, w następnym radosny dziecięcy śpiew...
Miłe to wszystko dla oka i ucha...
Każda strona "Biblii" to nie tylko ekspozycja przestrzenna, ale przede wszystkim rośliny odpowiednie dla każdej Przypowieści...
Wszystko zadbane i wymagające wręcz tytanicznej pracy, bo przecież klimat bieszczadzki dla roślinek łaskawym nie jest...
Wiedzeni ciekawością, cóż jeszcze spotkać nas może za następną "furteczką" ruszamy do "wiejskiego zoo"...
Tutaj o wyciszenie jest trudniej...
Wśród boksów i klatek biegają liczne grupy "Nielotów" wykrzykując na całe gardło dokonane odkrycia...
- Króliczki !! Mamo, króliczki !!
- Owieczka !!
- Babciu !! Babciu !! Oć do ptaska !!
Patrzymy z Panem N. na siebie z uśmiechami i zerknąwszy zaledwie do stajni, gdzie kilka młodziutkich Dziewczynek siodła konie i kucyki ewakuujemy się cichutko...
Mieliśmy co prawda w planach moją jazdę konną, ale kiedy Pan N. zerknął z bliska na "rozmiar" konia z dezaprobatą oświadczył...
- Ten koń jest stanowczo za duży !! Jeszcze Cię poniesie, albo co...Jak ja Cię na piechotę dogonię ?? No chyba, że chcesz na tym mniejszym... - i popatrzył na mnie z nadzieją, że jednak zrezygnuję...
- Na kucyku mam jeździć ?? - propozycja Ślubnego ogromnie mnie rozbawiła... - aż taka zdeterminowana nie jestem...Nie jeździłam dwadzieścia lat, trauma mi chyba minęła, wystarczy mi świadomość... - odpowiedziałam...
Uzgodniwszy więc stanowisko, że koń zwierzem dużym jest, ruszyliśmy ocienionymi alejkami Centrum Ekumenicznego...
Wkoło zadbana zieleń, wszędzie tablice edukacyjne jaką roślinkę właśnie mijamy, gdzie rośnie i jakie tajemnice skrywa...
Prawdziwa skarbnica botanicznej wiedzy...
Siostry bowiem, prowadzą w tym Centrum kolonie dla Dzieci i Młodzieży...Boisko tętni życiem...Place zabaw wypełnione są młodymi Ludźmi...Po "Centrum" spacerują całe rzesze Turystów, ale jakoś tak cicho, bez pośpiechu...
W końcu docieramy do "perełki"...
Park miniatur poświęcony drewnianej zabudowie sakralnej Bieszczad...
To ledwie kilka egzemplarzy, bo nasz album zawiera kilkadziesiąt zdjęć...Budowle podzielone są na "rejony" występowania i usytuowane tak jak w naturze...Czyli czasem koło Cerkwi prawosławnej stoi mały Kościółek katolicki...
Każda z budowli przygotowana z zachowaniem nawet najmniejszych detali...
Perełeczki...
Karty pamięci w naszych komóreczka napełniały się szybciutko, a ja z dziwnym drganiem z uwagą szukałam znanej nazwy (każda budowla opatrzona winietką z historią zabytku)...
Jeszcze jeden wzgórek i powinien ukazać mi się "mój" Kościółek...
Jest...
To w tym Kościółku ślub brali moi Bieszczadzcy Dziadkowie...W nim został ochrzczony mój Ojciec...Tutaj przyjął Komunię i w nim właśnie "dął w miechy" zabytkowych organ...
A na schodkach po lewej stronie od głównego wejścia cucono mnie z omdleń w czasie każdej niedzielnej mszy...
W tym Kościółku zawsze pachniało Bogiem...
Teraz poczułam ten zapach, usłyszałam delikatny szmer tłumu oczekującego na Mszę i pierwsze takty intonowanej przez Organistę pieśni...
Właśnie dlatego nie wracam do "starych" miejsc...
Zapachy i dźwięki dzieciństwa są niepowtarzalne...
Niepowtarzalnie piękne...
Na pożegnanie zafundowaliśmy sobie kawusię i ciacho u pewnego statecznego Jegomościa...
Może Kaska została zaprogramowana przez artystę , skoro ma taką artystyczną duszę ;-)))
OdpowiedzUsuńTo nie jest wykluczone ;o)
UsuńPiękne, mogę tylko napisać,
OdpowiedzUsuńże zazdroszczę, nie,
że chciałbym też to zobaczyć.
Dziękuję.
LW
Proszę bardzo...:o)
UsuńLubię takie miejsca, zadbane, czuć w nich spokój, harmonię, wiem, że nie zobaczę tego co pokazujesz dlatego delektuje się ogladając i czytając :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBieszczady nie Merkury...;o)wszystko jest możliwe...;o)
UsuńCzęsto na blogach pojawiają się pocztówki z wycieczek krajoznawczych, ale muszę powiedzieć - ta była wyjątkowo urokliwa. Te miniatury... coś pięknego. Widziałam trochę miniatur, choćby w Andrychowie koło Wadowic, ale te cerkwie i kościółki są śliczne. W ogóle uwielbiam drewniane kościoły, mam swoje ulubione w Tatrach, ale nie wiedziałam, że jest park miniatur tylko sakralnych. Bardzo mądra Kaśka:))
OdpowiedzUsuńWierz mi Helenko, że trudno było oczy oderwać...A już absolutnie mnie rozczuliło, jak zobaczyłam, że w "moim" Kościółku zegar jest uszkodzony dokładnie tak jak w oryginale...:o)
UsuńPiękna wycieczka, dziękuje
OdpowiedzUsuńj
Proszę bardzo...:o)
UsuńPolecam się na przyszłość...;o)
Kocham Waszą "Kaśkę" (czyżby siostra naszej?).
OdpowiedzUsuńAleś mi tymi Bieszczadami frajdę sprawiła ! Dzięki za cały sznur perełek :))
To była "frajda" zbiorowa...;o)
Usuń