Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 3 kwietnia 2012

Epilog żółwiowej przygody...

     Wywiadówki to jest taki wymysł, który utrudnia życie wszystkim zainteresowanym stronom...
Dla Uczniów to stres, dla Nauczycieli dodatkowe zajęcie, a dla Rodziców...
Echhh...
Nie ma co...Jak mus to mus...
     Obiecywane Robinowi spotkanie przesuwało się w czasie, każda z wyznaczanych wywiadówek odbywała się w innych klasach i nijak było się włamać do żółwiowego królestwa...
Co prawda Dzieciaki czasem podrzucały mu jakiś kąsek wart rozdziawienia pyszczka, ale ja danego żółwiowi słowa jakoś dotrzymać nie mogłam...
Mijały miesiące, pamięć wakacyjnej przygody zacierały bieżące sprawy, aż do pewnego majowego popołudnia...
     Zajęta byłam nieprzytomnie, stos dokumentów zalegający na biurku jakoś nie miał tendencji kurczliwych i wtedy właśnie odezwał się mój telefon...
Znana melodyjka, na wyświetlaczu radosna buźka Córci...
- Co się stało ?? - zapytałam, bo Córcia nie była zwolenniczką wydzwaniania (szczególnie do Rodzicieli)...
- Mamuś...zapomniałaś ?? Zebranie..Siedemnasta...Sala numer...- usłyszałam głos pełen wyrzutu...
Orzesz...(ko)...
     Złapałam torebkę (nie to, żeby uciekała, ale chwycić ją trzeba było, bo była siedliskiem wszystkich dokumentów), telefon i już odpalałam Dropsa...
     "Momento Mamuśka"... - przeleciało mi przez głowę (treści w głowie mało to sobie mogło latać) - "Czy ta sala to nie jest czasem pracownia biologiczna ??"...
Hmmm...
Samochód zgasiłam i pognałam w stronę kuchni (błogosławiona praca w gastronomii)...
     - Masz surową wątróbkę ?? - wykrzyczałam do Kucharza...
     - Surową ??- Kucharzowi się chyba z lekka nogi ugięły... - surowej nie mam, mam smażoną z cebulką... - i przyglądał mi się podejrzliwie...
     - Smażonej nie chcę (to było całkowite nowum, bo cała firma wiedziała, że jestem ogromną miłośniczką smażonej wątróbki z cebulką)...a coś surowego masz ?? - dociekałam...
     - Cielęcinę, schab i trochę sarniny... - wyliczał Kucharz spoglądając na mnie z coraz większym zaciekawieniem.
     - Schabu mi daj !! - zdecydowałam, bo cielęcina i dziczyzna wydawały mi się niewłaściwe...
     - Kotleta ?? - dociekał Kucharz...
     - Zdurniałeś ?? Paseczek mały mi ukrój !! I tak nie wiem czy będzie chciał... - i wyrwawszy surowiznę z rąk Kucharza pognałam do samochodu...
     Na wywiadówkę dotarłam spóźniona kilka minut...
     Przeprosiłam grzecznie i najciszej jak się dało zajęłam ostatnie wolne miejsce...
     Nauczycielka z wyrozumiałością przyjęła moje tłumaczenia (oczywiście nie przyznałam się do gonitwy za surowizną), wręczyła mi karteczkę z ocenami i kontynuowała temat klasowej wycieczki...
Nagle w jej stonowany głos wbiły się rytmiczne...
Stuk...stuk...stuk...
Przy pierwszych odgłosach nikt nawet okiem w klasie nie mrugnął, ale kiedy dźwięk powtarzał się rytmicznie po klasie przeszedł cichy pomruk...
Stuk...stuk...stuk...
Rodzice zaczęli spoglądać na siebie zdziwieni...
Stuk...stuk...stuk...
W sumie odgłos ten z czymś mi się kojarzył, tyle, że nie bardzo umiałam skojarzyć z czym...
Tak jakbym już to gdzieś słyszała...
Stuk...stuk...stuk...
     - Przepraszam... - odezwał się jeden z Rodziców  - ale ten stwór zachowuje się jakoś dziwnie... - i wskazał w jeden z kątów pracowni...
     Nauczycielka podeszła we wskazanym kierunku i coś "poprzestawiała"...
W klasie zapanował spokój...
Nie dobrnęliśmy jeszcze do połowy tematów kiedy z owego "kąta" odezwał się ponownie...
Stuk...stuk...stuk...
     - Obawiam się, że musimy przywyknąć do tych odgłosów... - oświadczyła Wychowawczyni - Dzieci chyba zapomniały nakarmić Robina...
Eureka !!
Robin !!
Głos stukotu skorupy o szkło !!
     No i w tym momencie, nie pomna gdzie się znajduję i jaki jest cel mojej wizyty, zerwałam się z krzesełka i wyszarpując z torebki foliowy woreczek z mięsem ruszyłam w celach turystycznych do mojej "sierotki"...
Klasa zamarła...
Zamarła też Wychowawczyni...
Nie mam pojęcia jak cieszą się żółwie, ale Robin cieszył się pięknie...Skorupa przestała się obijać o ścianę terrarium, a mój "wychowaniec" zademonstrował piękną stójkę na tylnych łapkach...
Rodzice porzucili swoje miejsca i zgromadzili się wokół żółwia...
Poproszona o pomoc Nauczycielka wyszperała gdzieś w szufladzie nożyczki, którymi pocięłam schab na maleńkie kawałeczki i rozpoczęłam proces dokarmiania...
Gdyby Robin miał zajęcze uszy to trzęsły by mu się teraz radośnie...
     - Teraz rozumiem... - usłyszałam nad głową głos Wychowawczyni...- to jest pewnie tajemnica nagłego wzrostu rozmiarów Robina...
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi...
     Do końca zebrania siedziałam na krzesełku przysuniętym do terrarium, a Robin drzemał oparty skorupą o najbliższą szybę...
     To było nasze ostatnie spotkanie...
     Z plotek roznoszonych przez wszędobylskie "wróble" wiem, że Robin stał się ulubieńcem całej szkoły, a opieka nad nim była formą nagrody. 
Kiedy powstawały gimnazja Robin awansował, otrzymał piękne duże terrarium, w pięknej nowej pracowni biologicznej...
Został żółwiem gimnazjalistą...
  

11 komentarzy:

  1. wiesz gordyjką, chyba nie ma istoty, która by Ciebie nie lubiła :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam Merlin...bez przesady !! kilka egzemplarzy znam...;o)

      Usuń
  2. Piękna historia Gordyjko:) Gotowy scenariusz na film animowany:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja chcę czerwony fartuszek w kropeczki i kucyki z kokardkami...:o)

      Usuń
  3. Gordyjko, takie egzemplarze znajdą się zawsze, tym się nie martw, Polak potrafi, a historyjka przednia
    j

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogromnie mnie cieszy, że dałam Ci chwilkę wytchnienia od świątecznego rozgardiaszu...:o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gordyjka matkująca żółwiowi...hmmm... dobrze, że nie na Galapagos, dopiero byś potwory wychodowała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co będę chudzinkom żarełka żałować...;o)

      Usuń
  6. Melduję, że jestem i jeszcze tu wrócę!

    OdpowiedzUsuń