Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

piątek, 16 grudnia 2016

Dziwny dziobak...

     Wszystkie dziwne stwory mają gdzieś swoje korzenie...Powstały z jakiegoś powodu, lub z jakiejś przyczyny...Czasem trzeba sięgnąć w zamierzchłe czasy, czasem spojrzeć w przyszłość...Historię tego dziwnego stwora znam dobrze...
     Moja Babcia (zwana tutaj Baba Jagą) była Krawcową...Nie mam pojęcia, czy z wykształcenia, bo Baba Jaga ze mną nie rozmawiała wylewnie, ale w czasie II wojny światowej utrzymywała swoją Rodzinę właśnie tak...Szyła i dziergała...Była niezła w "te klocki", bo schorowany Mąż (czyli Dziadzio Stefan) i dwoje Dzieci, jakoś zawieruchę wojenną przetrwało...
Była na tyle dobra, że po wojnie (już z czwórką Dzieciaków) pozostała wierna tej swojej "dziobaninie", a ja w dzieciństwie zaliczyłam traumę "szpilek w pupie", wiecznych przymiarek i sukienek z falbankami...
Pamiętam jeszcze jedno...
     Baba Jaga pracowała wówczas zawodowo, więc czas miała na "dziobaninę" ograniczony, więc w tych pracach często wyręczał Ją Dziadzio...Dziadzio był specjalistą od "pleców" i "rękawów"...
Było jeszcze coś...
     Wujkowie (wówczas nastoletnie Łobuziaki), jeśli zmalowali coś w szkole, albo na podwórku, to za karę robili ściągacze...Tak, tak...Dokąd Łobuziak perfekcyjnie ściągacza nie zrobił, to nawet przez okno nie wyjrzał...
     Baba Jaga robiła ozdobne przody, dekorowała, zszywała, ale to co najbardziej w robocie nudne odwalali za Nią Faceci...
     Robiła również firany, obrusy, serwety, kołnierzyki...Ale do tych misternych prac już Chłopaków nie dopuszczała...
No i...
     No i, nie dopuszczała do tych prac swojej jedynej Córki, zwanej tutaj Mamciaśką, bo wedle babcinej teorii: "Ona się jeszcze dość w życiu narobi"...
     Słuszność tej teorii docenią chyba wszystkie Kobiety...;o)
Ale wracajmy do dziobaków...Baba Jaga była pierwszym w znanej mi historii Rodziny, Dziobakiem...
     Moja Mamciaśka nie umiała przed założeniem rodziny praktycznie nic...
     Nie umiała gotować...Nie umiała szyć...Nie umiała dziergać...Nie umiała haftować...
     A ja sobie nie wyobrażałam Mamciaśki siedzącej w fotelu bezczynnie...
Nie umiała...
     Poszła na kurs kroju i szycia, bo Baba Jaga uparcie odmawiała "współpracy"...
     Uczyła się ściegów i "ślaczków" kupując "Wzory i wykroje" (mam je do dzisiaj)...
I wiecznie coś "dziobała"...
     Dar ten doceniłam najbardziej, kiedy będąc nastolatką miałam na każdą imprezę nową kieckę "za grosze"...Mam nawet taką, którą Mamciaśka uszyła mi ze starej flagi przeznaczonej do wyrzucenia...W czerwonym było mi do twarzy...;o)
     Nie trudno więc doliczyć się Dziobaków...Mamciaśka była druga...
     Kiedy jednak Mamciaśka nakryła mnie pewnego dnia na korzystaniu z Jej maszyny do szycia...
     Klękajcie Narody !!
     Takiej grandy w Jej wykonaniu to ja nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie przeżyłam...
     A oglądała tą maszynę później, bardziej niż Królowa Elżbieta klejnoty koronne...
     Tak dowiedziałam się o błogosławieństwie, i przekleństwie Baby Jagi...
     "Dość się jeszcze w życiu narobisz"...
Hmmm...
Nie umiałam nic...
     Dwa lata po ślubie poszłam na kurs kroju i szycia...
     Maszynę kupiłam za kożuch, który mimo moich sprzeciwów kupili mi Rodzice, a ja się w nim czułam jak w średniowiecznej zbroi...
     Pan N. dokupił mi do niej piękną szafkę...
     Naszym Dzieciakom poza bielizną i butami ciuchów właściwie nie kupowałam...Szyłam...Dziergałam...Haftowałam...Wszystko z "pamięci"...
     Przez całe dzieciństwo patrzyłam na "śmigające" dłonie Baby Jagi i Mamciaśki...
     Jedyne, czego się nauczyłam w dzieciństwie praktycznie, to nabijanie oczek na druty...Ale tego nauczył mnie w wielkiej tajemnicy Dziadzio Stefan...
Z drutami jest chyba jak z jazdą na rowerze, bo po latach palce same się ułożyły...
Misterne wzory babcinych haftów odtwarzałam z pamięci...Próbowałam...Prułam...Znowu próbowałam...Do skutku... 
Miałam nawet w życiu epizod zwany "pracą w krawiectwie"...
     Potem nastąpiło dwanaście lat, kiedy nawet guzika nie miałam czasu przyszyć...
     Teraz nałóg wrócił...
     Uwielbiam wieczorami oglądać TV i dziobać te moje "wymyślanki"...
Nie korzystam z wzorów...Nie znam nazewnictwa...Nawet rozczytać tego nie umiem...
     Jestem dziwnym dziobakiem...Trzecim Dziobakiem...;o)

22 komentarze:

  1. Fajną metodę miała Babcia Jaga z tym podziałem pracy :)
    Moja mama krawiectwa nauczyła się po wojnie u prywatnej krawcowej, po powrocie z Niemiec na swoją rodzinną wieś. Była wtedy młodą dziewczyną. Po przyjeździe do Wrocławia pracowała w spółdzielni krawieckiej, dopóki nie powiła pierwszego dziecięcia. Potem szyła na domowy użytek i prywatnym klientkom. Jak dochodziła do krawiectwa siostra mojego ojca, nie wiem, ale to ona przyganiała mojej mamie, że nie uczy mnie żadnych robótek. A ja tak mimochodem uczyłam się sama i potrafię coś tam uszyć, potrafię robić na drutach, ino, że ponad to przekładam produkowanie moich dziwadeł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje dyniaki przebijają wszystkie dziobaniny !! ;o)

      Usuń
  2. To jest gatunek Dziobaków, do którego mam wielką słabość!......:o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też "dżgnęłaś" moje wspomnienia o dziabaniu.
    Pamiętam moją Babcię Stasię, siedzącą na siupaczku przy piecu w kuchni - dziabającą szydełkiem serwetki i firany. Pstrykało jej w rękach. Pózniej już nie mogła ze względu na chore ręce i oczy...więc chyba te ręce to po niej mam. Mama, zwana Bunią, dziabała szydełkiem, drutami i szyła na maszynie. Tej ostatniej czynności nie lubiła, kurs zrobiła, bo taka była potrzeba i już. Ale dzięki temu miałyśmy zawsze z siostrą rzeczy orginalne, (poza epoką, gdy w sklepie były dwa rodzaje materiałów, i można było zobaczyć zasłony w sklepie takie jak twoja sukienka...), albo rzeczy niezniszczalne czyli przechodnie, (jak n.p. mundurki z granatowej elany z marynarskim kołnierzem i plisowaną spódniczką, który to jeden egzemplarz odziedziła nawet córka siostry..). Bunia miała piękną, starą singerkę, do której Dziadek Złota Rączka dorobił motorek. Na tejże i ja stawiałam pierwsze kroki "szyjne". Moje Żuczki, tak jak i Twoje dzieci, były obszywane przeze mnie i obdziabywane drutowo przez Bunię. Póżniej, gdy Bunia już "spowolniała", Żuk Jareczek dostawał zawsze za mały sweterek....Własną maszynę do szycia typu łucznik, dostałam od teściowej, (ten łucznik przyjechał ze mną do Holendrowni lata temu...), ale ja dość szybko przerzuciłam się na "potworki" i aplikacje :-).
    Myślę, że wszelką kreatywność ma się w genach i jest to takie fajne dziedzictwo.
    I przychodzą na świat takie trzecie czy piąte Dziobaki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Ty poruszyłaś strunę !! Baba Jaga miała specjalne krzesło !! Oparcie i poręcze były wyprofilowane tak, żeby Ją ramiona nie bolały !! Całkiem o tym zapomniałam...;o)

      Usuń
  4. Moja Babcia "od ojca" dziobala po szlachecku: ostal sie po niej duzy frywolitkowy kolnierz, bardzo ozdobny i chusteczki do nosa obrabiane cieniutkim kordonkiem. Z tych chusteczek, sprzedawanych w komisach miala nawet niezly pieniadz :)
    Mama szyla i drutowala, dla nas, dwojga dzieci,potem dla dwoch wnuczek. Takich swetrow, jakie dziubala dla starszej wnuczki, zazdroscila cala szkola! Ja zaczelam dziubac, jak mialam 20 lat, swetry, swetry i swetry. Szkoda, ze nie zostaly zadne zdjecia, bo ja je dziubalam za piniadze i szly do ludzi. Kilka bylo dla mnie i mojej corki :) Z szydelkiem nigdy mi nie bylo po drodze, tak samo zreszta mojej mamie, ale moja corka woli szydelko, szyje, a za druty sie nie bierze, dziwne... Za to moje zafascynowanie welna, przedzeniem to nie wiem od kogo na mnie przeszlo? Co prawda, prababcia miala na wsi jakis majatek.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może Ty jesteś kolejnym wcieleniem Śpiącej Królewny ?? Uważaj na wrzeciono !! ;o)

      Usuń
  5. To też nasza rodzinna tradycja,
    a siostra nawet ukończyła
    Technikum Odzieżowe w Warszawie.
    Teraz kupuję "gotowiznę".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz Dziewczyny częściej umieją robić perfekcyjny makijaż niż szalik...;o)

      Usuń
  6. Jesteś hmm... Dziobakiem naturalnym, masz to w genach. Podziwiam.
    Ja kiedyś z moją mamą haftowałam, szydełkowałam, robiłam na drutach. Moja mama też szyła. Maszyna nawet jeszcze jest. Tylko ja się do szycia nie palę, bo... panicznie boję się maszyny.:))) Ale szyć igłą umiem, jakby co. Nawet dzieciom szyłam kostiumy na bale przebierańców.:)
    A teraz ciągnie mnie do wełny, do tkania. Na razie próbuję sił w krajkach na tabliczkach i na bardku. Fascynujące jest tkanie na prostym warsztacie, ale swojego jeszcze nie mam.:) Z przędzeniem gorzej sobie radzę, ale też próbowałam.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze chciałam tego spróbować, ale okazji nie było...Może kiedyś ?? Jak mi pożyczysz na chwilkę Biskupina...;o)

      Usuń
    2. Chętnie.:))) Nie wiem, jak stoisz z czasem, ale jeśli w przyszłym roku będą warsztaty tkackie, to polecam.:)))

      Usuń
    3. Kiepsko będzie, mój Zaścianek na drugim końcu Kraju...;o)

      Usuń
    4. No wiesz, ja też blisko nie mam. Wprawdzie jadę tylko 5 godzin, ale dla mnie to wyprawa.:)

      Usuń
    5. No to nici z Biskupina...;o)

      Usuń
  7. Zupełnie niesłychany ten podział ról - chłopaki do szycia, księżniczka na kanapę... :)))
    Mnie zawsze ciągnęło do prac ręcznych, w czym mama pomagała. Ale szybko wpadłam na to, że zamiast dziergać nowe swetry, można pociąć stare i pozszywać je w fantazyjne formy. Całą rodzinę uszczęśliwiałam tymi swetrami:)
    A maszynę Łucznika przywiózł mi tata z ...Moskwy... 35 lat temu.
    Wciąż działa. Pan serwisant powiedział, żeby nie próbować wymieniać na nowe.
    To nie wymieniam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój Łucznik troszkę młodszy, ale krajowy...;o)

      Usuń
  8. Ja kiedyś bardzo dużo szyłam. Najpierw dla siebie, potem też dla dzieci.
    A potem mi to przeszło :-)))
    A na drutach i na szydełku nigdy nie robiłam.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny "trzeci dziobaku", Twój post przypomniał mi moją własna młodość.Moja Babcia(dziobak1) w czasie wojny robiła swetry, moja matka(dziobak 2)rękawy, a jej młodsza siostra(dziobak 3)mankiety właśnie. Matka miała też swoje powiedzonka, gdy chciałam się uczyć gotowania i pieczenia(po co, ja wszystko za ciebie zrobię, bo zawsze będziesz z nami). Gdy prosiłam o nauczenie robienia na drutach, czy szydełkiem, mawiała "jeden garb, który masz ci wystarczy, nie musisz garbacieć dodatkowo". A ja tylko chciałam być jak inne kobiety. W robótkach daleko mi do perfekcjonizmu, ale uwielbiam to. Przesyłam pozdrowienia i najlepsze życzenia świąteczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w robótkach nie o perfekcjonizm chodzi, ale o radość tworzenia !! I o tą magiczną chwilkę, kiedy odcinamy ostatnią nitkę i spoglądamy z uśmiechem na swoje "dzieło" !!
      Najlepszego Iwonko !!♥

      Usuń