Po powrocie do domu Babcia poszła doić krowy, a ja przebrałam się w dres i poszłam biegać...
Właściwie dzień jak co dzień...
Nikt nie wspominał Weroniki...Nikt się nie smucił...
Dla naszej Rodziny była "obcym" Człowiekiem...Sąsiadką...I to dosyć daleką...
Nie miałam pojęcia, że rozpoczęte dzień wcześniej pożegnanie, będzie miało ciąg dalszy...
Kiedy wróciłam z popołudniowego treningu dom dziadków spowijał cudowny zapach ciasta...
Cioteczka (Święta Kobieta) krzątała się przy kuchni...
Zapach, oczywiście, ściągnął wszystkie małoletnie jednostki, więc w kuchni panował niezły ścisk...
Ciasto w środku tygodnia ?? To było niesamowite...
Kiedy zobaczyłam Babcię w "niedzielnej" sukience, bez słowa ruszyłam się przebrać...Po kilku minutach siedziałam na schodach ganku i czekałam...
Tym razem towarzyszyła nam również Cioteczka (Święta Kobieta)...
W dłoniach trzymała sporych rozmiarów pakunek...
Kiedy weszłyśmy do izby ławy pod ścianami były zajęte...Kobiety przesuwały się bez słowa robiąc nam miejsce...Cioteczka (Święta Kobieta) oddała swój pakunek jakiejś Kobiecie i siadła koło nas...
Bezwiednie włączyłam się do szemranego Różańca...
Modlitwy trwały długo...
Za oknami znów zapanował zmrok...
Kiedy zabrzmiał ten głos, aż podskoczyłam...
- Witamy Sąsiadki !! Dziękujemy żeście przyszły...
Na progu izby stał ten sam Mężczyzna, trzymając w dłoniach butelczynę i kieliszek...Obok Niego stały dwie Kobiety z ogromnymi tacami pełnymi ciasta...
Mężczyzna przepił do pierwszej z brzegu Kobiety i podał kieliszek...Kobiety częstowały ciastem...
Wszystko odbywało się w ciszy...
Kiedy Mężczyzna obszedł całą izbę, nalał do pełna i postawił kieliszek przy trumnie...Obok postawiono tace z ciastem...
Panującą ciszę przerwał głos jednej z Kobiet...
Za moment, całą izbę wypełniał chóralny śpiew...
Jedna pieśń, druga, dziesiąta...
Nikt nie symulował śpiewu...Nikt nie uzgadniał repertuaru...Nikt nie przejmował się otwartymi oknami...
Pieśni płynęły z głębi serca...
Pieśni smutne...Tak smutne, że w oczach pojawiał się łzy...
Weronika słuchała z zamkniętymi oczami...
Tym razem nie drzemałam...
Nie znałam tych pieśni, więc siedziałam i wsłuchiwałam się w słowa...Wiatr tańczył po izbie w rytm melodii wyginając płomyki świec...Twarz Weroniki pojawiała się i znikała w półcieniu...
I nagle cisza...
Śpiew zakończył się tak nagle, jak się rozpoczął...
Kobiety w milczeniu wstawały z ławek i opuszczały izbę...
Przekraczając próg zauważyłam, że kilka z Nich znowu pozostaje, a Ich spracowane dłonie przesuwają koraliki Różańca...
Był środek nocy...
- Daj rękę bo się przewrócisz...- powiedziała Babcia wkraczając w mrok...
- Babciu...- wyszeptałam z wyrzutem...
- No to daj rękę, bo ja się wywrócę...- poprawiła się Babcia...
Szłyśmy w milczeniu...A ja trzymałam chłodną, pooraną zmarszczkami i spracowaną dłoń Babci...
- Muszę Wam chyba pomóc...- powiedziała Cioteczka (Święta Kobieta) i złapała moją drugą dłoń...
Ciszę nocy przerwał nasz śmiech...
Pierwszy śmiech od dwóch dni...
Piękne, te stare polskie tradycje.
OdpowiedzUsuńI chyba trochę szkoda, że są już tylko wspomnieniami...
UsuńJak czarodziejsko :-)
OdpowiedzUsuńMoże śmierć nie musi być samotną rozpaczą...;o)
UsuńI śmierć została choć trochę oswojona, uczłowieczona. A Ty miałaś szczęście w tym uczestniczyć ...
OdpowiedzUsuńByła tym, czym jest...Drogą do lepszego Świata...:o)
UsuńTak pięknie, ciepło i po ludzku i z klimatem......:)
OdpowiedzUsuńBez komentarza...;o)
UsuńMyślę że teraz najbardziej brakuje odchodzenia w ludzki, godny sposób, brakuje czasu i pożegnania....:) Szkoda, że Twoich wspomnień nie było podczas pokazu filmu "Pustych Nocy", widać wszystko odchodzi, nawet tradycja i zwyczaje.....:)
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że inspiracją tych wspomnień był Twój wpis...U mnie zległy gdzieś w zakamarkach niepamięci...;o)
UsuńDlaczego współczesny człowiek rezygnuje z wielowiekowej utrwalonej tradycji ars moriendi? Czy sądzi, że w ten sposób uniknie śmierci? Jakże naiwne myślenie! Nie pamiętam, ile miałam lat, gdy po raz pierwszy uczestniczyłam w takim domowym umieraniu. Były świece, różaniec, śpiewy, kwiaty... I były dzieci. Jakoś nikt się nie bał, że spowoduje to w nich jakąś nieodwracalną traumę ;-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Oczekujesz chyba zbyt wiele...Ludzie nie mają czasu żyć, więc jak mają mieć czas na umieranie ??
UsuńW dużym mieście może w ogóle przeoczono by taki fakt, że Weronika umarła... Na wsi to niemożliwe. Chociaż dziś i tam życie (a więc i śmierć) wygląda inaczej.
OdpowiedzUsuńŁadna historia:)
W mieście nie znamy nawet nazwiska sąsiada zza ściany...:o)
UsuńNa wsi umierają ludzie, sąsiedzi, znajomi, przyjaciele, czy choćby krewni lub dalecy krewni, w mieście umiera ktoś, nie wiadomo nawet kto to, dzwony biją w kościele o różnej godzinie acha znaczy pogrzeb, jesteśmy prawie bezimienni, i bezimiennymi nas chowają, smutne to, niestety
OdpowiedzUsuńj
A może to toczące się życie jest najważniejsze ?? ;o)
UsuńNajpierw Joasia z "Pustymi nocami", teraz to Twoje wspomnienie z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś Gordyjko.
Dziękuję Ci
To wszystko przez Joasię...;o)
Usuń