Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 31 października 2013

Jak zostałam przemytnikiem...cz.I

     - Najświętsza Panienko !!  -wrzasnęła Mamciaś...
     - Boże... - wyszeptał Ojciec...
     Wyrwana z drzemki tym niespodziewanym objawem religijności Rodziców, przecierałam sklejone snem oczy...
     - Cześć... - wymruczałam, bo nic bardziej logicznego do głowy mi nie przyszło...
     - Co to jest ?? - zapytała Mamciaśka wykonując zamaszysty ruch ramionami...
     - Ukradłaś ?? - bardziej dosadnie zapytał Ojciec...
     - Nic nie ukradłam...Zakupy to są...Dla Was...- wyjaśniłam...- Dla mnie też... - dodałam po chwili...
     Dopiero teraz zauważyłam, że Rodzice nawet bagaży nie postawili na podłodze, tylko stali w progu pokoju objuczeni jak wielbłądy...
Z obłędem w oczach i kompletnie bezmyślnie odstawili torby tam gdzie stali...Dokładnie na samym środeczku...
Mój "rozum" wracał z niebytu...
     - Chcecie kawy ?? - zapytałam...
     - Kawy ?? Masz kawę ?? - Mamciaś przymrużyła oczy z niedowierzaniem...
     - Mam...Dwa kilo...I czekoladę...I rodzynki...I masę innych dziwnych rzeczy... - wyliczałam...
     - Ojjj... - wydobyło się z mojej Rodzicielki i przysiadła Bidulka na brzegu wersalki...
     - Skąd to ??  - Ojciec w dalszym ciągu oczekiwał wyjaśnień...
     - No jak skąd ?? Ze sklepu !! - nie mogłam pojąć reakcji Rodziców...
     - Tato...Może się piwa napijesz ?? Takiego prawdziwego...Z puszki... - rzuciłam i ruszyłam szykować Mamie obiecaną kawę...
     - Piwo ?! Masz piwo ?? - reakcja Ojca przy panującym upale wydawała mi się mało przesadzona...
     - Szampana też mam, ale ciepły, a piwo wrzuciłam do lodówki... - zdawałam relację...
     Ojciec rzucił się w stronę kuchni niczym wygłodniały tygrys, i chociaż wydawało mi się to niemożliwe z racji ograniczonego metrażu owego przybytku, minął mnie w przejściu...
     - Piwo !! - wrzasnął Ojciec zajrzawszy do lodówki... - Piwo !!
     I jak totalny szaleniec porwał zgrzewkę browara i zaczął jakiś taniec godowy...
     - Tato...Przecież Ci się wyleje przy otwieraniu... - zauważyłam logicznie...
     - Matka !! Chcesz piwo ??  - wrzeszczał Ojciec totalnie ignorując moją sugestię...
     Po chwili Oboje siedzieli na wersalce, schlapani piwem i wniebowzięci...
     - Dobre !! - wymruczał Ojciec między łykami...
     - Pyszne... - potwierdziła Mama oblizując się apetycznie...
     - Chleba nie mamy... - wymruczałam... - zejdę do spożywczego...
I nim Rodzice odpowiedzieli wyszłam z mieszkania...
Kiedy wróciłam z pieczywem Rodzice się opamiętali...
     - Opowiadaj !! - zażądała Mamciaś...
     - Było wspaniale...Warunki może skromne, ale pogoda i baseny świetne...Jedzenie też było dobre...- zaczęłam moje sprawozdanie z pierwszego w życiu obozu młodzieżowego na Węgrzech...
     - Ale skąd tyle zakupów ?? - okazał swoje zniecierpliwienie Ojciec...
     - Ojjj Tato...Tam wszystkiego w sklepach jest multum...Półki pełne...Grzech by było zakupów nie zrobić...- jęczałam niewyraźnie, bo z tymi zakupami nie wszytko było takie jasne...
     - Ale to cały majątek !! Jakim cudem wystarczyło Ci pieniędzy ?? - prowadziła dochodzenie Mama...
     - Niewiele kupowałam...I...- dalszy ciąg ugrzązł mi w gardle...
     - I ?? - dopytywała Mama...
Echhh...Jak nic wszystko będą chcieli ze mnie wydusić...
     - Wymiany miałam dużo...- zaczęłam niewyraźnie...- i sprzedałam kilka rzeczy...- wyrzuciłam tchnięta odwagą...
     - Co ??!! - wyrwało się z Rodziców jednocześnie...
     - Sprzedałam...- wymruczałam...
Mina Rodziców była bezcenna...

cdn...
 

wtorek, 29 października 2013

Selekcjoner z "promocji", czyli "kochamy" okazje...

     Od pamiętnego dnia, w którym to Pan Fornalik jako pierwszy Polak pojechał do Anglii  stracić pracę, Kibice w całym kraju oczekiwali na wybór nowego Selekcjonera Kadry...
W Mediach pojawiały się coraz bardziej egzotyczne typy, każdy Rodak odróżniający spalonego od karnego miał swojego Pewniaka, aż w końcu "nadejszła wiekopojmna chwiła"...
Pan Prezes był nawet na tyle uprzejmy, że powiadomienie wystosował przed oznaczonym terminem...
     Selekcjonerem został Pan Nawałka...
     Można by nawet powiedzieć, że Pan Nawałka został Selekcjonerem w promocji...
Dlaczego ??
Bo Pan Nawałka jest, nie obrażając nikogo, tani jak "barszcz"...
Dostanie miesięcznie jakieś 80 do 100 patali...
Pikuś...
Właściwie trudno się obruszać, skoro stawki piłkarskie idą w miliony i to euroków, a Pan Nawałka dostanie pensyjkę w rodzimej walucie...
Drobne...Prawdziwe drobne...
Tyle, że...
     Każdy kto choćby podczytuje informacje sportowe wie, że z tą naszą Kadrą źle się dzieje od wielu lat i zmiana Selekcjonera do niczego nie prowadzi...
Wszak, skoro najlepsze nasze Drużyny ligowe wypadają bardziej niż blado w rozgrywkach europejskich (Legia nie zdobyła dotychczas nawet jednego punktu, że o brameczce nie wspomnę), to logicznym mi się wydaje, że jakoś Ci nasi Trenerzy kiepsko się spisują...
Bo skoro w Europie sobie nie radzimy, to gdzie nam szukać Przeciwników w Świecie ??
Ale w końcu Pan Prezes wie lepiej...
     Żeby wybór stał się bardziej "strawny" tuż przed ogłoszeniem decyzji nastąpiły w naszej Lidze dziwne zjawiska...
Żeby nie powiedzieć cuda...
     Drużyna przyszłego Pana Selekcjonera z nagła zaczęła wygrywać w sposób wręcz nadprzyrodzony...
Jakieś dziwne decyzje Sędziów...
Jakieś zrywy drużynowe do walki w ostatnich minutach...
Jakieś dziwne wyniki, które miały się nijak do obrazu gry...
Cuda...Prawdziwe cuda...
     No i wyszło czarne na białym, albo na odwrót, dla bardziej dociekliwych, że lepszego Trenera nad Pana Nawałkę nie posiadamy...
Nie przeczę...
Wszak obraz naszej Ligi potwierdza ową sugestię...
Nie posiadamy dobrych Trenerów...
     Ale Pan Prezes stwierdził, że Trener z "obcych Landów" potrzebował by przynajmniej rok na zaznajomienie się z naszymi Piłkarzami i nijak by się do Mistrzostw Europy nie wyrobił z budową "nowej" Reprezentacji...
Hmmm...
     Tutaj to ja się znowu nie zgodzę, bo kilku rodzimych Selekcjonerów, którzy tą Reprezentację budowali ostatnio też kiepsko sobie z tym rozeznaniem radziło...
A jeśli mnie pamięć nie myli to sukcesy w tej materii miał ostatnio niejaki Don Leo...Na dokładkę Holender...
Więc o co "biega" Panu Prezesowi ??
     "Tymczasówki" się nie sprawdziły...
     Pan Smuda zakończył "na tarczy"...
     Pan Fornalik zakończył "na tarczy"...
To były kontrakty od imprezy do imprezy...
Teraz Pan Nawałka ma dwa lata...
     A może tajemnica tkwi w tej "promocji" ??
     Wszak ponoć jesteśmy Narodem miłującym "tanie" okazje...

niedziela, 27 października 2013

Przeczekalnie, czyli o naszej edukacji...

     Uffff...
     Powinnam odetchnąć z ulgą...
     Ale jakoś tak, wcale nie jest mi lżej...Chociaż, czego by nie mówić...Sprawa bezpośrednio mnie nie dotyczy...
     "Sześciolatki idą do szkoły"...
Orzesz...(ko)...
     Ja wiem, że dzisiejsze "Sześciolatki" różnią się znacząco od Sześciolatków sprzed dwudziestu, albo trzydziestu lat, ale przyznam szczerze...Społeczna kampania Ministerstwa do mnie nie przemawia...
Wręcz przeciwnie...
Tak kampania ma charakter ogłupiający...
Tyle, że mamy niż demograficzny, Dzieci w szkołach jest coraz mniej, a z nauczycielskimi etatami coś rozbić trzeba...
No to jest jakieś wyjście...
     Zagonimy Sześciolatków do szkół, etaty się zapełni i jakoś się tą największą biedę  pokona...
Na ile to rozwiązanie wystarczy ??
Powiedzmy na kilka lat...
Potem się do szkół zagoni Pięciolatków...
     Na wyż demograficzny nam się nie zanosi, bo Rząd robi wszystko, żeby Młodych do posiadania Potomstwa zniechęcić, no to jakoś znowu te szkoły zapełnić będzie trzeba...
A mózg "prany" od "maleńkości" jest bardziej podatny...
Dlaczego "prany" ??
     Mój stosunek do dzisiejszej edukacji jest niestety bardziej niż krytyczny...
     Rolę szkół w procesie wychowawczym zdegradowano do "przeczekalni"...
Trzeba "przeczekać" do matury...
I wcale nie jest to "kamyczek" do nauczycielskiego "ogródka"...
W sumie Nauczyciel teraz nic nie może...
     Nie może uczyć myślenia, bo tego nie ma w programie...
     Nie może wychowywać, bo szkoła ma edukować...
     Nie może ukarać, bo karanie jest niepedagogiczne...
Nie może...
Echhh...
     Teraz to ja dopiero rozumiem polskie przekleństwo "Obyś cudze Dzieci uczył"...
     System jest zły, a zanosi się na to, że będzie jeszcze gorszy...
     Wiedzą o tym Nauczyciele, wiedzą Rodzice i co najbardziej zaskakujące coraz częściej swoje negatywne odczucia wyrażają Uczniowie...
     Tylko Ministerstwo nie wie...
A wręcz przeciwnie...
     Ministerstwo jest ogromnie zadowolone ze swoich sukcesów...
     Z jakich ?? - zapytacie...
- Prace domowe przygotowywane na zasadzie "kopiuj-wklej"...
- CV zawierające błędy ortograficzne...
- Problemy z dodawaniem i odejmowaniem w zakresie do stu...
- Tabliczka mnożenia opanowana w stopniu mizernym...
     To takie moje obserwacje z życia wzięte...
     Ale czego wymagać, jeśli podręczniki zawierają dzisiaj więcej "obrazków" niż wiedzy...
     Pamiętam moje przerażenie kiedy Córka przyniosła swoje książki do "gimnazjum"...
     - A z czego się będziecie uczyć ?? - zapytałam...
Miałam porównanie, bo Syn szedł jeszcze trybem "ośmiolatki"...
     Po kilku latach od wprowadzenia owej "reformy", wszyscy wiedzą, że to niewypał...
Ale...
Ale rozbrojenie owego "niewypału" jest niewygodne...
     Bo po co rządzącym inteligentne Społeczeństwo, skoro z takim jak jest kiepsko sobie radzą ??

środa, 23 października 2013

Jak to z pewnymi niespodziankami było...

     Za morzami, za lasami, za siedmioma wzgórzami...A może całkiem niedaleko...Mieszkała sobie pewna rodzina...
     Była Matka, z oczami pięknymi jak gwiazdy...Był Ojciec, o surowym obliczu...I czworo dzieci, radosnych i rozbrykanych...
Bardzo się kochali...
     Kiedy zbliżało się święto Matki dzieci postanowiły, że podarują Mamie coś pięknego...A że pieniążków nie miały, więc postanowiły, że każde z nich zrobi Mamie prezent samodzielnie...
W domu zapanowała tajemnicza cisza...
Dzieciaczki pochowały się po kątach i wymyślały niespodziankę...
A kiedy już wymyśliły, to cisza zapanowała jeszcze większa, bo każde przystąpiło do wytężonej pracy...
     Po kilku dniach dom rozdźwięczał radosnym śmiechem...
     Najstarsza córcia skończyła swoją pracę...






Rodzeństwo z przejęciem podziwiało jej pracę...
     - Piękne !! - zakrzyknęli zgodnie na widok wycinanki...
     A kiedy emocje opadły, wróciły do swoich prac...
     Nazajutrz swoją pracę skończyła druga córcia...





     - Piękne !! - zakrzyknęło rodzeństwo i długo przyglądało się wspaniałemu bukietowi...
     Ale czas uciekał, a nie wszystkie niespodzianki były gotowe...
Dzieciaczki wróciły do pracy...
Wieczorem w radosnym domu rozległo się trzecie ...
     - Ufff !!
Kolejna niespodzianka była gotowa...




     - Mniam !! - zakrzyknęło rodzeństwo...
     - Ależ to smakowity prezent... - pochwaliła pracę najstarsza siostra...
     - A Ty ?? - zapytała najmłodszą siostrzyczkę...
     - Jesce nie mam... - wyznała najmłodsza siostrzyczka, zachlipała cichutko...I ruszyła do swoje kącika...
     - Spiesz się !! - zganiła ją najstarsza siostra...- To jutro !!
     Kiedy popołudniu Rodzice wrócili do domu dzieci rzuciły się do Mamy z życzeniami i niespodziankami...
Ależ pięknie się zrobiło...
Wzruszenie aż wycisnęło łzy szczęścia z tych maminych oczu jak gwiazdy...
     - A Ty nic nie masz dla Mamy ?? - zapytał Ojciec stojącą w kąciku najmłodszą córeczkę...
     Dziewczynka zawstydziła się bardzo...Buziaczek wygiął się w podkówkę...Oczka się zmrużyły...I zachlipała cichutko...
     - Się spsuło... - i wręczyła Mamie zachlapany kartonik...




     
     - Ależ piękne !! - zakrzyknęła Mama...
     - Piękne !! - potwierdziła cała rodzinka...
Ojciec przyglądał się pracom swoich dzieci w milczeniu...
     - Trzeba jakoś uczcić takie piękne prezenty... - stwierdził poważnie...
Mama z aprobatą kiwała głową...
     - Podzielę rok na cztery części i będziecie go malować...Dobrze ?? - zapytał swoje dzieci...
     - Dobrze Ojcze Czasie !! - dzieciaczki zgodziły się z entuzjazmem...
     - Co myślisz o moim pomyśle Matko Ziemio ?? - zapytał z radosnym uśmiechem swoją Żonę...
     - To wyśmienity pomysł !! - zgodziła się Matka Ziemia...- Niech wszyscy podziwiają jak piękne dzieła umiecie zrobić...
     Dzieciaczki przytuliły się do Matki...I Zima, o włosach srebrzystych jak sople lodu...I Wiosna, z oczami jak bławatki...I Lato z ustami jak dojrzałe wiśnie...I zawstydzona Jesień, w wybrudzonym farbkami fartuszku...
 

niedziela, 20 października 2013

Pomysł na...Czyli urodziny po "rzymsku"...

     - Może się poczęstujesz ?? - standardowe pytanie w czasie rodzinnych i przyjacielskich spotkań...
     - Dziękuję...Ja, ze słodyczy to najbardziej śledzie...- tak odpowiadał mój Ojciec na propozycję konsumpcji ciasta...
Hmmm...
     Czasem miewał napady "słodziaka", nie powiem...Ale generalnie uważał, że jedzenie ciasta i czekoladek jest niemęskie...
Macho taki...
     Biorąc pod uwagę, że Bieszczadzki Dziadek był niezłym łasuchem, a Ojciec genetycznie był, wypisz-wymaluj, Dziadkiem...
Jak nic mu łakomstwo razem z pępowiną odcięli...
Z resztą...
Starszy Brat Ojca miał tak samo...
     No i zaczyna się gastronomiczny zonk...
     Jak na przykład uczcić jakiś jubileusz, skoro Solenizant ze słodyczy preferuje kiełbasę, albo śledzie ??
     Pieczeń rzymska !! 
     Tylko pieczeń...
     Prosta w przygotowaniu jak konstrukcja cepa, łatwa do obróbki, pasuje do wszystkiego i można ją pomysłowo udekorować...
A jak się ktoś uprze, to nawet świeczki można zainstalować...
     Przepisu na pieczeń rzymską podawać nie będę, bo jest tego multum u Wujaszka Googla...
Można urozmaicić ją zatopionymi jajeczkami na twardo (ja to wykorzystuję w czasie Świąt Wielkiej Nocy), albo kolorową papryką lub ogórkiem kiszonym...
A góra ??
Wedle fantazji...
     Mnie ostatnio wyszło tak...Chociaż my ze słodyczy to najbardziej preferujemy...Słodycze !! ;o)







piątek, 18 października 2013

Niech mnie lepiej kołem łamią...

     Przeżyłam...
     Lekko nie było, ale przeżyłam...
     Dzisiaj zostało mi wręczone zaświadczenie, iż uczestniczyłam przez dziesięć dni w zabiegach rehabilitacyjnych...
     Dziesięć dni wstawania o świcie...Dziesięć dni marnowania czasu w poczekalni...Dziesięć dni przebywania w pomieszczeniach, do których nikt przy zdrowych zmysłach by nie wszedł po dobrej woli...
     Pewnie, gdyby nie fakt, że Pan N. towarzyszył mi w tej katordze i cierpliwie wysiadywał ze mną w tej poczekalni, moja kariera pacjenta skończyła by się na drugim, może trzecim zabiegu...

No cóż...Skoro On znajdował siły...
Echhh...
     Dzisiaj skończyłam, i tak jestem umęczona, ze nawet cieszyć się nie mam siły...
Bezmózgie, ziewające zombi...
To ja...
     Ale wróćmy do początku...Tak w razie, gdybym jeszcze kiedyś chciała z owego przybytku skorzystać...
     Iza zaproponowała mi kilka dni temu, żebym uwieczniła ów przybytek...
Łatwo nie było...
Przewijające się tłumy...Brak intymności...No i ograniczone możliwości techniczne...
Ale coś tam mi się udało...

     To chodnik, który pamięta narodziny naszej Córci, lat temu dwadzieścia pięć...Tak samo krzywy, tak samo zaniedbany...Dobrze, że "urazówka" jest niedaleko...(Chociaż nie polecam)...

     A to już opisywana przeze mnie betonowa poręcz...Wypisz-wymaluj "głęboka komuna"...To "kamieniste" otoczenie robi bardzo przytłaczające wrażenie...Jakby beton wyciągał z człowieka siły...

     No i już możemy zająć miejsce w poczekalni...Krzesełka zabezpieczone deskami, gdyby ktoś chciał sobie owe zabytkowe meble przywłaszczyć...Ochotników nie widziałam, ale kto wie...

     Pacjentom nie wyznacza się żadnych godzin, więc w poczekalni bywa tłoczno już przed godziną siódmą...Nie obowiązują żadne zasady, ani prawidła...Obowiązuje zasada fantazji i "kto kogo zna"...Rządzą Panie Rehabilitantki i nie wahają się tej władzy wykorzystywać...
Zasada jest jedna...Pacjenci są wszystkiemu winni...
     - Nie słyszą półgłosem mruczanych nazwisk, bo gadają zbyt głośno i stukają obcasami po betonowych słowach.
     - Przyłażą wszyscy na jedną godzinę jakby się nie mogli jakoś dogadać.
     - Jakby mogli to by nawet w nocy przyłazili.
     - Ciągle narzekają.
     - Z premedytacją gubią wydawane "numerki", które de facto niczemu nie służą i zmuszają Obsługę do robienia nowych kartoników.
     - Zamiast iść prywatnie na zabiegi to domagają się zabiegów, za które już z nawiązką zapłacili.
     Niestety zdjęcie drzwi z wypisanymi zakazami było nieosiągalne...

     A to prawdziwa "perełka"...
     Przez kilka pierwszych dni myślałam, że to jakieś składowisko rupieci...Stare szafki...
     Pewnego dnia jedna z Pielęgniarek podeszła do tych szafek i zaczęła się przebierać...Z zapartym tchem czekałam, że "zaświeci" bielizną...
Robiła to wśród tłumu Pacjentów czekających na zabiegi...
Orzesz...(ko)...
Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem...
Higiena ??
     A na drzwiach Szpitala wisi wielkie zawiadomienie, że trwa akcja protestacyjna...
     Gdzie w takim razie są Związki Zawodowe, jeśli nie umieją załatwić tak prostych rzeczy ??
     Kobieta dyskretnie usiłuje się schować, a my usiłujemy patrzeć w sufit...
Jest nam wstyd...
 
     I w końcu wchodzę...
     Jeśli mam szczęście to jestem kierowana na pojedyncze stanowisko...Jeśli szczęścia nie mam to siadam "w dwójce" i trzymam kciuki, żeby na sąsiednim krzesełku siadła Kobieta...
Bywa różnie...
     Pacjenci się wspierają...Przestawiają krzesełka...Zasuwają kotary...Okrywają się nawzajem...
     Intymność po nowemu...

     Wszystko szare, bure i nijakie...
     Podobno gdzieś w Świecie bywa inaczej...

     Kciuki muszę trzymać cały czas...
     Może uda się wcisnąć na drugi zabieg bezpośrednio...
     Jeśli nie, to wracam do poczekalni...
     Chociaż może ta poczekalnia nie jest taka zła ??

     "Kabiny", albo to co kabiny udaje, nie wzbudza zaufania...Wypaczone dykty...Otwory w ścianach po starych wkrętach...Odrapane ściany...Wszędzie prowizorka...

     A nad głową brudne rury...
     Może nic nie spadnie na głowę ??
Ufff...
Nie spadło...
     Dzisiaj moja trauma się skończyła...
     Pewna starsza Pani, do której zapałałam niewątpliwą sympatią, dzisiaj mnie pożegnała w takim stwierdzeniem...
     - Idę dzisiaj do Doktorki, jak mi będzie chciała dać kolejną rehabilitację to Jej powiem, żeby mnie lepiej kołem kazała łamać...
     Wychodzi na to, że to nie tylko moje zdanie...
     Kilka lat temu Szpital Powiatowy w Zaścianku dostał się pod nowy Zarząd...
     Były toasty...Piękne mowy...Zapowiedzi rewolucji...
Pozostało jak było...


P.S. Udało się wygenerować fotkę z listą nakazów i zakazów...:o)

 Poczytać się nie bardzo da, bo fragmencik wycięty z większej całości...

środa, 16 października 2013

O "wrednej" Kucharce, co dzieci głodziła...

     - Kto zeżarł ciasto !! - przeraźliwy wrzask dotarł do nas dokładnie w tym momencie, kiedy najmłodszy z Kuzynów strzepywał ze spodni ostatnie okruszki sernika...
Spojrzeliśmy na siebie z błyskiem w oczach...
Zaczyna się...
Opracowywany od kilku dni plan należało wprowadzić w życie...
     Gromada "Nielotów" zgięła się w pół i powoli opuszczała olszynkę uważnie stawiając stopy...Byle nie zaszeleścić...
Ekipa w milczeniu dzieliła się na dwuosobowe zespoły...Każda dwójka obierała inny kierunek i znikała w leśnym gąszczu...Wrzaski z przydomowego ganku robiły się coraz bardziej nerwowe...
Po chwili byliśmy już na tyle daleko od domu, że mogliśmy ruszyć biegiem nie zważając na hałas...
Biegnący za mną Kuzyn wymruczał...
     - A jak ktoś nam podprowadził te kanki z jagodami ??
     - Zdurniałeś !! Kto by się po takich chaszczach plątał ? - zapytałam...
     - Może ktoś nas śledził ?? - snuł teorię spiskową Kuzyn...
     - Marudzisz...- wysapałam biegnąc pod górę...
Ale i we mnie zbudził się niepokój...
A jeśli rzeczywiście ktoś nas śledził ?? Ktoś świetnie nam znany...
     Od lat toczyliśmy przecież wakacyjną wojnę z Synami i Bratankami Sąsiada...
Jeśli ktoś mógłby zniweczyć nasze plany to tylko Oni...
Przyspieszyłam kroku...
     Widoczne na horyzoncie krzaki wyglądały na nieruszone, ale rozglądałam się nerwowo...
Cisza...
Kuzyn nie czekając na komendę ruszył w gąszcz...
Szelest liści...Trzask łamanych gałązek...
     - Są !! Obie !! - usłyszałam głos "niewidzialnego" Kuzyna...
Uffff...
     Po chwili trzymałam w dłoniach dwie litrowe kanki pełne jagód...
Nasze alibi...
     Odpoczęliśmy chwilkę...Umyliśmy się w potoczku...I kiedy zegar wskazał 12-tą ruszyliśmy w stronę domu...Już czas zmierzyć się z przeciwnikiem...Przeciwnikiem nietuzinkowym...
     Kilka dni temu w domu bieszczadzkich Dziadków pojawiła się Kucharka...Postać ogromna i wielce niesympatyczna...
A w kwestii sympatycznych Kucharek byliśmy specjalistami...
To już trzecie wesele, jakie Dziadkowie organizowali w swoim domu, i w którym mieliśmy uczestniczyć...
Nasza współpraca z Kucharkami układała się dotychczas bezkonfliktowo...
     Pomagaliśmy chętnie...Przynosiliśmy potrzebne drobiazgi...Zbieraliśmy potrzebne owoce...Czasem nawet ucieraliśmy jakieś masy...
     W zamian wylizywaliśmy miski, "sprzątaliśmy" resztki, dostawaliśmy jakieś "próbki"...
     Symbioza taka...
     Odkąd swoje królowanie rozpoczęła ta Kucharka, nazywana przez nas "Niemotą" sytuacja była odmienna...
     Babsko ciągle wrzeszczało...Nawet kroku do kuchni nie mogliśmy zrobić...
A degustacje przeszły w sferę marzeń...
Tylko się darła...
     - Jaj przynieść !! Jagód mi potrzeba !! Mało truskawek !! Wynocha z kuchni !!
     Ta "wynocha" z kuchni bolała nas najbardziej...
Dlatego powstał ten plan...
Plan odwetu na Kucharce...
     W nocy, kiedy wszyscy poszli spać umęczeni weselnymi przygotowaniami , przekradliśmy się do drewutni, wyciągnęliśmy przygotowaną wcześniej drabinę i dziadkowe dłutko i włamaliśmy się do spiżarni...
Dłutkiem podważyliśmy wypaczone okienko...
Okienko było maleńkie, więc tylko najmłodsza Kuzyneczka mogła się przez nie przecisnąć...
To Ona podawała blachy z ciastem...My kolejno podawaliśmy sobie te blachy...
Ostatni w szeregu biegł do drewutni i tam odcinał równe paseczki...
A może raczej paski...
Hmmm...
No dobra...Odcinaliśmy miej więcej jedną czwartą...
W końcu było nas ośmioro...
Ósemka Nielotów miewa niezły apetyt...
     Nim słońce pojawiło się nad lasem wszystkie ślady zbrodni zostały usunięte...Ciasto schowane w koszyku...A my ruszyliśmy do lasu po alibi...
     "Niemota" zażądała jagód w ilościach hurtowych...
I teraz właśnie nieśliśmy te jagody...
     - Kto zeżarł ciasto ??!! - powitała nas na ganku Ciocia (Święta Kobieta)...
     - Cooo?? - zaprezentowaliśmy z Kuzynem wyćwiczone zdziwienie...
     - Nie co !! Tylko zaraz mi gadajcie kto zeżarł ciasto !! - Ciocia (Święta Kobieta) nie odpuszczała...
     - Przecież my od świtu na jagodach żeśmy byli...- i zaprezentowaliśmy nasze zbiory...
     - A reszta bandy gdzie ?? - kontynuowała śledztwo Ciocia (Święta Kobieta)...
     - Pewnie jeszcze w lesie...- zastanawiałam się głośno...- my poszliśmy za potok...
     Po chwili zza stodoły wymaszerowała druga dwójka spiskowców...
Efekt przesłuchania był taki sam...
     Ciocia ewidentnie podejrzewała, że mijamy się z prawdą, ale alibi było mocne...
     W tym roku jagody wyjątkowo marnie obrodziły, a my mieliśmy w kankach pełno...Spędziliśmy więc w lesie sporo czasu...
     Widok najmłodszej ciocinej Córci, umorusanej jagodami w sposób niewyobrażalny, przesądził sprawę...
     Ciasto zostało skradzione przez jakiegoś okrutnego złoczyńcę...
Dzieci są niewinne !!
     Na potwierdzenie owej teorii stanęło przed Ciocią (Świętą Kobietą) osiem niewiniątek...
     - A może to taka Kucharka...- usłyszeliśmy nagle głos Dziadka...- Jej źle z oczu patrzy...I taka jakaś nerwowa...- myślał na głos Dziadek...
Patrzeliśmy na Niego jak zaczarowani...
     - Tato przestań !! - dyscyplinowała Dziadka Ciocia (Święta Kobieta)...
     - Ja tylko tak...Głośno myślę...- bronił swej teorii Dziadek...
Ciocia (Święta Kobieta) machnęła ręką i zniknęła w drzwiach ganku...
Dziadek wrócił do ciosania stempli pod deski do tańca...
A my ruszyliśmy do olszynki...
     - Nie ma !!  - krzyknęła nagle Kuzynka...
     - Jak nie ma ?? - dopytywałam...
     - Ani ciasta !! Ani koszyka !! - informowaliśmy się jednocześnie...
     - No to będzie zadyma...- wymruczałam...
Wracaliśmy do domu w kiepskich nastrojach...
     Nasz piękny plan, tak perfekcyjnie zrealizowany został zniweczony...
Orzesz...(ko)...
     Przechodzimy koło drewutni, a Dziadek siedzi na pieńku...Koło pieńka stoi nasz koszyk z ciastem...A Dziadek pałaszuje ciacho, aż mu się uszy trzęsą...
     Stanęliśmy na progu i gapiliśmy się na Dziadka...
     - Chcecie po kawałku ?? - zapytał Dziadek...- w olszynce znalazłem...Pewnie Kucharka tam schowała, żeby potem do domu zabrać...- wymruczał zajęty jedzeniem...
     Jak na komendę sięgnęliśmy do koszyka...
     - Wredne Babsko...- rzuciła Kuzynka...
A Dziadek puścił perskie oko...

wtorek, 15 października 2013

Ciekawe co na to Górale...

     Jak wiecie mam osobisty stosunek do teorii głoszonych przez tzw. "Naukowców"...Szczególną estymą darzę "Naukowców amerykańskich" i "Naukowców rosyjskich", a Ich badania dotyczące, na przykład, teorii prawdopodobieństwa, którą stroną kanapka z masłem spadnie na świeżo wyprany dywan, wyzwalają we mnie instynkty pierwotne...
Tak zwany syndrom "zadusić gada"...
     Namiętnie jednak czytuje owe nowinki, żeby mieć rozeznanie kogo zadusić natychmiast, a kto ma jeszcze jakieś szanse na przeżycie...
Tym razem artykuł wywołał u mnie mieszane uczucia...
     Pierwszy raz przeczytałam o owym Naukowcu jakoś na początku roku...Pomruczałam pod nosem niepochlebne uwagi i przeszłam do porządku dziennego...
Kiedy bardzo podobny artykuł znalazłam we wrześniu zapaliła mi się pod makówką alarmowa lampeczka...
A jeśli Facet ma rację ??
     Co prawda Przedstawiciele Meteorologów traktowani są przeze mnie jak Wróżbici...Nie obrażając Wróżbitów...Ale...
No właśnie...
     Rosyjski Naukowiec, uzbeckiego pochodzenia, Chabibułło Abdusamatow po kilku latach badań ogłosił, iż teoria z globalnym ociepleniem jest funta kłaków nie warta, a przed nami jest i owszem, ale epoka lodowcowa...
     Skrupulatnie powyliczał jak wyglądały klimatyczne tury na Ziemi i stanął w opozycji do całej reszty badań...
     Można by Go uznać za "Oszołoma", gdyby nie fakt, iż w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Pan Abdusamatow, na jednym z kongresów klimatycznych w Ameryce, wygłosił równie kontrowersyjne wyniki badań, będące w podobnej opozycji do reszty Świata meteorologicznego i miał rację...
     Obwołany "Szarlatanem", w ciągu kilku miesięcy stał się naukowym Guru, a Jego badania śledzi każdy szanujący się Klimatolog...
     W samej Rosji Jego słowo traktowane jest jak świętość...
     Facet nie lansuje się w mediach, wywiadów nie udziela, całe miesiące analizuje, oblicza, porównuje, a potem...
A potem staje w opozycji do wszystkich nowomodnych przewidywań...
Opornik taki...
     A cóż takiego powiedział ostatnio ??
     Klimat Ziemi będzie się oziębiał sukcesywnie, aż do temperatur ekstremalnych w 2055 roku (plus/minus jedenaście lat), a proces ten właśnie się rozpoczyna...
     Po chłodnym wrześniu, ciepłym październiku, ma nastąpić chłodny listopad i ciepły grudzień...Czyli pogodowa "krateczka"...
Za to od stycznia środkowa Europa powinna przygotować się na mrozy, nawet do 40 stopni...
Brrrr...
Według wyliczeń mają nas zaatakować bezpośrednio: wyże rosyjsko-syberyjskie i skandynawskie fronty biegunowe...
Wpadną w "gościnę" i bardzo się im u nas spodoba...
     Pan Abdusamatow ogłosił owe badania, i jakoś nikt nie zaprotestował...
     Proszony o komentarz, wyjaśnił iż tak drastyczne spadki temperatur nie są niczym nowym w historii klimatologii, a On czuje się w obowiązku poinformować Świat, ponieważ współczesna Europa nie jest przygotowana na takie zjawiska...
I z tym również trudno się nie zgodzić...
     Jeśli owa teoria się sprawdzi to pierwszy kwartał przyszłego roku będzie dla Europy tragiczny...
     Miliony Ofiar...Paraliż komunikacyjny...Awarie instalacji...
     Z bardziej optymistycznych newsów pozostaje spacer po Bałtyku, po Morzu Czarnym, albo ślizgawka na Tamizie...
Echhh...
A może jednak tym razem się pomylił ??
No cóż...Pozostaje nam obserwacja pogody do końca roku...A potem ?? 
     Może dwumiesięczny urlop w ciepłych Krajach ?? ;o)
  

niedziela, 13 października 2013

Łajtek...

Ma "ogonek" zakręcony, jak u Łajtków czasem bywa,
i zostaje...Ostatecznie...Potwierdzając głową kiwam.
Jak już imię go zdradziło, jest bieluśki jak to mleko,
i przyjechał zza granicy, więc do domku ma daleko.
Oczka mruży zieleniutkie i pociesznie nimi mruga,
raz się świeci jeden ognik, potem mruga dioda druga.
Mruczy miło mi do uszka najpiękniejsze kołysanki,
kiedy włączą się wiatraczki...To piosenka dla wybranki...
Lubi leżeć na kolanach i ogrzewać moje ciało...
Czy już wiecie kim jest Łajtek ?? Faktów macie tu niemało...
Kto nie odgadł to bez smutku !! W wujku Googlu niech nie szuka...
Czas przedstawić nowe "dziecię"...Czyli Łajtka...Cud netbooka ;o)


sobota, 12 października 2013

Nie ta Ekipa...Nie te priorytety...

     Klątwa zdjęta...Ufff...
     W przyszłości będę rozsądniej szafować własnym słowem, bo mnie potem to "słowo" strasznie w przełyk gniecie...
     Ależ ja męki straszne przeżywałam...
Echhh...
     Wczoraj Reprezentacja Ukrainy klątwę ze mnie zdjęła...

     Ponad rok temu, kiedy Pan Boniek zasiadł na "stolcu" Prezesa, a Pan Fornalik przywdział dresik z Orzełkiem, słowo rzuciłam, że się nie będę Reprezentacji i PZPN-u czepiać, aż do szczęśliwego "rozwiązania"...
No i Nasi właśnie wczoraj "urodzili"...
     W sumie, można by to raczej porównać do powiedzonka "operacja się udała, pacjent zmarł"...
     Czyli Nasi "polegli", a ja wdzięczność jestem winna Ukraińcom, że mnie z tej klątwy wyrwali...
     I teraz powinna, wedle tradycji, nastąpić moja z meczu transmisja...
Orzesz...(ko)...
Odwykłam ??
No niby nie, ale tak mi się jakoś roi, że nasza Reprezentacja prezentowała się jak...
Ło Matko i Córko...
Jak to napisać, żeby nikogo nie urazić ??
Hmmm...
     Wyobraźcie sobie maleńki Kościółek, w maleńkiej Wiosce...Wakacje...Tłumy Wczasowiczów...I Msza...
Pierwsza pieśń i wszyscy tą samą pieśń śpiewają na sto sposobów...
Niby ta sama melodia...Ten sam tekst...Ale ni pierona nie wychodzi, a fałsze, aż po grzbiecie "jeżdżą"...
No to dokładnie tak grała nasza Reprezentacja...
Zasady gry znają, niby każdy robił co trzeba, ale "palca Bożego" w tym nie było...
Selekcjoner wyglądał też jak ten Proboszcz...
Ręce unosił, ale cudu nie czynił...
     I teraz Chór mógłby zaintonować znaną wszystkim Polakom pieśń bojową "Nic się nie stało..."
Ale tym razem się stało...
     Nie pomogą kalkulatory...Nie wesprze nas nawet symulacja w Excelu...
Brazylia oddaliła się bezpowrotnie...
Tak jakby Ukraińcy płyty tektoniczne poprzesuwali...
Ziutttt...I poza zasięgiem...
     Czy jest mi żal ??
     Żałuję tylko tego, że transmisje z Brazylii zostaną pewnie ograniczone, bo Reprezentacji mi nie żal...
Nie zrobili nic, żeby ową Brazylię zwiedzić...
     W sumie na takim gorącu za piłką biegać to mała przyjemność...Bo przecież kasiorę to Oni mają niekiepską, więc Im nasze "premie" ogonami z kont bankowych zwisają...
Że to Reprezentacja ?? Że prestiż ?? Że Orzełek ??
Nie dla tej Ekipy...
 

czwartek, 10 października 2013

Przestaje być śmiesznie...

     Nie tak dawno temu, jedna z naszych Partii politycznych zapragnęła gorąco zapisać się czymś znamiennym w historii Rzeczypospolitej...Zapisać się w historii to nie jest taka sobie "bułka z masłem", więc owej Partii trochę zeszło zanim "wypiek" się udał...
Hmmm...
Czy się udał ?? 
Nie bardzo...
     Owo Bractwo "obrony czci i dobrych manier" przystąpiło bowiem do walki z bajkami...
     Oberwało się "Teletubisiom", że homofobiczne..."Miś Uszatek" aż poczerwieniał ze wstydu, że spodenek nie zmienia, a jego znajomi żyją w jakiś dziwnych relacjach rodzinnych..."Smurfy" z dnia na dzień okazały się szowinistami...Bolek do pary z Lolkiem objawili swój homoseksualizm...A "Królewna Śnieżka" okazała się niemoralną "wywłoką"...
Mnie wówczas najbardziej "dziabnęło", że ukochany przeze mnie "Kubuś Puchatek" to niemoralny dziwoląg bratający się z chodzącym bez bielizny Prosiaczkiem i mający ogromne problemy interpersonalne...
Orzesz..(ko)...
Do dzisiaj na samo wspomnienie mnie trzęsie...
Jak mogłam przegapić takie zagrożenie czytając "Kubusia" naszym Małolatom ?? 
Zwyrodniała matka ze mnie...
Żeby mnie powalić kompletnie, na "czarną listę" wrzucono również "Harrego Pottera"...Za satanizm i czarną magię...
Pewnie kilka wieków wcześniej i "Harry", i jego Autorka wylądowali by na stosie...
     Stos by musiał być spory, bo trzeba by było na nim zmieścić jeszcze Brzechwę, za sławienie lenistwa, kłamstwa, komunistyczne poglądy i germanofilię ( lis Witalis miał tyrolski kapelusz) i Tuwima za...Szydzenie z polskiego parlamentaryzmu w mediach ("Ptasie radio")...
Ło Matko i Córko...
     Po owym wydarzeniu okrutnie się czuła zrobiłam na punkcie "walki o bajki", a moja wiedza w tym temacie z dnia na dzień się pogłębiała...
Jak nic magisterium z "bajkologii" mi się należy awansem...
     Wiem, na przykład, że w Kalifornii nie wolno czytywać Dzieciakom "Czerwonego Kapturka"...
I to nie dlatego, że zostaje bidulek okrutnie pożarty, ale dlatego, że niesie babci flaszkę wina...
Klękajcie Narody...
Za jedną flaszkę wyrok dożywotniego wygnania ??
Ale nie tylko "alkoholizm" bywa w Stanach na cenzurowanym...
     W Colorado zakazano "Charliego i fabrykę czekolady"...
Czym się naraził ów smakołyk ?? 
Cytuję: "Książka reprezentuje ubogą filozofię życia"...
     To niby amerykańskie seriale to jest samo filozoficzne bogactwo ?? 
By Was dunder świsnął...
     Na przestrzeni lat w każdym Kraju na Świecie pojawiał się jakiś znamienity znawca literatury dla Dzieci i Młodzieży, i "doktoryzował się" na czytywanych od lat pozycjach...
I można by uznać, że to już za nami...
Tyle, że nie jeden chce być "dohtorem"...
     W zeszłym roku, w jednej z poznańskich Szkół wydano zakaz korzystania z zeszytów, piórników, plecaków i worków na kapcie, które ozdobione są grafikami "Mouster Hight", "Hello Kitty" i "Kucyki Pony"...
     Argumentacja ?? 
     Bajki propagują satanizm, okultyzm, wampiryzm i magię...
Orzesz...(ko)...
     To "Bajki z 1001 nocy" mają tak samo...I Andersen też...
     Może gdyby Dyrekcja stwierdziła, iż owe grafiki rozpraszają Dzieci, że Szkoła to instytucja stateczna i radosne grafiki są nie na miejscu...
Ale zarzucać różowiutkiej "Kitty" satanizm, albo wampiryzm "Kucykom Pony"...??
No i sprawa się "rypła"...
Jak o czymś robi się głośno to i echo się odezwie...
I się odezwało...
     Unia Europejska pracuje właśnie nad dyrektywą zakazującą czytania bajek niepoprawnych politycznie i sprzecznych z modelem społeczeństwa unijnego !!
To nie żart...
Niestety...
     Na wniosek niemieckiej Ministry ds rodziny, Europosłowie zajmą się tym "nabrzmiałym" problemem...
     Na cenzurowane trafił między innymi "Murzynek Bambo" (rasizm), "Pippi Langstrump" (rasizm) i "Bajki braci Grimm" (brak pozytywnych wzorców kobiecych)...
Lista nie jest zamknięta, a Europosłowie pracują w pocie czoła...
Można by zakrzyknąć:
     "Boże !! Ty widzisz i nie grzmisz" !!
Ale i z tym trzeba ostrożnie...
     Owa "znamienita" Politykierka jest bowiem zdania, iż Bóg nie powinien być rodzaju męskiego, lecz nijakiego...
Dla sprawiedliwej równowagi płci...
Czyli Biblia do korekty ??
Aż strach się bać...
Z tego strachu to nawet "Murzynek Bambo" zbladł...
I po kłopocie...     

środa, 9 października 2013

Protest obywatelski, czyli o krzyżyku wartym cztery lata życia...

     W poczekalni siedziało dwóch Panów w średnim wieku i zażarcie dyskutowali o polityce...Z toku rozmowy wywnioskowałam, że znają się od lat, a Ich poglądy są bardziej niż zbieżne...
Chyba tylko dlatego, że przebywali w miejscu publicznym Ich wypowiedzi nie okraszone były wulgaryzmami...
Krótko mówiąc...
Polityków owi Panowie mieli w najgłębszym poszanowaniu, czyli w d****...
     - A Pani co o tym myśli...?? - zapytał mnie jeden z Nich...
     - Ja proszę Pana, nie dyskutuję o polityce... - ucięłam...
Bo właściwie o czym tu dyskutować ??
     Poziom naszych Polityków można określić jako embrionalny, albo pierwotny...A najciekawsze mamy przecież przed sobą...
     Milowymi krokami zbliżają się nam wybory parlamentarne...Czyli ??
     Zabawa w "krzesła", "komórki do wynajęcia", albo przysłowiowe "hop siup zmiana doop"...Niektórzy już czyszczą sobie teren...
Będzie się działo...
     Nam pozostaje niewyobrażalnie trudne zadanie...
     Iść na owe wybory i postawić krzyżyk...
A mnie coraz częściej przychodzi do głowy pewna myśl...
     Iść, i owszem...Pójdę...Choćby po to, żeby móc później komentować politykierskie poczynania...
Ale bardzo kusi mnie, żeby zamiast owego "krzyżyka na drogę" na karcie do głosowania napić:

                                       PROTEST OBYWATELSKI !!!

Ot tak...Dla rozwagi...
     Że ten głos będzie nieważny ??
Poniekąd...
     A ten z krzyżykiem niby jest ważny ?? 
     Kto zwraca uwagę na nasze zdanie ??
     Wciskana nam pseudodemokracja jest przecież tworem dziwacznym...
     Wybieramy ludzi, których nie znamy, i którzy po kilku miesiącach zmieniają swoje poglądy...
Ale my już krzyżyka cofnąć nie możemy...
Nasz wybór ma termin przydatności do użycia cztery lata...
      A gdyby w czasie wyborów pojawiło się kilka milionów kart z protestem ??
W sumie niczego to nie zmieni, a jaka wewnętrzna satysfakcja !!
     Nie wybieram złodziei, oszołomów, krętaczy, kłamców, kombinatorów i nieuków...
     Chcesz mieć mój głos to się postaraj !!
     Kobieta w Polsce żyje średnio około 81 lat, czyli stawia około 16 krzyżyków...Każdy krzyżyk to cztery lata Jej życia...
Ja już osiem zmarnowałam...
     Koniec z głosowaniem "dla świętego spokoju", albo "na przekór"...
     Płacę Wam moimi pieniędzmi, więc wymagam szacunku dla mnie i mojego "krzyżyka"...
     Polityka to sztuka !! A kiepską sztukę ściąga się z "afisza"...

 

wtorek, 8 października 2013

Podróż w czasie, czyli zaściankowa rehabilitacja...

     Brama z wykrzywionym szlabanem...Pan Ochroniarz w bardziej niż średnim wieku...Płyty chodnikowe pamiętające narodziny Córci...
W tym miejsce czas w Zaścianku się zatrzymał...
     Hol nie tętni życiem jak jeszcze kilka lat temu...Nowy Zarząd przeniósł główne wejście do bocznych drzwi...
Kolejka Pacjentów tłoczy się do Rejestracji...
     Pokonuje szklane drzwi i schodzę wysłużonymi schodami do poziomu -1...
Betonowe poręcze...Ściany w bliżej nieokreślonym kolorze...Olejna lamperia sięgająca ponad głowę...
Z każdym schodkiem zagłębiam się coraz bardziej w "minioną epokę"...
     Przed kolejnymi szklanymi drzwiami z napisem "Rehabilitacja" kilka drewnianych ławeczek i rząd krzeseł pamiętających lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku...W uchylonym okienku wieczko od słoika po kawie..."Numerki proszę pozostawiać w pojemniku"...
Orzesz...(ko)...
"Wielki Świat"...
W poczekalni tłoczy się tłum...
Każdy zerka z zainteresowaniem w stronę szklanych drzwi...
     Tajemniczy głos wyrzuca z siebie nazwisko kolejnego Pacjenta...
Pełna koncentracja...
...ski !!
Jak na stacji w Koluszkach w godzinach szczytu...
     Z ławeczek podrywa się kilka Osób i ruszają w stronę drzwi...
Po chwili już widać kto jest szczęśliwym Wybrańcem...
Reszta wraca na strategiczne pozycje...
     Stoję i rozglądam się po poczekalni...
Na ścianach poprzyklejane zalecenia jak należy się zachowywać w oczekiwaniu na zabieg...
Odrapane i brudne rury sterczą pod sufitem...Lampa z przykurzonym kloszem...Taka bardziej "oszczędna"...
Prawdziwy wehikuł czasu ta poczekalnia...
     W końcu i na mojej twarzy pojawia się uśmiech...Wybranka...
Przekraczam zaczarowane wrota...
     Małe pomieszczenia piwniczne rozdzielone zawieszonymi kotarami koloru pleśni...Powykrzywiana dykta w kolorze "kupki niemowlaka"...I jednostajny świergot urządzeń...
Po wąskim korytarzyku snują się Pacjenci zmieniający "stanowiska"...Kobiety...Mężczyźni...
Intymność zerowa...
Pani Rehabilitantka spogląda na mnie i rzuca z uśmiechem...
     - Kabina nr 5 ostatnie stanowisko...
     Przeciskam się przez kabinę nr 5 przepraszając za kłopot siedzących tam Pacjentów...
Jestem Farciara !!
Ostatnie stanowisko ma działającą kotarkę !!
Ufff...
     Po kilku dniach już wiem, że w tym "przybytku" rządzi prawo dżungli, a miejsce w "ogonku" uzależnione jest od tego "kogo się zna"...
Ja nie znam nikogo...
Na dwa piętnastominutowe zabiegi tracę prawie trzy godziny...
Chaos...Zamieszanie..."Wciskanie swoich"...
XXI wiek, a tutaj jakby czas się zatrzymał...
Nie robią wrażenia nawet nowoczesne urządzenie...Jakoś tak "wtapiają się w tło"...
     - Przepraszam... - słyszę zza kotary...- ale mój zegar nie buczy, a siedzę tutaj już z pół godziny... - informuje Pacjentka...
     - A ktoś Pani ten zegar nastawiał ?? - pyta Rehabilitantka zdenerwowanym głosem...
     - Chyba nie...Tamta Pani kazała mi tutaj usiąść to usiadłam...
Słychać przytłumione odgłosy słownego starcia...
     - Przecież nic się nie stało !! - słyszę odpierane zarzuty...
Hmmm...No niby nic...
     Kiedy po tych trzech godzinach opuszczam "kazamaty" i zamykają się za mną drzwi "Nowego Szpitala", uśmiecham się do siebie widząc rozjarzone słoneczko i nieskazitelny błękitek...
Teraz już wiem...
     Rehabilitacja w Zaścianku polega na tym, że jak się już te "czeluści piekielne" opuści to człowiek musi się poczuć lepiej...
Jeśli nie po zabiegach, to na pewno z powodu odzyskanej "wolności"...   

poniedziałek, 7 października 2013

Pożegnanie...

     Odkąd w moje ręce wpadła Jej pierwsza książka, towarzyszyła mi nieodmiennie...
Uwielbiałam i uwielbiam Ją czytywać...
     Niejedną noc zarwałam przy radosnej lekturze, i nie raz to właśnie ta lektura poprawiała wątpliwej jakości humorek...
     W naszym domu półka z "Chmielewską" jest w zasięgu ręki...Na mojej nocnej szafce leży zawsze któraś z książek...
Tak na zapas...
Gdyby się okazało, że czytana właśnie lektura jest zbyt męcząca...
Gdyby potrzebna była odrobina radości...
     Jej dowcip niejednokrotnie rozbrzmiewał naszym śmiechem w środku nocy, a czytane urywanymi zdaniami teksty powodowały wybuchy śmiechu u wszystkich członków Rodziny...
Tak to działało...
     Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że Pani Joanna Chmielewska zmarła...
     A mimo to się uśmiecham...
     Bo skoro droga do Nieba zbudowana jest z dobrych uczynków i uśmiechów ludzkich, to Pani Joanna ma najpiękniejszą niebiańską ścieżkę, jaką można sobie wyobrazić...
     I kiedy już dotrze do tych Świętych Wrót w Niebiosach zrobi się radośnie...
     Z Nią się przecież nudzić nie można...
     A nam pozostaną uśmiechy zamknięte w Jej książkach...

Dziękuję...

niedziela, 6 października 2013

"Gordyjka" pod specjanym nadzorem, czyli realizujemy marzenia...

     Nie mogliśmy się doczekać...Tydzień za tygodniem przeciekał nam przez palce, kartki z kalendarza lądowały w koszu, a my ciągle nie mogliśmy się "wstrzelić"...Aż w końcu decyzja zapadła...
     Sobota będzie idealna...
     Musimy mieć tam na Górze niezłe znajomości, bo dzień rozbłyskał złotem słonecznych promieni i błękitami nieba...Nawet temperatura jakoś tak cywilizowanie się ustawiła...
To była połowa sukcesu...
     Mimo niewielkiej odległości od Zaścianka miejsce zaciszne i takie, po prostu swojskie...Nikt się nie spieszy, nikt nie pogania, nikt nie zerka na zegarek...
Echhh...
     Podchodzi do nas Pan w bardziej niż średnim wieku i z uśmiechem zawiadamia...
     - Skoro Państwo w teren, to ze mną...
Malownicza Postać...
Po kilku minutach już wiemy, że to Pasjonat...
     - Pojadą Państwo na hucułach...
I tak poznaliśmy naszych nowych przyjaciół...
     Pan N. dosiadł srokatego ogiera o łagodnych oczkach, a mnie został przydzielony Felek...Szatyn lekko przyprószony siwizną...


 

     Hucuły to górskie koniki z Karpat wschodnich, które wykorzystywane były głównie do transportu towarów...Dzisiaj często pracują jako terapeuci w hipoterapii...Są łagodne, wytrzymałe i posłuszne...Chociaż...
No dobra...O tym za chwilę...
     Pan Przewodnik ustawił naszą skromną kolumnę...On jechał na przedzie...Ja zajęłam miejsce w środeczku...A Pan N. zamykał pochód...
Ta strategiczna pozycja ogromnie się Panu N. podobała...
Mógł mieć na oku swoją mało zdyscyplinowaną Połowicę...






     I mogliśmy zacząć realizować nasze wakacyjne marzenie...
     Ruszyliśmy na konikach w plener...
     Pan Przewodnik początkowo zerkał na nas dyskretnie chcąc określić ile umiemy i jak się trzymamy w siodłach, po czym rzucił jakby od niechcenia...
     - Może pokłusujemy ??
Entuzjastycznie przystaliśmy na propozycję...
Koniki ruszyły z kopyta, a nasze ciałka przeszły do anglezowania...Ależ to była radocha !!
     Co "prosta" nasz przewodnik rzucał...
     - Kłusikiem ??
A my z chichotem ruszaliśmy w ślad za nim...
     A kiedy człapaliśmy niespiesznie Pan Przewodni snuł swoją opowieść o koniach, o lesie, o grzybach, i o tym jak dwadzieścia lat temu przyjechał tutaj przez przypadek i znalazł kawałek swojego Świata...
     Czas się zatrzymał...
Jak było ??
Nieziemsko !!
     Poziom endorfin wzrastał z każdą chwilką, a buźki wyginały się w radosnego "banana"...
     Cudności !!




     Felek to bardzo miłe konisko, chociaż z charakterkiem...A właściwie powinnam napisać, że Felek to łakomczuch ponad miarę...Z boksu wyszedł z pyskiem pełnym siana, a w czasie wędrówki robił wszystko, żeby iść po tej stronie, w której rosły liściaste krzewy...Wystarczyła chwilka mojej nieuwagi i Feluś już miał w pysku listki...
A ja obrywałam "puszczaną" gałązką...
On rżał radośnie, że mu się udało zrobić psikusa, a ja chichotałam trzęsąc się w siodle...
Godzina minęła w momencie...
     Kiedy koniki zauważyły, że wracamy to dopiero zaczął się kabaret...
Z niecierpliwością zaczęły nas poganiać...
     Pora obiadu !!




     Na widok jedzących sianko koników Felka przestałam interesować kompletnie...
Miałam wrażenie, że gdyby umiał mówić to usłyszała bym...
     - Złaź babo !!




     Podjechaliśmy do boksów, poczułam, że moje stopy i łydki są kompletnie ścierpnięte...Hmmm...Jakoś zsiąść muszę...
Ale jak, skoro nogi zaczynają mi się od kolan ??
No i zsiadłam...
I jak nie grzmotnę o Matkę Ziemię...
Jak nic okoliczne sejsmografy zarejestrowały wstrząs, bo bidula Ziemia, aż jęknęła...
Felek spojrzał na mnie z politowanie...
     - Sierota...- mówiły jego łagodne oczy...
     Pan Przewodnik spojrzał z troską, ale widząc moje uchachane oblicze stwierdził tylko...
     - Nóżka w strzemionku została ??
Pan N. aż jęknął...
Całą drogę pilnował i...
Z troską zaczął mnie otrzepywać ze słomy...
     - Ale nic sobie nie zrobiłaś ?? - dopytywał...
     - Dlaczego nie poczekałaś ?? - ganił...
Oj tam...
Endorfinki działały...
     Wieczorem prawa noga zrobiła się jak balon, a każdy krok powodował ból jak przy tańcu na szkle...
     Urodzinowe spotkanie z Miśkami spędziłam z nogą w lodowatej wodzie...
Ło Matko i Córko...
     Czy ja zawsze muszę coś zmalować ??
Muszę !!
Taki urok Gordyjki :o)
     Dzisiaj łapka już nabrała smukłych kształtów, ale zapobiegawczo daje jej luzy ;o) 
Byle do jutra...
Jutro zaczynam wyczekiwaną od pół roku rehabilitację...
     Tyle, że "bolek" został na Czerwonych Wierchach, więc może powinnam te zabiegi wziąć na obolałą nogę ??