Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 29 września 2016

Burano...Wyspa pstrokatych kamienic...


Mało pstrokate ??
To proszę bardzo...


Oczopląsu można dostać...
     Właściciel takiej kamieniczki, kiedy chce ją pomalować, musi się zwrócić do władz o zgodę i zatwierdzenie koloru...Zasada "pstrokacizny" jest ściśle określona prawem...
Ło Matko i Córko...
     Wygląda to nieziemsko, ale przyznam szczerze, że po kilkunastu minutach męczy niemiłosiernie...
     Z ulgą człek zawiesza wzrok na nielicznych zabytkach...


Przynajmniej te nie męczą oczu...
     Na ryneczku króluje ten Pan...


Baldassare Galuppi...
     Kompozytor późnego baroku, który właśnie na Burano siusiał w pieluchy i stawiał pierwsze koślawe kroczki...
Tutaj strzeże ciszy i spokoju...
     Ryneczek jest wyjątkowo klimatyczny...


     I wcale nie musiałam się "gimnastykować", żeby zrobić zdjęcia "bez ludziów"...
A gdzie są ludzie ??
No cóż...
Z rozpędu byłabym zapomniała napisać, co na Burano jest najważniejsze...
     Burano to koronki !!
     Koronkowe suknie (ślubne są oszałamiające), koronkowe szatki do chrztu (przesłodziutkie), a szczególnie chciałabym zobaczyć minę naszego Proboszcza na widok sukienek do Komunii...;o)
Koronkowe bluzeczki, chusteczki, żabotki, kołnierzyki...
Wszystko koronkowe !!
     Od XVI wieku Burano słynęło z koronek...
     I kiedy już odliczałam skrzętnie ukryte "euroki", żeby nabyć chociaż namiastkę cudnego rękodzielnictwa, usłyszałam za plecami...
     - Mamo...Przecież zrobisz sobie ładniejsze...
Klękajcie Narody !!
Trzymajcie mnie we dwóch bo jeden nie da rady !!
To mnie Syn docenił...
     Po takim tekście to nawet nie wypada, żebym "namiastkę" własnych dzieł kupowała... 
     No i jak się pewnie domyślacie, "euroki" zostały nienaruszone, a mnie duma osobista zadarła nos aż do chmur...;o)
     Ale z tej wielkiej radości zagościłam w cukierni, która nam obojgu (mnie i Synowi) w oko wpadła...
     Języka używałam ręcznego, bo po włosku to ja umiem tylko "jeden włosek, dwa włoski" i z wielkim przejęciem zademonstrowałam na dłoni cztery palce...Przy czym, wypsnęło mi się "cztery"...
     - Polonia ?? - zapytał Pan Cukiernik, o rozmiarach jak na ten zawód słusznych...
     - Polonia...- wydukałam, bo nie wiedziałam, czy już zwiewać, czy wołać pomocy...
     Pan Cukiernik prawą rękę na serduchu własnym położył i w rytm "Po-lo-nia" postukał...A uśmiech miał przy tym taki, jakbym tych ciastek chciała czterdzieści, a nie cztery...
Po tym ewidentnym pokazie sympatii piękną włoszczyzną zostałam poinformowana, że te ciastka "nie good", a Pan Cukiernik zanurkował pod ladę i wyciągnął blaszkę świeżego wypieku...
Nie ma co...Poczułam się jak w domu...
Rachunek też zapłaciłam ze sporym rabatem, a na pożegnanie znowu zabiło mocnej włoskie serducho i wszyscy stojący w kolejce Turyści zostali poinformowani, że jestem Polonia...
Ja to umiem wybrać ciastkarnię...;o)
     Może i bez koronek z Burano, ale z nieprzyzwoicie wygiętym "bananem" ruszyłam do portu...


     Synowa tęsknie spoglądała na weneckie maski wykonane z koronki...Pierworodny szukał buta, który Księciuniowi zrobił "bach"...Księciunio radośnie obwieszczał, że jestem babą...A mnie z tej ogromnej radochy mało serducho nie wyskoczyło...


No i cóż...
     Koniec przygody na trzech weneckich Wyspach...


poniedziałek, 26 września 2016

Torcello...Wyspa Turystów...

     Dlaczego tak ??
Bo na tej malowniczej wyspie Laguny Weneckiej mieszka 18 osób...18 !!
I wierzcie na słowo...Nie widziałam ani jednego...
Za to tłum Turystów był ogromny...Tak ogromny, że do zdjęcia na starożytnym mostku Ponte del Diavolo stała kolejka...
Ale zacznijmy od początku...
Hmmm...
     Łatwe to nie będzie, bo machiny do przenoszenia w czasie jeszcze nie skonstruowałam, a przydałaby się bardzo...
Skorzystamy z mniej wyrafinowanego środka transportu...


Nasz stateczek musi wystarczyć...
    Na Torcello główną atrakcją jest Bazylika Santa Maria Assunta di Torcello (Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny)...Kościół rzymskokatolicki wzniesiony w 639 roku...Ponad trzysta lat przed naszym Chrztem...Robi to wrażenie...(Zdjęcia nie zobaczycie bo mi się w tym turystycznym pędzie Synowa w samym środku trafiła)...;o)
     Wyspa to rzeczywiście skarbnica starożytności i miejsce nieustannych prac archeologicznych...


     Częścią Bazyliki jest Kościół Santa Fosca (Świętej Fuski)...
     Historia owej Świętej wydaje mi się ździebełko naciągana, a przekazy zagmatwane i niejasne, ale skoro zasłużyła sobie na taką budowlę, to nie mnie oceniać Jej świętość...
Chociaż nawet źródła kościelne mają problem z podaniem faktów...
Raz ginie z matką, innym razem z opiekunką...
Zostaje ścięta, albo utopiona...
Miejsc pochówku ma kilka...
Relikwie przybywają nie wiadomo skąd...
Nawet kolor skóry jest dyskusyjny...
     A że nigdzie nie znalazłam wzmianki czyją jest patronką, to może powinna się zająć sprawami trudnymi do wyjaśnienia ?? Patronka Archiwum X...Święta Fosca...


     Zwiedzanie wnętrza nam się nie udało, więc nie mogę wyrazić zachwytów nad mozaikami z ołtarzy, ale ponoć, w XIX wieku, konserwator tych zabytków został skazany i osadzony w więzieniu, za wykonanie ich w sposób niestaranny...
Po tym nieszczęsnym epizodzie przywrócono Bazylice pierwotny wygląd...
     Przed Kościołem zachowane zostały szczątki Baptysterium San Giovanni...



     Widok trochę przytłacza...Szczególnie w ogromnym upale...
     A zegar niemiłosiernie szybko odlicza minuty, które pozostały nam na zwiedzanie...


     Pierworodny z Księciuniem gnają przodem...Synowa zabezpiecza prawą flankę...Ja obsadzam lewą...
Czego nie uda się nam zobaczyć tutaj, zobaczymy na zdjęciach...
Trudno...
Czasu nie powstrzymamy, nawet w takim miejscu jak to...


     Jeszcze rzut okiem na monumentalną dzwonnicę, z której podobno rozciąga się nieziemski widok (tak twierdziła przynajmniej George Sand)...Po trzydziestu latach prac konserwatorskich i renowacyjnych Turyści mogą zwiedzać tego 55-cio metrowego kolosa...
My prawie biegiem gnamy do portu...
Nie znoszę zwiedzania na czas...
     Trzydzieści minut na czternaście wieków ??
Echhh...

sobota, 24 września 2016

Korzenie Muranowa...

Szczerze ??
     Nie miałam pojęcia, że miejsce, które odwiedziłam, łączy się w jakikolwiek sposób z naszą Stolicą...
     Jak to mówią ?? Człowiek się całe życie uczy, i głupi umiera...
Przygoda rozpoczęła się tak...


No cóż...
Tutaj wszystkie przygody rozpoczynają się właśnie tak...
W porcie...
     Potem jest tak...


     A potem pozostaje ubłagać papcię Neptuna, żeby tym razem nie pobierał okupu...Szczególnie, że Gordyjka oczywiście zapomniała połknąć Aviomarin, a woreczki pozostały na campingu...
Moja mityczna wręcz choroba morska, musiała zostać okiełznana siłą woli...
Na pohybel...
     Uprzedzone o mojej sklerozie Dzieciaki trochę zzieleniały z wrażenia, ale po chwili fakt przyjęły "na klatę" i oświadczyły, że ten wstyd są w stanie znieść...
No to Gordyjka, stworzenie przekorne, wstydu nie przyniosła...
     Ale miało być o naszej Stolicy...Poniekąd...;o)
     Jednym ze znanych, siedemnastowiecznych architektów był Józef Szymon Bellotti...
Tworzył dla Michała Korybuta Wiśniowieckiego i dla Jana III Sobieskiego...
Najbardziej znanym dziełem włoskiego Mistrza jest Kościół św. Krzyża...Ale naprodukował tych dzieł znacznie więcej (choćby sztukaterie w Wilanowie)...
Musiał już wówczas cieszyć się znacznym poważaniem, bo z królewskich rąk otrzymał dar...Kawał ziemi pod Warszawą...
     Co robi Architekt, kiedy dostaje "kawałek ziemi" ??
Oczywiście !!
Buduje dom !!
A że czasy tego wymagały (że o talencie nie wspomnę), więc zamiast chałupy z dwiema sypialniami powstał dwór...Dwór, godny czasów baroku...Dwór, nazwany na cześć Ojczyzny...Murano...
     I tak do dzisiaj, Włosi mają cudowną Wyspę, a my dzielnicę Warszawy...Muranów...



     Z czego jeszcze słynie Murano ??
No cóż...
     Z tego, czym poza architekturą zasłynęła Wenecja...To właśnie tutaj od VIII wieku produkowano szkło...Osławione, pożądane i przepiękne szkło...
Do dzisiaj produkowane...
     Wzdłuż kanału dziesiątki sklepików oferujących te kruche wyroby...

   
     Mają nawet Muzeum, w którym pokazywany jest cały proces wytopu tych cudów...
     Niestety zdjęcia robione w ekstremalnie trudnych warunkach wyszły kiepsko, ale może wyobraźnia podpowie Wam więcej...


Ten okaz przykłusował ze mną...


Ale Murano to nie tylko szkło...
     To również zabytki (może nieliczne i przytłumione blaskiem Wenecji, ale jednak)...


     Dziesiątki kolorowych kamieniczek...Romantyczne mostki...Malownicze kanały...
     I jeszcze jeden z Mieszkańców, o którym wypada napisać...
     Bo cóż znaczy wkład włoski w kulturę bez muzyki ??
W tym malowniczym miejscu urodził się Francesco Maria Piave...
Twórca libretta do Traviaty i Rigoletta...
     Ale Gordyjka nie byłaby Gordyjką, gdyby nie znalazła "łyżki dziegciu"...
     Na Murano przybyliśmy dokładnie w porze drugiego śniadania, więc trzeba było znaleźć ustronne miejsce na posiłek dla Księciunia...Łatwe to nie było, bo terenów zielonych w okolicach Wenecji jest jak na lekarstwo...Ale się udało...
     To placyk za tą seledynową bramą...


     Kilka alejek, trawniczek, parę drzew, ławeczki i skromny plac zabaw (w głębi było przedszkole)...
Placyk użytkowany był właśnie przez kilka Matek z "Nielotami"...
     Co wzbudziło nasze totalne zdziwienie ??
To był plac zabaw ze skwerkiem dla psów...
Z tym, że psy miały tam ewidentnie pierwszeństwo...
To dla psów były trawniczki i drzewa...
Dla Dzieci był wybetonowany, maleńki plac zabaw...
     Widok rottweilera walącego kupsko dwa metry od zjeżdżalni dla Maluchów totalnie mnie "zmiażdżył"...
No cóż...
Byłam przekonana, że problem psich odchodów dotyczy bardziej nas, niż Włochów...Mój błąd...
Na tym skwerku nie schyli się żaden z Właścicieli (przemaszerowało Ich pięciu)...
Ruszamy dalej...


czwartek, 22 września 2016

Lido di Jesolo...

Ładnie to brzmi...Muzycznie...
     I chociaż nie mieliśmy w planie aż tylu bytności, gościliśmy w tym kurorcie aż trzy razy...
Przypadki chodzą po ludziach...
     Pierwsza wycieczka miała jeden główny cel...
     Księciunio miał spróbować przygody z karuzelą...
     Całe wybrzeże usiane jest tymczasowymi lunaparkami, których kolorystyka i gwar przyciągają Turystów...
Wyszła lipa...
Poniekąd...
     Co prawda, z karuzeli nie skorzystaliśmy wcale (to znaczy, Księciunio nie skorzystał), ale po kilkunastu minutach negocjacji dał się namówić na przejażdżkę ogromnym "diabelskim młynem", który oznak "tymczasowości" nie posiadał...


Widoki ze szczytu były niesamowite...


     I jak namawialiśmy Księciunia do przejażdżki, tak samo musieliśmy namawiać, aby raczył opuścić gondolę, bo ewidentnie Mu się spodobało...
     Kolejka cierpliwie czekała...Pan z obsługi wyrozumiale się do nas uśmiechał...A my szukaliśmy kolejnych argumentów na Uparciucha...
     Jak widać wyszedł, bo bym bloga z gondoli diabelskiego młyna prowadziła...
     Kolejnym punktem miało być akwarium...Potężny kompleks, wielkości naszych galerii handlowych...
     Na progu się okazało, że jeśli kupimy bilet w kasie, to wyjdzie nam znacznie drożej niż jeśli kupimy go w ośrodku...
Takie prawidła sprzedaży "hurtowej"...
Postanowiliśmy ruszyć na osławione plaże Jesolo...


     Przepych hotelików i apartamentowców znacznie odbiegał od standardów naszego ośrodka...Ale ceny też znacznie odbiegały, więc postanowiliśmy nie zwracać uwagi na marmury, kwietniczki i fontanny...


     Widok plaży też trochę odbiegał od znanego nam w Ca Savio...
Te frędzelki przy parasolach pełnią rolę wachlarzy i delikatnie szumią, kojąc zestresowane ciała...


Przepych "pełną gębą"...
Ale skoro to jedyne dostępne źródło utrzymania dla okolicznych Mieszkańców, to nie ma co się dziwić...
     Tyle, że w środku te apartamentowce prezentują się już znacznie skromniej...Takie nasze hoteliki z trzema gwiazdkami...Minimum za maksimum...
To ja wolę na odwrót...
     Wtedy naszą uwagę przykuło to...


     Arena ??
Przy deptaku stała ogromnych rozmiarów tablica z wynikami...
     Polska ??
Zaczęliśmy z Pierworodnym analizować odkrycie...
     Nasi szli jak "burza"...
     Jeden mecz i kwalifikacja do półfinałów !!
Ło Matko i Córko...
     Nawet nie wiedziałam, że mamy reprezentację w tej dyscyplinie !!
Plażowa piłka nożna...
     Zawody miały rangę mistrzowską, a pierwsze cztery zespoły otrzymywały "bilet" na Mistrzostwa Świata...
     - Fajnie by było zobaczyć taki mecz...- wymruczał Pierworodny...
     - Pewnie, że fajnie...- potwierdziłam...
     Ale, że właśnie grali Włosi (Mistrzowie w tej dyscyplinie), więc na maleńki stadion dostać się można było tylko w charakterze ziarenka piasku...
My rozmiary mamy niestety znacznie większe...
Trochę nam minki posmutniały...
     Nie spodziewaliśmy się wówczas, że Pan Los szykuje nam nie lada niespodziankę...;o)  

wtorek, 20 września 2016

Ca Savio...Dziecięcy Raj...

     Jak wygląda raj dla dzieci ??
No cóż...
Jak każdy raj, musi spełniać kilka warunków...
     Musi być ciepło, żeby Aniołeczki (i Półdiabla) nie marzły, buszując w samych majciorach, a czasem bez majciorów (jeśli Opiekunowie nie wykażą się odpowiednim refleksem)...
     Musi być kolorowy, bo nawet najfajniejsze zabawki w odcieniach szaroburych nie przyciągają uwagi...
     No i przede wszystkim, nie może być nudny...
     Nasz Ekspert, w dziedzinie ocen poziomu "rajowości" był bardzo wymagający...
     Kiedy po kilkunastu godzinach jazdy samochodem został z niego wypuszczony, dopadł do pierwszego na horyzoncie basenu, i wierzcie na słowo...Zapragnął posiąść jednocześnie trzy baseny...Bo tyle było w "średnim kompleksie"...


     Skończyły się nasze marzenia o zmianie pieluchy, zjedzeniu obiadu, czy choćby stabilnej nasiadówce na leżakach...
     Księciunio gnał od basenu do basenu...Za Księciuniem gnała Babcia...
     Radość jaką potrafi emanować Dwulatek była nieprzewidywalna...
     Problem powstał w momencie, kiedy Obsługa zawiadomiła nas, że domek campingowy jest przygotowany, sjesta się skończyła, a my możemy zacząć proces zasiedlania...
Dopiero solenne, babcine słowo honoru, że basenów nikt nam nie zabierze (i reprymenda od Taty) podziałały dyscyplinująco...
     Przyszła pora na zasiedlenie miejscówki...
     Wspaniale wyposażony domek (trzy sypialnie, salonik, kuchnia, łazienka, wc i obszerny taras) w sosnowym lesie...

Widok z tarasu na "naszą gugusię"...
     Po krótkiej, rodzinnej naradzie, plany Młodych legły w gruzach...Księciunio oświadcza, że spał będzie z Babcią...


Babcia, jak się pewnie domyślacie, sprzeciwów nie wnosiła...
Ale co z tym Rajem ??
     W wielkim skrócie wyglądał tak...

"Mały basen", sto metrów od "siedziby", w którym Babcia pływała "z doskoku"...
Legolandia przy "małym basenie", gdzie dostawało się na progu pudło z klockami...
"Duże baseny" z platformą i zjeżdżalniami...
     Na platformach zamontowano ogromnych rozmiarów cebrzyk, który napełniał się wodą, a kiedy woda osiągała brzeg, cebrzyk się przechylał i nieszczęśnicy oczekujący w kolejce na "zjazd" otrzymywali w promocji zimny prysznic...Cykl napełnienia był słyszalny na kilka kilometrów (poziom hałasu wydobywający się z gardeł Nieszczęśników, znacznie przewyższał przyjęte normy decybeli)...


Teren wspaniale urządzony...


A place zabaw zapierały dech w piersiach (nie tylko u "Nielotów")...


Była też siłownia "pod chmurką", dla większych Dzieciaków...


     Oprócz tego dziesiątki "dmuchańców", park linowy (liny były tak zawieszone, że Dzieci nie musiały przepinać uprzęży), bujaki i oczywiście "kuleczkowo"...
Zrobienie zdjęć bez Użytkowników graniczyło z cudem...
Albo o świcie...Albo przy załamaniu pogody...
Obłożenie atrakcji 150%...
     Wieczorami dyskoteki 4+...


Muzyka...Tańce...Konkursy...
A jakbyście zobaczyli kreacje niektórych Dzieciaków !!
Totalny odjazd !!
     Księciunio był raz...
     Obtańcował Mamę, Babcię i Tatę...Po czym stwierdził, że nie jest to rozrywka godna jego Osoby...Do 4+ trochę Mu jednak brakuje...;o)
     Animatorzy organizowali nie tylko zabawy ruchowe...


     To jest "jarzyniak" (różnorakich animacji było kilkanaście)...
     Dzieciaki dostawały nasionka, albo sadzonki i zaczynały naukę pielęgnacji...Przyjeżdżający "na kilka dni" otrzymywali doniczkę "na wynos"...
Stoliki w "jarzyniaku" były ciągle zajęte...
No cóż...
     Ośrodek zajmował kilkanaście hektarów...
Tam gdzie nie stały domki...


Przygotowano namioty...


A na wolnych sektorach stanowiska dla przyczep...
     No i oczywiście, istna Wieża Babel...
Wszystkie języki Europy...
Ale, ale...
     Czego w tym wszystkim brakowało do szczęścia Dwulatkowi ??
No czego ??


     Kałuży !!
Bez kałuży to baseny są do kitu, a Adriatyk do luftu...
     Pewnego poranka Księciunio założył swoje gumiaczki (samodzielnie) i oczekiwał od nas współpracy...Pierworodny zaraz zrozumiał...
     Po dziesięciu minutach w porannej ciszy rozlegały się okrzyki entuzjazmu książęcego...
     - Ciapu ciap !! Ciapu ciap !!

niedziela, 18 września 2016

A ku ku !!

     Tęskniliście ??
Bo ja...No cóż...
Nie bardzo miałam czas na tęsknoty...
     Ale gdybyście kiedyś potrzebowali się "fajnie" schować, to pokażę Wam moją kryjówkę...
     Za górami i lasami...



     To jest "duzia gugusia", na zdobycie której jestem umówiona z Księciuniem za 10 lat...


     Nie mam pojęcia jak za dziesięć lat się wdrapię na ten szczyt, ale wspinanie się na nią z Dwulatkiem wydawało się równie abstrakcyjne...;o)


     Może bezpieczniejszą opcją byłaby turystyka podziemna ??


     Tunele wyglądały bardzo zachęcająco...;o)
     Chociaż cel naszej wędrówki był jeszcze odległy, w autku zapanował wakacyjny nastrój i ekscytacja czekającą nas przygodą...
     Przygodą całkiem "płaską" i bardzo "wodnistą"...

Ufff...
     Teraz trzeba sobie tylko wybrać "miejscówkę" i można zacząć wypoczywanie...
     U Gordyjki będzie od dzisiaj wakacyjnie...;o)