Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 29 marca 2016

Niespodziewane wyzwania, czyli jak poszłam do Szkoły Muzycznej...;o)

     Nawiązując do jednego z  wpisu i Waszych komentarzy, opowiem Wam jak z mojej perspektywy wyglądał kontakt bezpośredni z Artystami...I to takimi przez duże A...
     Dawno, dawno temu...
Bez przesady...
Dinozaurów wtedy na Świecie już nie było...
     No to tak bardziej niedawno...;o)
     Nasza Córcia chciała iść do Szkoły Muzycznej...
     Sam fakt Jej startu w tym "wyścigu szczurów" był dla nas sporym wyzwaniem, a że, jak wiecie, zawsze mieliśmy wyjście awaryjne, to przed egzaminami ułożyliśmy plan strategiczny "jak pocieszyć Dziecię po pierwszej w życiu porażce"...
To nie to, żebyśmy w siły własnego Dziecka nie wierzyli...Bynajmniej...
Ale podeszliśmy do tematu racjonalnie:
     1. Chętnych na jedno miejsce był tłum.
     2. Nie było nas stać na kursy przygotowawcze (!!).
     3. Nie byliśmy z tak zwanego "Środowiska".
     4. Córcia kwartał przechorowała, więc nawet ćwiczenie piosenki na prezentację było niemożliwe...
Ale chciała...
     Poproszona o pomoc Wychowawczyni z "zerówki" przez tydzień ćwiczyła z Córcią "kle kle, boćku, kle kle", a nasz dom rozbrzmiewał całodobowym klekotem...
     Może dobrze, że nie było więcej czasu na te treningi ??
     W każdym razie, rodzinnie poszliśmy na ten egzamin...
     Wkoło żaboty, falbanki i kokardki...Ludzie rzucają nazwiskami Nauczycieli jakby byli z Rodziny...A w środku my...Totalne, "muzyczne sierotki"...
     Co bardziej wyrywni, trenują gamy po kątach...
     Znajdujemy odpowiednie drzwi (Komisji było siedem, do każdej po trzydzieści dzieciaków, miejsc dwadzieścia), siadamy na ławeczce, i nim nasze poopska się ułożyły wygodnie, nobliwa Dama, siedząca obok nas, zagaduje...
     - Też macie egzamin u Pani Dyrektor i Pana Profesora ??
Ło Matko i Córko...
Aż tak ??
     Powtarzam sobie w myślach słowa pocieszenia dla Córci...
     Dzieciaki wchodzą...Pięć minut i po kłopocie...Wychodzą pełne entuzjazmu...
     Piosenka...Gamy...Ćwiczenia przy pianinie...Ćwiczenia bez pianina...Następny...
     Córcia weszła...
Cisza...
Orzesz...(ko)
Nieśmiała jest, fakt, ale żeby tak nic a nic ??
     Pięć minut...Dziesięć minut...Kwadrans...
     Zaczynamy nerwowo spacerować po korytarzu...
     A może wkroczyć ?? Może trzeba Ją wyrwać z tej muzycznej jaskini ??
Po głowie ciągle kołaczą mi się słowa tego pocieszania...
     Otwierają się drzwi...
     Wychodzi Kobieta w średnim wieku, przepuszcza przodem naszą Księżniczkę i przygląda się nam z zainteresowaniem...
Czyżby aż tak źle było ??
     - Wyniki będą za dwa tygodnie...- oznajmia nam uprzejmie (chociaż do tej pory nikogo nie informowała) i zaprasza kolejną "Ofiarę"...
Ufff...
Przynajmniej nam się "pocieszanie" nie zmarnuje od razu...
     Córcia zdaje nam dokładną relację...Bez entuzjazmu, chociaż z rumieńcami...
     - Pomyliłam się trzy razy, ale jak chciałam poprawić to ten Pan powiedział, że nie trzeba...
     No jasne...Po kiego grzyba mieli czas marnować ??
     Po dwóch tygodniach, w dzień ogłoszenia wyników, odprowadziłam Córcię do Przedszkola i pocięłam...Gdzie ??
     Do Szkoły Muzycznej, żeby wiedzieć zanim zaprowadzimy tam naszą Artystkę...
Listę nazwisk też można czytać różnorako...
     Zachodzę (zabiegam !!), lista wisi, czytam...
Dużo to tego czytania nie było, bo dwadzieścia nazwisk nie tłum...
     Jest...Pozycja numer dwa...
NIEMOŻLIWE !!
     No to biegusiem do Sekretariatu, żeby się nie okazało, że to jakaś inna lista...
Witam się grzecznie i pytam:
     - Czy ta lista na dole to przyjęci do Szkoły ??
Mina Sekretarki bezcenna...
     Zanim się Kobieta z szoku otrząsnęła, otwierają się drzwi z napisem "Dyrektor" i wychodzi owa Kobieta z egzaminów...
     - Oooo !! To Pani...- wita mnie jakbyśmy do jednej klasy chodziły...- No tak...Córka zdała świetnie !! Słuch absolutny !! Mąż był Nią zachwycony i ma ogromną nadzieję, że się zdecydujecie na skrzypce...
Teraz to ja jestem w szoku...
     Jaki Mąż ?? Jakie skrzypce ??
     We łbie mi się jakieś "Stradivariusy" plączą, w ustach mam sucho jak na Saharze, a kolana się uginają...Nie wiem jakich głupot nagadałam z tego wszystkiego, ale jest pewne, że gnałam do domu jak oczadziała...
     Przewidzieliśmy wszystko, ale skąd my skrzypce weźmiemy ?? Gdzie my pianino postawimy ?? No i kto nam da kasiorę na takie wybryki ??
     Po dwóch godzinach kroczyliśmy tą samą drogą, żeby odczytać listę przyjętych...
     Ja wiedziałam...Pan N. wiedział...Pierworodny wiedział...
     Córcia nie wiedziała, bo swój pierwszy sukces trzeba zobaczyć, a nie usłyszeć...
     Radość ??
Tego się nie da opisać w żadnym języku Świata...
Takiego Sześciolatka trzeba zobaczyć...
Przez bardzo długą chwilę delektowaliśmy się tym widokiem...
     Potem oczywiście było świętowanie "lodowe", a potem wróciliśmy do domu i zaczęliśmy mierzyć ściany...
     Gdzie wcisnąć pianino ??
Na balkon !!
     Od kogo pożyczyć kasy ??
Ukraść !!
     Jak zrekompensować Sąsiadom naukę gry na skrzypcach ??
Eksmisja !!  
     Po setnym durnym pomyśle Pan N. wziął gitarę i leczyliśmy skołatane nerwy muzyką...

     A potem gordyjska głowa waliła w ścianę artystycznego uniesienia...
Czyli ??
     Będzie kolejna opowieść...;o)

niedziela, 27 marca 2016

Czas na życzenia...

Zdrowia...Spokoju...Nadziei !!
A że Gości wypada zaprosić do stołu, więc proszę się rozgościć...
     Tym razem przeprowadzałam jajeczny eksperyment...

     Ewidentnie muszę jeszcze popracować nad techniką, ale ogólnie, wygląda to interesująco...;o)
     A że lubię mieć zawsze wyjście "B", więc tradycja i tak zagościła...

     Chociaż z tą tradycją nie do końca wyszło jak zawsze, bo Pan N. dostał w tym roku "Jajo dedykowane"...

Podobno, na Wielkanocnym stole ma być wszystko co najważniejsze...;o)
     Dla złamania świątecznej powagi zmajstrowałam białego króliczka...

     A Księciunio dostanie swój własny, jajcarski koszyczek...


     I natychmiast pojawili się "goście"...
Baba...

I Chłop...

     Oczywiście czekoladowy (sernik)...Bo Babcia swoje obowiązki zna, i wie, że Wnuka smaku czekolady nauczyć musi kto ?? Wiadomo !! Babcia !!
     Nieopatrznie w wystroju świątecznym uczestniczy również nasze wrzosowiskowe co nie co...

I specjalna dedykacja dla Gardenii...

Zakwitaj !! Rozkwitaj !!
Bo się już doczekać nie mogę...;o)
A poza tym...
     Wszystkiego Najlepszego !! Nowe Życie czeka za rogiem...;o)

czwartek, 24 marca 2016

Uderzmy w terrorystów dyrektywą !!

     Francja już swoje łzy osuszyła...Belgia płacze...Płaczą nawet niektórzy wysoko postawieni Urzędnicy UE...Co bardziej radykalni szykują ostre rezolucje...
     Ło Matko i Córko...Chciałoby się powiedzieć...
     Potępienie...Kondolencje...Wyrazy współczucia...Milczące marsze...Kwiaty składane przed Ambasadą...
Znowu ten dobrze znany scenariusz...
     Bo Europa jest bezsilna...
     Jest bezsilna w swoich zbiurokratyzowanych strukturach...Jest bezsilna, bo Urzędnicy bardziej przejmują się kwestią kolejnego swojego "awansu", niż realnym zagrożeniem...Jest bezsilna swoim dobrobytem...
     Może w końcu do Społeczeństw dojdzie, że siedzą tam sami "Krzykacze" ??
     UE to piękna idea...
     Kiedy czyta się założenia owej Organizacji, to nie ma co, serce rośnie...
     Ale kiedy czyta się założenie socjalizmu, czy komunizmu to też niewiele można zarzucić tym ideologiom...
Problem zaczyna się w realizacji...
     Tyle, że właściwie założenia UE nie przewidują kwestii ochrony, czy obrony swoich Obywateli...Drobiażdżek taki...
     Dużo jest o spójności gospodarczej...O spójności społecznej...O spójności kulturowej...
A o ewentualnej walce z zagrożeniami słów ledwie kilka...
Nic konkretnego...Ogólniki...
Znacznie więcej jest o emigracji, imigracji i konsolidacji...
No i oczywiście o walce z tendencjami narodowościowymi...
     Założono, że UE jest już tak fajna sama w sobie, że żadne zagrożenia nie są jej straszne...
W razie czego, postraszy się agresora rezolucją albo dyrektywą...
Ofiarom złoży się kondolencje...
Można jeszcze zastosować "temat zastępczy"...
     Ostatnio na topie jest nasza peklowana golonka...
Bardzo ważna...
Tak ważna, że musiał nad nią pracować przez dwa lata sztab Ludzi...
Naukowców...Laborantów...Urzędników...Tłumaczy...
Świńska noga urosła do rangi problemu międzynarodowego...
     Urzędniczy sznur omotał Unię Europejską tak mocno i tak skutecznie, że Ludzie przestali zauważać gdzie się zaczyna, a gdzie się kończy absurd...Że coś co było wspaniałą ideą, zaczyna być sprzedawane za "drobne", za posadki, za stanowiska...
Tak...To prawda...
     Za całą sytuację z terroryzmem w Europie obarczam winą Urzędników i Polityków !!
Już dawno zapomnieli po co zostali wybrani, i za co biorą pieniądze...
     Doraźne myślenie...Doraźne działania...Tak się nie zbuduje przyszłości żadnej Organizacja...Tak można "zadusić" każdą ideę...
     Nadstawianie "drugiego policzka" nie jest najlepszą strategią...Łzy wzruszenia Polityków (a może łzy bezsilności) są obrazem najgorszym z możliwych...
     To jest wojna !!
     I żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni...
     Wojna piekielna, bo agresorzy żyją wśród nas...Uśmiechają się serdecznie...Mówią "dzień dobry" na klatce schodowej...A może nawet pomagają wnieść siatkę z zakupami...
Wykorzystują tą naszą "tolerancję"...A potem ją mordują...
     Nie każdy Islamista jest terrorystą ??
Jasne...
     Tak jak nie każdy Chrześcijanin jest uczciwym człowiek...
     Nie Bóg robi z człowieka mordercę...Jakkolwiek by się nie nazywał...
Tolerancja ??
Tolerancja to taki dziwny twór, który dotyczy obu stron...
     Jeśli ja toleruję Ciebie, to Ty toleruj mnie...Jeśli jest to jednostronne, to któraś ze stron jest nierozsądna, albo po prostu głupia...
     Rozsądni Ludzie mówią: Zacznijmy realnie walczyć z terroryzmem...
     Unijni Urzędnicy odpowiadają: Nie mamy odpowiednich narzędzi...
Brak norm prawnych...Brak mechanizmów...
Jedynie Urzędników jest pod dostatkiem...
Urzędników, którzy ponoszą kolejną porażkę...
     Problem imigracji rośnie...
     Problem terroryzmu rośnie...
Ale możemy spać spokojnie...
     Liczba unijnych dyrektyw też rośnie...Uderzmy w terrorystów dyrektywą !!  

środa, 23 marca 2016

Jak te Baby po wyroku...

     Wszyscy już wiedzą, że rządy przejęła Pani Wiosna ??
Pewnie !!
Można przegapić przyjście Jesieni, albo Zimy, ale jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś przegapił Wiosnę...
     Wiosna piękna jest i kropka !!
Rytuały powitalne bywają różne...
Jedni robią kukiełki i je potem topią albo palą...
Inni idą na pierwszy wiosenny spacer, by się upajać...Z tym "upajaniem" to różnie bywa, bo czasem Pani Wiosna wcale po przyjściu nie jest łaskawa...
W tym roku łaskawa była średnio...
     Będąc genetycznymi opornikami, w tym roku postanowiliśmy zmienić rytuały i w pierwszy dzień Wiosny pocięliśmy na zachód...
     "Nagusek" spisywał się świetnie...Winda też się nie zacięła między piętrami...Przygód zero...
A kiedy otworzyły się drzwi windy, na korytarzu czekał Kto ??
     Dagusia !!
Najprawdziwsza w Świecie nasza Dagusia !!
Nastąpiło oczywiście radosne "przyduszanie"...
     Kiedy widziałyśmy się ostatni raz ??
Hmmm...
Jakieś dziesięć lat temu ??
Ale wtedy były całkiem inne okoliczności...
     Tym razem miałam Dagusię na wyłączność...No prawie...Pan N. też miał "kawałek" Dagusi dla siebie...
     Nastąpiło zwiedzanie przestrzeni...Zachwyty terytorialne (jakbyście nie wiedzieli, to Dagusia pięknie haftuje, więc zachwycać było się czym)...A potem Dagusia zamieniła nas w tuczniki, albo inne oposy (opasy)...
Były przepyszne kluski śląskie z gulaszem i sałatką z topinamburem...Były wyborne lody z bitą śmietaną...Przy "babce" postanowiliśmy złożyć protest, bo kiwaliśmy się na krzesełkach z przejedzenia...
Gdyby nas Rodzice tak dobrze nie wychowali, zleglibyśmy przeżartymi zwłokami na Dagusiowych kanapach...
     No i oczywiście były pogaduchy...
Masę pogaduchów...
Gadaliśmy nawet z pełnymi ustami...
Hmmm...
Przy takich przysmakach trudno było mieć "puste" usta...
     I wyobraźcie sobie, patrzymy nagle na zegar...

Autentyczny Dagusiny zegar...
     A ten zdrajca wiarołomny pokazuje, że musimy już wracać do Zaścianka !! (Na zdjęciu jest godzina naszego przyjazdu)...
No to lipa...
Koniec dobrego...
     Wiosna powitana...Dagusia przyduszona...Kierunek Zaścianek...
Po powrocie gadałyśmy przez dwie godziny na GG...
Jak te Baby po wyroku...

P.S. Siedziały w "pudle", przez dziesięć lat, dwie Baby... Nadszedł dzień końca odsiadki...Stoją Baby przed bramą więzienia, ściskają się serdecznie i mówią...Jak się spotkamy, to sobie pogadamy...;o)

poniedziałek, 21 marca 2016

Szalone marzenie...

     Ten wpis jest odpowiedzią na bardzo nostalgicznego i serdecznego posta Dagmary...



     Ale to będzie historyjka o dwójce Waryjatów, którzy całe życie marzenia mieli "pod prąd"...

     Dawno, dawno temu, w dużym Mieście stał sobie blok...Blok jak blok, "wielka płyta", pokoiki jak dziuple...A w jednym z takich pokoików dwójka Waryjatów...
     To czysty przypadek, że właśnie w tym Mieście, w podobnym Bloku, w maleńkim pokoiku mieszkała również Dagmara...

Tutaj Waryjaty randkowały...

     A może nie ??
     Może takie marzenia rodzą się właśnie w takich miejscach ??
     W każdym razie, Waryjaty, siedziały sobie w tym pokoiku...Był wieczór...Waryjat brzdękolił na gitarce...Waryjatka coś malowała, albo haftowała...Za kilka tygodni miał się urodzić Ich Syn...
     - Za parę lat będziemy mieć malutki domek w górach...Ja będę Ci grał na gitarze, a Ty będziesz sobie siedzieć w bujanym fotelu i dziobać te swoje obrazki...- zamarzył na głos Waryjat...
     - Wkoło będzie szumiał las, a przed domkiem będą kwitły piwonie...- włączyła się w marzenie Waryjatka...
     A kiedy już uzgodnili wszystkie szczegóły, roześmiali się głośno, bo to marzenie nie miało żadnych szans na realizację...Żadnych...Nawet najmniejszych...
Mieszkali kątem u Rodziców, bez perspektyw na "bogactwo" i samodzielność...
     Drewniany domek na wzgórzu w lesie wkleili do "pamiętnika"...Wkleili i szybko przewrócili kartkę, żeby to marzenie nie bolało tak bardzo...


     Wiecie, że ponoć nie należy mówić marzeń na głos ??
Tak mówią...
     Kiedy Waryjaty snuły swoje marzenie, w kącie pokoiku na dziesiątym piętrze siedział Pan Los...Siedział cichutko w mroku i przysłuchiwał się uważnie...A potem zachichotał...
     - Hi hi hi...Aleście wymyślili...
Pan Los bywa przewrotny...
     Po dwóch miesiącach Waryjat zmienił pracę...Niespodziewanie...
     I chociaż Waryjatom trudno było się rozstać, i chociaż tęsknota zżerała Ich niesamowita, poddali się Losowi i Jego zakrętom...
     Na marzenia nie było już czasu...Nawet dla siebie tego czasu mieli niewiele...
A potem nagle Waryjat zapytał...
     - Zostajemy w Mieście, czy ruszamy do Zaścianka ??
     - Do Zaścianka !! - zakrzyknęła Waryjatka...- W Zaścianku są pagórki, jest las, a może i piwonie zakwitają w ogródkach...


     Marzenie nieśmiało wyjrzało z kart "pamiętnika"...
     To jeszcze nie był drewniany domek na szczycie pagórka...Las szumiał w oddali...Piwonie zakwitały nie w Ich ogródku...Ale...


     Ale może to wszystko co Los ma dla Nich w zanadrzu ??
Nie marudzili...
Kolejny zakręt pokonali z uśmiechami na twarzach...
     A potem przyszły takie sobie zwykłe dni...Czasem szare...Czasem tęczowe...Różne...Dzieci Waryjatów rosły, doroślały, aż któregoś dnia opuściły Zaścianek, szukając szczęścia w Wielkim Świecie...
Waryjatom Ojciec Czas przyprószył czupryny siwizną...
     Marzenia młodości zmieniły status i stały się wspomnieniami marzeń...
Pięknie jest mieć takie marzenia...
Piękne są takie wspomnienia...
I pewnego dnia Waryjat wyszeptał...
     - A tam w sadzie, postawimy drewniany domek...Będzie miał ganeczek...I balkonik będzie miał...A okienka będą wychodzić na pagórki...Orzechy będą szumieć...
     - A ja będę siedzieć na ganku, w bujanym fotelu i będę dziobać te swoje obrazki...- wyszeptała Waryjatka...


     Marzenie podskoczyło z radości i odrzuciło wszystkie kartki, które je przykrywały...Setki zakurzonych kartek...
     - To ja !! - krzyknęło...- To ja !! Pamiętaliście !! Tak długo czekałem...Nie zapomnijcie o piwoniach !! - I śmiało się razem z Waryjatem i Waryjatką...
     Bo to było całkiem Szalone Marzenie...;o) 

sobota, 19 marca 2016

O "laniu wody", czyli mieliśmy przechlapane...

     Wpis będzie obszerny, więc zanim przejdziecie do kolejnej linijki proponuję przygotować sobie herbatkę...;o)

     W lutym zeszłego roku, kiedy załatwialiśmy czynności urzędowe związane z Wrzosowiskiem, "zahaczyliśmy" o Wodociągi w celu zapoznania się z obowiązującymi procedurami, związanymi z przyłączeniem wody na naszej działce...
     - Witam serdecznie...- powitał nas Pan Wodociągowy...- To żaden problem...Wniosek, opłata, projekt, wykonanie i tyle...
     Wniosek złożyliśmy natychmiast, opłatę wnieśliśmy natychmiast (mimo zamkniętej kasy, Pani Kasjerka była tak miła, że opłatę przyjęła i pokwitowanie nam wydała), a w bonusie otrzymaliśmy namiary na Pana Projektanta...
     Zostaliśmy oczarowani Wodociągami...
     O Panu Projektancie już troszkę pisałam, więc pobieżnie tylko sprawę przybliżę...
     Projekt obejmował dwa metry rurki, trzy zaworki, jeden wodomierz, dwie cembrowiny i klapę zamykaną na kłódkę...
Pikuś...
     Pan Projektant zlecenie przyjął...My niezbędną dokumentację przesłaliśmy mailem...
Pozostało czekać...
     Po sześciu tygodniach i trzydziestu telefonach, Pan Projektant pojawił się na Wrzosowisku celem lustracji terenu...
Fakt...Bez lustracji wykonanie projektu jest niemożliwe, bo przecież możemy łgać w mailach i studzienkę wyznaczyć na środku drogi, albo na posesji Sąsiada...Nie takie rzeczy się w Polsce trafiały...
Pan Projektant zlustrował dokładnie, dwa metry odmierzył, głową pokiwał, do samochodu wsiadł i odjechał...
W założeniu robić nasz projekt...
Była połowa kwietnia, więc robiąc nasady musieliśmy targać wodę z Zaścianka na Wrzosowisko (100 km), więc targaliśmy wytrwale...Ile tylko mieściło się w "Nagusku" i ile mógł udźwignąć...
Ale bądźmy realistami...
To wszystko było mało..."Nagusek" nie cysterna...
     Po miesiącu zaczęłam dzwonić...
     Od wykrętów stosowanych przez Pana Projektanta zaczęło mi się kręcić w głowie...
     Trochę Go rozumiałam...Projekt malusi...Pieniążki za niego będą skromne...Po prostu szkoda czasu...
Więc po co go przyjął ??
     Pod koniec maja zmieniłam taktykę i wysyłałam maile, żeby mieć konwersację "na papierze", a jednocześnie zaczęłam "nękać" telefonami Pana Wodociągowego, bo to wszak byli Koledzy...
Wredna Baba jestem i już...
     Po kolejnej setce telefonów i dziesięciu mailach zrobił się koniec czerwca...
     - Możecie Państwo przyjechać...Projekt dotarł do Wodociągów...- usłyszałam w słuchawce od Pana Wodociągowego...
Alleluja !!
     W ten sam dzień podpisaliśmy niezbędne dokumenty i dokonaliśmy opłaty "za zlecenie wykonania przyłącza"...Nawet nie zwróciliśmy uwagi, że podawana w lutym kwota za wykonanie wzrosła o 100%...
     Był czerwiec...Wrzosowisko błagało o wodę...My błagaliśmy o wodę...Z nieba lał się żar...
     W lipcu nie załapaliśmy się do planu robót...Ale podana przez Pana Wodociągowego kwota za usługę znowu wzrosła...
     Mój setny telefon w sierpniu okazał się kolejną porażką...Pan Wodociągowy "od jutra miał urlop"...
     Ja po lipcowym urlopie, spędzonym na Wrzosowisku, miałam wszystkie objawy odwodnienia (leczenie trwało ponad kwartał)...Posiadaliśmy harmonogram, które z roślin tym razem otrzymają odrobinę wody...Podlewaliśmy trzydzieści arów spryskiwaczem, bo konewka była "zbyt rozrzutna"...
Mieliśmy dość...
     Postanowiliśmy skorzystać z lutowej oferty Pana Wodociągowego i poprosić o doraźne dostarczenie wody...
     - Bardzo mi przykro, ale samochód nam się zepsuł i nie mamy czym dowieźć...- usłyszałam w odpowiedzi...
No cóż...Zdarza się...Samochody czasem się psują...
     - Zadzwonię do Pani po powrocie z urlopu...
Echhh...
     Sierpień na Wrzosowisku był "piekielny"...
     Przestaliśmy korzystać z mydła, bo zauważyliśmy, że z naszej miski do mycia korzystają "piesy" Sąsiada i wszystkie okoliczne ptaki...Nawet kota nakryliśmy na żłopaniu naszej wody...
Podobno bieda biedę przyciąga...
Ziemniaki nam uschły...
Nie dały rady...
Patrzeliśmy z przerażeniem jak pada jeden za drugim...
Z troską spoglądałam na truskawki i tłumaczyłam im, że mają być dzielne...Tłumaczyłam i dzieliłam się każdym łykiem wody...
To już był horror...
     Zaoferowaną przez Sąsiada pomoc przyjęliśmy z wdzięcznością, ale skorzystaliśmy tylko raz...U Sąsiada bieda z nędzą tańcują, a pieniędzy za wodę nie chciał...
Totalny pat...
     We wrześniu telefon milczał...
     W październiku też milczał...
Niebo zachmurzyło się, Matka Natura udzieliła nam trochę wilgoci...
Pan Wodociągowy milczał...
     Milczał w listopadzie...
     I w grudniu milczał...
     I w styczniu...
     No dobra...Była zima, więc prace ziemne były wykluczone, ale przecież to właśnie w zimie przygotowuje się plan pracy na kolejny rok ??
My nie przeszliśmy nawet kolejnego progu...
     Ekipa techniczna nie była zobaczyć gdzie i co mają wykonać...
     W lutym nie wytrzymałam...
     - Dzień dobry...Chciałam zapytać, czy już Pan wrócił z tego sierpniowego urlopu ?? - zapytałam, dzwoniąc do Pana Wodociągowego...
     - No wie Pani, mamy ogromne opóźnienia z zeszłego roku...- zaczyna kręcić ta Bardzo Kurna Ważna Urzędniczyna...
     - Ja wszystko rozumiałam w zeszłym roku, w tym przestałam...Nie interesuje mnie fakt, iż wożąc wodę po sto kilometrów i podlewając trzydzieści arów spryskiwaczem oszczędzam wodę i mam zasługi dla środowiska...Nawet kwestia awarii Waszego sprzętu mnie nie interesuje...Pytam i czekam na bardzo konkretną odpowiedź...Czy Wodociągi zamierzają wykonać nasze przyłącze ?? - krew półgóralska zaczyna wrzeć...
     - Zawsze możecie Państwo wynająć firmę prywatną...- zaczyna znowu kręcić Wodociągowy...
     - Co my możemy to ja dokładnie wiem, ja zadałam Panu pytanie...Realizujecie, czy nie ?? - mój ton jest lodowato - wrzący...
     - Nie umiem sprecyzować...- zaczyna Krętacz...
     - Ja od sześciu miesięcy precyzji nie oczekuję...Oczekuję wody...Tak czy nie ?? - słyszę jak Facet ciężko dyszy z przejęcia...
     - Wasze zlecenie jest bardzo niewygodne...- rzuca Urzędniczyna, a we mnie wstępują wszystkie złe Duchy poprzednich Pokoleń...
     - Niewygodne ?? W lutym było wygodne, kiedy składaliśmy zlecenie na projekt u Pana Koleżki ?? Było wygodne jeszcze w czerwcu kiedy podnosił Pan nam cenę kolejny raz ?? Przestało być wygodne przed, czy po Bożym Narodzeniu ??
Facet milczy, więc kontynuuję...
     - Oczekuję dwóch informacji...Czy Wodociągi będą realizować nasz projekt ?? A jeśli tak, to kiedy przyjedzie Ekipa techniczna na ogląd posesji ??
Z Faceta uchodzi powietrze...
     - A kiedy będziecie Państwo na miejscu ?? - pyta...
     - Jutro koło 10:00... - precyzuję...
     - Godziny nie umiem określić dokładnie...Zadzwonię rano...- słyszę odpowiedź...
     - Zadzwoni Pan tak jak po urlopie, czy wyłączy Pan komórkę ?? - nie umiem się powstrzymać od wbicia "szpili"...
     - Zadzwonię...
     No i rzeczywiście zadzwonił...No i rzeczywiście przyjechała Ekipa techniczna...
     I wszystko by było rewelacyjnie, gdyby nie fakt, że po "oglądzie" Ekipy technicznej ośmieliłam się zadać Panom Fachowcom małe pytanko...
     - A kiedy możemy się spodziewać realizacji ??
Pan Techniczny aż poczerwieniał z emocji...
Nie dość, że Baba, to się jeszcze odzywa !!
     - My roboty mamy dość !! Terminy są !! Będzie czas, to zrobimy !! Może zrobimy jutro, a może za miesiąc !!
Albo wcale... - domruczałam sobie pod nosem...
     - Teraz przecież wody nie potrzebujecie !! - kontynuuje wywód Pan Techniczny...
Ręce opadają...
     - O tak...Od czerwca zeszłego roku nie potrzebowaliśmy wody wcale...- wypsnęło mi się nieopatrznie...
     - Do czerwca podłączymy...- usłyszałam na pożegnanie...
     Ekipa techniczna zniknęła za zakrętem...Pan Wodociągowy po "oglądzie" nie zadzwonił...
Niby kolejny krok zrobiony, ale mam poczucie totalnej porażki...
     We wtorek, przed posesję Sąsiada podjeżdża srebrne autko, wysiada Facet w średnim wieku...Obserwuję to wszystko przygotowując się do wycinki..."Wiszę" na sznurku...
     Po kilku minutach Facet wsiada do autka, ale przystaje i pyta mnie grzecznie...
     - Wy to chyba jeszcze przyłącza wody nie chcecie ??
Ło Matko i Córko !!
     - My ??...- pytam zdziwiona...- My proszę Pana o wodę walczymy z Wodociągami od czerwca zeszłego roku !! - wyrzucam jednym tchem...
     - A nie dzwoniliście ??- Pan docieka...
     - Jeśli sto pięćdziesiąt telefonów to mało, mogę zadzwonić jeszcze raz...- oświadczam kąśliwie...
     - To ja zadzwonię...- stwierdza Pan...- Niech mi tylko Pani poda nazwisko...
     Nie to, żebym nieznajomym dane personalne podawała nałogowo, ale co mi tam...Proszę bardzo...W walce z Panem Wodociągowym każde wsparcie się przyda...
Podałam...
     Pan pożegnał się grzecznie i odjechał...(Zatrzymał się u kolejnego Sąsiada i ponoć powiedział, że wsadził "kij w mrowisko"...To "mrowisko" to niby ja...)
     Dyndam sobie na tym sznurku, a szare komórki zaczęły przetwarzanie danych...
     Koparki ryją sąsiednie wzgórza...Z wykopów wystają rury wodne...Przy wjeździe do Wioski stała tablica o inwestycji wodno-kanalizacyjnej przeprowadzanej przy wsparciu środków z UE...Stała, bo ją zeszłoroczne wichury w niebyt poniosły...Ale stała...
Kim mógł być ten Facet ??
     Urząd Gminy !! Facet był pewnie z "Projektu unijnego" !! Może termin realizacji się kończy ??
Odruchowo wykonałam gest "Marcinkiewicza"...
     - No to chyba namieszałam Panu Wodociągowemu...- oznajmiłam Panu N.
     Ale, że zajęci byliśmy okrutnie, więc temat Pana Inwestycyjnego poszedł w niepamięć...
     A kiedy w środę zbliżaliśmy się do Wrzosowiska,naszym oczom ukazał się taki widok...


Boziu ukochana !! Koparka !!
Nie mogę się powstrzymać, żeby nie zerknąć jeszcze raz...

 
Wrzosowisko rozorane jak plac budowy...
     Ekipa techniczna naburmuszona, jakbym Im do piwa octu nalała, ledwie odburknęli "dzień dobry"...
Nie spodziewali się nas na Wrzosowisku...
     Z panującego nastroju wnioskujemy, że praca została Im zlecona w trybie nagłym i natychmiastowym...
Panowie przyglądają się nam podejrzliwie...
My jesteśmy w szoku...
     Jeden telefon Pana Inwestycyjnego ?? Reakcja po dwudziestu godzinach ?? Cud !!
     Niech Bozia Mu błogosławi !! Jemu i całej Jego Rodzinie !! I Rodzinie Jego Rodziny też !!
     Dwa metry rurki...Trzy zaworki...Wodomierz...Dwie cembrowiny...I zamykana klapa...
Wszystko trwało cztery godziny...


     A że przez cały czas okazywaliśmy Ekipie Technicznej zrozumienie i sympatię, więc i Oni z każdą minutą topnieli, i koniec końców nawet z rozpędu usunęli kilka karczy...;o)


     I tak, przez przypadek, Wrzosowisko weszło do Unii Europejskiej...A właściwie nie weszło, zostało "wdzwonione"...
Mamy wodę !!
     No i jeszcze jeden "peszek" Pana Wodociągowego...
     Przyłącze zostanie rozliczone według cennika , a nie według Jego fantazji...
Po prostu Facet przekombinował...;o)

P.S. Pan N. w drodze powrotnej stwierdził, że czuje się tak jakby wygrał w Totka i że podejrzewa, iż temu Panu Inwestycyjnemu nie pozwolił wsiąść do samochodu mój Bieszczadzki Dziadek...
     Ja nie wiem kto Go tak "natychnął", ale Ktokolwiek to był, niech Mu wieczna chwała będzie, a Panu Inwestycyjnemu co kilka minut życzę, żeby Go Bozia w opiece miała...Jego i Jego Rodzinę...I Rodzinę Jego Rodziny też !!

czwartek, 17 marca 2016

Ale się namieszało...

     No to pierwszy, wrzosowiskowy maraton mamy za sobą...
Trzydniówka...
Echhh...
     Plan strategiczny określony bardzo skrupulatnie...
1. Skończyć wycinkę.
2. Przygotować zagony do uprawy.
3. Posadzić cebulki.
4. Ogarnąć bałagan.
     Ale nasz plan to był "pikuś", w porównaniu do planów Matki Natury...Ta to dopiero przyszalała...
     W poniedziałek przygotowała dla nas klasykę marcową, czyli temperaturka około 6 stopni, lekki wietrzyk i wyglądające zza chmur słoneczko...

Ten "bobok" to nasza aronia...
A ten "bobok" to Gordyjka sadząca sztobry wierzbowe...
     Człapaliśmy niespiesznie po naszym ugorze i delektowaliśmy się zbliżającą wiosną...Cudnie !!
     A potem był wtorek...
     Trudno było uwierzyć w to, co widzieliśmy za oknami, a za szybkami "Naguska", to już widok był całkiem niewiarygodny...

Autentyczna podróż w czasie...

     Matka Natura ewidentnie podglądała co mamy zapisane w notesie, bo lepszej pogody na wycinkę nie mogła dla nas przygotować...
     Wiecie jak cudnie pniaki ślizgają się po takiej śniego-błotnej mazi ??
Cudnie się ślizgają...
     Ciągnęliśmy właśnie tego ogromnego orzecha...
     Pan N. ciągnął z jednej strony...Gordyjka z drugiej...
     Nie powiem..."Bydlak" był wyjątkowo ciężki, więc mimo ogromnego wysiłku posuwaliśmy się kroczek za kroczkiem...
     - Poczekaj, wezmę z drugiej strony...- powiedział Pan N. i z pełną fantazją puścił trzymany konar, zamierzając zmienić strony...
Zamarłam...
Chłopisko mi oczadziało...
Jak to zmienia strony ?!
     To wszystko przeszło mi przez makówkę tak szybko, jak obrazy z życia, które wyświetlają się człekowi tuż przed zgonem...
Migło...
A ja, niczym na zwolnionym filmie rejestrowałam konsekwencje owej mężowskiej fantazji...
     Pniak przechylił się niebezpiecznie w stronę puszczonego konara, moje ręce poczuły wzmożony ciężar, kręgosłup pochylił się automatycznie, kolana się ugięły i...
     Gordyjka wylądowałam z gracją w śniegowo-błotnej mazi !!
Kiedy przyziemiałam, Pan N. pojął co zrobił...
Ja nie mogłam ze śmiechu wydusić słowa...
     - Ty to przewidziałaś !! - oznajmił Ślubny...
Fakt...
     Kiedy przebieraliśmy się w ubrania robocze, obwieściłam, że zakładam nieprzemakalne spodnie, bo czuję, że dzisiaj przyziemię...
Przyziemiłam...
     - Aleś miał pomysł z tą zamianą miejsc !! - wydusiłam z siebie, kiedy przeszedł mi napad śmiechu...
     - Nooo...Zaćmienia jakiegoś dostałem !! - podsumował przygodę Pan N.
Nie miałam szans z tym orzechem...
     A potem była środa...


     Kiedy dotarliśmy do Wrzosowiska czekały nas dwie niespodzianki...
     Kompletny brak śniegu, piękny błękit, wspaniałe słońce i ciepełko...
     O drugiej niespodziance wpis będzie osobny...
I było tak, jak na Wrzosowisku bywa często...
Było idealnie !!

Pierwszy w tym roku zachód Słońca z naszej ławeczki...
     Marcowe porzekadło o "garncu" sprawdziło się w 100% !!

poniedziałek, 14 marca 2016

Mój prywatny Neron...;o)

     Matka Natura szaleje, a my razem z Nią...Trudno nie uśmiechnąć się na ten widok...
     No to się uśmiechamy !!

Agrest...  
 
Porzeczki... 

Aronia... 
Ale prawdziwą zazdrość sąsiedzką wywołują one...

Truskawki... 

Poziomki... 
Nawet goście już leżakują na słoneczku...


Ale nasze serca podbili inni lokatorzy...

Lawendowe krokusiki...
Cała rodzinka...

A tulipanki robią pierwsze przymiarki...


     A my ??
     Zgodnie z zamierzeniami realizowaliśmy pomysł Pana N. ...
Wyszło wyśmienicie !! To co było planowane na trzy dni, Pan N. przy pomocy zionącej ogniem machiny zrealizował w cztery godziny...
     Mój prywatny Neron !!


sobota, 12 marca 2016

Filozoficznie o przemijaniu...

     Każdy ma taką chwilkę, taki dzień, który wprawia go w nostalgiczny nastrój, w którym tęskni za czymś, czego nie umie nazwać, a każdy przyswojony bodziec wprawia w jeszcze głębszą zadumę...Z wiekiem jest to najczęściej dzień urodzin...Przemijanie nigdy nie jest dobre...
No chyba, że przemija złe...
     Jak zawsze jestem w opozycji...
     Dzień urodzin wyzwala we mnie raczej złość niż nostalgię...Na wszystko co mi się nie udało, na wszystko co spaprałam...
     To nie jest rozpamiętywanie "ku idei"...To raczej rachunek sumienia i pokuta w jednym...Bywam mało tolerancyjna dla mojego "ja"...
Moja poprzeczka ciągle jest zawieszona zbyt wysoko...
Na drugie imię powinnam mieć Ambicja...
     Ale jest dzień, w którym wpełzam w głąb i nie ma siły, która by mnie wyciągnęła...
     8 marca...
     Dzień, w którym ponad trzydzieści lat temu zostałam matką...
Nie tą dumną Matką Polką...
     Zostałam taką zwykłą matką...Tą od prania pieluch...Tą od nieprzespanych nocy...Tą od pierwotnego lęku o swoje potomstwo...
Może dlatego ten dzień stał się taki ważny...
     Spoglądam na Syna i widzę wszystkie swoje wzloty i upadki...Wszystkie sukcesy i porażki...Nawet czuję na policzkach wszystkie wylane przez ten czas łzy...
     Analizuję marzenia...Te nasze - rodzicielskie...I te Jego - marzenia bez granic...
Jego marzenia się zmieniły...
A moje ?? Nasze ??
     Co takiego wydarzyło się przez te lata ??
     Ile z tych marzeń można było zrealizować inaczej ??
     Ilu słów można było użyć innych ??
     Skąd posiada się wiedzę jak być rodzicem ??
Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi...
     Mając dwadzieścia lat po protu "się wie"...Po trzydziestce "się działa"...Po czterdziestce przychodzi "rutyna"...Po pięćdziesiątce czas na ocenę "wyników"...
     Czy zrobiłabym "coś" inaczej ??
Zapewne...Nikt nie ma ścieżek idealnych...
Moje idealne nie były...Często "na zakręcie"...Ciągle "pod górkę"...
Los umiał urozmaicać moje "szare" życie...
Wiecznie walcząca...
     Nostalgia powoli przemija...Codzienność zajmuje miejsce wspomnień...
Serducho kołacze coraz wolniej, stabilniej...
Mijają dni...
Kolejny rok odhaczony w kalendarzu zdarzeń...
"Poprzeczka" znowu dynda wysoko nad głową...
     Lubię to...

czwartek, 10 marca 2016

Niech tak zostanie...

     Po wrzosowiskowym szaleństwie nie było czasu na odpoczynek...Kosteczki bolą ?? Trudno...Ścięgienka rwą ?? Trudno...Tego planu nie zmienimy...
     W sobotę pocięliśmy w stronę Krakusowa...
Że tęsknimy za Wawelem i Wisełką ??
Poniekąd...
Ale tęsknota by nas z kanap nie zgoniła...
     Pierworodny świętował urodziny !!
To wszystkich Rodziców z kanapy ściągnie...
A tak swoją drogą...Ależ te Dzieci szybko się starzeją...;o)
No tośmy pocięci...
     Marzyło się nam nawet, że będziemy mogli zamienić z Młodymi kilka słów, zanim Księciunio opanuje bez reszty nasze zmysły...
Udało się !!
Księciunio był dla nas łaskawy, a nawet bardzo łaskawy, bo drzemkę przedłużył sobie o dobrą godzinę...
Dowiedzieliśmy się jakie plany ma Synowa...
Dowiedzieliśmy się co zamierza Syn...
     Serce rosło, kiedy patrzeliśmy na Ich rozpromienione twarze, a rzucony od niechcenia tekst o ewentualnym drugim Wnuku, rozmiękczył nas absolutnie...
     Ale kiedy Syn rozpoczął opowieść o swojej niedawnej delegacji, uśmiechy zamarły nam na twarzach i słuchaliśmy z zainteresowaniem...Tego w Wiadomościach nie pokażą...
      Pierworodny był w Skandynawii, a przedstawiony obraz był gorzki...Bardzo gorzki...
Szczerze mówiąc, bywał Chłopak nie w jednym "Grajdole", ale takich wniosków końcowych to jeszcze nie słyszałam...
     "Poprawność" zaciska się żelazną pętlą...
Co bardziej świadomi Autochtonii wróżą zapaść całkowitą...
Trudno przełamać stereotypy...
Trudno ogarnąć to rozumem...
Ale fakt jest...
     Jeśli Kraj wydaje więcej niż ma, a na dodatek wydaje na socjal, a nie na inwestycje, to krawędź jest bliska...Do tego labirynt biurokratyczno-instytucjonalny...
     Mamy to opatentowane, więc chyba nikt tego bardziej nie zrozumie, niż my...
Czy mogą się jeszcze pozbierać ??
Może...
Oby...
Chociaż analizując doniesienia medialne jakoś trudno w to uwierzyć...
     Wszyscy z troską spoglądają na południe...
     A jeśli "bomba zegarowa" tyka ma północy ??
Niech nas Bozia ma w opiece !!
     I wtedy obudził się Księciunio...
     Dziadzio ruszył na powitanie...Babcia mogła rozpakować przywiezione (szeleszczące) manele...Synowa przygotowała torcik ze świeczką (dmuchanie świeczek jest ulubionym zajęciem Księciunia), a Pierworodny otwierał szampana...
Ot, życie...
Przyszłość...
Nasza przyszłość...
Beztrosko uśmiechnięta, na widok świecącej piłeczki...
     I niech tak zostanie...;o)