Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

poniedziałek, 29 listopada 2021

Na Zachodzie, bez zmian...

     Wśród kilku ostatnich pomysłów, jakie nas "dopadły", ten był najbardziej niespodziewany z niespodziewanych...Dlaczego nie ??

I koło południa ruszyliśmy na Zachód...

     Na miejscu powitał nas deszcz i migające w kroplach wody ozdoby świąteczne, a wśród nich...

Jarmark świąteczny...

     Wśród rozstawionych kramów oko przykuwały sympatyczne dekoracje...

Nakryliśmy Skrzaty na produkcji zabawek...

     W świerkowych gałęziach znaleźliśmy misia, który zgubił właściciela i cierpliwie na niego czekał...

Tutaj Skrzaty udekorowały już swój domek świątecznie...

Prezenty same pakowały się do worka...

A wszystkiemu przygrywała kapela...

     Polarne misie posnęły...Co właściwie jest dziwne...Chyba, że była to tylko malutka, misiowa drzemeczka...

     A wszystkiemu towarzyszył zapach grzanego wina i...Pewnie czekacie na zapachy świątecznych frykasów...Niestety...Świąteczny Jarmark w ...

Lekko zawiódł...

Niewiele tam było "regionalności"...A szkoda...

     Śląskie tradycje znam od dziecka, śląska kultura inspirowała twórców wielokrotnie, śląska kuchnia jest po prostu "palce lizać", a na Jarmarku nic śląskiego ??

Z przykrością spoglądałam na prezentowaną "masówkę"...

     Mimo deszczu spacerowała spora grupa Turystów (nawet zagranicznych), a na stoiskach najwięcej góralskich serków, kiepsko wyglądających wędlin i tureckiej chałwy...Nawet ozdób choinkowych poza oklepanymi szablonami nie widziałam...

Jedyne, prawdziwie świąteczne stoisko, uwieczniłam...

Pierniczki...Setki pierniczków...Kolorowych...Lukrowanych...Prawdziwych...Ponoć z Podlasia...;o)

Chociaż po przeczytaniu etykiety mam pewne wątpliwości...;o)

Ale co tam...Przecież nawet nie wypada wracać ze świątecznego Jarmarku z pustymi "ręcami"...

     Mamy pierniczki...

     Na Świąteczny Jarmark w Katowicach pewnie więcej nie pojedziemy...Do frytek, pierogów i kebabów znamy krótsze ścieżki...

Może na Wschodzie bardziej "pachnie" Świętami ?? 

piątek, 26 listopada 2021

W obronie listopada...

     Listopad jest szaro-bury i nijaki...Gdzie nie zajrzę, tam listopadowa słota...A że na słoty (poza parasolem) najlepsze są kolorki, więc dzisiaj odrobinka wrzosowiskowych, listopadowych kolorków...

     Listopadowe poziomki wyglądają tak...

Jeszcze kwitną, ale grudniowych to się pewnie nie doczekamy...;o)

     Listopadowe stokrotki wyglądają tak...

Po "rewolucji" w Rosarium wyrastają w "dziwnych" miejscach...Ale, że pasjami lubię Stokrotki, więc niech sobie rosną...

     Listopadowe nagietki wyglądają tak...

Trudno odmówić im urody...;o)

     I jak się tu nie uśmiechnąć ?? Jak nie pogładzić aksamitnych płatków ?? No jak ??

     A w paszczy słodziutkie poziomki...;o)

wtorek, 23 listopada 2021

Gastronomiczna symbioza...

     Jeden z naszych Kabareciarzy zaprezentował jakiś czas temu skecz, uśmiałam się setnie...Nie ma jak scenki z życia (niekoniecznie politycznego), doprawione odrobiną dowcipu...

     Pan Kabareciarz wysunął tezę, że małżeństwa z pewnym stażem przygarniają kundelki...Fakt !!

     Kolejna teza dotyczyła zmiany hierarchii "dominacji"...

Kobieta wychodząc na zakupy, przemawia czule do kundelka:

     - Pańcia pójdzie teraz do sklepu i kupi coś pysznego dla pieseczka, a jak wrócę to ugotuję ci obiadek...

     - A ja ?? - pyta z kanapy mąż...

     - A ty odgrzej sobie wczorajszy !! - kwituje żona...

     I chociaż pozycja w życiu małżeńskim Pana N. nie została tak zdewaluowana, przyznać muszę, że coś w tym jest...

     - A co jest w tym rondelku ?? - pyta mnie Ślubny...

     - Ryż z wątróbką na rosołku...- odpowiadam zgodnie z prawdą...

     - Pyszne !! - degustacja została rozpoczęta (słyszę mlaskanie)...

     - To dla psa !! - kończę zakusy Ślubnego...

Że "jedna jaskółka wiosny nie czyni" ??

     - Oooo...Galaretę robisz ?? - pyta Ślubny...

     - Nie...Golonkę Luckiemu gotuję...- odpowiadam...

     - A ja ?? - pyta Ślubny...

     - Tej nie wyżeraj !! Tobie też ugotuję...- deklaracja padła...

Dwie jaskółki to już coś...;o)

     A że czasem zasoby lodówkowe uzupełnić trzeba, więc wybyliśmy na zakupy...

Podział ról opracowany od dawna...

Pan N. powozi wózkiem...

Ja robię za koszykarza, czyli wrzucam "przydasie"...

     - Rybka będzie !! - wykrzykuje radośnie Pan N. na widok pakietu mintaja...

     - To dla Luckiego, dawno rybki nie jadł...- studzę kulinarne emocje...

     - Lubię rybkę...- deklaruje Ślubny...

No i co ??

     "Pakiet" Luckiego podzieliłam sprawiedliwie na trzy części, i na obiad była "psia ryba"...;o)

To już stado jaskółek...Chociaż tym razem, to Lucky został "poszkodowany"...

     Pan Kabareciarz miał rację...Poniekąd...

     Małżeństwa ze stażem preferują kundelki...Kundelki stają się częścią małżeństwa ze stażem...Tą gastronomiczną też...;o)

sobota, 20 listopada 2021

Wszystko jedno ??

     Covid skończył dwa latka...

     Rozwija się pięknie, ilość zakażeń z każdym sezonem wzrasta proporcjonalnie...Można powiedzieć, że "rodzice" powinni być z niego dumni...

     Koncerny farmaceutyczne zakupiły pewnie kolejne liczarki do banknotów...Politycy gonią w piętkę wymyślając coraz to nowe "rozwiązania" problemu...Część społeczeństw żyje w totalnej panice, paraliżowana strachem...Część, ma na to wszystko "wywalone"...

W naturalny sposób zostaliśmy podzieleni na dwie "frakcje"...

     - Szczepionkowcy, czyli Covidianie;

     - Antyszczepionkowcy, czyli Szury...

Tyle wiemy...

     A czego jeszcze dowiedzieliśmy się przez te dwa lata ??

Właściwie niczego...

     WHO wydało niedawno oświadczenie, że są zdziwieni stanem zakażeń w Europie, biorąc pod uwagę średnią wyszczepienną w Krajach wysoko rozwiniętych...Szacun im się należy...

Organizacja, która ma dostęp do najnowszych wyników badań, która posiada wgląd do najlepszych na Świecie laboratoriów, której szeregi zasilają specjaliści wszystkich dziedzin - wydaje oświadczenie, "wiem, iż nic nie wiem"...

Szkoda, że nie ma tam jednego, który umiałby czytać ze zrozumieniem, bo wtedy być może oświadczenie byłoby zbyteczne...Każda z ulotek (kto by tam czytał ulotki !!) preparatów przeciw Covid, jest jasno sformułowana...Producenci nie twierdzą, że produkt zapobiega rozprzestrzenianiu...Nie twierdzą również, że zapobiega zarażeniom...Jest również lista przeciw wskazań...Ich produkt ogranicza skutki...Kropka

WHO wydało rekomendacje szczepienne, a teraz jest zdziwione...

     Ciekawe, czy ze zdziwienia ma wielkie oczy, czy otwartą"japę"...

     Część Krajów wprowadza coraz dalej idące restrykcje...Politycy prześcigają się w tworzeniu listy obostrzeń...Słucham, czytam i głową kiwam (ze zdziwieniem ??)...

     Co nimi kieruje, skoro przesłanek medycznych, epidemicznych i naukowych nikt pewien nie jest ??

A może to tylko przesłanki polityczne ??

     Ludzie chorują...To fakt...

     Ludzie umierają...To fakt...

I więcej faktów właściwie nie ma...

     W naszym Kraju jest właściwie 50/50...Jak ze wszystkim, można by powiedzieć...

     Covidianie pomstują na Szurów...Szury wyśmiewają Covidian...Stan stabilny, że tak się wyrażę...

     Niespodziewanie w moje (dalej zdziwione) oczęta wbija się artykuł..."Naukowcy są zdziwieni, że śmiertelność w Afryce, kształtuje się na poziomie 3%"...

Ci też ??

To jakaś globalna epidemia zdziwienia...

     W połowie września ONZ podało, że poziom szczepień w Afryce nie przekracza 3,5%...

     Według WHO, Kontynent został pozostawiony sam sobie...

A może to dobrze ??

     Skoro zaistniałą sytuacją wszyscy są zdziwieni (łącznie ze mną), to może ta Afryka bez "zbiorowego wytrzeszczu oczu" i "otwartych jap" lepiej sobie poradzi ??

Bo WHO zdziwiło się również, że Koncerny są głuche na jej apele, i zamiast słać szczepionki do Afryki, zalecają dawki przypominające w Europie...

     A po kiego strzyc łysego, skoro "zarośnięci" w kolejce stoją ??

Afryka groszem nie śmierdzi...

     Coraz mniej wiemy...Coraz więcej "krzyków" wkoło...

Gdzie jest prawda ??

     Tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą...

     I jak to mawiał mój Bieszczadzki Dziadek: na coś umrzeć trzeba...Ot co...

     Więc, szczepmy się...Albo się nie szczepmy...Covidowi jest chyba wszystko jedno...

niedziela, 14 listopada 2021

Kawa przy "wulkanie"...

     Jak wiecie, nie jesteśmy zwolennikami wycinania drzew...Każde przyłożenie piły, to działanie nieodwracalne, przynajmniej przez kilkadziesiąt lat...Ale kiedy wichury złamały naszą potężną gruszę, a jej pień wraz z koroną na kilkanaście centymetrów minął się z zabudowaniami Sąsiada...No cóż...Przestaliśmy spać spokojnie...To powód naszych bezsennych nocy...

     Ulubiony orzech Księciunia (Princeska dołączyła do grona wielbicieli zaraz po zainstalowaniu "łapek")...Idealnie nachylony do wspinaczek naszych Nielotów...

     I idealnie nachylony, żeby walnąć na sąsiednią posesję...Tu już by farta nie było...

     Kiedy był młodym drzewem, można było jeszcze skorygować kierunek nachylenia, ale pozostawiono go samego sobie...Rósł...Potężniał...Był ogromny i rodził jak szalony...A cień w upalne dni ?? Cudowny !!

Serca bolały...

     Przeliczyliśmy wszystkie możliwe kąty upadania i...


     Pierwszy raz wykazaliśmy się rozsądkiem...Orzecha ścięli Fachowcy...My przyglądaliśmy się ze ścieżki, a nasze kręgosłupy śpiewały pieśń pochwalną dla naszej mądrości...;o)

     Uprzątaliśmy gałęzie i pniaki przez długi czas...Stosowaliśmy techniki różne (po kiego te orzechy są takie ciężkie ??)...I z niepokojem spoglądaliśmy na...


Pozostał karcz...

     Pan N. walczył z nim dzielnie...Podkopywał...Odcinał odnogi...Wypłukiwał ziemię...I znowu podkopywał...


 

Przez cały sezon słyszałam komunikat...

     "- Jak my go wywleczemy z tej dziury ??"

No właśnie...Jak ??

     Wczoraj Pan N. ponownie ogłosił walkę z karczem...

Piła...Siekiera...Cisza...Piła...Siekiera...

     Pan N. człapie do Młodego Sadu (zabezpieczałam drzewka na zimę)...Twarz rozpalona...Oczy błyszczą...Usta ułożone w radosny uśmiech...

Nim wyartykułował zdanie, już wiedziałam...

     - Udało się !! Puścił !! Teraz musisz mi pomóc...Trzeba go z tej dziury wytoczyć...

Daleko do karcza nie miałam, ale jak mantrę powtarzałam...

     "Boziu moja kochana, daj mi to przeżyć..."

     Orzech włoski to jedno z twardszych i cięższych drzew jakie występują w naszym Kraju...To ponoć 700kg na metr sześcienny...

     Pan N. w stanie euforycznym po ewidentnym sukcesie...Gordyjka - 50 kilo żywej wagi...Lucky - w wiecznej gotowości do pomagania...

I nasza bajka, którą powtarzamy zawsze, kiedy sił już nie ma wcale...

     "Był sobie Chłop, pies i Baba...Takie "gupie" we troje"...

Karcz waży na pewno więcej niż nasza Trójka...

Do pokonania dwa metry, w tym metr przewyższenia...

     Pan N. (Kierownik całej imprezy) zaparł się w dole i ruszył " bydlaka"...Gordyjka uzbrojona w "służbową" deskę, miała sztamować "bydlaka" po uniesieniu i przesunięciu...Pięćdziesiąt kilo kontra 130-150...Betka...;o)

Majtałam tą deską jak skrzypek smyczkiem...Z lewej...Z prawej...Z lewej...

A Pan N. walczył z ciężarem (dwukrotnie cięższym niż On)...

Lucky był Inspektorem Nadzoru (dzięki Bozi, że nam się pod nogi nie wpychał z pomocą)...

     Kiedy karcz wylądował na wyznaczonym miejscu, padłam obok niego, a Ślubny zapytał...

     - Przynieść wody ??

Wody ??

Ja się składałam głównie z wody i żelatyny...;o)

Każdy nerw trząsł się jak galareta...

W głowie zamęt...W uszach dudnienie...Przed oczami czarne maziaje...

     To ja...Gupia Baba...

Ale kiedy spojrzałam w twarz Pana N. ...Echhh...Szczęście ma wiele wymiarów...To szczęście miało wymiar orzechowego karcza...;o)

     Jak mi faza minęła, Ślubny mnie spionizował, a Lucky przystąpił do dogłębnej analizy korzenia...Pilnował go, jak największy skarb...Może istniało zagrożenie, że to karczycho wskoczy do dziury ?? 

Na krótki odpoczynek dał się jednak namówić...

     A my, analizowaliśmy, czym zasklepić pozostałości w ziemi...Padło na ogień...

     Ja wróciłam do Młodego Sadu...

     Pan N. rozpalił w "kraterze" mały "wulkan"...

     Na "służbowych" deseczkach umieściliśmy poopy i przy ognisku piliśmy kawusię...

Uffff...

Karcz leżał obok...

A nam się ryje cieszyły...

     Był sobie Chłop, pies i Baba...;o)

środa, 10 listopada 2021

Zwierzaki za modą nie idą...

     Jak wiecie, "kociarą" nie jestem...Jakoś nigdy nie było mi po drodze z tymi "sierściuchami"...No i na kocią służbę kiepsko się nadaję...;o)

Psiara jestem i już...;o)

Ale, że większość moich Czytaczy za miauczeniem przepada, więc i ja swoją wiedzę w kocim temacie pogłębiam...

     Ostatnio wbił mi się w oczy tekst, że w pewnym miejscu (lokalizacji nie wspomnę) wydano rozporządzenie, iż zmuszanie kotów do przechodzenia na dietę wegetariańską, czy wegańską, będzie karane...

Ot, zagwozdka...

     Trzeba było aż rozporządzeniem to narzucać ??

     Ile kotów padło ofiarami tych eksperymentów, żeby władze się nad tematem pochyliły ??

     Naukowcy od kilku lat monitorują temat w ruchu ciągłym (badania są cykliczne) i nijak im nie wychodzi, żeby koty swoją kocią naturę zmieniały...

Mało tego...

     Jakiś czas temu miała miejsce premiera filmu przedstawiającego symulację Ziemi "bez człowieka"...I kto zawładnął naszym Globem ?? Bingo !!

     Koty !!

Domowe koteczki, mruczące przytulanki, słodkie rozrabiaki...Kotecki...;o)

Mało, że przetrwają bez człowieka, one sobie świetnie bez człowieka poradzą...Ich masa wzrośnie o 1/3...

Na soi, marchewce i trawie ??

     Ku mojej rozpaczy, psy w tej wizualizacji poradzą sobie znacznie gorzej...Uzależnienie od człowieka zbierze smutne żniwo...

     Ale, że mój stosunek do badań (szczególnie tych "hamerykańskich") jest sceptyczny i lubię jak ten niewierny Tomasz (Tomaszka ??) sama temat przeanalizować, to ze znanych mi przykładów wyszło "czarne na czarnym", albo "białe na białym"...

     1. Pimpuś (pies) jadał co prawda kapustę kiszoną i jabłka, ale "byliśmy wówczas w ciąży" i nasza dieta bywała różna...Żaden z tych frykasów nigdy nie wygrał z michą mięsa...

     2. Czarek (pies) żebrał o surowe ziemniaki i zajadał się nimi "po brzegi", nie gardził marchewką, jabłkiem, a nawet ogryzkiem...Ale to wątróbka w każdej postaci była jego przysmakiem...

     3. Filip (nienaszpies) mimo, iż zaznawał w życiu głównie głodu, mógł służyć jako "czujnik chemii" w pożywieniu i był w tej kwestii niezastąpiony (nawet totalnie głodny "chemii" nie ruszył)...

     4. Misiek (nienaszpies) był samowystarczalny (jak Związek Radziecki)...Głodny, ruszał na polowanie i świetnie sobie radził..."Ubój" znosił na Wrzosowisko i zakopywał...Dieta składała się z kur, myszy, nornic, kretów...

     5. Lucky ?? Chociaż jego dieta przez lata składała się głównie z ziemniaków, kluchów i chleba (co widać było po skórze i sierści), preferuje dietę mięsną...Czasem uda mi się przemycić jakąś marchewkę...I chociaż głodny nie chodzi, poluje...Instynkt zwycięża...

Oj...Miało być o kotkach...;o)

     1. Rudzielec Znajomych...Kocisko "miastowe", na kanapie się wylegujące, chuchane i dmuchane (czesane i miziane)...Pewnego dnia postanowił być w domu "samcem Alfa) i nasikał śpiącemu Gospodarzowi na głowę...W odwecie Gospodarz, zapakował sierściucha w transporterek i wywiózł na wieś...Na zasadzie: "pokaż mądralo, co potrafisz"...Po dobie Gospodarz wrócił, a kotecek skruszony sam zapakował się do transporterka (a nienawidził w nim przebywać) i potulnie czekał na powrót do domciu...

     Tak się złożyło, że Znajomi dwa lata później, przeprowadzili się na wieś...Razem z koteckiem...;o)

Było to trzy lata temu...

     Od wiosny do jesieni kotek żyje własnym życiem...Widujemy, jak zajmuje miejscówkę w oknie strychu, jednego z pustostanów...Rano i wieczorem wychodzi na polowania, i głodny z nich nie wraca...Bywa, że musimy stanąć w obronie naszych skrzydlatych przyjaciół, przeganiając rozbójnika z Wrzosowiska...Jesienią zaczyna odwiedzać dom, głównie wieczorami, kiedy ta część pod ogonem przymarza mu do ziemi...Zimą zajmuje ciepły kącik i łaskawie daje się miziać...

Samodzielność zaowocowała tym, że "zmężniał", a z daleka wygląda jak średnich rozmiarów lisek (wiem, bo mnie zrobił w "lisa")...

     2. Czarny...Pojawił się pod naszym blokiem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd...Okoliczni "Kociarze" podejrzewają, że ktoś go porzucił, może umarł, a Spadkobiercom się z testamentu "wykruszył"...W każdym razie pojawił się i jest...I jak przez kilka pierwszych miesięcy wyglądał biednie i szybko została zorganizowana akcja "ratujemy kotka" (iść z nikim nie chciał, ale pełne miseczki były mile widziane), tak z biegiem czasu odnalazł się świetnie w nowej rzeczywistości...Bywa, że miski są pełne, a kocisko z wywalonym brzuchem leżakuje na trawie, albo ławce...Nawet ciepłe lokum go nie kusi...Czasem podejdzie, żeby go pomiziać, ale tak symbolicznie, "raz, dwa i daj mi spokój"...

     3. No i jedyny w życiorysie kot, którego "posiadałam"...Króciutko przybliżę, bo historię w całości kiedyś Wam opowiadałam...Córcia znalazła kotecka i przywlekła do domu z hasłem "Mamuś !! Ratuj kotka !!"...Środek zimy, śniegi kopne, mrozy siarczyste, a kotecek malusi i ledwie żywy...No to ratowałam...Na spacery żeśmy chodzili...Pan N. z psem na smyczy...Ja z kotem na smyczy...;o)

Pewnego dnia, Córcia wyszła na spacer z koteckiem, a wróciła sama...Łzy się lały, a ja Bozi dziękowałam, że to właśnie Jej uciekł, bo by nam nigdy tego nie wybaczyła...Dochodzenie przeprowadziłam, kocimi śladami szlak przeszłam i jasnym się stało, że kotecek wrócił do "domu", czyli do otwartej piwnicy...Wolność ponad wszystko...;o)

Spotykaliśmy się wielokrotnie, przychodził się poobcierać, grzbiet pod mizianie podsuwał, ale tak symbolicznie...;o)

     Czas na wnioski końcowe...

     Na pięć "przedstawionych" piesów, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...Dwa z nich poradziły by sobie w naturze (reszta nie miała okazji zaprezentować umiejętności)...Człowiek oswoił psy...Człowiek za psy odpowiada...Człowiek jest psom potrzebny...Miłość za miłość...

     Na trzy "przedstawione" koty, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...I chociaż lubią ciepełko i mizianki, to koty oswoiły ludzi...To ludzie potrzebują kotów...To ludzie koty kochają, a one na to pozwalają...

     I chociaż, jak w każdym aspekcie, wyjątki się trafiają...Natury nie zmienimy...

piątek, 5 listopada 2021

Znachor kontra Szeptucha...

     To nie będzie wpis literacko - filmowy, bo większych wzruszeń doznaję oglądając "Parszywą Dwunastkę", czy "Armagedon", chociaż nie powiem, na "Znachora" czasem okiem rzucę...Nie dla fabuły, czy ślicznej twarzyczki Pani Ani..."Znachora" oglądam z szacunku dla Pani Dymnej, bo u Niej, za śliczną buzią, poszło Piękne Serce i Dobra Dusza, a im też się kilka groszy z tantiem przydadzą...;o)

Skoro nie o literaturze i kinematografii, to o czym ??

Zacznijmy od początku (to dobry kierunek)...;o)

     - Coś Ci pokażę...- obwieścił pewnego dnia Pan N. i włączył filmik na YT...

     Facet w bardziej niż średnim wieku, produkuje się przed kamerką i podaje przepis na syrop z szyszek...

No cóż...Każdemu wolno...

Patrzę...Słucham...I ciśnienie idzie mi w górę, jak po kawie-szatanie...

     "Uzdrawiacz" nazbierał starych, sosnowych szyszek...Powciskał je do słoika...Zalał miodem...(A że język miał kwiecisty to trochę zeszło)...I zalecił spożywać...

Wśród tej "kwiecistości" uzyskałam "wiedzę", że świerkowe szyszki nadają się równie dobrze (analfabetyzmu w Kraju nie ma, więc każdy "kumaty" doczytać może, że na 3 jednostki żywiczne w sośnie przypada 1 świerkowa - ale mowa o świeżych szyszkach, żywicznych, a nie nasiennych) i że syrop ów spożywać mogą Dzieci...Kopara mi opadła...

     Pomijam fakt, że przyjmowanie jakichkolwiek dóbr natury musi być prowadzone w sposób racjonalny i przemyślany, a normy dokładnie wyważone, ale ładowanie w mózgi informacji, że można dzieciakom podawać taką miksturę normalnie mną wstrząsnęło...

     Pan nawet się nie zająknął, że miodu pszczelego dzieciom do 6-te roku życia nie powinno podawać się wcale, a później bardzo rozsądnie (!!), zasada dotyczy wszystkich pszczelich produktów...Chociaż Pszczelarze mogą mieć na ten temat inne zdanie...;o)

     Moje zaufanie do pszczół jest "wielkie", jak do kierowców na skrzyżowaniu równorzędnym...

     Pszczoła lata i zbiera, co jej instynkt podpowie...Ona to robi dla roju, nie dla człowieka...Człowiek jest w tym przypadku "pasożytem", który jej ten miód podbiera...;o)

     Skoro nawet Pszczelarz nie jest w stanie określić, ile w miodzie jest zawartości dzikich rumianków (błogosławione ziółko), pyłków rokitnika (złoto Syberii), lawendy (której nie powinny dzieci spożywać), czy nawłoci (która nawet pszczołom nie służy), to jak taką miksturę zalecać niedojrzałym organizmom ??

     Wróćmy jednak do "surowca podstawowego", czyli szyszek sosnowych...

     Syrop sosnowy powstaje na bazie sosnowej żywicy (lub świerkowej), zwolenników łagodzącego kaszel preparatu są miliony...Widać ich szczególnie na przełomie maja i czerwca, kiedy maszerują zgodnie po sosnowych lasach z głowami zadartymi do góry...Szukają dorodnych "czubów" sosnowych, lub (kilka tygodni później) zielonych szyszeczek...Po takiej eskapadzie wraca się do domu umorusanym żywicą i pachnącym sosną...Dodam, że zbierać trzeba w lasach czystych, z daleka od fabrycznych kominów i zakładów przetwórczych (jakichkolwiek), pasy przydrożne odpadają absolutnie...

Ale o produkcji domowych syropów są już gigabajty zajęte, więc się powtarzać nie będę...

     Ile jest żywicy w szyszce nasiennej ?? Takiej, która już swoje "powisiała" i zamierza się właśnie otworzyć i rozsiać ??

Wspomnę pewien fakt...

     Nasz Inspektor Kontroli Jakości, czyli Księciunio, złapał infekcję...Pierworodny odmierzył łyżeczkę "babcinego syropku" i zaaplikował Młodemu...

     - To nie jest "babciny syropek" !! - wrzasnął Inspektor, krzywiąc się niemiłosiernie...

Tata oszust ??

Bynajmniej...

     Wiosna 2020 roku była sucha, deszcze padały skąpo, słońce grzało jak oczadziałe, czuby sosnowe pojawiły się spóźnione i mikre, szyszki były maleńkie i suche...Pierwszy raz w życiu, wróciłam z lasu z czystymi rękami, a dom nie pachniał sosnowo...Nie pomogło nawet to, że cierpliwie poczekałam na opady skąpego deszczu...Ziemia była sucha, rośliny walczyły o przeżycie...

Syrop wyszedł z "drewnianym" posmakiem...

Miał oczywiście swoje właściwości (w znacznym stopniu), ale smakowo odbiegał od "normy"...Był "drewniany" i kropka...

I chociaż "podmieniam" roczniki dopiero w grudniu, żeby się odstały odpowiedni czas, tym razem rocznik syropów 2021 pojechał do "misiowego domku" już we wrześniu...;o) W tym roku przyrodzie wody nie brakowało...;o)

Ale wracając do tematu...

     Są rzeczy, których młodym organizmom podawać nie wolno...Zioła też są takimi produktami...

     Jak rumianek i koper włoski można rozgrzeszyć absolutnie (zachowując proporcje), tak nawet miód z podbiału, czy syrop z kwiatów czarnego bzu można aplikować dopiero w wieku poniemowlęcym...I to jedynie jeśli dziecko nie przyjmuje farmakologii o podobnym działaniu...Rozmowa z lekarzem będzie dobrą wskazówką...

     Dlaczego pan Znachor nie zachował umiaru dzieląc się swoją wiedzą ??

Nie mnie tego dochodzić...

Ja mogę tylko apelować o zachowanie "proporcji" i rozsądku...

     Zioła są jak "chemia" Matki Natury, i jak przy stosowaniu "chemii" nie wystarczy przeczytać ulotkę "zachowania norm produkcji", trzeba jeszcze rozważyć "zachowanie norm przyswajania"...I takiej rozwagi Wam życzę...;o)