Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

piątek, 31 stycznia 2020

Hej kolęda, kolęda...

     A właściwie po kolędzie...
     Jak co roku, tuż po Bożym Narodzeniu, zaczynają pojawiać się medialne doniesienia, gdzie, który ksiądz, zachował się jak pacan...Ten domagał się koperty...Ów wywierał naciski ogólne...Właściwie standard...
     Ilu takich "pacanów" jest ?? Kilku...Kilkunastu...Kilkudziesięciu ??
Brocha przypięta...
     Mogę to zrozumieć, bo przez lata całe nawiedzał nas Proboszcz (niech Mu ziemia lekką będzie), którego wizyty duszpasterskie nazwałabym raczej "inwigilacjami"...
     Wkraczał, lustrował i wychodził...
Co lustrował ??
Wszystko !!
Lustrował i wyceniał...
A pamięć miał fotograficzną...;o)
Nic więc dziwnego, że z ulgą witaliśmy na progu Wikarego...
     Proboszczowi się zmarło kilka lat temu...
     I chociaż zasług miał dla Parafii sporo, to jakoś głównie zapamiętałam te "lustracje"...
     Nowego Proboszcza dostaliśmy z "awansu"...
     Zanim pierwszą Mszę odprawił, wszyscy wiedzieli, że sporo ma za "pazurami"...
     A że Środowisko tworzymy zamknięte, to owe newsy lotem błyskawicy całe Osiedle obiegły...
Mnie trochę niesmaczyło, że mało był "technologiczny"...
Strona internetowa zamarła...Zaprzestał wydawania biuletynu parafialnego...
No cóż...
Taki urok...
Po pierwszej kolędzie byłam miło zaskoczona...
     Nie było lustracji !!
     A nawet jeśli ją przeprowadził (bo przecież każdy się w nowym miejscu rozgląda), nie była tak nachalna jak dotychczas...
Tematyka rozmowy też była inna...
Bardziej, że tak powiem delikatna...
     Teraz nawiedził nas ponownie...
     Weszło Proboszcza o 50% więcej...Część oficjalną skrócił do błogosławieństwa...I z widoczną ulgą zajął miejsce na kanapie...
     Ledwie Chłopisko oddychało...
     Jeden rzut oka i nawet lekarza nie trzeba było...
     Nadciśnienie...Cukrzyca...Problemy z krążeniem...Może niewydolność serducha...
     Po pięciu minutach (zmienił pozycje siedzenia przynajmniej sześć razy), wiedziałam, że Jego kręgosłup ledwie zipie...
     Tym razem to ja "lustrowałam"...;o)
Kilka zdań "o niczym"...I po kolędzie...
     - Dobrze, że nie chciał skorzystać z łazienki...- wymruczał Pan N.
     - 150 kilo to On ma na pewno...- domruczałam...
     - Więcej !! - skwitował Ślubny...- A my kibelek mamy do 150...
I szczerze mówiąc zrobiło mi się żal Proboszcza...
Sam sobie zgotował ten los...

środa, 29 stycznia 2020

Gówniany interes...

     Przepraszam za ten lekko trywialny tytuł, ale bardzo mi pasował do dzisiejszego wpisu...No cóż...W jakimś sensie, będzie to wpis o "gównie"...
     Lubię postęp cywilizacyjny...Lubię nowe technologie...
     Może nie pasjonuję się nimi tak jak jeszcze kilka lat temu, ale lubię nowinki...Oczywiście te sensowne...;o)
     Bywa jednak, że kiwam głową na nowomodne pomysły i dobrowolnie stwierdzam, że to już nie na moją głowę, że matrona jestem, że nie ogarniam...
     "Gównianego" wymysłu nie ogarniam...
Rzecz będzie o pieluchach...
     "Za moich czasów"- że tak wspomnę klasykę, każda potencjalna matka zaopatrywała się hurtowo w spory komplet pieluch tetrowych (ku higienie) i kilka pieluch flanelowych (ku zdrowiu)...
Jedne zapobiegały "powodziom", drugie jak stabilizator usztywniały biodra i korygowały miednicę...
Skąd była ta wiedza ??
Każda wiedziała...
Klepali o tym Pediatrzy...Klepały o tym Położne...Babcie dorzucały swoje trzy grosze...
     Każda z nas spędzała długie godziny piorąc ten dobytek, wygotowując go, prasując (przy dwójce alergików wiem o czym piszę)...
     Trudno to nazwać przyjemnością macierzyństwa...
     I chyba nic w tym dziwnego, że kiedy tylko dzieciaki utrzymywały samodzielnie pion, lądowały na nocnikach...
     "E-E" było jednym z pierwszych, logicznych komunikatów...
No cóż...
     Czasy były siermiężne, pieluchy jednorazowe były rarytasem dostępnym jedynie w Peweksie...Nasze jednorazówki były kiepskiego gatunku i wykonania...
     Ale rzadko spotykało się półtoraroczniaka z pieluchą na pupie...
Jedno pokolenie i "boom" !!
     Tetrowe pieluchy odeszły do lamusa...
     O flanelowych pieluchach nie wspominają nawet Pediatrzy (znacznie ekonomiczniejsze jest proponowanie rehabilitacji, oczywiście prywatnej - szkoda czasu na oczekiwanie w kolejce)...
Właściwie nie wspominają nawet o noszeniu dziecka na biodrze...
Postęp !!
     Ale wróćmy do tematu...
Wygoda !! Wygoda !! Wygoda !!
     Zakładasz jednorazówkę i "pielucha zawsze sucha" !!
Produktów multum...Rozmiarów mrowie...
Pieluchomajtki robią karierę...
     Nikogo nie dziwi dwulatek, trzylatek, a nawet czterolatek z pieluchą...

"Dziecko samo decyduje, kiedy dorasta do kontrolowanego opróżniania".

Ło Matko i Córko...
Orzesz...(ko)
Klękajcie narody...
Dołożę nawet:
Ręce opadają !!
Majtki lepiej żeby nie opadły...;o)
     I nowoczesne matki słuchają tych bzdur...Bo przecież, każda matka chce jak najlepiej dla dziecka...
No i dla siebie, rzecz jasna...
     Zakładasz...Zdejmujesz...Zawijasz...Wyrzucasz...
Po problemie...
     Ciekawe, czy któraś pomyślała, że te pieluchy będą "świętować" z ich dzieckiem nie tylko osiemnaste urodziny, one będą "czekać" w ziemi do setki !!   Tak, tak...Jednorazowa pielucha, średniej jakości, rozkłada się sto lat...Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam...
     Makabryczne ??
Nie dla przemysłu...
     Rynek pieluch jednorazowych w Polsce wart jest miliard złotych rocznie...Plus - minus...
     Ile wart jest rynek produkcji pieluchowych śmieci nie wiem...Nie sprawdzałam...
     Ale chyba sporo, skoro przez pierwszy rok życia dzieciak zużywa 2 tysiące pieluch...Licząc skromnie po pięć sztuk dziennie...
I Świat się kręci...
     Problemem ekologicznym stały się woreczki, nakrętki, butelki...Które de facto, można poddać recyklingowi...
Pieluch nikt nie ruszy...
     Matki szykują bombę ekologiczną dla swoich dzieci...Bombę z opóźnionym zapłonem...
Ale wygodę mają...
     A może trzeba wprowadzić w żłobkach edukację ekologiczną i uświadomić Nielotom, że waląc w pieluchę niszczą Ziemię ??...
Może jakieś projekty UE ??
Jakieś dotacje ??
     Zrobi się maluchom pogadankę, prezentację multimedialną, i choćby z nudów pójdą na nocnik...;o)
     Tego nie ogarniam...
     Gówniany interes kwitnie...

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Pożywka dla duszy...

To zdjęcie dedykuję mojej Holenderskiej Czarodziejce...


Kojarzysz ??
Aleja Zwycięstwa...;o)
     Pomnika już nie ma...Na końcu jest Urząd Miasta, a nie Prezydium...
Ale właściwie nic się nie zmieniło...
Zacisze w sercu dużego Miasta...
     Ponad cztery lata człapałam tą Aleją dwa razy dziennie...Najpierw do Szkoły...Potem do pracy...
     Na jednej z tych ławek dowiedziałam się, że Kuzyn nienawidzi mnie od lat, bo Jego Mama, a moja Chrzestna odkąd pamiętał stawiała mnie za "wzór"...
     Ja wzorem ??
     Nie ogarniałam tego i nie ogarniam do dzisiaj...
     Ale On, nękany przez Matkę dubletem wzorców (starszy Brat i ja) dopieszcza tę nienawiść do dzisiaj, z żalem do całego Świata, aspołeczny...
Takie Mu Mamuśka życie zmajstrowała...
Siedzi mi to w głowie prawie czterdzieści lat...
Widok tych ławeczek przywołał wspomnienia...
     Może dlatego, tak chronicznie unikam wizyt w rodzinnym Mieście ??
     Tam każdy zaułek wiąże się z jakimiś wspomnieniami, głównie przykrymi...
     Tym razem, nasza wizyta miała skończyć się przyjemnie, a wspomnieniowa chwilka była tylko przerywnikiem w podróży...
     Mieliśmy "umówione" spotkanie...
My przybyliśmy z Zaścianka...
Oni przyjechali z Budapesztu...


     Nie wypada marudzić...;o)
     Przynajmniej, zanim nie wysłucha się koncertu...
Ale powodów do marudzenia nie było...
     Profesjonaliści wprowadzili Widzów perfekcyjnie w świat muzyki...
     Dźwięki płynęły sobie swobodnie, a my jak w nadprzestrzeni płynęliśmy razem z nią...
Były walce, czardasze i muzyka "bardziej ludowa"...
Kiedy pojawił się balet, sala ożyła, a ja wyszeptałam do Pana N.:
     - Życie żeśmy zmarnowali...Trzeba było się w tańcu doszkolić...Teraz byśmy tańczyli i kasiorkę trzepali...;o)
No cóż...Nie do odrobienia zaniechanie...
     Ale Baletowi należą się słowa uznania !!
     Przestrzeń niewielka...Repertuar wymagający...Przebieranek kostiumowych kilka...
Atmosfera na sali świetna...
     W każdej nucie było czuć, że lubią to co robią, że sprawia Im to radochę i że świetnie się dogadują...
To się udziela...
     Lekko usztywniona w pierwszej części występu Widownia, po przerwie sobie pofolgowała...
Tego było potrzeba...;o)
     Skrzypkowie ruszyli do "ataku" i wycisnęli z nas "siódme poty"...
     Skończyło się na oklaskach na stojąco, bujaniu w takt muzyki i śpiewie gremialnym "Szła dziewieczka do laseczka"...
     Dawno nie miałam koncertu z Orkiestrą...;o)
Było WSPANIALE !!
     W drodze powrotnej nawet gadać nam się nie chciało...Muzyka w duszy buzowała...Przed oczami "fruwały" falbanki...Dobrze, że Ślubny okiełznał te żywioły i szczęśliwie dotarliśmy do domu...;o)
     Na trochę tej "pożywki" musi wystarczyć...

sobota, 25 stycznia 2020

Rozum wrócił, czyli waryjactwa część dalsza...;o)

     -Trzeba podjechać do "apteki", póki jeszcze coś tam na półkach mają...- stwierdził Dziadziuś, i w sobotę pognaliśmy do "markietu" w celu nabycia...Hmmm...
     Kolejki !!
     A właściwie dwóch kolejek...;o)
     Widząc zachwyt Luckiego i radość z jaką przyjmuje włączone syreny fufci, postanowiliśmy zabezpieczyć "kolejkowy front"...
Nijak psu nie wytłumaczymy, że elektronika nie wytrzyma podrzucania na wysokość metra i walenia po ścianach...
     Zestawy tym razem były malutkie, bo nie o tory, wagoniki i inne duperele nam chodziło, ale o fufciujące, wyjące i jeżdżące lokomotywy...Zapas musi być !!
     Księciunio przestanie się martwić, że fufcie psich zębów nie wytrzymają...
     Lucky dostanie zielone światło dla dobrej zabawy...
     Dziadziuś zobligował się do naprawiania "jakby co"...
     A Babcia jak może chroni telewizor, kiedy lokomotywa ląduje w pobliżu...
I co ??
I mamy co wieczór świetną zabawę !!
Jakoś tę zimę przeczekamy...;o)
     A żeby nie było, że tylko Chłopaki zabawki dostają, to i dla Princeski coś się w koszyku znalazło !! Bo po czasie aklimatyzacji w Misiowym Domku, czas wrócić do dobrych, "dziadowskich" praktyk i reaktywować "dziadowskie nie tylko weekendy"...;o)
Po księciuniowym stwierdzeniu:
     - Mama to nas ma cały czas, a Wy ??
Rozum Dziadkom wrócił...;o)
     Koniec z nieokiełznaną tęsknotą !!
     Koniec z wyczekiwaniem na spotkania !!
Mamy Wnuki i nie zawahamy się Ich "użyć"...;o)

czwartek, 23 stycznia 2020

Paskudne paskudztwo...

No i koniec marzeń o lodowisku...
     Księciunio o 5-tej rano obudził się z wysoką gorączką...
     Był taki biedniutki, że serducha się nam w plasterki kroiły...
Ale jakoś dospał rana...
     Konsultacje z Misiową Mamą, szybka decyzja, że Duet zostanie profilaktycznie rozdzielony i koniec radości...
     Princesia po obiadku pojechała z Dziadziusiem do Misiowego Domku...
     Księciunio grzecznie brał babcine soczki i syropki, i drzemał Bidulek...

Lucky pilnował Funfla cały czas...
     Na drugi dzień postanowiliśmy zastosować "antybiotyk"...
     A że "antybiotyki" najlepiej stosować w dawkach podwójnych, więc Dziadziuś pojechał do "apteki" i wrócił z "medykamentami" w wersji dubletowej...



To był wyśmienity pomysł i idealna "diagnoza" !!
     Nie dość, że w Księciunia weszły nowe siły, a Jego radosny śmiech przebijał syreny fufci...


     To okazało się, że największą radochę sprawiliśmy...Luckiemu !!
Psisko szalało !!
Gonił te pociągi, szczekał, łapał je, podrzucał, podskakiwał...
Pyszczek się śmiał, uszy stały, ogonek się kręcił...
     Psie hamulce puściły !!
     W Luckim obudził się szczeniaczek, a my tarzaliśmy się ze śmiechu po podłodze...
     Mamy psa, który jeździ koleją...;o)
     Funfle bawili się wspaniale !!
A my razem z nimi...;o)
     W piątek Księciunio wrócił do domciu...Już bez gorączki...
     Ale pochorowała się Princeska...
     A w sobotę chora była też Misiowa Mama, Misiowy Tata, a Dziadziusia bolało gardło...
     Spaskudził się ten styczeń strasznie...Oj, spaskudził...

wtorek, 21 stycznia 2020

Na palecie brakło barw...

Zdradzę Wam tajemnicę...
     Dziadziuś jest Mistrzem Świata w wynajdywaniu miejsc wspaniałych, kolorowych i głośnych !! ;o)
     Tym razem zawędrowaliśmy do Katowic...Do...
     Od dwóch lat odwiedzamy tego typu przybytki i właściwie możemy uchodzić za fachowców...;o)
I chociaż wydawałoby się, że wszystkie "bawialnie" są takie same, to ręczę Wam słowem - nie są !!
Trzeba na prawdę dobrze główkować, żeby odpowiednio dobrać wyposażenie, oświetlenie, a nawet Obsługę...Dzieciaki mają chyba wmontowane jakieś czujniki, które wychwytują każdy drobiazg...
Dlatego bardzo sceptycznie podchodzimy do każdego takiego przybytku...
Bywało, że Dzieciaki wchodziły na górę konstrukcji i na tym kończyła się zabawa, a na hasło wyjścia, ubierały się z prędkością światła...
     My, z pozycji Doroślaków, też miewamy swoje spostrzeżenia...;o)
Poza atrakcyjnością dla Dzieci musi być kawa...Dobra i dużo...;o) Bo Dziadkowie w "bawialniach" hulają głównie na kawie...;o)
     Czas na sprawozdanie...
     Księciunio po wejściu i zobaczeniu ilości oferowanych przez Guliwera klocków - przestał istnieć, nadawać w ludzkim języku i odbierać komunikaty...Kontakt z Ziemią został utracony...;o)



     Oczywiście przeszedł konstrukcję, zaliczył wszystkie zjeżdżalnie, wypróbował trampoliny, ale klocki były ponad wszystko...;o)
     Princeska dla odmiany...
Hmmm...
     Ten kto wymyślił kamerki w komórkach chyba przewidywał, że nasza Wnuczka do fotografowania nadawać się nie będzie...Żaden aparat nie uchwyci tego Żywiołu...;o)
     Ale coś tam Dziadziuś uchwycił (wiwat super refleks !!)...;o)

Dwie minuty i było pobawione...

Zjeżdżamy na saneczkach...
     Głównym punktem programu była trasa do kręconej zjeżdżalni i ogromnego basenu z piłeczkami...Babcia zaliczyła tę trasę 24 razy...Wnuczka przynajmniej dwa razy tyle...
Między zjazdami Princeska szalała na trampolinach (dziewięciu), przeskakując z jednej na drugą...A Babcia razem z Nią...
     Gdzie Babcia ma rozum ??
Nie ma !!
Wytrzęsiony !!
     Ale bawiłam się przednio...;o)
     Nasze Wnuki też !!
Skąd wiemy ??
     Bo po dwóch godzinach, przez kolejne dwie godziny, proponowaliśmy wyjście na obiad...Bezskutecznie...
     Kiedy już udało się nam Ich "odkuć" od Guliwera, okazało się, że obiad był ostatnią czynnością, której mogli dokonać, a potem przespali powrotną drogę, pochrapując rozkosznie...
     Księciunio budził się co kilkanaście minut, kładł palec na ustach i szeptał...
     - Babciu...Młoda śpi...Ciiiii...- i zasypiał ponownie...
     Takiego wieczoru z Wnukami jeszcze nie było...


Cudo a nie wieczór !!
Cisza, spokój, pełna symbioza...
     Princeska zasnęła jak tylko poczuła podusię...
     Księciunio zasnął jak tylko poczuł podusię...
Piękny ten styczeń jest !! ;o)

niedziela, 19 stycznia 2020

Kolorujemy bury styczeń...

     Czym najlepiej rozpocząć dobrze rok ??
BINGO !!
     Rok najlepiej rozpocząć od wizyty Wnuków !!
     Dla Księciunia to był długo oczekiwany pobyt w Zaścianku (chociaż lepszy byłby pobyt na Wrzosowisku)...Dla Princeski to była "dziadowska premiera" (bo bytowanie na jedną nockę się nie liczy)...
     W niedzielę Dziadkowie przemeblowali lekko powierzchnię mieszkalną, Dziadziuś zabezpieczył kwestie techniczne, Babcia ogarnęła wikt, Lucky został wykąpany i wyczesany...Gotowi !!
     W poniedziałek kierunek: Misiowy Domek !!
Wnuki już były gotowe...
A nawet "zagotowane", jeśli można użyć takiej przenośni...
Oboje ubrani w kaski ochronne biegali i podskakiwali radośnie...
     Dlaczego w kaski ??
     Bo Dziadkowie wśród różnych atrakcji postanowili odwiedzić zaściankowe lodowisko...
     Dziadziuś zamontował foteliki...Wnuki usadowione...Psisko wciśnięte...
     To miała być próba generalna przed planowanym wyjazdem plenerowym...No i lipa...
Albo "nagusek" jest o 10 centymetrów zbyt wąski, albo Lucky jest o 10 cm zbyt szeroki...;o)
Plany plenerowe zmodyfikowali Dziadkowie szeptem...Dwadzieścia minut psisko wytrzyma w kiepskich warunkach, trzygodzinna podróż byłaby katorgą...Ale to dopiero przyszłość...;o)
Ruszamy do Zaścianka...
     I szaleństwo się zaczęło...


Princeska rozpoczęła oczywiście, od wspinaczki metodą "na babcię"...;o)


Księciunio ruszył budować kolejne konstrukcje...;o)
     Po dwóch godzinach Wnuki były odpowiednio "domęczone", Dziadkowie byli domęczeni nieprzyzwoicie...Pora do domeczku !!
Kilka bajeczek...Kolacyjka...
     Princeska zasnęła kiedy tylko Babcia położyła Jej główkę na podusi...
     Księciunio delektował się chwilkę dłużej nową miejscówką w pokoju z telewizorem, na księciuniowej kanapie...;o)
Piękny dzień...
Krótki dzień...
Ale jutro !! ;o)

niedziela, 12 stycznia 2020

Taka sobie opowiastka...

     Znam Ją od dziecka...Miła, grzeczna, sympatyczna...Urody też Jej Bozia nie poskąpiła...
     Bywało, że pukała do naszych drzwi z oczami pełnymi łez i opuchniętą twarzyczką...
     - Sąsiadko, nijak tego nie ogarniam...
A ja odkładałam wszystko i biegłam z odsieczą...
Młoda nie mogła się dogadać z matematyką...
Kiedy po kilku latach wykrzyczała do mnie na ulicy...
     - Sąsiadko !! Mam czwórkę z matmy !!
Nie wiedziałam, która z nas jest bardziej dumna...;o)
     Czas płynął, Młoda z sympatycznej Dziewczynki zmieniła się w sympatyczną Kobietę...
Zaradną, pracowitą, życzliwą...
     Nie mogłam się nadziwić, że chłopaki nie zauważali takiej Perły...
Ale o męskich gustach nie mnie decydować...
     Skończyła edukację, rozpoczęła pracę i pojawił się ON...
Ponoć przystojny...Choć nie w moim typie...
     Poznałam Go na weselu Jej młodszego Brata (de facto, mojego sąsiedzkiego Ulubieńca)...
Stwierdzenie "poznałam", jest znacznie na wyrost...Zobaczyłam, byłoby lepsze...
     Zobaczyłam i w mojej mózgownicy zabłyszczała "czerwona lampeczka", która świeci się bardzo rzadko...Ostrzeżenie najwyższego stopnia !!
     "Zły człowiek na horyzoncie !!"
     Ale, że uprzedzeniami nie dziele się z nikim poza Panem N. (który określił Faceta "dziwnym"), więc lampeczka pomrugała, pobłyszczała i przestała...
Dziewczyna promieniała...Fakt...
Pojawił się staranniejszy makijaż...Pojawiły się ładniejsze fryzurki...Standardem stały się modniejsze ciuszki...
Starała się i było to widać...
On rozpoczął pracę poza granicami, żeby mieli na start...
Ona pracowała w Kraju i czekała...
Rodzice (obu stron) czekali na decyzje...
     Po kilku latach Rodziny przestały naciskać na kolejne kroki...Młodej przestano zadawać "kłopotliwe" pytania...
On pół roku był za granicą...
Ona czekała...
On pół roku spędzał w Kraju...
Ona rozkwitała...
Zegar odmierzał czas...
     Na weselu Pierworodnego mieliśmy przyjemność (wątpliwą) z Nim rozmawiać...
     Alkohol rozmiękczył Go do tego stopnia, że poznaliśmy "teorię wszystkiego"...
     "On się żenił teraz nie będzie, bo trzeba najpierw zabezpieczyć sobie przyszłość, mieć pieniądze, mieć mieszkanie, urządzić się..."Chwalebne !! Poniekąd...
     Na sugestię, że we dwoje buduje się łatwiej, spojrzał na nas zdziwiony...
     Na pytanie, czy Ona zna Jego plany, jakby grom w Niego trzasnął...
"Po co ??"
Ot, zagwozdka...
     Chodzi z Dziewczyną przez kilka lat i nie rozmawiają o przyszłości ??
     Absolutnie nie jestem przeciwniczką "wolnych związków", konkubinatu, czy jak by to zwać...Ale to chyba powinien być świadomy wybór obu stron ??
     Czarę goryczy dopełniliśmy przy pożegnaniu, wręczając poczęstunek od Młodych naszej Sąsiadce, a nie Jemu...
     No cóż, dla nas był tylko Osobą towarzyszącą...Taki zwyczaj...
Mijały kolejne lata...
     Ożenił się Jej młodszy Brat (młodszy ponad 10 lat)...
On kupił mieszkanie...
Zegar znowu coś tam odliczył...
     Za mąż wyszła Jej najmłodsza Siostra...
Ona z każdym rokiem była coraz smutniejsza...
On przestał jeździć za granicę...Siedzi w domu...Snuje plany...
I nagle gruchnęła wieść...
     W jednym z lokali zapytał, jaki jest koszt skromnego przyjęcia weselnego...
Wydumał !!
Po kilkunastu latach oczekiwań - wydumał !!
     Przyjęcie będzie skromne...Ślub będzie skromny...
     Bo przecież swoje lata mają i huczne obchody już nawet nie pasują (poniekąd)...
     Tyle, że Ona o Jego "wydumankach" dowiedziała się mimochodem...
     Dowiedziała się o ślubie w obcej Parafii...O skromnym przyjęciu...O zdecydowanym umiarze...
Przez kilkanaście lat o tym nie rozmawiali ??
To związek ??
Chyba "radziecki"...
     Nijak moja stara głowa ogarnąć tego nie umie...
Ona płacze...
On duma...
     Miłość to jednak ślepa jest...  

niedziela, 5 stycznia 2020

Na spacerze...

Idę sobie z psem na spacer, drzewa szumią w śpiącym lesie,
zza zakrętu słychać kroki, ciężki oddech echo niesie.
Wychodzimy na polankę, tą przy torach niedaleko,
idzie sobie ścieżką facet, na smyczy "frędzelka" wlekąc.
York, wiadomo, jest nieduży, bez "frędzelków" ze dwa kilo,
jego pan to kawał chłopa, i to właśnie mnie zdziwiło.
Pies maleńki, nie wyrabia, zamaszystych, dziarskich kroków,
gdyby nie długaśna smyczka, to by zniknął mi z widoku.
Facet kroczy, psina zgnana.
Niech czort weźmie tego pana !!
Idę dalej...Lucky niucha, bo uwielbia niuchać wszędzie...
Może znów namierzy sarny ?? Wtedy piękny widok będzie...
Ale niuch miał inny tytuł...Golden wyszedł zza pagórka...
Za goldenem kroczy człowiek, albo raczej jego kurtka...
Golden młody, chce pobrykać, to podbiega, to przysiada,
za nim człapie "chuchro człeczek", bardzo dziwna to parada.
Człek przypięty do tej smyczy, to przyspiesza, to przystaje,
ewidentnie z tym "pieseczkiem" facet rady już nie daje.
Może jednak radę da ??
Niech czort weźmie tego psa !!
Idę dalej...Lucky niucha, bo uwielbia niuchać wszędzie...
Może trafi na zające ?? To dopiero ubaw będzie...
Tak człapiemy, mało spiesznie, kupkę mamy już za sobą...
Ja prowadzę dialog prosty, z tą moją szalona głową...
Gdyby los był sprawiedliwy, a faceci pomyślunek,
psami by się wymienili i skończyłby się ten frasunek...
York z "chucherkiem" w świat by człapał,obaj w tempie "równonocy",
a ten wielki z tym goldenem, energicznie w las by wkroczył...
Ponoć pies się upodabnia do swojego opiekuna,
ale te nie mają szansy - tak mój czerep to wydumał...
Idę dalej...Lucky niucha, bo uwielbia niuchać wszędzie...
Może trafi choć wiewiórkę ?? Bo inaczej, nudno będzie...
Nic nie trafił, zakręcamy...Do "Sokoła" ścieżka wiedzie...
Ja rozglądam się na boki, Lucky biegnie trochę w przedzie...
Zapach w nozdrza bije miły...Chyba nóżki się pichciły...
I rosołek...I wędlinki...Nam obojgu ciekną ślinki...
Smycz zawisła między nami, Lucky siada na podjeździe,
Nie ma bata, pod "Sokołem" chyba dłuższy postój będzie...
Psisko chwilkę poniuchało, bo uwielbia niuchać wszędzie...
Dziarsko do domu wracało, wiedząc, że tam micha będzie...
Po śniadaniu spojrzał na mnie, jakby chciał mi podziękować,
i powiedzieć, tak po psiemu: "Ty umiesz lepiej gotować"...;o)

piątek, 3 stycznia 2020

Sylwester Marzeń...

     Kurz na parkietach opadł...Kac gigant odespany...Śmieci po fajerwerkach uprzątnięte...
     Nowy Roczek ma już trzy dni...;o)
     A my znowu uśmiechamy się do siebie, wspominając "Gorączkę Sylwestrowej Nocy"...;o)
     To był Sylwester Marzeń z Dwójką...;o)
Sylwester Marzeń, bo w Misiowym Domku...
Z Dwójką...Wnuków !!
     A właściwie, to on był z Czwórką, bo była też Misiowa Mama, i Misiowy Tata...
     Kurz na parkiecie nie osiadł, bo bardziej nas rajcowały biegi sprinterskie po salonie, niż tańce i hulanki...Ale kilka kawałków było odtańczonych...;o)
     Kaca giganta też obsługiwał kto inny, bo poza symboliczną lampką szampana (pitego koło osiemnastej) i odrobinie Martini (w damskim wykonaniu), na stole stało jedynie Piccolo...
     Śmieci po fajerwerkach pozbieraliśmy sami...Bo strzelane było...;o) Ale też znacznie wcześniej...
     A wiecie kto najbardziej poświętował ??
Tak, tak...
Lucky !!
     Po pierwsze, nie mógł się doczekać kolejnej wizyty u Dzieciaków...Chyba nam się psisko uzależniło...
     Wizyta...Doba odsypiania...I czeka na kolejną, zachęcając nas do działania (biega do samochodu, rwie do napotkanych dzieci, siedzi na środku pokoju i czeka)...Nałogowiec...
     Wspólna Wigilia...Odsypianie w Boże Narodzenie...Dzieci przyjechały w drugi dzień Świąt...Odsypianie...I do Sylwestra Lucky był gotowy 28-go grudnia...
Jak on czekał, że coś się będzie działo !!
     A kiedy zaczęłam pakować manele, siadł w przedpokoju na samym środku, żebyśmy czasem psa nie zapomnieli...
Caluśką drogę nas pilnował, wciskając się między siedzenia...
     Uczestniczył w zabawach...Biegał...Skakał...Imprezowicz na całego...
     Uczestniczył nawet w pokazie fajerwerków, chociaż za nimi nie przepada...
To już wiemy z Wrzosowiska...;o)
Mając wkoło sady, strzelanie mamy sezonowo...
     Lucky nie szaleje, nie panikuje...Przy nadmiarze bodźców szuka sobie budy...
     Podobnie było w Misiowy Domku...Kiedy miał dość, wrócił do domu i siedział grzecznie, czekając na nasz powrót...
Podobnie się zachowuje kiedy Sąsiad wierci w ścianie, albo prowadzone są jakieś głośne prace...
     Pilnowanie sześciu Osób, było jednak sporym wyczynem...
     Lucky przed północą wsadził łeb do naszej torby, i "namawiał" śpiworek, żeby się rozłożył na podłodze...;o)
Trochę mu pomogłam...;o)
     Psisko zaraz skorzystało z miejscówki i zasnęło snem sprawiedliwym, przegapiając i sylwestrowy toast, i sylwestrowe "strzelanki"...
     Zapakowany do samochodu przespał całą drogę, a na miejscu długo namawialiśmy go do opuszczenia cieplutkiego grajdołka...
     Przespał cały Nowy Rok (z przerwami na siku i jedzenie)...
     Przespał 2-go stycznia (z przerwą na siku i jedzenie)...
I teraz śpi...
Psisko sylwestrowo zaszalało...;o)
     Dziadziuś pograł na gitarze i był na wyłączność Księciunia...
     Babcia pościgała się z Princeską i zrobiła pierwszą księciuniową przymiarkę...
     Misiowy Tata pochwalił się wspaniałą konstrukcją, którą zbudował, bo Mu Gwiazdka w prezencie pewien model przyniosła...
     Misiowa Mama rozpieszczała Dziadziusia rybką po grecku i troszkę mało pośpiewała (przeziębiona Bidulka)...
     Księciunio zaraz po powitaniu zaczął się martwić pożegnaniem...
     Princeska pierwszy raz nazwała Dziadziusia...Rzucane dotychczas "Dziadzia" było "mimowolne", teraz Dziadzia został "Gaga")...
     Taki był Sylwester Marzeń !!
Najpiękniejszy...