Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

środa, 30 grudnia 2015

10...9...8...7...6...5...4...3...2...1...!!!



Bądźcie zdrowi i weseli,
w dni powszednie, przy niedzieli.
I niech Wam Fortuna sprzyja,
bieda niech będzie niczyja.
Aura niechaj płata figle,
ale miłe, nie przebrzydłe.
Kręte ścieżki poprostujcie,
koty z worków powyjmujcie.
Niechaj dobra passa trwa !
Tego pragnę dla Was ja ♥

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rok o zapachu poziomek i Niezapominajek...

     Witaj Staruszku...
     Aż trudno zrozumieć, że ledwie kilka miesięcy temu byłeś maleńkim Oseskiem, w którym każdy z nas widział nową przyszłość, nowe marzenia, nowe wszystko...
Pewnie nasłuchałeś się ponad miarę noworocznych zapewnień i przyrzeczeń...
     A potem przyszły takie sobie, zwykłe dni...Nikt już nie strzelał korkami z szampanów na Twoją cześć...Nikt nie odpalał fajerwerków...
Nawet te noworoczne przyrzeczenia poszły w zapomnienie...
     Z każdym dniem stawałeś się coraz starszy, a my z Tobą...
     Na pożegnanie, pragnę Ci podziękować...Podziękować za wszystko co mi przyniosłeś pięknego i dobrego...I za wszystko co przyniosło mi smutek...Bo dzięki temu moja radość była większa...
Nie pamiętasz ??
No cóż...W Twoim wieku niepamięć wiele tłumaczy...


    W styczniu sprawiłeś mi ogromną niespodziankę...
     Kiedy pisałam notki o pewnym gryzoniu, nawet nie przypuszczałam, że historyjka naszego Tuptusia wywoła tyle pozytywnych emocji i sprawi tyle radości...


 Jak widzisz nawet został uwieczniony na pięknym portrecie Dziewuszki...

     W luty zorganizowałeś w naszym przedpokoju Gordyjską Galerię, która codziennie wywołuje uśmiech na mojej twarzy...Nie są to jakieś wybitne dzieła, ale patrząc na nie, pamiętam ile radości sprawiało mi szkicowanie, malowanie albo haftowanie...
     Ale nie to było w lutym najważniejsze...Najważniejsze stało się Wrzosowisko...


     Totalny ugór, który rozbudzał wyobraźnię, który dręczył, narzucał priorytety i spowodował, że staliśmy się z Panem N. uważnymi obserwatorami prognoz pogody...
Chociaż nie powiem...Pogoda miała na nasze zamierzenia mały wpływ...

     W marcu, kiedy wszyscy rozsądni Ludzie siedzieli w domach, my ruszyliśmy porządkować nasz ugorek i walczyliśmy z ogromną stertą tłucznia w czasie wichury i ulewy...


     Pierońsko potem bolały ręce...Nogi też bolały...I kręgosłup...
     Ale kiedy Nagusek po raz pierwszy stanął na "podjeździe" odczuwaliśmy taką dumę, jakbyśmy zbudowali co najmniej czteropasmową autostradę z Krakusowa do Gdańska...
     Marzec przyniósł nam również, chociaż może powinnam napisać, że marzec nam "przybiegł" Filipem...

     Filip to bardzo ważny element Wrzosowiska...
     Bez tej psiej przyjaźni nie zaznalibyśmy na Wrzosowisku wielu chwil radości...
     To jest trochę tak jak z prezentami pod choinką...Większą radość sprawiają zawsze Darczyńcy...
A Filip umie cudownie przyjmować prezenty...


W kwietniu po prostu zaszalałeś...
     Najpierw sadziliśmy płot...Tysiąc wierzbowych sztobrów, które przez kilka tygodnie czuliśmy w dłoniach i krzyżu...


Potem rozkwitłeś śliwami...


     Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przyłożysz nam takim urodzajem, że po nocach będą mi się śnić słoiki z powidłami, a zapach śliwek będzie mi towarzyszył nawet w sklepie rybnym...
     Ale potem sprezentowałeś nam Orzeszka...

     
     Niby nic...Cztery ściany z desek i dach kryty papą...Ale zaczęliśmy być "u siebie"...
Mieliśmy już nie tylko "stertę gliny", ale również swój "kawałek podłogi"...
Teraz jeszcze trudniej było wracać do domu...

Maj miał zapach i smak poziomek...


     W sumie, to od maja smak poziomek nam towarzyszył...Pewnie uzgodniłeś to z Matką Naturą, żeby nam było przyjemniej odwiedzać Wrzosowisko...
Kiedy się dużo pracuje, to taka poziomeczka jest jak promień słońca w pochmurny dzień...
Nie wiem jak to zrobiłeś, ale nasze poziomeczki zawsze dojrzewały parami...
Jedna dla mnie, jedna dla Pana N. ...

     W czerwcu byliśmy już tacy zagonieni, że w terminarzu pojawiły się dziwne zapisku...Na przykład: "kup chleb", "kości dla psa", "poczta"...
No fakt...
Byłam już totalnie zakręcona wrzosowiskowo...
Żyliśmy w dwóch wymiarach...
     Ale bywały i takie chwile...

     A wiesz kochany Staruszku, co jest najtrudniejsze dla pracoholika ??
     Leżeć na leżaczku, kiedy wie, że do zrobienia ma jeszcze masę rzeczy, że choćby padł, to tego wszystkiego nie zrobi, a jego wyobraźnia podsuwa mu na zachętę obraz jego starań...
     Natura wyrywa wtedy pracoholika z leżaczka, a mięsieńki robią STOP i rzucają pracoholika na leżaczek...I wtedy można sobie tylko zacytować Poetę:
"Gdybym był młodszy dziewczyno, gdybym był młodszy"...

Ale umiałeś nas motywować Stary Roczku...

     W lipcu obrodziłeś warzywkami, których smak przywołał wspomnienia z dzieciństwa...

     To był bonus dla naszych starań...
Więc i starania musiały być większe (chociaż trudno to sobie wyobrazić)...
Ale dni były długie, więc można było więcej pracować...No i "zmechanizować" się odrobinę...


Pracy jak na "cztery ręce" było i tak ponad miarę...

     W sierpniu zaczęliśmy się martwić, że wszystkich naszych planów i tak nie zrealizujemy...Czas uciekał nam za szybko...Pracy jakimś cudem przybywało...
Zaczęło się "śliwkobranie"...
     Ło Matko i Córko...
Ależ nam przyłożyłeś...
Cudem jakimś uniknęliśmy nokautu...
     Ale adrenalinka dawała swoje...


I maliny prosto z krzaczka...


I to, że Wrzosowisko przestawało być ugorem...
Było pięknie...

     Aż do pewnego wrześniowego dnia, kiedy zadzwonił telefon...
"Gosia nie żyje" - usłyszałam...
     To była gorycz, na którą nie można się przygotować...
Smutek, który wypełnia człowieka po brzegi i nie pozostawia miejsca na nic innego...

Wrzucałeś na ten smutek poziomki...


Wrzucałeś różany ogródek...

A moje myśli ciągle koncentrowały się na jednym...
     "Gosia tego nie zobaczy...Gosia tego nie spróbuje...Gosi po prostu nie ma..."
Trudno pożegnać się z przyjaźnią...
Może dlatego zdecydowałeś, że czas, abym odetchnęła...

     W październiku sobie odchorowałam te wszystkie wrzosowiskowe szaleństwa...
Pracę ponad siły...Przeziębienia...Przegrzania...Przesuszenia...Przemoczenia...
I przesmucenia...
     Ale rwałam się na to nasze Wrzosowisko jak Kasztanka Marszałka...
Więc taki całkiem leniwy ten październik nie był...

Ani mój...

Ani Pana N. ...

     Potem wylądowali kosmici...To znaczy, że w listopadzie, znaleźliśmy w sobie jeszcze tyle siły, żeby założyć nowy sad...


Znowu było masę radochy, masę pracy i masę starań...
A za to dostaliśmy prywatną hodowlę grzybków od Matki Natury...

     
     Po niespodziewanym wysypie ogórków, to było zjawisko jeszcze bardziej niespodziewane...I smaczne ;o)

     Pozostało się pożegnać z Wrzosowiskiem...
     W pewien grudniowy dzień po raz ostatni rzucić "gospodarskim okiem" i wrócić do cywilizowanego wymiaru...Na trochę dłużej niż kilka dni...


     Ze świadomością, że kiedy znowu pojedziemy na Wrzosowisko, to Ciebie, kochany Staruszku, już tam nie będzie...
     Nawet kłaczki Twojej siwej brody znikną za horyzontem...

    
     Nie byłeś tak szalony jak Twój Poprzednik...
Byłeś inny...
     Byłeś pachnący ziołami i szeleszczący liśćmi w sadzie...Byłeś radosnym śmiechem naszego, rocznego już Wnuka i zatroskanym spojrzeniem Jego Rodziców...Byłeś iskrami w oczach Pana N. kiedy opowiadał o swoich pomysłach...Byłeś wschodami i zachodami słońca...
I za to wszystko Ci dziękuję...
     Za te radości, radostki i nieśmiałe uśmieszki...
     Za smutki, łzy i pożegnania...

Byłeś Rokiem o zapachu poziomek i Niezapominajek...

środa, 23 grudnia 2015

Świątecznie...


Kiedy się pojawia, jest jak zaczarowany klucz do uśmiechu...
Kiedy się uśmiechasz, to nawet najbardziej pochmurny dzień staje się słoneczny...
Kiedy dzień staje się słoneczny, to świat wydaje się piękniejszy...
Kiedy świat jest piękniejszy, to Ludzie stają się lepsi...
Kiedy Ludzie stają się lepsi, to nie ma rzeczy niemożliwych...

Dlatego życzę Wam tęczy !!
Na niebie...Na twarzy...I w duszy...

wtorek, 22 grudnia 2015

W dzikim Centrum Europy...

     Nie będzie świątecznie...
     Chociaż wokół szaleństwo zakupowe, a z korytarza dolatuje delikatny zapach wanilii...
     Święta stop !!
     Siadłam na chwilkę odsapnąć od przedświątecznej gorączki i mi się zwoje "przysmażyły" niczym kapucha z grochem...
Czy ja nieopatrznie czegoś nie rozumiem ??
Bo może od tych oparów kuchennych zdurniałam ??
     Dwa lata temu miało miejsce zdarzenie, które wstrząsnęło całą Polską...
     Pijany, naćpany Facet wjechał na chodnik i zabił sześć Osób...Rodzinę na porannym spacerze...
Przez dwa lata sąd się zastanawiał jak sprawcę ukarać, i w rezultacie otrzymał on wyrok 12,5 roku odsiadki i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów...
A potem Sąd apelacyjny zwrócił akta sprawy do ponownego rozpatrzenia...
     Dla odmiany, inny Facet zapowiedział, że wysadzi w powietrze Sejm, Rząd i Polityków...W jego mieszkaniu znaleziono kilka kabli i stary telefon komórkowy...
Nie znaleziono broni, ani materiałów wybuchowy, a przesłanką stały się militarne zainteresowania Faceta...
Wycofał się ze wszystkiego miesiąc przed aresztowaniem, ale Sąd skazał go jako terrorystę na 13 lat odsiadki...
     Dwa wyroki...Dwie interpretacje...
I ja tego nie pojmuję...
     Skoro za samą intencję można oberwać 13 lat, to jakich dowodów winy potrzeba za zamordowanie sześciu Osób ??
     Jeśli naćpany Facet bierze do rąk nóż i wbija go w innego człowieka to jest to morderstwo ??
     Jeśli upojony alkoholem Facet wali kogoś po łbie cegłą to jest to morderstwo ??
     To jakie przesłanki mogą być dla Sądu zawiłe, skoro ktoś pod wpływem alkoholu i narkotyków wsiada do samochodu i zabija ??
Wypadek ??
     Wypadek to jest splot nieprzewidywalnych okoliczności, a nie działanie z premedytacją...Facet zrobił wszystko, żeby doprowadzić do tego nieszczęścia...
     Może powinien Ich zabijać pojedynczo ??
     A może najpierw powinien ogłosić to publicznie i wkleić zdjęcie samochodu ??
     A może w naszym Kraju istnieją dwa Kodeksy karne ??
Jeden dla "Szaraczków", a drugi dla "Prominentów" ??
Jak ogromnej bezduszności żeśmy dożyli...
     Jeśli coś w tym wszystkim jest zawiłe, to fakt, iż wyrokujący w tych procesach Ludzie mogą spojrzeć na swoje odbicie w lustrze...To jest zawiłe...
     To nie prawo jest winne, bo prawo tworzą Ludzie...
 

piątek, 18 grudnia 2015

Szpitalne procedury - wierutne bzdury...

     Obudził mnie sygnał telefonu...     - Miałem wypadek...- spokojnym głosem zakomunikował Pan N., a moje "Matko Boska" spotkało się w eterze z "nic mi się nie stało" Pana N. ...
Ufff...
     Po pierwszych słowach Ślubnego, widziałam Go już spowitego w bandaże...A bywało...
Od ponad trzydziestu lat pocieszam się myślą, że Żony Górników,Policjantów i Saperów mają gorzej...
Echhh...
     Pan N. opisał uszczerbek na zdrowiu, podał miejsce pobytu i uzgodniliśmy kontakt "jak coś będzie wiedział"...
     Po godzinie ciszy dzwonię...
Toż jeśli nic się nie stało, to jakim sposobem mój prawowity Małżonek milczy ??
     - Dalej siedzimy na "sorze"...- szepcze do słuchawki Pan N. - ci z czerwonymi opaskami wchodzą natychmiast, z żółtymi czekają do godziny...
     - A Wy ?? Przecież jesteście po wypadku ?? - pytam głupio...
     - My nie mamy żadnych opasek...Pisze na ścianie, że oczekiwanie do sześciu godzin...- słyszę wyjaśnienie...
Nie dręczyłam Ślubnego zbędnymi pytaniami, bo przecież "logicznym" jest, że jak mieli wypadek, dostali substancjami chemicznymi "po oczach", to zagrożenie życia nie występuje...
     Po dwóch godzinach Pan N. poprosił o dane ubezpieczeniowe, więc się nie ciskałam, bo ewidentnie, ktoś się nad Nimi ulitował...
     - Już po wszystkim...- wyczekiwane słowa zabrzmiały w słuchawce przy kolejnym połączeniu - oczy przemyte, ciała obce wygrzebane, recepta w ręce...Ale, wiesz...
I Pan N. opowiada:
     
     "Z tego "soru" pojechaliśmy windą na górę, przemaszerowaliśmy przez jeden oddział, potem przez drugi...W tych ubraniach roboczych, zafajdanych niemożliwie, śmierdzących, a tam pełna septyka...
Ludzie w szlafroczkach maszerują...Maseczki, rękawiczki...Aż strach było usiąść, żeby plam nie zostawić...I tam nas Lekarz przyjął..."

     Ręce mi opadły...Że o szczęce nie wspomnę...
A gdzie procedury ?? Gdzie higiena ??
Jak można było wpuścić trzy takie "Bomby" z zarazkami na szpitalne oddziały??
Chłopaki wnieśli całą tablicę Mendelejewa...

     Niepojęte...
  

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Opowieść przedwigilijna...

     W małym miasteczku, w którym prawie wszyscy się znają, mieszkała sobie pewna Rodzina. Wcale nie różniła się od wielu rodzin, które zamieszkiwały inne takie miasteczka...
     Był Tata, który pracował dla Rodziny...Była Mama, która dbała, żeby Rodzina była szczęśliwa...I była Córka, która dorastała otoczona miłością...
     Można Ich było spotkać na ulicy, kiedy spacerowali z uśmiechami na twarzach...Bo uśmiechali się często... 
     Nie byli ani specjalnie bogaci, ani szczególnie majętni, ale na twarzach wypisane mieli szczęście...Taka pieczęć od losu...
     Po kilku latach pojawiło się w Rodzinie kolejne dziecko...Po kolejnych, los ich doświadczył chorobą...Ale przecież byli silni swoją miłością...
I żyli sobie tak, dzień za dniem...
     Córka właśnie kończyła szkołę i snuła wspaniałe marzenia na przyszłość...Studia...Praca...Rodzina...
Wiedziała, że może swoje marzenia budować dowolnie...
Wiedziała aż do dnia, w którym musiała poinformować Rodziców, że jest w ciąży...
No cóż...
Właściwie, to tylko zmiana priorytetów...
Najpierw Rodzina...
     Może kiedyś Jej marzenia jeszcze się spełnią ??
     Ale Rodzice ciężko znieśli ową sytuację...
Ona też nie była zachwycona...
     Ojcem dziecka, które miało się urodzić, było kolega Jej Ojca...
I rówieśnik Ojca...
     To, co jeszcze kilka dni temu wydawało się fajną przygodą, teraz nabierało innego znaczenia...
Facet miał Rodzinę, miał Dzieci...
     Nie wiem, czy rozwiódł się po, czy przed gorącym romansem z Nastolatką, ale postanowił, że to właśnie Ona będzie teraz Jego nową Partnerką...
Wprowadził się do swoich nowych Teściów, którzy jeszcze kilka dni temu byli Jego przyjaciółmi...
Byli przyjaciółmi...To dobre określenie...
Od tego dnia trudno było o uśmiech w tym domu... 
     Mama musiała odpierać ataki "ludzkich języków"...Ojciec musiał pogodzić się z trudną do zniesienia sytuacją...Dziewczyna...
Dziewczyna z każdym dniem robiła się coraz smutniejsza...
Nie cieszyła Jej ani ciąża, ani pierwsze ruchy Dziecka, ani nawet szczęśliwy poród...
     Z każdym dniem docierał do Niej fakt, że jedną decyzją zniszczyła wszystko...
     Pieczęć szczęścia pokrył nalot smutku i zniechęcenia...
     Z każdym dniem warstwa tej "patyny" była coraz grubsza...
Teraz, po kilku latach nie uśmiecha się już wcale...
Nie uśmiecha się też Ojciec...Nie uśmiecha się Mama...
Nikt nie jest już szczęśliwy w tym domu...
     Chodzą ulicami tego małego miasteczka, ze smutkiem wypisanym na twarzach, a potem wracają do domu, w którym panuje smutek...
Dla Nich każde Święta są trudne...

czwartek, 10 grudnia 2015

To Rządy mają myśleć jak Naród...

     Wybory...Wybory...I po wyborach...
Ufff...
     Można by powiedzieć, bo kumulacja wyborcza trafiła nam się wręcz nieprzyzwoita...
Zapas wyborczej kiełbachy mamy na kilka lat, a służby oczyszczania miast jeszcze długo będą walczyć z zalegającymi odpadami...
I właściwie nasuwa się tylko jedna konkluzja...
     Po wyborach mamy tak, jak w tym starym, abstrakcyjnym dowcipie o tramwajach w Poznaniu...
Jeden był niebieski, a drugi skręcał w prawo...
A może to były tramwaje z Wrocławia ??
Totalna kipisz...
     Władze nam się pozmieniały radykalnie...Biało-czerwona coraz częściej zajmuje miejsce tej błękitnej z gwiazdkami...Stare "Duchy" wypełzają spod szaf...
Taka była decyzja Narodu...
Ale mnie kusi znowu, żeby spojrzeć na wybory z całkiem innej, babskiej strony...
Od ogłoszenia wyników "zły" aż mnie podszczypuje...
     Nie wiem jak Wy, ale ja mam dziwne przeczucie, że Działacze PO w dalszym ciągu nie rozumieją co się stało...Nie rozumieją i nie przyswajają rzeczywistości, jakby za chwilę mieli się uszczypnąć i obudzić w znanej sobie rzeczywistości...
Przegrali...
Można nawet powiedzieć, że przegrali z kretesem, bo porażka w wyborach prezydenckich mogła być "wypadkiem przy pracy", ale fiasko w wyborach parlamentarnych to już blamaż po całości...
Dwupak wpadek...
I nie przyswajam info, że "Mohery" zdecydowały, że niewyedukowana Młodzież popełniła wyborczy błąd...Żyłam w tej rzeczywistości przez osiem lat i ślepa, ani głucha nie byłam...
PO zamęczyło Naród swoją nonszalancją...
     Skażona jestem tym durnym, genetycznym patriotyzmem, który wymusza na mnie priorytety...
     Wzruszam się na widok rosochatych wierzb...Płaczę na hymnie...Z zapartym tchem śledzę flagę, gdy wciągają ją na maszt...Tak mam...
Ale głównym priorytetem jest dla mnie "dom-Polska"...
     Może dlatego tak bardzo polubiłam Szwajcarię, gdzie te dwa człony stanowią jedność...
     W każdym razie, śledziłam z przerażeniem jak coraz mniej jest tej naszej "biało-czerwonej", a coraz więcej "błękitnej"...
     Nie jestem wyborcą PiS-u...Nie jestem też wyborcą PO...Lewica też nie może na mnie liczyć...
     Wybieram tych, którzy moim skromnym zdaniem są dla Polski mniejszymi szkodnikami...
     Przestałam już nawet marzyć, że któreś z Ugrupować przywróci uśmiechy na twarzach moich Rodaków...
     I co mnie zastanowiło po tych wyborach ??
     PO jest świadome,że rządy PiS są dla Polski niebezpieczne (cokolwiek by to znaczyło), w czasie swoich rządów podkreślali to nie raz, nie raz powoływali się na to stwierdzenie po ogłoszeniu wyborów...I zrobili wszystko, żeby oddać władzę...Dosłownie wszystko...
Mało tego, teraz robią wszystko, żeby Społeczeństwo uwierzyło, że w czasie wyborów miało rację...
Dalej kultywują nonszalancję...Dalej prowadzą wewnętrzne wojenki...Dalej brak Im pokory...
Nie przyswajają dziwnej prawdy...
     Polska to nie jest Naród idiotów (chociaż często kierujemy się emocjami), Polska nie cierpi na zbiorową amnezję...
     Skoro Naród ma świadomość czym grożą nam rządy PiS-u, skoro przebrnęliśmy z trudem przez amok Ich poprzedniej kadencji, to pomyślcie przez chwilę...
     Ile determinacji jest w tym Narodzie, żeby skazać siebie i Polskę na taki masochizm, byle tylko dać Wam sygnał...A może wielkie "trąbienie" ??
     To nie Naród ma myśleć jak Rządy...To Rządy mają myśleć jak Naród...
Najprostsze z praw demokracji...
     Zrobiliście wiele dobrego dla mojego Kraju...Wiele dobrego i równie wiele złego...Nie macie patentu na nieomylność...I dokąd ta prawda nie dotrze do Waszej świadomości nie będziecie się nadawać nawet na Opozycję...
Aby się czemuś przeciwstawić, trzeba być konstruktywnym...Samo opluwanie Przeciwnika niczemu nie służy...Poza tym, że będzie miał ślinę na kołnierzu...
     Czy obawiam się rządów PiS-u ??
Pewnie !!
Jak każdych rządów do tej pory, i jak wszystkich, które jeszcze nastąpią...
Nie jestem nieomylna jako Wyborca...
Koryguję swoje poglądy...
Nie muszę się zgadzać ze wszystkim...
     PiS-owi życzę jak najlepiej...Za Prezydenta trzymam kciuki...Serdecznie życzę Pani Szydło łaskawości Prezesa...Bo to Oni będą kreować rzeczywistość przez kolejną kadencję...Oni będą organizować moją Polskę...
     Jeśli mi się nie spodoba ??
     Spojrzę z nostalgią na rosochate wierzby...Popłaczę przy hymnie...Wstrzymam oddech gdy będą wciągać flagę na maszt...
     A potem pójdę na kolejne wybory...
Ot, i wszystko...

 


poniedziałek, 7 grudnia 2015

Zebra w krzyżyki...

     Ja wiem, to już jest chyba zboczenie, ale nie umiem siedzieć z założonymi rękami. Jeśli tylko nadarzyć się chwilka wytchnienia, to moja mózgownica podsuwa mi miliony pomysłów, których realizacja musi nastąpić natychmiast.
No cóż...
Tak mam...
     Mogłabym poleniuchować...Poprzewracać się z boku na bok...Albo nawet podłubać w nosie...
Ale się nie da...
     Kiedy tylko usiądę ze świadomością "nicnierobienia", to zaraz w łapy pcha mi się jakieś "robienie"...
Tym razem wpadła mi w łapki igła z nitką i kawałek kanwy...
     Zakładam prywatne ZOO !!
W końcu, ktoś tak zwierzolubny jak ja, powinien mieć ZOO...
No to ruszamy !!
     Pierwszą lokatorką będzie zeberka...


Kiedy zeberka dostanie jakieś towarzystwo ??
Tego nie wiem...
     Teraz "dopadło" mnie coś innego, chociaż też rządzi igła i nitka...Ale o tym kiedy indziej...
     Prywatne, gordyjskie ZOO uważam za otwarte !!

sobota, 5 grudnia 2015

Jesień na Wrzosowisku...

     Takie krótkie są teraz dni...Strasznie krótkie...
     Jadąc na Wrzosowisko ciągle czujemy niedosyt, chociaż ból w kościach podpowiada, że nawet te kilka godzin nie zostało zmarnowanych...
     Wstajemy przed świtem, żeby towarzyszyć Słoneczku kiedy leniwie wypełza zza horyzontu...Czasem doprawdy, lekko nie ma...


     Trzeba przegonić mrok...Trzeba rozgonić chmury...A na dodatek, trzeba rozpędzić mgły...
Zapracowane to nasze Słoneczko...
     Ale kiedy już upora się ze wszystkimi przeszkodami to sprawia tak ogromną radość, że gdyby nie fakt absolutnego braku talentu w tej dziedzinie, to śpiewałabym najpiękniejsze arie świata...
No cóż...
     Skoro do śpiewania się nie nadaję, to czas brać się do pracy...


     Najpierw trzeba odwiedzić naszych "kosmitów"...


Wielu ich przybyło...
     Do każdego trzeba podejść... Z każdym trzeba się przywitać...Każdemu trzeba poprawić kubraczek i zerknąć, czy dzicy gości (zające i sarny) nie dobrali się do młodziutkich pędów...
     Jeśli się dobrze wsłucham, to "kosmici" mi opowiedzą kto ich odwiedził, czy bardzo padał deszcz, z której strony wiał wiatr...
Lubią rozmawiać...
     Tuż obok leżakują truskaweczki...


     Już gotowe do zimowania, otulone...
Niektóre ciekawie wystawiają spod agrowłókniny delikatne listeczki, jakby chciały zapytać:
     "Czy już czas ??"
Hmmm...
Zaglądam...Tłumaczę...
I doczekać się nie mogę, kiedy będę odkrywać je wiosną...
     Ale teraz muszą spać...Muszą odpocząć, żeby wiosną zaszeleścić listeczkami i zakwitnąć białymi perełkami, a potem obdarzyć nas słodziutkimi truskaweczkami...
Takie pyszne były w tym roku !!
Echhh...
Chyba czas się wziąć do pracy...
     Pan N. przygotował już nowy kompostownik...


Krząta się teraz, przygotowując "Orzeszka" do zimy...



     A ja wróciłam do stałego zajęcia...
Pielę...


     Tym razem pielę wierzbę...
Przycinam...Dosadzam...
Sporo mam jej jeszcze w repertuarze...
No cóż...
     Na wiosnę posadziliśmy 1000 sztobrów...Kilka sadzonek się nie przyjęło, ale biorąc pod uwagę jakie warunki w lecie miała wierzba, to spisała się doprawdy znakomicie...
     Zostało mi jeszcze do obrobienia jakieś osiemset sztuk, więc jakby ktoś z Was poczuł w sobie powołanie do pielenia, to zapraszam...
     Gwarantuję ból kości, mięśni, idealną ciszę i takie widoki...


Mogę dorzucić do oferty kubeczek pysznej herbatki...;o)
Bo herbatka na Wrzosowisku smakuje wyśmienicie...
Bez względu na porę roku...
     Szkoda tylko, że teraz dni są takie króciutkie...


środa, 2 grudnia 2015

Urodzinkowanie...

Ślubny uczcił swą żoneczkę,
kazał jej spakować teczkę,
pedał wcisnął, gazu dodał,
i "Naguskiem" pokierował.
Cel się łanem pola ściele
i dla ciałka są nadzieje,
bo kierunek chociaż "w przód",
oznaczony jest "do wód".
Tam, gdzie kropka jest na mapie,
może ślubna zdrówka złapie,
a że siarka ma zalety,
to pięknieją tam kobiety.
Solec Zdrój tablicą błyska,
więc odmiana jest już bliska
i baseny znalezione...
Ciałko będzie odnowione !
Woda ma walorów tysiąc,
Ślubny może nawet przysiąc,
a że żonka wodę kocha,
więc wskakuje baba płocha.
Popływała, poskakała,
na zjeżdżalni pozjeżdżała,
nawet w piłkę rundka była,
a z tym bardzo się trudziła.
Masaż krzyża, kręgosłupa,
łóżko wodne (boli pupa),
rura w pionie i w poziomie,
z wielu wrażeń liczko płonie.
Bąbel wali za bąbelkiem
i zasługi mają wielkie,
strumień płynie za strumieniem,
będzie mięśni rozluźnienie !
Dwie godziny tak brykali,
aż do innej poszli sali,
a tam cisza, każdy leży,
tu powaga się należy.
Zapach siarki i ciepełko,
nie wypada być tu pchełką !
Zegar liczy im minuty,
szybko liczy...Czy zepsuty ?
Czas do domciu ! Koniec psoty !
Nawet jeśli brak ochoty...
Żonka "zwłoki" wsadza w autko,
Ślubny wiezie żonkę wartko.
Nie zamierza myśli chować:
Może by znów poświętować ??

wtorek, 1 grudnia 2015

No i stuknął roczek...

     Z wiekiem dzień urodzin staje się bardziej prozaiczny...Już się nie czeka...Nie odlicza dni...Niektórzy nawet usiłują zapomnieć o tej dacie...
Nie to, żebym zaklinała rzeczywistość, czy usiłowała zmienić datę urodzenia...
Ot, po prostu, życie toczy się dalej...
Z resztą...
Po zeszłorocznych szaleństwach jubileuszowych, ten rok miał być rokiem wyciszenia...
Poniekąd...
     No i nadszedł...
Stuknął roczek...
     Nasze Misie przyjechały z Krakusowa i zaczęło się szaleństwo...
Najpierw były życzenia i prezencik...
Ło Matko i Córko !!
     Prezencik cudności ogromnej, tyle, że na realizację poczekać trzeba będzie pół rok...
Potem się okazało, że taki sam prezencik dostał też Pan N., jako że też niedawno miał urodzinki...Czyli radocha pełną gębusią...
Ale Dzieciaki poszły po bandzie...
     - Idziemy w czwórkę !! - zakomunikowała Synowa, i serducho matczyne załkało ze wzruszenia...
Taki koncert ?? Ze Stadem ??
Pyszności !!
     Księciunio wziął w jasyr Dziadzia (a może to Dziadzio wziął w jasyr Księciunia), w każdym razie małe i duże stópki człapały po wszystkich kątach, a z każdego kątka rozlegał się radosny śmiech...
     Księciunio jest po prostu ogromnym ładunkiem radości...
Cieszy się ze wszystkiego...
Ale przebił wszystko kiedy jadł rosołek gotowany przez Babcię...
     Pierwsza łyżeczka, uśmiech na buziulce i malutkie rączki zaczęły bić brawo !!
     - BABA !! - powiedział Księciunio i po kolejnej łyżeczce znowu bił brawo...I zaglądał do miseczki, czy Mu czasem tego rosołku nie braknie...
Mina Babci ??
Nie pytajcie...
     Babcia zaliczyła taki lot w kosmos, że trzymały ją te emocje jeszcze ze dwie godziny...
     A kiedy Księciunio brzuszek miał już pełen, Pierworodny sprzątnął miseczkę, a ja nakryłam Go ukrytego za lodówką, jak wyjadał resztki...
Ło Matko i Córko...
Młody zapragnął odświeżyć sobie smaki dzieciństwa...
A przecież, dopiero co, to dla Niego gotowałam takie rosołki... 
     Potem wylądowali u nas dwaj Mikołajowie w świecących czapeczka, bo niestety do Krakusowa nie dotrą w najbliższym czasie...
Tym razem to Księciunio miał rozdziawioną buziulkę i wypieki...
Chociaż z prezentów najbardziej podobały mu się te mikołajkowe czapeczki...
     A potem Pierworodny rozłożył nas na łopatki...Żeby nie powiedzieć, że nas znokautował jednym zdaniem...
     - Macie jakieś plany na wrzesień ?? Bo jest fajna propozycja... - i kontynuował wyliczanie szczegółów...
     Syn opowiadał z wypiekami na twarzy...Synowa przerywała dokładając detale...A nam wzruszenie odjęło mowę...
     Dzieciaki chcą z nami spędzić urlop...
     A największym Ich zmartwieniem jest fakt, że będziemy musieli jechać na dwa samochody...
Się porobiło...

 

niedziela, 29 listopada 2015

Osiedlowe skojarzenia...

      - Poczekaj Kochanie !! - usłyszałam za sobą głos jednej z Sąsiadek... - Babcia nie może tak szybko biegać, bo się przewróci !! Ale by widowisko było...- dodała...
      Uśmiechnęłam się pod nosem...
Hmmm...
Kolejne Pokolenie zaczyna brykać po osiedlowych alejkach...
Fajnie jest...
     Place zabaw się zapełniają...Na boiskach rwetes...Wieczorami słychać radosny, dziecięcy śmiech...
     Na dodatek, nie musimy być konsekwentne, wyważone i racjonalne...
Teraz "babciujemy"...
Wolno nam wszystko...
No...Może prawie wszystko...
     I kiedy właśnie w głowie kłębił mi się ten radosny korowód myśli swobodnych, usłyszałam...
     - Nooo !! Byłaby afera !! Zaraz by było, że się Pani upiła !! I to przed południem !!
Zdrętwiałam...
     Głos należał do pewnej Kobiety, której głównym posłannictwem życiowym jest obgadywanie, komentowanie i zainteresowanie...
Wie wszystko...Zna wszystkich...
Osiedlowy "omnibus"...
     Przyspieszyłam kroku, żeby uniknąć kontaktu bezpośredniego, a "Zły" mi na ramieniu zachichotał...
     - "Przed nią i tak nie uciekniesz !!"...
Fakt...
Baba, jak mucha, ma oczy wkoło głowy...
A swoją drogą...
     Jak trzeba być walniętym na mózg, żeby w człowieku zrodziły się takie skojarzenia...
Upadająca Kobieta - Pijaczka...
I to tak bez przesłanek...
Czyli, że co ??
Że każdy przewracający się Człowiek to zdegenerowany alkoholik ??
Jakim torem idą myśli i skojarzenia tej Kobiety ??
     Strach pomyśleć, że mogę się kiedyś potknąć na Jej "wizji"...

czwartek, 26 listopada 2015

Inwazja...

     Dzień wstawał leniwie, otwierając powoli błękitne oczy świtu, przymrużone delikatnymi kłaczkami porannych mgieł...Rześkie powietrze wypierało sen...Słońce przeciągało się leniwie, sięgając coraz dalej swoimi delikatnymi promieniami...
     Wrzosowisko powitało nas ciszą...
Nie taką ciszą bez szelestu...
Gałązki chrobotały leniwie na porannym wietrzyku...Bezlistne już takie...Zajesienione...
Na szczytach dyndają jeszcze przysuszone, ostatnie śliwki...Gdzieniegdzie kołyszą się orzeszki w popękanych otulinkach...
Brakuje kolorów...
     Rdzawa trawa pochyla źdźbła, szykując się do przyjęcia śnieżnej kołderki...
Wrzosowisko usypia...
Powoli...Statecznie...
     "Orzeszek" wtopiony do tej pory w szmaragdową zieleń, wydaje się jakby większy, jakby bardziej orzechowy...
     Właściwie nic nie zapowiadało nagłej zmiany nastroju...
     Krzątaliśmy się dziarsko wśród tych jesiennych pejzaży, kiedy nagle, wśród drzew zamigotały smukłe, milczące postacie...
Kroczyły niespiesznie, jakby i im udzielił się jesienny nastrój wyciszenia...
Zamarliśmy...
W głowie kłębiły się myśli...
     Skąd ?? Kiedy ?? W jakim celu ??
Jedno było pewne...
     Na Wrzosowisku nie byliśmy sami...
     Mgliste postacie wychylały się zza drzew...Jakby nieśmiało...Jakby zadumane...
     Aż chciało się krzyknąć: Kim jesteście ??
Ale one milczały...
Ulotne takie...Jakby nierealne...
     Czyżby kosmiczni goście odwiedzili Wrzosowisko ??

 

wtorek, 24 listopada 2015

Epitafium...

     Już dawno postanowiłam, że po śmierci mam zostać skremowana...Pierworodny dostał nawet instrukcje, że gdyby koszt pochówku był wygórowany, to może mnie trzymać w słoiku, w piwnicy...Solennie obiecałam, że nie będę straszyć, pohukiwać i trzaskać się łańcuchami...
     Ale gdyby...Gdyby moją powłokę cielesną miał okrywać monumentalny pomnik "ku czci", to powinno się na nim znaleźć epitafium:

                                 Baba sine causa
                               (Baba bez rozsądku)


     Jak niektórzy z Was pewnie zauważyli, jesteśmy na bieżąco po premierze ostatniej części Igrzysk: Kosogłos cz.2
Tego typu twórczość to jeden z "kotów", które opętały mnie zupełnie...
No to decyzja, pięć minut przy kompie i bilety zległy na stoliku podręcznym...
     A potem włączyła mi się funkcja myślenie...
     Może trzeba by sprawdzić, co też mi w czasie tego seansu zaserwują ??
No to sprawdziłam...

"Osoby, którym nie zalecamy korzystania z foteli 4DX: dzieci do lat 4 lub o wzroście poniżej 100 cm, kobiety w ciąży, osoby niepełnosprawne, osoby starsze, widzowie ze schorzeniami serca, kręgosłupa lub szyi, osoby z chorobą lokomocyjną, osoby chore na epilepsję lub wrażliwe na efekty występujące podczas seansu (gwałtowny ruch, jaskrawe światło, itp).
Dzieci do lat 7 mogą korzystać z kina tylko pod opieką osób dorosłych.

Astygmatyzmu nie napisali pewnie przez przeoczenie...
Ło Matko i Córko...
Sama sobie ten grób kopię...

     Profilaktycznie łyknęłam magnez i potas...Do torebki zapakowałam dwa woreczki (jakby co)...I Pan N. powiózł nas do Krakusowa, pocieszając, że jakoś przetrwam...
     Żeby w pełni na epitafium zasłużyć pożarłam pół ogromnej porcji lodów czekoladowych (zapomniałam, że w tej knajpce porcja lodów ma rozmiar XXXL) i wypiłam koktail truskawkowy (prawie cały)...
I bez 4DX zrobiło mi się niewyraźnie...
Prawdziwa jazda po bandzie...
     Jak było, zapytacie ??
Odlotowo !!
     Fotele latały we wszystkich kierunkach, tak że na długo mam dość lotów helikopterami... Podłoga się trzęsła...Grzmiało i błyskało...Wiatr wiał...Mgła się unosiła...Woda chlapała w twarz...A główni Bohaterowie mało, że mi po odciskach nie chodzili...No i te oddechy zmiechów prosto w ucho...
Do tego dołóżcie zapachy różanego ogrodu, lasu, zgniłego ciała, podziemnej stęchlizny, smolnej mazi...
Orzesz...(ko)...
    Fakt...Kilka razy musiałam zdjąć okulary, żeby odzyskać kontakt z rzeczywistością, i żeby nie grzmotnąć w podłogę...Po kilku próbach zrozumiałam, że patrzenie na falujące fotele to nie jest to co mój żołądek lubi najbardziej...
Wyobraźnię można wyłączyć...
     O dziwo, nawet fabuły nie dało się zepsuć, więc pełna wrażeń opuściłam salę o własnych siłach, a woreczki wykorzystam przy kolejnej okazji...
A okazja już czyha...
     "Gwiezdne Wojny" to już nasza tradycja (pierwszy film, na który zaprosił mnie Pan N. 35 lat temu)...
Nie ma opcji...
     Muszę polatać z misiami na motocyklach...;o)

niedziela, 22 listopada 2015

Prawdziwe zagrożenie...

     Czego boimy się najbardziej ??
Wojny...
     Możemy zwalczyć w swoim życiu wiele przeszkód, ale na konflikt zbrojny wpływ mamy niewielki...Słowo "wojna" wywołuje w nas dreszcze przerażenia...
Dokąd ma miejsce w odległych nam zakątkach świata, kiwamy głowami i współczujemy Ofiarom, jeśli zbliża się do naszych granic, zaczynamy się bać...
A strach bywa czasem gorszy niż sama wojna...
     Ale dzisiaj nie będzie ani o wojnach, ani o współczesnym zagrożeniu jakim jest terroryzm, chociaż o terroryzmie będzie...
     O terroryzmie medialnym...
Akurat w tym temacie to mamy niezłe doświadczenia...
     Pamiętacie te hasła wypisywane na ścianach "TV kłamie !!" ??
Manipulacja informacjami w czasach komuny doszła do perfekcji...
     O prawdziwych wydarzeniach w Kraju człowiek więcej dowiadywał się w kolejce po pietruszkę niż oglądając dziennik...
     Do dzisiaj pamiętam wypieki na twarzy, kiedy słuchało się "Wolnej Europy"...
     Antena z drutu przyczepiona do rury od kaloryfera (przynajmniej moje radio tak działało), fale "uciekające" w najważniejszych momentach i wzrok wpatrzony w ulicę, którą mógł nadjechać "nasłuchiwacz"...
Te audycje były wtedy jak światełka w tunelu...
     Kiedy moi Rodzice uczestniczyli w strajkach, siedziałam samotnie w ciemnym mieszkaniu i przerażona czekałam na jedno słowo...
"Pacyfikacja"...
Często budziłam się o świcie z głową na odbiorniku...
     Dlaczego wspominam teraz te traumatyczne przeżycia ??
Bo koło historii znowu się domknęło...
     Media stały się orężem...
Podają "papkę", ogłupiają, przekłamują...
To już nie jest "władza", to dyktatura...
I nawet nie ma znaczenia, czy są prywatne...
     Manipulacje zaczęły się już dawno, ale ostatnio przybrały taki rozmiar, że oglądając "wiadomości" można się uśmiać bardziej niż na kabarecie...
Najbardziej prawdopodobną z informacji stała się prognoza pogody...
     Nie będę przytaczać przykładów "wystąpień przeciw Imigrantom", "ustaleń politycznych w sprawie Syrii", czy "zależności finansowych Francji i USA w walce z terroryzmem", posłużę się drobnym przykładem z naszego podwórka...
     Przed nami konferencja klimatyczna w Paryżu...
     Dla przeciętnego Obywatela jest to kolejne spotkanie grupy Polityków, na którym sobie pogadają, fotkę zrobią i do domów się rozjadą...
Szczególnie, że nasze dotychczasowe reprezentacje nie bardzo starały się błyszczeć na owych spotkaniach...Potem wracały i ogłaszały sukces...
Miło...
     Czego by jednak nie mówić, konferencje te mają dla nas ogromne znaczenie...
Tam toczy się walka o nasz przemysł wydobywczy i przetwórczy...
Tam będą się ważyć losy milionów z nas...
Tam, być może, zdecyduje się, że nasi Górnicy przestaną palić opony pod Sejmem i Ministerstwem Gospodarki...
To właśnie Ich, te "sukcesy" na konferencjach klimatycznych interesują najbardziej...
     I nagle się okazuje, że Media nie są tym tematem zainteresowane...
Dziwne ??
     Przedwczoraj jedna ze stacji telewizyjnych pokazała fragment wywiadu udzielonego przez Prezydenta Dudę rozgłośni radiowej...
Zajęta byłam domowymi czynnościami, kiedy moja mózgownica przyswoiła co mówi...
     "Europa musi zrewidować swoje stanowisko, bo to nie Polska jest największym problemem, ale Azja, Ameryka Północna i Południowa..." (cytat z pamięci)
Bingo !!
     Czyżby ta najprostsza z prawd miała ujrzeć światło dzienne ??
     Czyżby ktoś zauważył, że nasze "całe trucie" to ledwie drobny ułamek tego co w atmosferę wrzucają Chińczycy ??
Słuchałam z zapartym tchem...
Poinformowany o wywiadzie Pan N. spojrzał na mnie z niedowierzaniem...
     - Sam zobaczysz !! - naiwnie stwierdziłam...
I Pan N. nie zobaczył...
     Przez cztery godziny śledziliśmy wiadomości na tej stacji...
     Obejrzeliśmy Teleexpress...Ten "Extra" też...
     Potem zaliczyliśmy "Panoramę"...
     A w "Wiadomościach" pokazano jedno zdanie, wycięte z kontekstu i nie mówiące niczego...
Ręce opadają...Że o majtkach nie wspomnę...
     Był czas antenowy na pokazywanie jakiś durnych sondaży powyborczych i zachłystywanie się faktem, że gdyby teraz były wybory, to JKM miałby 22 posłów...
(A jakbym miała siusiaka to bym była mężem Męża)...
Żenada...
I przerażenie...
     Jak bardzo Media są w stanie kreować naszą rzeczywistość ?? Jak mocno ingerują w stan naszej wiedzy o Świecie ?? Co "sprzedają" nam w ramach abonamentu ??
Papkę !!
I żeby nam tylko ta "papka" ością w gardle nie stanęła...