Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 22 listopada 2012

Do trzech razy sztuka, czyli gordyjska porażka...

     Zauważyłam, że moje wrodzone beztalencie wywołało u Was bardzo pozytywne emocje, więc nie ma co owijać w bawełnę i walnąć zakończenie...
     Baba Jaga poniosła chóralną porażkę...Ojciec poległ pod mandoliną...Mój żywot zapowiadał się sielankowy, a użytkowanie okolicznych drzew (wyłączając akacje, z którymi jakoś moje portki nigdy nie umiały się dogadać) zapowiadało się owocne...
No i nowina najpiękniejsza...
     Sąsiadujące "złomowisko" zostało zlikwidowane i w perspektywie piękny, ogromny plac miał się stać placem budowy nowych bloków...
Ha...Ha...Ha...
Nawet Dzieciak wiedział wówczas, że od planów do realizacji minie przynajmniej kilkanaście lat, więc...
Więc na placu pozłomowiskowym wybudowaliśmy wspaniałe boisko "do nogi"...
To był prawdziwy przykład pracy społecznej...
Nikt nic nie musiał...Każdy po prostu chciał...
     Dzieciaki zaraz po szkole pędziły "na boisko" z łopatkami i wiaderkami...
     Dorośli zamiast wgapiać się w TV, albo czytać gazety spawali brami, wywozili gruz...
Koszty były znikome...
     Zamiast malowanych linii były równiutkie rowki wypełnione piaskiem (bardzo praktyczne i trwałe), bramki zespawano ze starych podpór ogrodzeniowych, które kiedyś chroniły złomowisko, a śmieci i gruz wywoziło się nawet wózkami dla lalek...
Sama budowa była świetną zabawą...
     Na pierwszy mecz przybyli prawie wszyscy znamienici Mieszkańcy okolicznych ulic...
Ależ to była feta...
     Nie było ani murawy za kilkadziesiąt tysięcy złotych, ani problematycznych dachów stadionowych, a w przerwie "prawdziwego meczu" rozegrany został mecz "Dzieciaków"...
     Nagrodą dla wszystkich Zawodników było ciasto drożdżowe ze śliwkami, kompocik wiśniowy i piwo (to dla tych Starszych), przyniesione w ogromnej bańce...
Moja Mamciaś, jako Człek antysportowy, rozlewała napitki wielgachną chochlą...
Zabawa była przednia...
     Kiedy zapadł zmrok okazało się, że nasze boisko ma nawet oświetlenie, bo latarnie uliczne rozmieszczone były wręcz idealnie...
     To spowodowało, że Tata wystawił do okna radio i po zmaganiach sportowych rozpoczął się "wieczorek taneczny"...
Jakaż ja byłam wtedy szczęśliwa...
Mamy własne boisko...
Echhh...
     Na drugi dzień nie mogłam doczekać się końca lekcji...W kieszeni fartuszka leżała maleńka karteczka...
     "Po obiedzie, na boisku, stoisz na bramce"...
     Niebo...Prawdziwe niebo...
     Do domu gnałam jak ścigana przez głodne owczarki niemieckie...
     Jak na wzór cnót wszelkich przystało przygrzałam sobie zupę i zjadłam grzecznie, a potem odrobiłam wszystkie zadane lekcje (!!)...
Przepustkę do Raju miałam zapewnioną...
Kiedy Mamciaś wróciła z pracy siedziałam i właśnie usiłowałam zahipnotyzować zegar, żeby lekko przyspieszył...
     - Jadłaś...?? -zapytała Mama...
     - Jadłam... - odpowiedziałam...
     - A lekcje ?? - Mama kontynuowała przepytywanie...
     - Wszystko zrobione... - wyznałam szczerze...
     - Świetnie !! Ubierz tą haftowaną sukienkę...Mam niespodziankę... - wystrzeliła Mama...
     - Ale... - czarno mi się przed oczami zrobiło...
     - No już !! Nie mamy wiele czasu...-poganiała mnie Mama...
Wiedziałam, że protesty nie na wiele się zdadzą...
     Wyglądając ukradkiem przez okno obserwowałam co się dzieje na boisku...
Chłopaki powoli się zbierali...
     Wystrojona jak lalka odpustowa wyszłam przed kamienicę...Mama mocno trzymała mnie za rękę...Na boisku właśnie tworzyły się drużyny...
     Gdzie zostałam uprowadzona przez własną Matkę ??
     W jednym z Domów Kultury rozpoczynał się nabór do sekcji ...
Baletowej...
Ło Matko i Córko...
     Cały hol zapełniony był małolatami wystrojonymi jeszcze gorzej niż ja...
Kokardeczki...Falbaneczki...Fałdeczki...
Babcie...Mamusie...Ciocie...
Dopust Boży...
Chętnych było ze dwieście Artystek...Miejsc było dwadzieścia...
Tej nadziei się uchwyciłam...
Już ja Wam balet odprawię !! 
     W sali "przesłuchań" stał ogromniasty fortepian, a przy nim siedział Pan w średnim wieku...
Taki jakiś dziwny...Ugłaskany...Wymuskany...Na Bramkarza wcale się nie nadawał...
     - Ukłoń się ładnie - zagadał...
Hmmm...No to się ukłoniłam...
     - Jak Dziewczynka się ukłoń...Dygnij ładnie...Nie po chłopięcemu...
Orzesz...(ko)...
     - Czyli niby jak ?? - nie miałam pojęcia jak się "dyga"...
Pan był na tyle łaskawy, że wstał od fortepianu i mi pokazał...
     - Aaaaa...- wyrwało mi się, tak niby, że sobie przypomniałam...
     - A teraz idź na koniec sali w rytm muzyki...- poprosił Pan...
     - Jak Dziewczynka idź !! Nie maszeruj !!- usłyszałam...
Echhh...
     - A teraz zrób tak...- i Pan zrobił jakiegoś pirueta machając rękami jakby spadał z dachu...
To akurat umiem bo spadałam nie raz...
     - A teraz zrób tak... - i Pan stanął na jednej nodze, a potem nią majtał do przodu i do tyłu...
No to pomajtałam...
     - Dziękuję...Poproś Mamę...- koniec męki...
     Wyszłam ogromnie z siebie zadowolona...Siadłam na schodkach przed Domem Kultury i czekałam aż wyjdzie Mama...
Już miałam piękny tekst dla Niej na pocieszenie...
Może nawet uda mi się zagrać jeszcze dzisiaj kilka minut ??
     Mama wyszła jakaś dziwna na twarzy...Wypieki miała...Oczy Jej błyszczały...
     - Córcia !! - wrzasnęła zaraz za progiem...
     - Jestem... - pomachałam i coś mnie w dołku ścisnęło...
     - Córcia...- wyszeptała Mama i przytuliła mnie mocno...
     - Przepraszam Mamo...Ja się starałam...- zaczęłam swój tekst...
     - Wiem...Ten Pan to znany Tancerz...On jest Tobą zachwycony !! Pojutrze masz pierwsze zajęcia...- i powód rozgorączkowania Mamy ujrzał światło dzienne...
     Moja dusza ujrzała dno piekieł, a wrodzony "zły" podwinął ogon i schował się za uchem cichutko łkając...
Przepadałam...
To był koniec mojego radosnego żywota...
Nigdy więcej nie pokażę się na podwórku...!! 
     Baletnica...
     Złej baletnicy przeszkadza rąbek spódnicy...
     Te, baletnica, masz trzy piórka zamiast kiecki...
     Baletnica !! Nóżki ci się wygły...
     Gdzie baletnic sześć...A nie...Przepraszam...To nie to...
Kiedy wydawało mi się, że już gorzej być nie może...
     Fakt, iż zostałam "przyjęta" spowodował, że poznałam niewyobrażalną ilość Ciotek, które chciały mnie ucałować i przytulić...Brrrr...
Baba Jaga postanowiła uszyć mi najpiękniejszą "tunikę" na niewyobrażalnej ilości falbanek...Fujjjjj...
A Mama zaraz na drugi dzień pognała gdzieś w Świat i wróciła ściskając w dłoniach najprawdziwsze baletki...
     W oczach mojej Rodziny zyskałam ogromnie...
     Oczy moich Kumpli wyrażały współczucie...
     Moje oczy zapadły w nicość...
     Przez dwa lata, trzy razy w tygodniu ćwiczyłam piruety i inne bzdety...Przez dwa lata wymykałam się z domu, żeby zagrać w piłkę...Przez dwa lata nauczyłam się rzeczy, których pewnie nigdy bym się nie nauczyła...
I w końcu nadszedł dzień, w którym trzeba było zdecydować...
Szkoła Baletowa, czy wolność...
Odzyskałam wolność...

6 komentarzy:

  1. jantoni341.bloog.pl22 listopada 2012 22:47

    To przez baletu
    różne figury,
    doszłaś do takiej
    szczupłej postury.
    Pozdrawiam
    LW

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja postura nie z tego wynika...
    winna jest genetyka...;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety wybór zawsze jest jeden a nie dwa...
    Czyli zdolna z Ciebie tancerka :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. jantoni341.bloog.pl23 listopada 2012 18:25

    Kiedy zdolna jest tancerka,
    to zatańczy i... oberka.
    LW

    OdpowiedzUsuń