Można by sparafrazować: Kto przeżył w naszym Kraju lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, ten w cyrku się nie śmieje...Poniekąd tak jest...
Bieda z nędzą piszczały w każdym kącie, chociaż Ludziom pieniędzy nie brakowało...Brakowało wszystkiego, co można by było za te pieniądze kupić...
Dokładnie w środeczku tych lat osiemdziesiątych na Świat przyszedł nasz Pierworodny...
Skompletowanie wyprawki (mimo przydziałów na kartę ciążową), graniczyło z cudem...Moim cudem były Praktykantki z pewnej szkoły handlowej, które potrzebowały, że tak powiem, wsparcia intelektualnego, czyli...Odwalałam za nie prace zaliczeniowe prawie ze wszystkich przedmiotów...W zamian otrzymywałam wejściówkę do sklepu z artykułami niemowlęcymi - tylnym wejściem...;o)
Tak funkcjonowała socjalistyczna gospodarka...Czym byłeś przydatniejszy dla Ogółu, tym łatwiej ci się żyło...
Pewnego dnia, do mojej Mamciaśki zadzwonił Proboszcz jednej z Parafii...
- Siostrzyczko droga (Mamciaśka była Pielęgniarką), dary przyszły, może by Siostrzyczka przyszła po pracy i coś sobie wybrała...Tyle dobrego robicie dla starszych Ludzi...
No to Mamciaśka poszła i przytargała do domu...
Dwu i pół kilogramową puszkę mleka w proszku...
Jak każda Babcia wybrała "dar" z myślą o Wnuku...
Młody miał już piętnaście miesięcy, więc z zawartości puszki korzystał sporadycznie, raczej do deserków, niż do jedzenia...
Ale jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...
Dwa lata później puszka z mlekiem zamieszkała razem z nami w Zaścianku, prawie pełna, więc nie było powodów "wyrzucać"...
Zaraz potem urodziła się nasza Córcia...
Nasza Córcia była Wcześniakiem, któremu w wypisie szpitalnym "przywalono" 10 punktów...
Jakie były konsekwencje tej statystyki ??
Córci nie przysługiwały żadne przywileje, z których Wcześniaki korzystać mogły...Ani wsparcie medyczne, ani opieka poszpitalna, ani wsparcie żywieniowe...Nic...
Według statystyk była zdrowym, donoszonym Dziecięciem...
To, że miała problem z drogami oddechowymi, układem pokarmowym, układem krwionośnym, a nawet pigmentacją skóry i włosów, nie stanowiło medycznego problemu...
Córcia apetyt miała jak wilk na przednówku...Tyle, że co paszczą wpadało, wypadało z drugiej strony w stanie nieprzetrawionym...Przybywała na wadze po 10-20 deko miesięcznie...
Pediatra dopiero po kwartale ogarnął rozumem, że Dziecka nie głodzimy i przepisał "mleko na receptę dla Wcześniaków"...No cóż...
Receptą się Dzieciak nie naje, trzeba ją jeszcze wykupić...Gdzie ?? Ano, przydało by się w aptece, tyle, że bez znajomości to można było ewentualnie, receptę w ramki oprawić i na ścianie powiesić...
Pan N. po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować to papierowe dobro...
Dziadek po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować drugie papierowe dobro...
Gdyby Mamciaśka żyła, to problem by nie istniał...Miała znajomości we wszystkich aptekach naszego Rodzinnego Miasta...W Zaścianku byliśmy obcy...
Życzliwy Pediatra wypisywał nam te recepty w ilościach hurtowych, a my wręczaliśmy je każdemu, kto wykazywał zainteresowanie żywieniem naszej Córci...W akcję włączyli się Sąsiedzi pochodzący z różnych regionów Polski...Nasze recepty zaczęły podróżować Pocztą (mleko też)...
Aby zobrazować problem dopiszę, że opakowanie mleka wystarczało nam na 2,5 dnia...
Ale z każdym opakowaniem Córcia "stawała na nogi"...
Tylko mnie ciągle śnił się koszmar, że sięgam do pudełka i nie ma w nim mleka...
Dlaczego nie karmiłam Córci piersią ?? No cóż...
Mój Położnik (który uratował nam życie) kwitował to codziennie: "Umrzyk a chodzi"- widząc mnie na obchodzie...Ale niewątpliwym wsparciem wiedzy i umiejętności mojego Położnika był fakt, że Lekarz prowadzący ciążę (z Rodzinnego Miasta) grywał w brydża z Ordynatorem położnictwa (w Zaścianku)...A że nie zgłosiłam się na wizytę, to poczciwe Chłopisko zadzwoniło do Kumpla zapytać, czy takiej Sieroty nie ma na oddziale...W sumie, to brydż uratował mi życie...;o)
Ale wracajmy do tematu...
Pewnego dnia mój koszmar się ziścił...Pudełko zaświeciło dnem...Niezrealizowane recepty czekały na kolejne dostawy do aptek...A głodna Córcia darła się jak opętana...
I wtedy w oczy weszła mi "puszka"...
Sprawdziłam datę przydatności...
Jeszcze dwa miesiące !!
Na pohybel...Musiałam spróbować...
Dwadzieścia minut później w naszym mieszkaniu rozlegało się niemowlęce cmokanie, a zaniepokojone ciszą Sąsiadki zaczęły zaglądać i pytać zmartwione: "Co się stało ??"
Pan N. po pracy wbiegał po trzy stopnie i niczym bomba wparował do przedpokoju z przerażeniem w oczach...Cisza często ludzi przeraża...;o)
Ja układałam na podłodze klocki z Pierworodnym...
Córcia spała słodko mlaskając przez sen...
Na stole stała ona...PUSZKA...
Bo jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...
To była pierwsza noc, którą przespaliśmy wszyscy spokojnie...
Dwa kilogramy mleka, niby niewiele...
Dotrwaliśmy dzięki Puszce do "epoki zupek i kaszek"...Wystarczyła idealnie...Jakby odmierzona...(Wsparta realizowanymi niespiesznie receptami)...
Ale mimo upływu lat, wielu remontów i przemeblowań, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ją wyrzucić...
Przez trzydzieści lat była "strażniczką" zapasu mąki...Idealnie się nadawała...
Teraz pieczę nad nią przejmie Pan N., trzymając w niej swoje "przydasie"...Właśnie nastąpiło uroczyste przekazanie...;o)
Ktoś kiedyś podarował puszkę mleka, czy zakładał, że uratuje tym czyjeś życie ??
Mam nadzieję, że czuje się z tym dobrze do dzisiaj...
Powinnaś tego posta opublikować na jakimś szerokim forum na którym ludzie z rozrzewnieniem i tęsknotą wspominają czasy PRLu, dla przypomnienia...
OdpowiedzUsuńTakie teksty przydałyby się także w podręcznikach szkolnych, jednakoż młodzi ludzie odbierali by je jako fantastykę.
Taki paradoks, łatwy dostęp do dóbr wszelakich, tworzy społeczeństwo nieodporne na przeciwności i dlatego współcześni ludzie tak kiepsko sobie radzą psychicznie.
Teraz są inne problemy...Na przykład brak "lajków" pod postem...Brak dostępu do internetu...Przestarzały smartfon...;o) Jeszcze jedno pokolenie i socjalizm znowu stanie się modny...;o)
UsuńMimo, że dzieckiem byłam w tym czasie, pamiętam dobrze i kartki, i rarytasy rozdzielane oszczędnie, i paczki od cioci z Niemiec z kakao, ze słodyczami jak z innego świata i z butami do komunii ;)
OdpowiedzUsuńNiesamowita historia z puszką, która nadal żyje, będąc niemym świadkiem tych czasów i Waszych wspomnień rodzinnych :)
Czasem drobiazgi zmieniają ludziom życie...;o)
UsuńDo dzisiaj funkcjonuje w Społeczeństwie: "Zostaw !! To na Święta !!"...;o)
Hehe, tak jest, nie inaczej :D
Usuń:o)
UsuńMoja babcia z kolei miała sąsiadkę ze Świadków Jehowy, tam tez przychodziły dary, gdyby nie te dary, to wiele niemowląt nie dożyłoby wieku przedszkolnego, pamiętamy niestety...
OdpowiedzUsuńjotka
Wtedy Kościoły i Zbory były skarbnicami rzeczy wszelakich...;o)
UsuńDobrze było tez mieć rodzinę za granicą lub krewnego w handlu:-)
Usuńjotka
Takie Dobro to już była życiowa rozpusta...;o)
UsuńWielka historia o małej puszce... I takie drobiazgi czasami ratują życie... Puszka jest zabytkiem, nie wolno wyrzucać
OdpowiedzUsuńPuszka przeszła w stan spoczynku na Wrzosowisku...;o)
UsuńAle historia! Cieszę się, że się nią z nami podzieliłaś.
OdpowiedzUsuńZ tamtych czasów pamiętam fioletowe landrynki i wściekle pomarańczowy ser. Od zakonnicy, z darów oczywiście.
Nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi w życiu przyda...;o)
UsuńMoja siostrzenica(ur.1979) przyszła na świat, dzięki pewnemu lekarzowi wojskowemu. Karmiona była butelką- siostra kupowała pokątnie dolary, a te zamieniała w Pewexie na Humanę. Historię z receptami też przeżyłam, tyle tylko, że dotyczyły one leku dla syna. Czasy były ciężkie, ale ludzie byli jacyś serdeczniejsi dla siebie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWszyscy mieli "pod górkę", więc "wyścigów" nie było...;o)
UsuńMoje trzy córki urodziły się w latach osiemdziesiątych. Były karmione piersią więc kartek mi nie brakowało. Zrezygnowałam z powodu karmienia z leczenia niedowładu ręki, jakoś bez większych konsekwencji. To że wszyscy mieli podobne trudności pozwalało przetrwać. Dużo gorzej było później gdy walił się przemysł i powstało widmo utraty pracy. Na moje miasto padł armagedon. Pracę straciło jednocześnie prawie 20 tysięcy ludzi.
OdpowiedzUsuńPrywatyzacje lat dziewięćdziesiątych to był koszmar, z którego jednostki obudziły się milionerami...Wierzyliśmy w uczciwość i wiara nas zgubiła...;o)
UsuńPamiętam, że raz mi tak brakło mleka z puszki i po nocy goniłam po aptekach dyżurujących żeby dziecko mi z głodu nie umarło. To przy Lenie było :) Niezła historia Gordyjko. Czytałam z zapartym tchem. Buziaki
OdpowiedzUsuńMatczyna adrenalinka nawet mleko wyczaruje...;o)
UsuńNiesamowita historia Gordyjeczko....
OdpowiedzUsuńStokrotka
Nasze życie to jedna, wielka, niesamowita historia...;o)
UsuńPiękna historia, wzruszyłam się. Mnie z Kościołem od zawsze było nie po drodze, więc do "darów" nie miałam dostępu. Moje wcześniaki, 2360g i drugi 2600g jakoś się wychowały, osiągając słuszny wzrost 190cm. O ile dobrze pamiętam , można było kupić mleko w Pwexie i z pomocą rodziny tym się wspomagaliśmy
OdpowiedzUsuńDla nas Pewex był nieosiągalny...;o)
Usuń