No to się urządziłam...
Nie, żebym jakieś przemeblowanie organizowała, albo inną przeprowadzkę...
Urządziłam się na "cacy" osobiście...
Zaczęło się niewinnie od "zajadów"...
No cóż...Zawsze wiedziałam, że pyszczydło mam delikatne, i nawet bytność w renomowanej Restauracji kończy się kilkudniową infekcją...
Taki urok pyszczydła...
No to zlekceważyłam pierwsze objawy, jakich doznałam na Wrzosowisku, i infekcja rozwijała się niczym rozmaryn w wojskowej piosence...
Zareagowałam, kiedy już do pyszczydła nic wsadzić nie mogłam...
Śmierć głodowa ??
A juści !!
No to wstąpiłam do Apteki i nabyłam medykament...
Tyle, że było trochę za późno...
Nie to, żeby medykament nie zadziałał...
Obok "zajadowej" infekcji rozwinęła mi się przy okazji jeszcze jedna...
Totalnie zbagatelizowana...
Upał był wtedy nieznośny...Ogniska żeśmy wypalali...Wody mieliśmy tyle co w baniakach, więc oszczędzać było trzeba...
No to się odwodniłam...
Najpierw myślałam, że to może od tego pyszczydła, albo że mnie w nocy przemroziło, bo temperatury były takie bardziej szwajcarskie, ale nie...
Pyszczydło pod działaniem maści zaleczyło się w cztery dni...Noclegi miałam już zaściankowe...
A nos jak bania...
Nie to, żeby katar...Oooo, nie...
Nos mi tak zasechł był, że nawet oddychanie powodowało ból...
Kinol przebrzydły...
Pewnie bym faktów nie połączyła, gdyby nie doszła infekcja oczu...
Zaschły na wiór...
W papirus się zmieniam, czy co ?? A może się za życia mumifikuję ??
Zaczęłam się leczyć...
Dobre sobie...Po tygodniu...
Nosa się już dotknąć nie da, bo mi zaraz z wysuszonych oczu łzy płyną, i wtedy to mnie i oczy bolą...Ale twardym trzeba być...
No to inhalatory stosuję...Ziółka parzę...I niczym niemowlak nawilżam ten kinol w ruchu ciągłym...Że o "wdychaniu" cebuli nie wspomnę...
Czy przechodzi ??
Poniekąd...
Niby już jakby lepiej, to znowu upały mi zapowiadają, i na Wrzosowisko jechać trzeba, i tak w koło Macieju...
A może by kinola amputować ??
Nigdy specjalnie urokliwy nie był...Funkcji nie spełnia od ponad czterdziestu lat, bo oddycham ustami, w związku z pewnym urazem z dzieciństwa...
Ciach i po kłopocie...
Ale co z oczami ??
Wydłubać ??
Oczy by się jeszcze przydały...
Niby widzą kiepsko...Niby mnie astygmatyzm oszukuje...Ale zawsze wygoda, żeby łbem w drzewo nie przydzwonić...
A może by tak do Apteki ??
Hmmm...
Chyba trzeba będzie...
Bo do Lekarza to ja z taką pierdołą nie polecę, na kilkugodzinną nasiadówkę poczekalnianą...
Echhhh...
Mnie pilnuje Żonka
OdpowiedzUsuńabym się nie odwodnił
przypadkiem.
Życzę poprawy zdrówka!
Błąd mam zaliczony...
UsuńNie posiadam Żony...;o)
Ja sobie w zimę przesuszyłam nochalka. W aptece mi Pani dała olej sezamowy do nosa, Nozoil to się chyba nazywa, próbowałaś? Do oczek może nawilżające krople w żelu.... Wracaj do zdrowia Gordyjko kochana bo kto nam będzie umilał dni opowieściami...
UsuńLeczyć skutek ?? Gordyjka stworzonko uparte...;o) Przyczynę leczę...Leczę...I leczę...I w tajemnicy Ci Madziu napiszę, że poprawa jest już widoczna, więc "grafomiania" trwać będzie...;o)
UsuńNa rozwinięte "zajady" i inne wyrzuty polecam INVISIBLE - takie przezroczyste plasterki, które goja i maskują. Dwa dni i po ptokach (zależy od zaawansowania.....). Na kiniola, nie mam rewelacyjnej metody. Męczę się z moim od dziecięctwa. Tyle, że w odwrotnym kierunku: stale przewodniony. Taki katar "chronologiczny" jak mawiał Pan R.
OdpowiedzUsuńDo maskowania to najlepsza jest "peleryna niewidka" Harrego Pottera...;o) "Przewodniony" nochal ma Pierworodny, więc wiem jaka to "przyjemność"...Chyba wolę moją "saharę"...;o)
Usuń