Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 1 stycznia 2012

Po nowemu...


     Dzisiaj to nawet nie wypada pisać o jakiś wzniosłych, a nie daj Boże mądrych rzeczach. 
Wszak szaleństwa sylwestrowe w mniejszym, bądź większym stopniu dają się nam we znaki…
Dobrze, że to świąteczne zawirowanie powolutku odchodzi w niebyt…toż jeszcze z tydzień „diety świątecznej” a wątroby jak nic podniosły by bunt.
     Teraz jest czas na skoncentrowanie się „jak dobrze zacząć ten rok”…
     Trochę zazdroszczę Krzysiaczkowi, bo sobie najlepszą wróżbę zapewniła jeszcze w Sylwestra, więc teraz ma luzy…
Ja nad dobrodziejstwami będę musiała popracować…
Echhh…
     Nowy Rok to taka czysta kartka…
     To taki nowiuśki brulion, który dopiero czeka na atrament naszych wpisów…
     Życzenia…Przyrzeczenia…Nadzieje…
No dobra…
Ale taki Nowy Rok przynajmniej nie musi się martwić jak go będą nazywać.
     Przez kilka tygodni będzie Nowiutki, potem zostanie sobie zwyczajnym 2012…
Nie to co nadawać jakieś miano Potomkowi…
     Jako posiadaczka imienia niecodziennego, a wręcz egzotycznego jak na ówczesne czasy, moja Mamciaś nie miała żadnego pomysłu jak zatytułować swoją pierworodną potomkinię.
Dla chłopaka imię miała wybrane „od zawsze”, narodzin dziewczynki nie przewidywała…
Nie przewidywała do tego stopnia, że jak na Pielęgniarkę przystało narodziny moje nastąpiły w szpitalnej toalecie…
Można by to było uznać za dobrą wróżbę na resztę mojego rozpoczynającego się żywota, bo wiadomo powszechnie, że „wdepnięcie w gówno” wróżbą jest najlepszą na dostatek i bogactwo, ale nomen omen…przecież jako osesek nie dreptałam bosą stópką po owym przybytku. 
W każdym razie fakt się dokonał, fama po Narodzie poszła…
Dobrze, że mi tego w akcie urodzenia nie wpisali…
     Mamciaś musiał być w strasznym szoku poporodowym, albo pomroka jasna Ją dopadła, bo nadanie mi jakiegoś ludzkiego tytułu zleciła mojemu Rodzicielowi…Człekowi o fantazji ogromnej i genetycznemu wręcz lekkoduchowi.
     W sumie zakładała pewnie, że sprawa jest od początku przesądzona, bo Tata kochał tylko jedno imię…Beatka…
Beata była dla Niego wcieleniem ideału…Była jak niezapomniane wspomnienie…Była jak zachód Słońca nad mazurskimi jeziorami… („Siedem dziewcząt z Albatrosa” towarzyszyło mi od wczesnych czasów dziecięctwa)…
Echhh…
     Tata obarczony ową odpowiedzialnością udał się do USC w celu dokonania formalności…
Pech chciał, iż po drodze napotkał przeszkodę w postaci dawno niewidzianych kolegów, którzy po uzyskaniu informacji o narodzinach potomka, zapałali ogromną potrzebą świętowania owego faktu…
Tata do Urzędu nie dotarł…
     Po trzeciej nieudanej próbie „Zbrodniarz” potulnie wysłuchiwał utyskiwań Połowicy, przyrzekał poprawę, wstawał o świcie celem dopełnienia obowiązku…i znowu wpadał w sidła „świętowaczy”…że mu wątroba wytrzymała to cud !!
     W każdym razie po tygodniu, kiedy Mamciaś traciła cierpliwość, a Tata nie znajdował wykrętów na wytłumaczenie, ster w swoje ręce przejęła Baba Jaga.
     - Dłużej Dzieciak bezimienny nie będzie !! – wrzasnęła na Tatę głosem strasznym i poczłapała osobiście nadać mi jakieś miano.
     - No to dorobiłeś… - oberwało się Tacie od Mamy – jak nic dostaniemy w zapisie jakąś Petronele albo Teofile…w życiu nam dzieciak (niby ja) tego nie daruje…
     Baba Jaga okazała się jednak „na czasie” i mimo, iż „dziewczynek nie lubiła”, imię mi nadała cywilizowane, a nawet na ówczesnym „topie”.
     Ku rozpaczy Taty nie zostałam Beatą…
     Zemsta Teściowej była okrutna…
     Przez wiele lat, szczególnie swojego nastoletniego żywota, gdzieś w zakamarkach serducha był żal, że mnie tak potraktowano zaraz po urodzeniu, bo nie żeby mi się własne imię nie podobało…ale zachwytów to ono we mnie nie wzbudzało.
     Dopiero po latach zauważyłam jak jest przydatne…
     Dlaczego ??
     Bo owo imię dużo lepiej brzmi w zdrobnieniu i chociaż lata mijają wszyscy zwracają się do mnie jak do małej dziewczynki, a to, musicie przyznać świetnie robi na samopoczucie…Szczególnie w pewnym wieku !!
     Nękana od wczesnej młodości ową opowieścią, która zawsze wzbudzała w Tacie negatywne emocje, przy wyborze imion dla własnych Dzieci kierowałam się przemyśleniami i zdrowym rozsądkiem…dla Córci wybraliśmy imię już w ósmej klasie, dla Syna trochę później…ale wyrobiliśmy się w czasie.
     Póki co reklamacji nie składali…

12 komentarzy:

  1. A ja nie lubię zdrobnień i nie wierzę, że jakieś imię brzmi lepiej jako zdrobnienie. Wolę pełne brzmienie ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  2. Noti...jak to mawiają...różne bywają "zboczenia" ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja wszystkim szczęścia zycz\yłąm, a mnie samej przypadło zezowate, właśnie nam rura strzeliła, ciepłej wody brak woda leje się w hydroforze, hydraulik jutro przyjedzie dzisiaj nie może, i ja ja nikt na świecie jego rozumiem, ale żeby sobie samej tak źle zyczyć, to ja tego zrozumieć nie mogę !!!
    j

    OdpowiedzUsuń
  4. Pakuj manatki Jadwinia i dawaj do Zaścianka...:o) u nas rury całe...póki co...tfu tfu tfu ;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytanie Twojego bloga sobie na deser zostawiam:) Muszę przyznać, że od dziecka miałaś pod górkę i nawet pocieszyć Ciebie nie potrafię. Bo kto to widział narodziny w toalecie:)))))))) Żebyś Ty Gordyjko chciała o tym jeszcze napisać w formie dramatycznej, ale nie, piszesz tak, że człowiek może tylko uśmiechnąć się:) Co do imion, to faktycznie, niektóre ładniej brzmią w zdrobnieniu, jakoś tak ciepło...
    Swoim dzieciom dałam imiona przemyślane:) Wprawdzie nie była to ósma klasa:)))) ale kilka miesięcy ciąży:)
    Dodam jeszcze, że wierzę iż szczęście w nowym roku będzie się do Ciebie pchało oknami i drzwiami. Będzie go tyle, że nie nadążysz opędzać się od owego:)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ gdzieżbym ja śmiała się od dobrobytu opędzać ?? Niepodobna !! Przygarnę sierotkę, do chudej piersi przytulę, na podusi ułożę i dbać będę niemożebnie !! :o)

    OdpowiedzUsuń
  7. A memu bratu miało być Iwonka :))))))))
    Bodzianek Andrzejem nie został tylko dlatego, że lasek 50x50 urósł memu Teściowi do rozmiarów kosmosu, a i memu Ojcu nie udało się to, co zamierzali względem nazwania mojej skromnej osoby.
    Zdrobnienia wszelakie uwielbiałam od dziecięctwa. Hitem były "wiedźmula" i "małpeczka".
    Pozdrawiam noworocznie.Dzieciąteczko cudne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale Ty Maryjanko masz fajnistego Brata :o) taki fajnisty, że już bardziej się nie da...:o)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hahahah... ja owo imię dostałam... szeherka - pewnie mój tatuś świętował, razem z Twoim )))

    OdpowiedzUsuń
  10. To nie jest wykluczone...;o)

    OdpowiedzUsuń
  11. jantoni341.bloog,pl2 stycznia 2012 16:53

    To piękne bobo / teraz jest Tobą.
    LW

    OdpowiedzUsuń
  12. Niepowetowana strata...gdy upływają lata...;o)

    OdpowiedzUsuń