Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 15 listopada 2020

Z szacunku dla "Orła"...

     Matka Natura wyposażyła mnie w "dziwny czujnik"...Instynktownie wyczuwam ludzi, od których powinnam się trzymać daleko...I chociaż czasem, wbrew "ostrzeżeniom", bagatelizuję sygnał, gdzieś tam "wypływa", że Matka Natura się nie myliła...Czasem nie mam wpływu na bliskość toksycznych ludzi...

     Kiedy Dyrektorka przedstawiała mnie przyszłej Kierowniczce, moja "lampka" płonęła jaskrawą czerwienią...

Nawet wymruczane przez Dyrektorkę:

     - Powodzenia...

Było jakieś bezduszne, rzucone mimochodem...Nawet nie patrzyła na mnie...

Po tygodniu pracy w nowej Filii już wiedziałam...

     To nie była Biblioteka, to był "urząd"...Myślenie było czynnością najmniej potrzebną...

     Nowoczesne pomieszczenia, zapach farby, błysk szyb...I "obsługa" ze sztucznymi uśmiechami, pracująca jak roboty...Przyjmij, wydaj, ułóż...

     "Obsługa" mogła porozumiewać się tylko w tematach zawodowych...

Manufaktura...

     Przy wejściu była szatnia, którą obsługiwała starsza Pani...Przesympatyczna starsza Pani...

     "Obsługa" witała ją "dzień dobry" i żegnała "do widzenia"...Tyle w temacie...Bo to była "tylko" Szatniarka !!

     Najsmutniejsze były "wewnętrzne czwartki"...

     "Obsługa" siadała przy stołach (albo biurkach) i w magicznym milczeniu wykonywała swoją pracę...

     Na jednym z zebrań ogólnych zaczepiła mnie Dyrektorka i zapytała:

     - Dajesz radę ??

     - Z trudem...- odpowiedziałam, bo szczerość ceniła sobie ponad wszystko...

     Potem się dowiedziałam, że Kierowniczka co tydzień bywała w dyrekcji i wypluwała jad na temat "obsługi"...Byłam ponoć częstym tematem tych "zjadliwców"...

     Już nie biegłam do pracy z uśmiechem na twarzy...

Chociaż...

     Po pewnym czasie, odeszła z Filii "obsługa" czytelni...Emerytka, która dorabiała na pół etatu i jako jedyna miała "wywalone" na Kierowniczkę...Szczerze mówiąc...Od razu Ją polubiłam, a i Ona chyba zapałała sympatią, bo czasem udawało się nam zamienić kilka zdań (prywatnych !!)...

Kiedy odchodziła, byłam w ciąży...

     Dlaczego o tym wspominam ??

     Bo wówczas Kierowniczka musiała ulec Dyrekcji...

     Dyrektorka zdecydowała, że to ja mam się zająć czytelnią...

Viktoria !!

I teraz skończę z ubolewaniem na swój ciężki los...;o)

     Czytelnia była piękna...Regały, biureczko, katalogi i dwadzieścia (!!) miejsc...A księgozbiór ?? Palce lizać !!

Stałych Czytelników poznałam w kilka dni...

     Siedziałam sobie w ciszy (Kierowniczka jakoś sentymentu do czytelni nie miała) i robiłam swoje...Mogłam bez skrępowania podejść do stolika i zapytać: co trzeba, co czytasz, co piszesz, może pomóc...Niby nic...

Nawet nie wiem kiedy "moja czytelnia" zaczęła się zapełniać...

     Biblioteka znajdowała się w kompleksie handlowym, wtedy Młodzież ze szkół zawodowych nagminnie odbywała praktyki zawodowe, jednocześnie się ucząc...Fama o tym, że w czytelni można spokojnie przygotować się do zajęć szybko się rozeszła...

No dobra...Przyznam się...Pomagałam...

     Czasem sprawdziłam jakieś wypracowanie...Czasem zerknęłam w zadanie, którego wynik był daleki od wymaganego...Czasem, o zgrozo, napisałam jakiś referat (bo autor, czy autorka mieli właśnie inwentaryzację i nijak by tego nie ogarnęli)...

     Po kilku tygodniach poszłam do Kierowniczki, poprosić o krzesła i stoły z sali konferencyjnej, bo mi się Czytelnicy nie mieścili...Zonk...

     To był jeden z nielicznych momentów, w których Kierowniczka wparowała sprawdzić moje fanaberie...

Ścisk był okrutny...;o)

     Mrucząc pod nosem jakieś "złowieszcze zaklęcia" ustąpiła (sala konferencyjna była Jej perełką - służyła do prania naszych sumień)...Dostałam stoliki, dostałam krzesełka...I o zgrozo !! Pomagali mi je przenieść Czytelnicy !!

Znowu stałam się Bibliotekarką...

No i cóż...Miałam z tego profity...

     Jakie były wówczas czasy, pamiętają Ci z odpowiednim PESEL-em...W sklepach nie było nic...Ja pracowałam całe popołudnia, więc wystawanie w ogonkach, odpadało...Ciąża wymagała pewnych przygotowań...

A ja miałam wszystko !! Dosłownie wszystko !!

Od moich Czytelników...;o)

     - Może podgrzewacz do butelek by się Pani przydał ?? 

     - Pewnie, że by się przydał...- odpowiadałam...

     - Właśnie przyszły, poproszę o pieniążki, przyniosę po zmianie...

     - A może pieluszki flanelowe ?? Sprzedajemy po dziesięć sztuk...Pakiecik ??

     - Śliczne śpioszki mamy !! Na przerwie przyniosę pokazać...

     Nie ruszając się z Czytelni, ciągle wracałam do domu z zakupami...

Potem było jeszcze lepiej...

     Pierworodny, oczekiwał od przyszłej mamy specyficznej diety...

     Jadaliśmy kanapki z dżemem i śledziem w occie, kanapki z miodem i kapustą kiszoną, ptysie w ilościach hurtowych (dziesięć sztuk nie było problemem, a temat ogarniał Pan N. wracając z pracy) i cytryny...Cytryny na kilogramy !! Do jednej nie siadałam...

A że większość dnia spędzałam w Czytelni, więc moi Goście byli świadkami naocznymi tej diety...

Szybko zrozumieli, że cytrynowa korupcja jest pożądana jak żadna...

     Do uprzejmego "dzień dobry" dostawałam cytrynę...

     Towar był reglamentowany, więc rozumiecie, że oprzeć się takiej korupcji nie mogłam...;o)

     Po jakimś czasie, do mojego biurka podszedł stateczny Pan, w słusznym wieku (były dyrektor sporego przedsiębiorstwa) i...

     - Mamy prośbę, jako Czytelnicy...Bo ja tu w imieniu wszystkich przyszedłem...Czy możemy przestawić krzesełka w drugą stronę ?? Żuchwy nam cierpną, ślinotok mamy i nawet uszy nas bolą, jak Pani je te cytryny...Nie damy rady dłużej !! Niech się Pani zlituje...Sami przestawimy...Powiedzmy, z szacunku dla "Orła"??

     Dłoń z cytryną zawisła mi w powietrzu i usiłowałam zagonić do pracy ostatnie dwie szare komórki...Tempo wpatrywałam się w Czytelnika, przetwarzając komunikat, i w "Orła" wiszącego na ścianie...

     Kiedy dotarło do mnie w czym problem, wybuchłam niewyobrażalnym śmiechem (aż czkawki dostałam), a cała Czytelnia mi wtórowała...

To się musiało skończyć interwencją Kierowniczki...;o)

Ale argument o "orle" zadziałał...;o)

     Od tego dnia, moi Czytelnicy siedzieli do mnie tyłem...

     Ale cytryny przynosili, więc nie czułam się pokrzywdzona...;o)

     Z czasem zauważyłam, że Czytelnia zaczyna żyć własnym życiem...Matematyk na emeryturze pochylał się nad zeszytem "gamonia" i ze świętą cierpliwością tłumaczył po raz setny zadanie...Siwowłosy Inżynier kreślił w notesie jakieś wykresy, tłocząc fizykę opornym...Polonistka przygarnęła do osiedlowego teatru kilka humanistycznych duszyczek...Starsze Panie wymieniały się przepisami na ciasta, a potem zaczęły wymieniać się ciastami (z czego i ja korzystałam)...Dyskusje o książkach stawały się tak żarliwe, że do słownictwa wprowadziłam wyraz: "ciszej"...

"Orzeł" na ścianie jakby się uśmiechał...

A ja wiedziałam już na pewno...Jedni kochają książki, inni ich potrzebują...Wystarczy Im nie przeszkadzać...

     Kiedy odchodziłam na "macierzyński", Pani Basieńka (nasza Szatniarka), wyszeptała mi do ucha...

     " Tutaj już nigdy nie będzie tak jak teraz"...

Najpiękniejsze pożegnanie jakie mogłam usłyszeć...

     Po kilku miesiącach poszłam w odwiedziny z Pierworodnym...

     W czytelni stała przepisowa ilość stolików z przepisową ilością krzesełek...Krzesełka stały tyłem do "Orła"...Było pusto...

Przy biurku siedziała Kobieta w średnim wieku...

     - Proszę się wpisać do zeszytu...- oznajmiła urzędowym głosem, bez uśmiechu...

     "Obsługa"...

25 komentarzy:

  1. Pięknie, gdy biblioteka żyje wspólnie z czytelnikami, a nie obok; smutne gdy na czele takiego przybytku stoi zwykły urzędnik lub powiatowy karierowicz, znam takie osoby; nijak dogadać się nie można

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, słowa: procedury i system, wyprały ludziom mózgi...Niestety...;o)

      Usuń
  2. Na kanwie tego wpisu mogłaby powstać bardzo fajna książka 😀. A co do ludzi typu "kierowniczki" to niestety oni są nieuleczalnie niereformowalni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie wspomnienia to dobra kanwa na książki...;o)

      Usuń
  3. Ech, coś wiem o tego typu "kierowniczkach" i staram się omijać takie osoby szerokim łukiem. Ale takich czytelników(a może czytelnikom bibliotekarki), tylko pozazdrościć.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma czego zazdrościć, to tylko zajawki z przeszłości...;o)

      Usuń
  4. Czytałam z uśmiechem. Pozazdrościć takiej bibliotekarki jak Ty. Oj mogłabyś książki pisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla uśmiechu pisanie, to dobrze, że uśmiech wywołało...;o)

      Usuń
  5. Ale masz za to o czym pisać i wspominać...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Te swoje wspomnienia to mogłabyś wydać, choćby ku przestrodze , jak biblioteka, zwłaszcza czytelnia powinna wyglądać.
    Apetyty tez miałam, ale tyle cytryn? ja kilogramami wiśnie jadłam i sałatki z majonezem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko byłam bibliotekarką "z łapanki"...;o)
      Dla mnie istniały tylko cytryny...;o)

      Usuń
  7. no bo to była klubo-czytelnia, na wzór modnych wówczas klubo kawiarni, tylko zamiast kawy podawano cytryny.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie miałaś pokus aby na stałe osiąść w roli Bibliotekarki? Świetnie Ci szło!
    Kiedyś zajadałam się jabłkami, takimi prawdziwymi malinówkami, na wspomnienie ich smaku i teraz cieknie mi ślinka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jabłkom jestem wierna do dzisiaj...;o)
      Reszta się wyjaśni...;o)

      Usuń
    2. Niestety moje jelita nie bardzo tolerują surowiznę jeśli już to w małych ilościach.
      Znaczy się ciąg dalszy nastąpi...

      Usuń
    3. Ja mam przeboje po cytrusach...;o)

      Usuń
    4. Ja i po cytrusach też mam przeboje, a tobie to te pożarte sterty cytryn pewnie się tak odwdzięczają ;)

      Usuń
    5. Raczej pepsoholizm...;o)

      Usuń
  9. Ale cudowne, klimatyczne wspomnienie. I tematyka mi bliska ponieważ niespełna 3 lata objęłam jako dodatkowy etat w pracy bibliotekę szkolną i robię wszystko, aby nie była to tylko "obsługa" biblioteki :) Chociaż teraz jest trudniej niż kiedyś przyciągnąć i zatrzymać czytelnika. Ale Twoje wspomnienie przypomniało mi moje studenckie czasy, gdy uwielbiałam czytelnię wydziałową na mojej uczelni, spędzałam tam masę czasu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz w bibliotekach trzeba być "ściślakiem"...;o)
      Jako użytkownik, nie lubiłam czytelni...;o)

      Usuń
  10. Praca w bibliotece to było moje marzenie odkąd nauczyłam się czytać. Miałam pewnie z 10 lat jak zaprzyjaźniłam się z bibliotekarką w mojej osiedlowej bibliotece. Wracałam ze szkoły o 12-13 i od razu szłam do biblioteki. Codziennie. I siedziałam tam do zamknięcia. Nie od razu, ale stopniowo Bibliotekarka powierzała mi różne zajęcia - na koniec zostawiała mnie samą na "gospodarstwie" a sama wychodziła na obiad, do sklepu...
    Miałam skończone 14 lat, gdy w moim mieście otwarto bibliotekę starym kościele ewangelickim i moja osiedlowa powędrowała tam (to było maleńkie miasteczko i biblioteka była tylko jedna). Pozwolono mi wtedy wypożyczać książki z działu dla dorosłych. Już nie spędzałam tam wszystkich popołudni bo obsługi przybyło, a nie wszystkie panie były miłe. Ale biblioteka nadal była moim drugim domem.
    W dziale dla dorosłych urzędowała pani W. Kiedy przychodziłam, zawsze wyciągała coś spod biurka "To się wam spodoba" mówiła, bo wiedziała, że jestem z rodziny pożerającej książki. Kiedy nie wiedziałam co przeczytać - ona zawsze umiała znaleźć dobrą lekturę. Po prostu - sama czytała. Nie potrzebowała katalogu, zawsze wiedziała co gdzie leży i o jaką książkę chodzi.
    Potem odeszła na emeryturę.
    Zastąpiły ją rzesze innych...urzędniczek. Jedne były lepsze inne gorsze, ale miały wspólną cechę: żadna z nich nie była bibliotekarką. One tylko w bibliotece pracowały.
    ...Tęsknię do czasów, gdy mogłam iść do biblioteki, krążyć długo między półkami, wybierając książki. Mam tu, u siebie bibliotekę dosłownie 5 kroków od domu. Jest spory zbiór, pełno w bibliotece przytulnych zakamarków, w których można się ukryć z lekturą, miękkie fotele zapraszają...Tylko, że książki w niej nie są po polsku, a ja dla przyjemności czytam tylko po polsku.
    Tak. Biblioteka to moja największa strata z powodu emigracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja od lat nie korzystam z bibliotek, chociaż mam ich w Zaścianku kilka...W żadnej z nich nie znalazłam klimatu dla "Czytacza"...;o)

      Usuń