Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 6 lutego 2020

Oddychaj !!

     Trzydzieści dwa lata temu właściwie nie żyłam...
Nie pierwszyzna...
     Do tego dnia "nie żyłam" już kilka razy, wymuszając na medykach ponadstandardowe działania...
     2-go stycznia 1988 roku poszłam "po bandzie"...
     Będąc w ósmym miesiącu zagrożonej ciąży wylądowałam w szpitalu...
     Przeszłam przez te osiem miesięcy wszystkie możliwe przypadłości zdrowotne...Przeszłam przeprowadzkę do Zaścianka...Potrącił mnie samochód kiedy jechałam na rowerze (w Zaścianku rower był niezbędny do zrobienia nawet podstawowych zakupów)...A kiedy byłam w siódmym miesiącu ciąży zmarła Mamciaśka...Moja Mama...
     I chociaż wydawało się, że nic więcej już dowalić mi nie mogło...Los ma w zanadrzu zawsze coś schowane...
     2-go stycznia o 5-tej rano odeszły mi wody...
Pan N. był w pracy, a właściwie do niej dojeżdżał...
Byłam sama w domu, z trzylatkiem...
Bez telefonu...Bez samochodu...
Wśród Sąsiadów, których jeszcze nie znałam...
Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że to wszystko nie jest najtrudniejsze...
     Zorganizowałam opiekę nad Pierworodnym...Zorganizowałam sobie transport do szpitala...Zawiadomiłam Pana N., że "Świat się wali", ale jakoś go trzymam...
     Patologia ciąży...Leki na podtrzymanie...Zastrzyki na wstrzymanie akcji porodowej...
     Lekarz robił wszystko, żeby nie odbierać tego porodu...Efektem było, że bóle zostały wstrzymane, skurcze zostały wstrzymane, ale akcja porodowa trwała...
     Urodziłam Córkę siłą mięśni...
Nie polecam...;o)
     Pewnie wcale nie miałybyśmy szans, gdyby nie fakt, że uprawiałam tyle dyscyplin sportowych...
Ale się udało...
O 14:20 usłyszałam:
     "Ale ono zielone !!"
I straciłam przytomność...Któryś raz z rzędu...
     Przeszłam niezliczoną ilość kroplówek...Kilka transfuzji...Stan zapaści...Zapalenie płuc...Kilka alergii na leki...Żyły pękały mi od dotknięcia...Całe ciało miałam czarne od siniaków...
     Ale wiecie co było najgorsze ??
     Przez trzy doby nikt nie udzielał mi żadnych informacji o Dziecku !!
Martwa cisza...
Właściwie to nawet nie wiedziałam jakiej jest płci...
W końcu nie wytrzymałam...
     Dowlokłam się pod oddział noworodków, znalazłam jakiegoś chodaka i zagroziłam, że rozwalę szklaną ścianę, jeśli nie otrzymam informacji...
Nawet ordynatorkę ruszyło...
     Ubrali mnie jak kosmitę i zaprowadzili do Córci...
     Leżała w inkubatorze, wszędzie rurki, urządzenia...
     A ja stałam za szybą, kilka metrów od Niej i błagałam Boga o jeszcze jeden Jej oddech...
     Ordynatorka stała ze spuszczoną głową i niewyraźnie wyszeptała...
     "Walczymy"...
Jakby mnie ktoś w brzuch kopnął...
Ale podziałało...
     Wracając do separatki wstąpiłam do przełożonej pielęgniarek i poprosiłam o jakieś zajęcie, jakiekolwiek...Jej opadnięta szczęka była dowodem na mojego "fioła"...;o)
Musiałam dostać zgodę lekarza prowadzącego...
To On uratował mi życie...
A każdy obchód zaczynał od : "Co tam słychać u mojego umrzyka ??"
     Dostałam całe zwoje ligniny i robiłam z nich podkłady dla położnic...Takie czasy były ciekawe...;o)
     Aaaaa...I jeszcze jedna ciekawostka...
     Gdyby Pan N. nie był wówczas Honorowym Dawcą Krwi, to na transfuzje czekałabym pewnie do zgonu...;o)
     Zajęcie rąk i głowy było świetnym pomysłem...W dwie doby mój stan poprawił się o 180 stopni...Produkcja podkładów szła pełną parą...
     Na oddziale zmarły dwa noworodki...
     Jedno dzieciątko urodziło się martwe...
Byłam ponad to...
Składałam podkłady i powtarzałam mantrę...
     "Oddychaj Córcia...Oddychaj Córcia..."
     Nie pchałam się na oddział noworodków...Nie zadawałam pytań pediatrom...
     Po dwóch dniach zapukała ordynatorka i oznajmiła, że mam gościa...
Kiedy ja niezdarnie gramoliłam się z łóżka, ona wniosła Córcię !!
     "Macie pięć minut !!" - stwierdziła...
A ja przestałam oddychać...
Jakaż Ona była maleńka...Jaka krucha...
Trzymałam Ją w ramionach i szeptałam...
     "Oddychaj Córcia...Oddychaj..."
Ziewnęła i spała dalej...Taka była usłuchana...;o)
     Po kolejnych dwóch dniach, ordynatorka weszła do mojej sali i oznajmiła...
     "Zbieraj się mama w sobie, bo córkę masz do wypisu"...
     Pięć minut później stałam pod pokojem lekarskim i rozpoczęłam żebractwo...
     Po dobie lekarz prowadzący miał dość mojego widoku...
     "Jeszcze pięć kroplówek, jedna transfuzja i..."- stawiał warunki...
     - I do domeczku !! - przerwałam wywód...
     "i badania...Potem zobaczymy."- zakończył...
Jeszcze tak grzecznej pacjentki na oddziale nie było...
A jak ja na karetkę z krwią wyglądałam !! (Wieźli ją z Wawki, bo ciągle dostawałam odczynów alergicznych, przez jakiś durny współczynnik)...
     Dałyśmy radę !!
     Co prawda, mnie wypisano ze stertą recept i kategorycznym żądaniem stawienia się w szpitalu przy jakichkolwiek objawach...Ale Córcia dostała porodowe 10 punktów !!
     Jakim cudem ??
     Statystyka !!
Oddział zaliczył trzy zgony w ciągu tygodnia, sukcesy były potrzebne...
     W konsekwencji, Córcia dopiero po miesiącu dostała leki i odżywki dla wcześniaków, bo takie były durne przepisy...
     W konsekwencji, przez kolejnych kilka lat walczyliśmy z różnymi przypadłościami, które ów "przepis" spowodował...
     W konsekwencji, przez pierwszy rok warowaliśmy przy łóżeczku, obawiając się niewydolności Jej płuc i wstrzymania oddechu...
Ale oddychała !!
A ja dalej powtarzam jak mantrę...
     "Oddychaj Córcia !! Oddychaj !!
Przez kolejnych Sto lat !!
Gdybym dotrzymała terminu, urodziła by się właśnie dzisiaj...Ale 2-gi stycznia to też fajna data...;o)

P.S. Mój Lekarz prowadzący, Doktor Bednarz, nie dożył nawet "osiemnastki" naszej Córci...Zmarł nagle, w czasie urlopu, chociaż był naszym rówieśnikiem. Jego Żona była Wychowawczynią naszej Córci, w szkole podstawowej...Tak się drogi splotły po latach...
On był niewątpliwie, jednym z moich Dobrych Duchów... 

16 komentarzy:

  1. Twojej Córce jak najpiękniejsze życzenia Urodzinowe. Coś w tym być musi, że wcześniaki mają wielką wolę życia. Dziękuję za piękną opowieść. Urodziłam się jako 6 miesięczny wcześniak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Wcześniaki takie "wyrywne" są do życia...;o)
      Za to Synową mam "terminową" z 6-tego lutego...;o)

      Usuń
  2. Dużo zdrowia dla ciebie Gordyjko i Twojej córki!!!
    Jakoś nigdy nie chciałam dorosnąć do takich przeżyć, a los i tak mnie dogonił i "dokopał", ale staram się nie żałować swoich wyborów, bo przecież takie żale niczego do życia nie wnoszą. Nie mam dzieci, nie miałam związanych z tym trosk, ale nie mam też związanych z tym radości, ot takie moje życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewna Bardzo Mądra Kobieta, powiedziała mi kiedyś, że ucząc Dzieci nigdy nie żałowała, że nie ma własnych...Ale Wnuki by się przydały...;o)
      Dziękuję za życzenia...;o)

      Usuń
  3. O matuchno, brzmi jak horror szpitalny!
    Jesteś w takim razie niezniszczalna i setki na pewno dożyjesz.
    Pozdrowienia dla bohaterki dzisiejszego wpisu, a Wam obu życzę zdrowia i radości na długie lata:-)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam... ale poruszyłaś struny, które staram się przyklepać 40 lat...

      Usuń
    2. Nie masz za co przepraszać, to rozumiem bardziej niż przypuszczasz...

      Usuń
  5. Bo w życiu musi być równowaga, gdy się trafiają problemy nie do przeskoczenia, musi pojawić się Dobry Duch, który pomoże przez nie przebrnąć

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki tam zdechlak z Ciebie ... Najlepsze życzenia dla córki i Ciebie. Oraz synowej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdechlak pierwszej kategorii...;o)
      Dziękuję...:o)

      Usuń
  7. Druga moja ciąża była trudna. W trzecim miesiącu wylądowałam na patologi ciąży i 2 tygodnie przeleżałam. Udało się donosić i urodzic zdrową dziewczynę. Trzecia ciąża bez problemów. Trzecią niestety straciłam. Tydzień temu. Czuję że byłby chłopak. Nie wiem co sie stało.

    OdpowiedzUsuń