Jednym z punktów programu naszej wycieczki był "Francuski Wieczór"...Oficjalne wyjście do "knajpy" na kolację przy muzyce...
No cóż...
Kieckę odpowiednią zabrałam, taką co to wystarczy strzepnąć i już wyprasowana, Pan N. wąsa przyczesał i już byliśmy gotowi...
Knajpka dwupoziomowa...
Na parterze bawili się Niemcy...
To znaczy, wszyscy usiłowali ich zabawiać, a Oni łaskawie na to przyzwalali...Atmosfera była raczej jak na stypie...
Nas usadzono w piwnicach...
Wiadomo...Polak groszem nie śmierdzi, to na sute napiwki nie ma co liczyć...
Podano zupę cebulową...
No dobra...Zupy cebulowej nie lubię...Taki wyrodek jestem...Ale że wtedy "w gastronomii" pracowałam, więc dla spokoju sumienia łyżkę zamoczyłam...
Hmmm...
Jakby mi Kucharz takie coś zmajstrował to by chyba rzeczy pozbierać nie zdążył...
Hitem wieczoru miały być ślimaki z masłem czosnkowym...
Ślimaki jako dziecko wcinałam, na urodzinach "światowego" Kolegi (to znaczy, Jego Tata był światowy), więc jakieś pojęcie miałam...
To co nam zaserwowano...
No cóż...
Nie mnie dyskutować ze ślimakami...
Bo mnie to one na całkiem martwe nie wyglądały...
Pan N. z wdzięcznością przyjął darowiznę w postaci zupy cebulowej i ślimaków...Bidulek przez cały pobyt głodny chodził, bo między posiłkami były przerwy dwunastogodzinne, a dokarmiania nie było jak zorganizować (zwijałam pieczywo ze śniadania, ale na dwie gęby to niewiele tego było)...
Do kolacji podano wino...
Kto był to wie, że do kolacji podaje się "sikacza" w sporych karafkach, i że płyn ten nie służy bynajmniej do upijania...
I wtedy właśnie, dowiedziałam się dlaczego Polaków w Świecie nie lubią...A przynajmniej, za co mogą nas nie lubić...
Wino było bez ograniczeń...
Pusta karafka - pełna karafka...Takie było zadanie Kelnerów...
Kiedy my dopijaliśmy pierwszy kieliszek...Pan N. "pod ślimaka", a ja "pod bagietkę", nasi Współtowarzysze zaczęli wylewać ciecze jakie posiadali w plecakach (podlewali kwiatki - nie jestem pewna, czy one sztuczne nie były) i napełniali wszelkie naczynia owym "darmowym sikaczem"...
Kelnerzy wynosili i wnosili karafki z prędkością światła...
Kiedy usłyszeliśmy szuranie krzeseł na górze, zagościł w piwnicach Akordeonista...
"Na bezrybiu i rak ryba"...
Może i groszem nie śmierdzimy, ale po tych kilku karafkach, może się i nam portfele rozmiękczą...
Nieźle grali...
Pomruczałam sobie kilka znanych piosenek...Pobujałam się na krzesełku...A Kelnerzy dalej śmigali z karafkami...
Ileż można ??
Po pół godzinie Pan Akordeonista się zorientował, że co miał zarobić to już zarobił i nie wyciśnie nawet eurocenta...Więc się zmył, jak na prawdziwego Francuza przystało, po angielsku...
My też zwialiśmy...
Towarzystwo miało już tak w czubie, że przykro było patrzeć i słuchać...
Nasz Przewodnik siedział na parapecie i czekał...
- Wychodzicie ?? - zapytał z nadzieją w głosie...
- My tak, ale tam ma Pan całą zgraję trzeźwych inaczej...- odpowiedziałam...
Minę miał nietęgą...
A my poszliśmy sobie na wieczorno-nocny spacerek uliczkami Paryża...
Ależ On był teraz uroczy...
Latarnie mrugały złotym światłem...Dolatywały delikatne dźwięki akordeonu...Bruk odpowiadał echem naszych kroków...Pachniało rosą...
Tak...
Niewątpliwie, w takim Paryżu można się zakochać...
(Tyle, że wtedy trzeba się koniecznie przytulać do Kogoś kogo się kocha...)
Kiedy po pół godzinie wróciliśmy pod drzwi "knajpki" nasz Przewodnik bezskutecznie usiłował wyciągnąć Towarzystwo z piwnic...
Nie przemawiały już żadne argumenty...
Pili już swoje "zlewane" zapasy...
- Musimy jechać, bo nam godzin braknie na tachografie !! - wymruczał Pan Wojtek...
Ło Matko i Córko...
Co ja się wiecznie nad tymi tachografami nasiedziałam, żeby mi się minuty z kilometrami zgodziły !! Aż mi w oczach pociemniało...(Bo się zawodowo i tym zajmowałam)...
Krew półgóralska zawrzała...
Ale jak zgraję pijusów wyciągnąć z piwnicy ??
Najlepiej po dobrowoli...
"Zły" mi na ramieniu chichotał...
Zeszłam na dół i wrzasnęłam...
- Na Pigolaka mamy jechać, a Wy przy pustych flaszkach siedzicie !!
I ruszyli Rodacy z okrzykiem "na Pigolaka"...
Trochę nam wstyd było maszerować przez ten Paryż, ale cel uświęca środki...
Sama nastroje podsycałam, żeby się Towarzystwo lekko otrzeźwiło i krok marszowy stosowało, bo się niejednemu prawa noga z lewą myliła...
Pan Wojtek wyraził mi dozgonna wdzięczność, a Pan Kierowca włączył nagrzewnicę, żeby się Towarzystwo ululało, zanim ogarnie, że kierunek obraliśmy do Pigolaka przeciwny...
Przez kilka minut słychać było jeszcze pojedyncze, wojownicze okrzyki, a potem w autokarze zapanowała cisza...Prawie cisza...Bractwo "sikacza" pochrapywało...
A ja żegnałam mój nocny Paryż...
Kolorowy...Roziskrzony...Tajemniczy...
To co było w nim najpiękniejsze zabiorę ze sobą...
Widzę ,że jak zwiedzać Paryż to z kimś ważnym i koniecznie w nocy :-)
OdpowiedzUsuńTeż bym na taki spacer poszła :-)
I po co to tyle pić, nie mogą w domu ??
Wtedy był najpiękniejszy...;o)
UsuńMy podziwialiśmy ich kondycję, po powrocie do hotelu imprezowali całe noce, całe dnie zwiedzali, a potem znowu impreza...Tylko nie wiem ile z tego Paryża pamiętają...;o)
Nie dziwię się, ze wyszliście, chyab też bym tak zrobiła, ale w sumie całą grupę zebrałaś, chwała Ci. Bo ja była can takiej wycieczce "zagramanicznej", co to jeden z owych amatorów trunków obcoprocentowych okazało się, że się zgubił, to znaczy został w takiej jakiejś piwniczce, gdzieśmy kolacji smakowali i cała wycieczka go nocą szukała będąc sporo już dalej w drodze do autokaru. A w końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby wrócić tam, gdzieśmy biesiadowali. Biedak nawet nie zauważył, że jego grupa wyszła, w najlepsze podrywał kelnerki i szerokim gestem dawał im napiwki. Stracił wtedy całą wymianę. Przynajmniej mieliśmy spokój i do końca nie miał już za co pić ;-)
OdpowiedzUsuńTrudne miał "otrzeźwienie"...;o)
UsuńTak, Paryż nocą jest przepiękny... Moje doświadczenie tamże było jednak bardziej...kulturalno/kulturowe :-) Może dlatego, że moja wycieczka była młodzieżą z Plastyka katowickiego i około 10 sztuk dorosłych (w tym kierowca, przewodnik i ja), nauczycieli-opiekunów. Ale i tak, pomimo tak znakomitego dozoru, mój Pierworodny z kolegą zdołali sie zgubić w czasie wolnym i nasz autokar wyjechał z opóżnieniem z umówionego miejsca...
OdpowiedzUsuńZupa cebulowa również kojarzy mi się żle. Od czasu dziecieńctwa, gdy tato raz zmusił mnie (za pomocą kabla od żelazka), do zjedzenia dwukrotnie posolonej...
Przy takiej ilości opiekunów to ja się nie dziwię, że się na chwilkę zerwali...;o)
UsuńJa nie mam aż tak drastycznych wspomnień z cebulówką w roli głównej...;o)
Stanowczo wybrałabym spacer po nocnym Paryżu!!!
OdpowiedzUsuńWtedy był prawdziwy "smaczek"...;o)
UsuńSą sposoby.
OdpowiedzUsuńCzasem tylko, trudno je odkryć...;o)
UsuńDlatego zawsze się bałam gdziekolwiek jeździć z grupą Polaków. Wystarczy co się człowiek napatrzył na inne grupy...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że przeważnie nie potrafią się zachować, widać to w tych all inclusive w Egiptach i Tunezjach. Brrr...
Nas w Paryżu dostawca zabrał do Lido, gdzie dla odmiany szampan był (niby prawdziwy) niepijalny nawet dla panów z głębokiego przemysłu, co niejeden kwach z pewnością przyjąć potrafili. Ale temu nie dali rady. Zostało po pół butelki. Naprawdę straszne to było. Ale cóż, do Lido się nie chodzi na wyszynk, tylko dla gołych cycków. A te były apetyczne, oj...
Może my tak z rozpaczy pijemy, że do pracy nie chodzimy, że na urlopie musimy siedzieć...;o)
UsuńDzisiaj niestety, Paryż jest jednym z najbardziej niebezpiecznych miast świata. Sami Francuzi mają obawy, unikają stolicy, jeśli tylko mogą...
OdpowiedzUsuń"Tolerancja" poszła w dziwnym kierunku...;o)
UsuńByłam w Paryżu dwa razy i zawsze zachwycał mnie nocą właśnie. Chciałabym tam jeszcze kiedyś pojechać, czuć się bezpiecznie i nie mieć wrażenia, że na nic mnie nie stać, bo wszystko za drogie.
OdpowiedzUsuńNo to, pozostaje Ci życzyć spełnienia marzeń...Chociaż wysoko zawiesiłaś poprzeczkę...;o)
UsuńJa to niestety jakaś "niedorobiona" jestem, bo żadnego i nigdzie nocnego życia zaliczyć nie mogę. O godzinie 21szej zamykają mi się oczy i zaczynam coś bredzić przez sen.....
OdpowiedzUsuń:-)
Teraz to i ja bliżej kanapy niż nocnego życia...;o)
Usuń