Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

piątek, 13 stycznia 2017

Psie opowieści: Wakacje mogą być fajne...



     Moja Rodzina też chyba się za mną stęskniła, bo strasznie dużo razy mnie przytulali, nawet Żabolka mnie przytulała, a potem powiedzieli, że pojedziemy do Dziadka.


Pojedziemy? Czyli, że ja też pojadę?
     Trochę się zmartwiłem, że do tego Dziadka trzeba jechać, bo wcale nie miałem ochoty na podróż trzęsącym się, i śmierdzącym autem, ale przecież przyrzekłem sobie, że już nigdy nie puszczę mojej Rodziny bez pieska. Trudno…Niech mnie trzęsie! 
     Nie tylko podróż mnie niepokoiła. Nie miałem pojęcia, co to jest Dziadek…
A może to coś niebezpiecznego? I trzeba będzie bronić moją Rodzinę?

A może to taki weterynarz i da nam zastrzyki? Nie lubię zastrzyków!
     Ale moja Rodzina nie wyglądała na wystraszoną, a ja dostałem z tej okazji kaganiec.
Po co takiemu małemu pieskowi kaganiec?

To jest takie paskudztwo!
     Przez ten kaganiec nie można otworzyć pyszczka, nie można obszczekać nikogo, i wcale nie da się przez niego jeść. Kaganiec to taka klatka, przez którą pieski nie mogą się nawet oblizywać.  
To, po co jest kaganiec?

     - Musimy ci to założyć, bo pieskom nie wolno jeździć pociągami bez kagańców – powiedziała Mama.
     To ja wcale nie muszę jechać tym pociągiem! Ja mogę pobiegnąć! Moje łapki troszkę urosły i już nie trzeba mnie wnosić na schody! 
     Mama wcale mnie nie słuchała, a ja kręciłem głową we wszystkie strony, żeby mi się ten kaganiec zgubił. 
     Mam nadzieję, że mnie w tym kagańcu nie zobaczy Maks, albo Filip, bo obszczekają mnie strasznie, a ja będę musiał być cicho.
     Maks i Filip to moi koledzy z podwórka.

     Maks jest bardzo, ale to bardzo wielorasowy i mieszkał na moim podwórku zanim moja Rodzina mnie znalazła u Pana Właściciela. Ma krótkie nóżki, gruby brzuszek i jest cały biały jak mleko. Tylko tam gdzie ma łatki to nie jest biały. Maks się bardzo cieszy, kiedy mnie widzi, i bardzo głośno na mnie szczeka, a czasem udaje mu się wyrwać swojemu Panu i z tej radości mnie gryzie. Ja też gryzę Maksia. Wtedy wszyscy się bardzo denerwują i nas od siebie odciągają. Ale ja lubię Maksia. Tylko, żeby on nie siusiał pod moje drzewko, bo jak jest moje, to tylko ja mogę tam siusiać.

     Filip też jest moim kolegą, a Pan Filipa jest kolegą Misia, i oni bardzo chcieli, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Filip też był prezentem pod choinkę, tak jak ja. Ten święty Mikołaj to musi mieć bardzo dużo piesków.

     Filip też był malutki, kiedy zamieszkał w nowym domu, tylko, że on był prawie rasowy, nie był ostatni z miotu, tak jak ja i jest cały rudy. Tylko, że potem strasznie szybko zaczął rosnąć i jego rodzina wypuściła go na ulicę. Filip mieszkał na podwórku.

     Z Filipem też obszczekiwaliśmy się zawsze, i też gryźliśmy się przy spotkaniach, ale Filip umiał rzucać mną tak jak Boss, więc wolałem na niego szczekać z balkonu, niż go spotykać.

     Udało się.

     Przeszedłem przez podwórko w tym kagańcu i nikt mnie nie widział.

Uff…

     A potem była podróż pociągiem! 
     Pociąg to jest takie bardzo duże auto, tylko trzęsie inaczej, robi: tudut…tudut…, ale można usiąść na podłodze i wcale się nie przewraca.      Pociągiem jeździ dużo ludzi i wszyscy mówią, że się jest ładnym i grzecznym pieskiem, tylko nie wolno wskakiwać na siedzenia. W pociągu też inaczej śmierdzi.
     Chciałem się położyć, ale przez ten kaganiec wcale nie mogłem ułożyć głowy i uwierało mnie w pyszczek, więc siedziałem oparty o nogę Mamy, a Mama drapała mnie za uszkiem.

Może powinienem polubić jeżdżenie pociągiem?

     Dziadka polubiłem od razu. Dziadek to taki pan, który przytula moje Dzieci i głaska mnie po karku. Nie podobało mi się tylko, że mieszka bardzo wysoko, i że trzeba jechać windą, w której było mi bardzo niedobrze, i że z jego balkonu nie widać piesków, tylko same ptaszki. Ale kiedy poszliśmy na spacer spotkałem wielu nowych kolegów, i mogłem sobie poszczekać do woli, bo kaganiec został w domu.

     A kiedy wieczorem wracaliśmy pociągiem, to przyszedł pan konduktor i pozwolił ściągnąć mi kaganiec, bo w całym wagonie jechała tylko moja Rodzina. Ten pan powiedział, że jestem bardzo miłym szczeniaczkiem. To bardzo fajny pan. 
     Miło jest jeździć z moją Rodziną pociągiem do Dziadka, ale wolę moje podwórko i mój las. Bo ja mieszkam blisko lasu. To takie miejsce, w którym pieski mają kłopot ze zrobieniem siku, bo jest bardzo dużo drzew i krzaczków. Ja miałem kłopot.

 Wszystkie drzewka pachniały pieskami i wcale nie mogłem się zdecydować, pod którym zrobić siku, a pod którym kupkę. Bardzo się denerwowałem i biegałem w kółko.


Potem biegłem szybko pod nasz dom i siku robiłem pod moim drzewkiem, żeby Maksio i Filip wiedzieli, że byłem na spacerku.

Ale w lesie można się bawić z Miśkiem w ganianego, albo z Żabolką w chowanego, albo z całą Rodziną grać w piłeczkę. A jak jest bardzo ciepło, to Mama zabiera do lasu kocyk, koszyk z jedzeniem i moje miseczki. Wtedy cały dzień się bawimy, a jak się zmęczę to idę na kocyk i przytulam się do Mamy.

     Po lesie można też jeździć na rowerach, chociaż to nie jest fajna zabawa dla piesków.
     Mama, Miś i Żabolka mają rowery, a dla mnie Tata przymocował koszyczek na rowerze Mamy. Ten pomysł nie podobał mi się od początku.
     No bo, po co jeździć na rowerze, jeśli ma się cztery łapki i można po lesie biegać?

Pierwszy wiosenny spacer (galop) Cezarego 1994r.
      Mama wsadziła mnie do tego koszyka i pojechaliśmy na wycieczkę. Było wygodnie, koszyczek był duży i mięciutki, ale kiedy tylko wjechaliśmy do lasu, i zobaczyłem te wszystkie samotne drzewka, to tak mi się ich żal zrobiło, że hyc!
I wylądowałem w wielkim krzaku jeżyn.

Nie wiedziałem, że jeżyny kłują!
     Mama próbowała mnie złapać za ogonek, kiedy wyskakiwałem, ale ten rower ją przewrócił i strasznie rozbił jej kolano, a że krzyknęła do mnie „siedź”, to się Żabolka obejrzała i jej rowerek też ją zrzucił. Tylko rower Misia był grzeczny. 
     Zrobiło się straszne zamieszanie, bo ja nie mogłem sam wyjść z tych jeżyn (łapały mnie za łapki), Mamie leciała krew z kolana, a Żabolka siedziała i płakała.
Wszystko przez rowery!
     Postanowiłem, że od dzisiaj będę chodził do lasu tylko na własnych łapkach, jak mnie już te jeżyny wypuszczą. 
     Bardzo wolno wracaliśmy do domu, bo Mamę bolała noga, ja miałem wbity w łapkę kolec, Żabolka ciągle płakała, a Misiu musiał prowadzić dwa rowery, swój i żabolkowy.

24 komentarze:

  1. To się działo!...:o) Rewelacyjnie piszesz z pozycji tego ślicznego psiaka.....:o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno pies upodabnia się do właściciela...;o) A może to działa odwrotnie ?? ;o)

      Usuń
  2. No ja Cię proszę. Psie dorastanie jest niezwykle burzliwe...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja się wcale nie cieszę,
    ze nie myślałem jak piesek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to jest tajemnica,
      że bycie z psem tak zachwyca ?? ;o)

      Usuń
    2. W naszym charakterze pracy
      to nie mogło być inaczej.

      Usuń
    3. Pies nie pluszak, nie zabawka,
      to poważna w życiu "wstawka"...;o)

      Usuń
  4. No rowery to som złośliwe bestie, jedne takie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta rodzina staje się coraz bardziej niesforna! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykład totalnego braku odpowiedzialności !! ;o)

      Usuń
  6. Bo kto to widział - rowerem do lasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. świat oczami psiaka, to jest to! wspaniale weszłas w rolę, czytam i czytam i się usmiecham i relaksuje :_)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ sympatyczna ta Twoja opowiastka! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Arcydzieło to jest i już,
    Jak tak piszę to znaczy że tak to jest.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprzeczać się nie wypada, ale bredzisz Kwiatuszku...;o)

      Usuń
  10. I jeszcze chciałam Ci nakazać spisać te swoje "pieseczki" w kajeciku i wydać z dedykacją dla Księciunia...
    Wykonać!!!!!

    OdpowiedzUsuń