Kiedy śliwkowe truchło zległo drewnianym trupem, a adrenalina jeszcze nie opadła, przeprowadziliśmy krótki wywód "co dalej"...
Pooglądaliśmy zwłoki dokładnie, pochrząkaliśmy odpowiednio długo i...
Pan N. rozpoczął działanie...
Po kawie i dwóch pojemnikach paliwa, ze śliwy pozostało tyle...
I tyle...
Bo reszta, na gordyjskich nogach poszła tam...
Taka jest, jedynie słuszna, nasza koncepcja...Każde ścinane drzewo jest cięte na krążki, i będzie przeznaczone na wrzosowiskowy chodniczek...
Pełna koncepcja jest co prawda znacznie rozbudowana (żeby nie powiedzieć: rozbuchana), ale przyszedł czas na pierwszy zarys...
No i jest jeszcze jedna przyczyna tych działań natychmiastowych, nie mamy już gdzie tych krążków układać...
No to Pan N. cierpliwie kroi, a Gordyjka układa "puzelki"...
Przy okazji powstają zasieki "przeciw migracyjne"...
Ekologiczne, żeby się nam kudłate bractwo czasem nie poraniło...;o)
A kiedy już siły się nam ledwie tliły, a zegar odmierzył porę do zaściankowego powrotu, Pan N. zarządził, że ciąć będziemy "po drodze"...
No to szłam, łapkami machałam, która gałązka ma się rozstać z drewnianą matulą, a Ślubny "ziiiiut"...
Po pięciu minutach, wysprzątane Wrzosowisko, wyglądało jakby tajfun z orkanem urządzili sobie zawody...
Zwróćcie uwagę na "pniaczek widokowy", który ustawiliśmy (ha ha ha) na obrzeżach sadu...Cudnie będzie na nim przysiąść...;o)
Opamiętanie na nas przyszło, kiedy na drodze stanął orzech...
Już nawet nie mieliśmy sił, żeby go sznurkiem omotać, więc tylko inteligentnie żeśmy mu pokazali, w którym kierunku ma lecieć i gdzie upaść...
Orzechy są durne...Albo głuche...
W każdym razie ta niemota nic sobie z naszych wskazówek nie robiła i niczym ozdoba zawisł durak na śliwie...
Ło Matko i Córko...
Aleśmy się napocili, żeby niecnotę z tej śliwy ściągnąć !!
No i to możemy uznać za porażkę, bo orzech miał być częścią huśtawki, a przepołowiony wyląduje na ścieżce...
Na pohybel...
Może on chory był i się na huśtawkę nie nadawał ??
Tej wersji będziemy się trzymać !!
W każdym razie zabawa tajfuna z orkanem skończyła się tak...
A nam pozostało się przebrać, tęsknie rozejrzeć się po okolicy i ruszyć do domciu...
I jeszcze rzut oka na ogródeczek...
Kawał kolejnej roboty odwalony a ile jeszcze zostało , Ło Matko i Córko, wiem ile nieskończona ilość!
OdpowiedzUsuńj
To we Wrzosowisku jest najpiękniejsze !! Nieskończona ilość roboty !! Pracoholikom nic więcej do szczęścia nie trzeba...;o)
UsuńTo chyba
OdpowiedzUsuńnadgodziny?
Wrzosowisko nam wypłaci w śliwkach...;o)
UsuńPozdrowienia!!!
OdpowiedzUsuńŚciskamy !! :o)
UsuńTylko uważaj, żebys sié nam znowu nie pochorowała! Pracoholiku wrzosowiskowy!
OdpowiedzUsuńŚciskam gorąco :)
Dobrze Mamusiu...;o)
UsuńMoże wreszcie uda się wstawić komentarz... Pogody sprzyjają takim pracom.:) Widziałam gdzieś taką ścieżkę z plasterków. To pięknie wygląda. Aczkolwiek nie lubię być przy ścinaniu drzew...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Stanowczo bardziej lubimy sadzić niż ścinać...;o) Ale kilkunastoletnie rządy Matki Natury nie były łaskawe dla Wrzosowiska...;o)
UsuńJak miejsce na chuśtawkę już jest to dobrze.
OdpowiedzUsuńA gdzie miejsce na piaskownicę???
I trzeba ją natychmiast robić, bo tego lata księciunio Bastuś już będzie babki robił, a właściwie to burzył:-)))
Miejsca to mamy na niezły plac zabaw...;o) A babeczki to będziemy burzyć we wrześniu...;o)
UsuńAż wstyd korzystać z orzechów i znakomitych powideł bez wsparcia pracy fizycznej na "Tajemniczym Wrzosowisku"!!!
OdpowiedzUsuń