Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

sobota, 27 lipca 2013

O złotym ryżu i dobrym "Duszku", czyli zwiedzamy Gdańsk...

     Kurz bitewny rozpływał się powoli w powietrzu...Wody Martwej Wisły uspakajały się wolniutko...Żołnierze mogli zaznać odpoczynku przy zupce jarzynowej...A my...
My ruszyliśmy w dalszą podróż, bo atrakcji tego dnia Gdańsk przygotował nam znacznie więcej...
Kierunek Starówka...
     Mijana "Arena" nie zrobiła na nas najlepszego wrażenia..."Krążek" i owszem, prezentuje się ładnie, ale otoczenie wygląda raczej jak plac budowy, a nie reprezentacyjne miejsce Gdańska...
Kiepsko...
Jeśli nas pamięć nie myli, to rok temu wyglądało to dokładnie tak samo...

No cóż...
Póki co na kolejne EURO się nie zanosi, więc i pośpiech zbyteczny...
    "Kaśka" dopasowała nam idealne miejsce parkingowe (chociaż w pierwszej chwili chciała nas ulokować na estradzie na Targu Rybnym), oczka odpoczęły już odrobinę od bitewnej zadymy, więc można zacząć się delektować...
     Jaki jest Gdańsk ??
Przede wszystkim zatłoczony...
Ale wśród tej "ludzkiej masy" można dostrzec Jego urok...
A uroku Gdańskowi odmówić nie można...

Magiczne uliczki...

Kolorowe kamieniczki...

To, czego na urlopie nie powinnam zauważać, czyli Dom Ekonomistów...

I nadzy faceci na horyzoncie...Czyli "Neptun" w całej okazałości...
Mało się nam łepetynki nie pourywały...
     Właściwie moglibyśmy coś wszamać, bo zwiedzanie z pustym brzuszkiem to kiepska rozrywka...Zaczęliśmy zaglądać do restauracji i barów...
     Ło Matko i Córko...
     Toż na zupę pomidorową z ryżem za 14 złotych to przeciętnego Mieszkańca naszej Planety raczej nie stać...
Cóż to muszą być za wspaniałe pomidory na taką zupinę !! Jak nic jakiś szczególny szczep, albo gatunek...
A ryż ?? 
Złoty chyba...
     - Nie wiem jak Ty, ale ja ryzykować nie będę...- oświadczyłam Panu N. - żołądek mam raczej pospolity i może takich frykasów nie przyjąć...
     - A widziałaś cenę kotleta ?? - dopytywał Ślubny...
     - Świńska była...- odpowiedziałam i ruszyliśmy dalej...
     Nasze uszy wyłowiły z ogólnie panującego zgiełku, miłe dźwięki...
Po chwili znaleźliśmy Winowajców...

     Zrobiło się nam miło na duszyczkach, a uśmiechnięte twarze młodych Ludzi sprawiały przyjemność nie tylko nam, w bramie panował niezły tłok...
Czy byli perfekcyjni ?? 
Nie...
Ale gra sprawiała im radość...Z resztą...
Trudno oczekiwać perfekcji jeśli Wykonawcy siedzieli na rybacki krzesełkach, albo koszach na śmieci, a wokół panował wakacyjny rwetes...
     Ale były i standardy światowe, znane operetkowe szlagiery i odrobina muzyki "bardzo poważnej"...
Czyli dla każdego "coś"...
Wszyscy uśmiechali się życzliwie...
I to jest właśnie tajemnica muzyki...
     Kiedy Muzycy ogłosili przerwę ruszyliśmy dalej...

Nasze brzuszki podchwyciły skoczne nuty...
Ale ceny posiłków przy Motławie, chociaż wydawało się nam to niemożliwe, były jeszcze wyższe...
    - Musimy gdzieś odsapnąć odrobinę... - stwierdziłam i uciekliśmy jakąś boczną bramą z tych tłumów...
     Uliczka była bardzo klimatyczna, wyciszona i poza nami spacerowała nią tylko jedna para...
Ufff...
     - Już wiem dlaczego... - oświadczył Pan N. i wskazał mi dłonią nazwę ulicy...
Świętego Ducha...
No tak...
Grzesznicy tutaj pewnie nie zaglądają...
     W jednej z kamieniczek urządzony był bar...A właściwie Pub, bo szyld głosił nazwę "Pub Duszek"...
Maleństwo takie...
Na pianinie poprzypinane pozwy sądowe...
     W sumie, nie oczekiwaliśmy niczego szczególnego, bo ani wystrój, ani wygląd nie zachęcał do odwiedzin, ale był wolny stoliczek na tarasiku (to nie zdrobnienie tylko określenie rozmiaru), dwa krzesełka, parasol i popielniczka (!!)...
A przede wszystkim ceny w Menu zostały zaakceptowane przez nasz portfel z radością...
Moja poopa z przyjemnością zajęła miejsce na krzesełku...
Ufff...
Mogłam już zjeść cokolwiek...
     Kiedy Kelner przyniósł naszą upragnioną, pomidorową zupkę patrzyłam w talerz z niedowierzaniem...
Poprzecierane, świeże pomidorki bez skórki i lane kluseczki...
4 złote porcja...
     - Aż jestem ciekawy kotleta...- skwitował nasze zdziwienie Pan N. i pałaszował pyszniutką zupkę z przyjemnością...
Do naszych uszu dobiegały odgłosy kuchennej krzątaniny...
     - Jeśli to co słyszę nie jest omamem dźwiękowym to właśnie je tłuką...- odpowiedziałam zajęta wyławianiem kluseczków...
Miałam rację...
Zamówione drugie danie to był ogromny talerz żarcia (jedzeniem tego nazwać nie było można)...
Fura ziemniaczków z koperkiem...Fura sałatek różnorakich...I on...Ogromniasty kotlet schabowy...
     - To już chyba nie jest Gdańsk !! - stwierdził Pan N. i zaatakował kotleta...
     - Mogłam poprosić o połówkę porcji... - żałośnie skwitowałam możliwości mojego żołądka...
     - Wstydu nie rób !! - zdyscyplinował mnie Ślubny...
Ale było rzeczą niemożliwą, żebym tą porcję w sobie upchała...
Rachunek za obiad był pysznym "deserem"...
     Pub powinien nosić nazwę "Dobry Duszek"...
Mogliśmy ruszać dalej...





 

8 komentarzy:

  1. Lepsze to niż wszystkie diety,
    wejdź tu na pyszne kotlety.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wart ten "Duszek" wszelkiej kasy,
      bo serwuje rarytasy...;o)

      Usuń
    2. Teraz już przyszły
      na mnie te czasy,
      że zabronione
      mam rarytasy.
      LW

      Usuń
    3. O rety !!
      Embargiem objęte kotlety ??

      Usuń
  2. Mnie się nawet zatłoczony podoba, szczególnie Starówka. Teraz Jarmark Dominikański się zaczął. Mnóstwo imprez. Fajnie jest.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  3. przypomina mi ten barek mini restauracyjkę z Wiednia Fuglemuller talerz jak bochen chleba a na nim ze wszystkich stron wystający sznycel wiedeński czyli nasz schabowy
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaleźć takie "perełki" to prawdziwe turystyczne wyzwanie...;o)

      Usuń