Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 15 kwietnia 2012

Wielkanoc w Bieszczadach...


     Kilkadziesiąt lat temu, kiedy moje włosy miały kolor gorzkiej czekolady, a w kolanach tak potwornie nie łupało, nawiedziła nas jedna z Cioteczek…
     - Jadę na Wielkanoc do Rodziców… - zakomunikowała moim Rodzicom.
     - No i…?? – Tata nie załapał komunikatu.
     - Może by Młoda ze mną jechała…?? – zapytała Cioteczka (dla ścisłości dodam, że Młoda to niby ja).
     - Nie ma Ci kto bagaży nieść…?? – Tata był dosadny.
     - No przestań…!! A właściwie pomoc by się przydała… - wydukała zaczerwieniona Krewna.
     Nie czekałam na ostateczną opinię Rodzicieli…przysiadłam między Ich fotelami, zrobiłam „oczy kota ze Shreka”, ręce złożyłam jak do modlitwy i zamarłam w pozie błagalnej…
     - Ja chętnie te bagaże poniosę… - wyjęczałam.
     - O !! To, że Ty w Bieszczady możesz nawet na piechotę to my wiemy !! – usłyszałam druzgoczącą opinię Mamy, druzgoczącą, ale prawdziwą…
     Po godzinnych pertraktacjach wydusiłyśmy z Cioteczką zgodę na wspólny wyjazd…
     Dwa dni minęły na energicznych przygotowaniach…
Mój entuzjazm był nie do zagłuszenia !! Po pierwsze tydzień w Bieszczadach, po drugie kilkunastogodzinna podróż pociągiem…jeśli jest Raj to właśnie tak wygląda !!
     Ledwie zajęłyśmy miejsca w przedziale Cioteczka się odezwała…
     - Nie mów do mnie „Ciociu”…
     - To jak mam mówić…?? – zbaraniałam jak ta baranica…
     - Nie wiem…wszystko jedno…możesz po imieniu… - odpowiedziała mi trochę zaczerwieniona Cioteczka…
     - A dzieciak jak ma do Ciebie mówić…?? – w podróży towarzyszył nam kilkuletni syn Cioteczki…
     - On mało co gada… - odpowiedziała mi Cioteczka…
Strasznie była ze mnie „niekumata” nastolatka…
     Przez całą podróż niewiele się odzywałam, koncentrując się głównie na ulubionym zajęciu…marzeniom…nigdzie nie marzyło mi się tak wspaniale jak w pociągach…
Końcówkę naszej podróży odbywałyśmy mniej przeze mnie lubianym PKS-em…
     Nie mam pojęcia co robiłam po drodze, w każdym razie stan „moich” Bieszczad zauważyłam dopiero wysiadając z owego PKS-u…
Prosto ze schodków autobusu wdepnęłam w ogromniastych rozmiarów zaspę…Pewnie nie było by to dziwne, gdyby nie fakt, że przyjechałam w półbucikach i lekkim prochowcu…u nas temperatury już od kilku dni wzbijały się w okolice dwudziestu stopni…
     Babcia na nasz widok załamała ręce…
     - Całkiem Wam Bozia rozum odjęła…??
     - Dziecku się nie dziwię (niby mnie), ale Ty stara krowo (nie jestem pewna, czy napisać to z dużej litery) !! Już Ci to miastowe życie w głowie poprzewracało !! - trwał babciny słowotok…
     Cioteczka potulnie spuściła głowę…
     W nocy zaczęła się zamieć…temperatura spadła do minus dziesięciu… Uwięziona w domu spoglądałam na moje Bieszczady przez szybę…były równie odległe jak w mieście…
     Po tygodniu przestał padać śnieg…Po dwóch tygodniach przebił się pierwszy PKS i mogłyśmy wrócić do domu…
     Na dojście do autobusu ja dostałam dziadkowe ciżemki z futerkiem…Cioteczka człapała za nami w półbucikach na koturnie…Małoletniego Kuzyna otulonego w koc niosła Babcia…
     Na pożegnanie Babcia wyszeptała mi do ucha…
     - Niech Cię Bóg ma w opiece, bo na tego Postrzeleńca nie licz… - i z dezaprobatą spojrzała na swoją Córkę.

4 komentarze:

  1. jantoni341bloog.pl15 kwietnia 2012 18:40

    I w taką porę
    babciny mores?
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że Dziadek był łaskawy,
      bo pewnie użył by On "ławy"...;o)

      Usuń
  2. Bidulka... Być w Bieszczadach i przez szybkę je oglądać? Niepojęte...:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiaczku !! Toż to jak lizać lody przez szybkę...:o(

      Usuń