Jakoś się ostatnio nie składało, żeby zdać Wam relację z
placu boju prac remontowych…
A szczerze mówiąc Gordyjka ostatnimi czasy jest
taka padnięta, że klepanie w klawiaturę jest ostatnią czynnością o jakiej marzy…
No
cóż, jak to mawiają…Chęci wielkie, tylko ciało mdłe…No to i sił gordyjskich na
zbyciu nie ma…
Ale skoro się rzekło, kobyłka u płotu, a kafelki na podłodze…
Do
definitywnej wiechy w łazience brakuje nam dosłownie ledwie kropeczki nad „i”,
a w sobotę niczym Tytani położyliśmy brakujące płytki w przedpokoju…
Co prawda,
przed podjęciem owego heroicznego czynu wydawało się, iż jest to ledwie kilka
maleńkich fragmentów, a w trakcie wymiar prac nas przeraził, ale skoro leżą już
wszystkie więc sukces możemy ogłosić wszem i wobec…
Zostało zafugować,
zamontować szafy, pomyć wszystko „dla porządku” i napawać się widokiem pięknego
dzieła…
Kiedy w sobotni wieczór, ostatkiem sił układaliśmy zbolałe ciała na
kanapie po zakończonym trudzie twórczym, oświadczyłam:
- Leżą !! – Pan N. spojrzał na mnie ze zdziwieniem…
- No płytki leżą…wszystkie…!! – uzupełniłam wypowiedź o
brakujące fragmenty…
Po chwili milczenia, kiedy nasze układy kostne przestały w
końcu skrzypieć nieprzyjemnie, Pan N. przerwał ciszę…
- Fajnie mają…
- Kto ?? – bo jak wiadomo ciężki wysiłek w pierwszej
kolejności rzuca się na logiczny proces myślowy…
- No jak kto ?? Płytki !! – Mąż spojrzał na mnie z wyrzutem…
- Aaaa…no fakt… - wydusiłam usiłując rozwiązać w myślach tajemnicę
owej „fajności”…
Mąż jednak w łaskawości swej ogromnej trud mój skrócił…
- Takie płytki to fajnie mają, bo nic nie robią przez całe
życie tylko sobie leżą… - i wyrwało się Biedakowi bezwiedne westchnienie…
- No chyba, że mają niski współczynnik ścieralności…wtedy
nie poleżą…- włączyłam się w mężowski tok myślowy i przez łepetynę mi przeszło,
że osiągnęliśmy apogeum zmęczenia, bo zaczynamy roztrząsać tematykę ogromnie
filozoficzną…
Ale to nie było apogeum…
Apogeum osiągnęliśmy w niedzielny poranek, kiedy okazało się
że nasze układy kostne i mięśniowe odmawiają posłuszeństwa, że podróż do
łazienki wydaje się wyczynem karkołomnym, a pragnienie nie jest motywacją
mogącą nas zwlec z kanapy…
Leżeliśmy więc obolali wspominając ilość wykonanych
skłonów i przysiadów…
Jęki jakie wydobywały się bezwiednie z naszych tchawic w
niczym nie przypominały zachwytów nad ukończonym dziełem…
Brzmiało to raczej jak
westchnienia dusz pokutnych na męki piekielne skazanych…
A płytki leżały sobie
cichutko, równiutko poprzytulane do siebie i uśmiechały się do nas delikatnymi
wzorkami swoich „pyszczków”…
Z przedpokoju dolatywał jakby cichutki szmer…
„Nie martwcie się…mamy wysoki współczynnik ścieralności…możemy
sobie tutaj leżeć do końca Świata…a nawet jeden dzień dłużej”…
- Uff… - wyrwało mi się westchnienie ulgi…
Rozumiem dobrze o czym piszesz, sama w mekach piekielnych trwałam gdy a) płytki kładlismy w kuchni, na scianach b) na podłodze w kuchni
OdpowiedzUsuńc) w łazience na ścianach d) NA PODŁODZE W ŁAZIENCE, I MYSLĘ, ŻE BEDĄ SOBIE LEŻAŁY DŁUGO I NAMIĘTNIE MNIE SIE BEDĄ DŁUGO PODOBAŁY, BO SIŁY NA ZMIANĘ JUŻ NIE MAM I NIE CHCE MIEĆ
To to ja sobie zapamiętam..."namiętnie mnie się będą długo podobały"...:o)
UsuńWspółczuję...mnie czeka latem remont kuchni i chociaż niewiele będę miała do roboty, bo wszystko zrobi córki chłopak, to i tak truchleję na ten ogólno-remontowy bałagan. Wypoczywaj Gordyjko, siły zbieraj:)
OdpowiedzUsuńBałagan jest fajnisty...:o)
UsuńGdy swoje siły
OdpowiedzUsuńz płytkami zmierzę,
to później tylko
leżę... i leżę.
PS. Musisz nieustannie
później leżeć w... wannie.
Wypoczynku życzy
JanToni
Wanna zdemontowana,
OdpowiedzUsuńnie będzie kąpiel brana...
Wizja mnie zachwyca
szybkiego prysznica...;o)
Przypomniał mi się taki stary dowcip opowiadany przez przyjaciółkę, właścicielkę piekarni: Czym się różni świeży śnieg od piekarza? Tym że piekarz musi wstać o 4.00 rano, a śnieg może sobie poleżeć... Tak jak te płytki.
UsuńNo to ja się na piekarza nie nadaję, bo 4:00 rano to dla mnie noc najczarniejsza...;o)
Usuń