Potężne buki szemrały swoją poranną pieśń delikatnie wachlując
powietrze srebrzystymi listkami…Nieliczne promienie słońca bawiły się w berka i
goniły po krzewach jeżyn niewidzialne leśne stworki…Ptasia orkiestra nadawała
koncert symfoniczny niczym w filharmonii…
Dreptałam sobie leśną dróżką samotnie,
szczęśliwa jak zawsze kiedy udało mi się wyrwać spod kurateli Dorosłych…Nigdy
nie wiedziałam dokąd mnie droga zaprowadzi…
Moje wędrówki z zasady kończyły się
wielką awanturą, Mama oświadczała kategorycznie, że przyjechałam do Dziadków
ostatni raz w życiu, Tata robił poważną minę i wymieniał wszystkie możliwe
zagrożenia jakie na mnie czyhały w tym lesie, Babcia cicho szeptała
modlitwę…chyba w intencji o „rozum dla postrzeleńca”, a Dziadek…no właśnie,
Dziadek mnie chyba rozumiał…
Reszta Rodziny przyjmowała moje eskapady jak
dziwactwo…dziwactwo, dodam, nieuleczalne…
Wstawałam o świcie, nalewałam herbaty
do butelki po oranżadzie, kroiłam dwie pajdy chleba z „czymkolwiek” (a najlepiej
z dżemem truskawkowym
), i wsiąkałam w las…
Tak jak teraz…
Szłam już tą ścieżynką jakieś dwie
godziny i z każdym krokiem byłam coraz szczęśliwsza…
Znalazłam źródełko „naszego” potoczku w starym
kamieniołomie…Krzak malin, który poczęstował mnie kilkoma „spóźnionymi”
owocami…Rodzinę wiewiórek bawiących się w najlepsze i wcale nie zwracających na
mnie uwagi…
Ścieżka pięła się delikatnie pod
górę…Coraz więcej prześwitujących słonecznych promieni dało mi sygnał, że
zbliżam się do polany…
”Trzeba będzie odsapnąć i wracać”-przemknęło mi przez myśl…
Zajęta przebijaniem się przez ogromne paprocie wcale jej nie
zauważyłam…
Przyciągnęła moje spojrzenie dopiero, kiedy stanęłam w pełnym
świetle rozgrzanej słońcem polany…
Stała samotna…Otulona różanym
kwieciem…Lekko pochylona…Z pociesznym „kapeluszem” zamiast dachu…
Kapliczka…
Maleńka, zagubiona w bezdrożach bieszczadzkich szlaków, może
trochę zapomniana…samotna.
Kiedy podeszłam bliżej ze zdziwieniem
stwierdziłam, że pięknie rzeźbione drzwi nie są zabezpieczone żadną kłódką, a
pod naciśnięciem dłoni cichutko się uchylają…
Przez żółte szybki wpadał do środka delikatny złotawy poblask…
Kilka skromnych drewnianych ławeczek…Drewniany stół jako
ołtarzyk…Figurka Chrystusa klęcząca w samotności…
Przysiadłam na ławeczce i powoli
zagłębiałam się w ciszę Kapliczki…w jej niepowtarzalny zapach starego drzewa i
róż…
Po chwili zauważyłam, że Chrystus wcale nie był samotny…
Wokół Ołtarzyka fruwały motyle zbudzone powiewem wpuszczonego
przeze mnie powietrza…Spod deski wyjrzała myszka ośmielona panującą ciszą…Jakiś
żuk ochoczo przemierzał ławeczkę przede mną…
Ciszę mącił tylko mój oddech…mysi chrobot…i delikatny,
nierzeczywisty szum lasu…
- A Ty jesteś kto, panienka ?? –
usłyszałam nagle za sobą chrapliwy, męski głos…
Zaskoczona kompletnie zerwałam się na
równe nogi…Moje energiczne ruchy przesunęły ławeczki, co spowodowało straszny
raban…
- Nie rujnuj Kapliczki, panienka… -
usłyszałam przyganę od Przybysza…
Ochłonąwszy odrobinę przedstawiłam się
cichym głosem, powołując się oczywiście na Dziadka…
- Ooo…toś spory kawał panienka
przeszła…- skwitował moje wywody Nieznajomy…
Zaprzeczyć nie wypadało…
Stałam na środku tej Kapliczki i niczym
jakaś niemota przyglądałam się mojemu Rozmówcy…
Ogromniaste buciska, stare połatane
spodnie, stara koszula z ogromnymi łatami na łokciach i bez guzików,
pomarszczona twarz obrośnięta skudloną brodą i burza długich, skołtunionych
włosów…
”Jak Zbój Madej”- pomyślałam…
- Piękny to ja nie jestem, panienka –
rzucił ów Zbój i roześmiał się straszliwie…Cała Kapliczka zatrzęsła się w
posadach…
- Nie jest tak źle…- wymruczałam…
- Nie kłam…w tym miejscu kłamać się nie
godzi… - odpowiedział i ruszył do ołtarzyka…
- Pomożesz mi ?? – zapytał…
Nie bardzo wiedziałam w czym, ale
ruszyłam Jego śladem… Z torby niesionej na plecach wyciągnął świeży obrus,
wazon i jakieś naczyńka…
- Dzisiaj msza tu będzie…Ludzie
przyjdą…Trzeba Pana Jezuska z kurzu obetrzeć…- wyjaśniał pochłonięty już swoją
pracą…
- Msza ?? W lesie ?? – rozejrzałam się
po Kapliczce i trudno mi było w to uwierzyć…
- Co roku msza tu jest…panienka
nietutejsza to nie wie…trzeba Dziadka zapytać… - wymruczał Nieznajomy…
- A Pan nie może mi powiedzieć ?? –
pytanie Dziadka po powrocie do domu nie wydawało mi się dobrym rozwiązaniem…
- Można, czemu nie…ale najpierw praca…
- nie przerywając swoich czynności wymruczał „Zbój”…
- Bo widzisz panienka…tutaj kiedyś
Ludzie na tej polanie mieszkali…cztery chałupy…niebogate… - rozpoczął z nagła
przerywając panującą ciszę – pewnej wiosny burza była straszna…pioruny
waliły…wichura…ulewa…piorun uderzył w drzewo i las się zajął…Strasznie być
musiało…Ani straży wtedy nie było…ani pomocy żadnej…No to Chłopy ruszyli
gasić…Baby im pomagały…A Starzy i Dzieci siedzieli w chałupach i się do
Chrystusa modlili o wspomożenie…Uratowali domy…ledwie trochę się dachy słomą
kryte okopciły…
Taka radość w nich straszna była, że postanowili Kapliczkę postawić…Biedni
byli to i budowa długo szła…Jakieś trzy roki…
Ledwie Kapliczka stanęła…W lecie, tak jak teraz…Burza przyszła
straszna…w nocy…Las suchy był…Zanim się zebrali to już uciekać nie było
dokąd…Wszystkie zginęli…Z kapliczki ledwie parę przypalonych belek zostało…
- To kto Kapliczkę znowu postawił ??… -
zapytałam, chociaż bałam się bardzo przerwać Nieznajomemu…
- Mój Tatuś…On jeden z osady się
został…w wojsku służył…do domu na zgliszcza wrócił… - i zamilkł…
Nic ciszy nie zakłócało…
Siedziałam na podłodze w tej samotnej
Kapliczce i strasznie smutno mi się zrobiło…Motyle nie latały już wokół
ołtarzyka…Myszka wystraszona rumorem schowała się głęboko między deskami
podłogi…Żuk gdzieś zniknął…
Nawet Pan Jezus klęczał jakiś smutniejszy i bardziej zadumany…
Słyszałam, że w Bieszczadach dużo jest takich zaginionych kapliczek. Mnie by się podobało...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
No to koniecznie czas zaplanować wypad na Połoniny Krzysiaczku...;o)
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie całkiem smutno, te motyle to na pewno dusze dawnych mieszkańców odwiedzają kapliczkę każdego lata :-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Też miałam takie przeświadczenie Noti...;o)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Piękne piszesz wspomnienia.LW
OdpowiedzUsuńProszę bardzo Ludwiczku :o)
OdpowiedzUsuń