Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Mam zwarcie...

     Ja to jednak powinnam być komandosem albo innym "kamikadzem"...Tak, tak!! Doznania ekstremalne to moje drugie imię !!
     Nie myślcie czasem, że znowu dałam się powiesić na jakiejś linie, albo wpełzałam do kopalni...to nie są żadne "ekstrema", to są najwyżej
jakieś detale do rozgrzewki, a nie ekstremalne wyczyny !!

     Mój dzisiajszy wyczyn został zapisany złotymi zgłoskami w historii Świata !!
Hmmm...
     No może niekoniecznie te zgłoski były złote i z tym Światem też chyba odrobinkę przesadziłam, ale cóż znaczy nawet Świat cały w porównaniu do przepastnych archiwów NFZ-tu ?? 
     Nic nie znaczy!! Toż Świat ma się do naszego NFZ-tu jak pyłek marny do Herosa !! (Przynajmniej pod względem biurokracji.) 
Ło Matko i Córko...znowu zaczęłam jakoś tak bardziej od końca...
    

     Od roku nękają mnie różnego typu dolegliwości, które sama sobie zafundowałam parkując w bagażniku pewnego nerwowego Jegomościa, więc znoszę je pokornie usiłując jakoś się "pozbierać"...
     Co prawda, najgorsze mam już chyba za sobą, bo "bolek" odszedł w niebyt jakieś pół roku temu, ale pozostawił "rodzeństwo", które co i rusz urozmaica mi marazm codzienności...
Przerobiłam już bóle krzyża, które akceptowały jedynie słuszną pozycję "horyzontalną" buntując się na moją pionizację...Było też niemiłosierne drętwienie nogi, tyle, że akurat tą przypadłość zauważyłam dopiero po milione sińców i strupków, które pojawiły się "z nikąd"...To znaczy pojawiały się w skutek kontaków bezpośrednich z naszymi meblami, tyle że ja owych kolizji wcale świadoma nie była, chyba że pozostawiałam na podłodze malownicze strużki posoki...
Ważne, że sobie mój kikutek jakoś radził z chodzeniem...
     Od kilku tygodni prymat w "dokuczliwości" objął najmłodszy brat "bolka"..."bartek", czyli bark. Bartek dodam lewy...
Jako człek optymistycznie nastawiony do przyrody (czyli do siebie) diagnozę postawiłam natychmiastową: "Krzywo spałam to mi wlazło"...
I wyszło czarno na białym, że ja prosto spać nie umiem, bo mnie
to cholerstwo nie odpusza...

Musi, że coś na rzeczy jest...
     No to dokonałam dzisiaj czynu heroicznego, czynu wielkiego, czynu za który podziwiać się będę przez kilka najbliższych tygodni!! 
     Gordyjka wysłuchawszy porannych wiadomości i newsów, że w całym Kraju zapanawała "kipisz" w służbie zdrowia, postanowiła w swej wielkiej roztropności, na samej sobie ową następną reformę przetestować...

     W sumie to postanowiłam dzisiaj, jak na komandosa przystało, rozejrzeć się w terenie i ewentualnie zacząć kompletować niezbędną dokumentację, żeby się w osiedlowej Przychodni zasłużyć, i w trybie doraźnym otrzymać skierowanie na jakiś rentgen, albo "cuś"...

     Wchodzę, witam się grzecznie i o najbardziej "kumatego" Doktora pytam...
     - Będzie dzisiaj do osiemnastej. - informuje mnie Pani z rejestracji - ale kart już nie wyciągamy, trzeba pytać czy Doktor przyjmie.
Ocho !! Jest wyzwanie...
     - A do rejestracji czego mi potrzeba ?? - pytam potulniutko, żeby czasem owej ważnej Persony z recepcji nie zdenerwować.
     - Jakiegoś dowodu odprowadzania składek...legitymacji, "paska", "RMUA"... - odpowiada mi Pani z recepcji uśmiechając się do mnie serdecznie.
     Orzesz (ko)...musowo, że to jakaś podpucha...
     - A potwierdzenie przelewu może być ?? - pytam, żeby się już w końcu znalazł powód, aby mi się ta moja półgóralska krew zagotowała.
     - Oczywiście !! Potwierdzenie przelewu będzie bardzo dobre... - szczerzy się do mnie owo recepcyjne Cudo.
     Wracam do Firmy i caluśką drogę dedukuję, gdzie na mnie służba zdrowia pułapkę szykuje...przecież na łatwiznę nie pójdę...
     O siedemnastej pracę skończyłam przepisowo, "bartek" jakby się uwziął...łupał caluśki dzień nieprzeciętnie. 

Wchodzę do Przychodni...czarno od Luda.
     "Jakim cudem Doktor ma zamiar te ludzkie hektary obrobić do osiemnastej??" - przez głowę mi przemyka, ale przywdziewam łagodniutki wyraz twarzy, żeby się do gabinetu wcisnąć z zapytaniem o "obsłużenie"...

Czekałam prawie godzinę zanim się jakaś równie obolała "Dusza" nade mną ulitowała...
(W tym czasie zadzwonił Pan N. po nowiny, więc mu się rykoszetem oberwało, za tą poniekąd nieudolną reformę służby zdrowia)...
     Pan Doktor musi pasjami koty lubić, bo jak tylko zrobiłam "oczy kota ze Shreka" to zaraz mu serducha zmiękło, i chociaż wymruczał "przyjdzie mi tutaj nocować" przyzwolenie na "wyciągnięcie" karty dla "żebraka" dał...
     Panienka z recepcji (inna już niż ta rano) na wydruk "wpłaty" spojrzała tak trochę mało kumato, więc jej po krótce streściłam dwunastoletnią historię firmy...
Ufff...

Inteligentna Gadzina była okrutnie...
Ledwie kwadrans i już wiedziała, że to przelewy do ZUS-u były...
     O dziwo Doktor chyba jakieś "turbo" włączył bo po kolejnym kwadransie byłam pierwsza w kolejce (o tym, że byłam ostatnia, nie wspomnę)...
     Mimo, że nie oczekiwałam żadnych działań diagnostycznych, zostałam zbadana, obejrzana, osłuchana...

Pan Doktor uważnie wysłuchał moich osobistych wynurzeń...
Głową ze zrozumieniem (albo ubolewaniem) pokiwał i orzekł, że na "samouleczacza" to ja zadatków nie mam, a postawiona osobista moja
diagnoza rozmija się znacznie z jego osobistą diagnozą, więc usilnie mnie prosi, abym w swej łaskawości lekko skorygowała moje medyczne poglądy...
     Hmmm...no dobra...mogę tą moją łaskawość odrobinę nadwyrężyć...
     Dostałam skierowanie na rentgena, dostałam jakieś medykamenty i zalecenie, że widzimy się za tydzień...tyle, że przyrzec musiałam solennie przybycie na owo spotkanie o jakiejś bardziej cywilizowanej porze...
     - Proszę recepty wykupić w naszej aptece, bo w mieście może być różnie, a nasze Dziewczyny już pracują w nowym systemie... - rzucił mi Doktor na pożegnanie...
     Spojrzałam na recepty...Równy laserowy druczek obwieszczał różne stawki refundacji przy każdym z medykamentów...
     Panie w Aptece przywitały mnie radośnie (część z Nich to moje Klientki)...Rozczytały recepty...Zaproponowały wymianę jednego z leków na inny o takim samym składzie tylko innym nazewnictwie...
     - U Was nie ma zadymy receptowej ?? - zapytałam, bo nastawiona byłam na "walkę o ogień" a tu mi się szykował wieczór "bez doznań"...
     - Była !! Cały dzień była... - zaczęła opowiadanie Aptekarka - o świcie odpaliłyśmy nowy system, potem było szkolenie, potem się tłumy zwaliły z całego Miasta, bo tylko my miałyśmy "po nowemu", a fama w Zaścianku to się szybko rozchodzi...
     Uśmiechnęłam się do Rozmówczyni, spakowałam piguły i poczłapałam do domeczku...

Hmmm...
     Czyli jednak można było załatwić to wszystko bez szkody dla Pacjenta,
bez zamieszania, bez mediów, bez obarczania się wzajemnie winami, bez przerzucania odpowiedzialności...

Ufff...
     Czy ja już Wam mówiłam, jak bardzo kocham ten mój Zaścianek ??


P.S. Zapomniałam Wam nadmienić, iż Pan Doktor zaszczycił mnie wstępną diagnozą...w medyczne szczegóły to ja się wgłębiać nie będą, ale z polskiego na nasze to mi się zwarcie na obwodach zrobiło ;o)

4 komentarze:

  1. Gordyjko, aż się nie chce wierzyć, zwłaszcza po tym co czytam i oglądam w tv w związku z receptami i lekarzami. Wychodzi na to, że Twój zaścianek nie mieści się w żadnych statystykach:)
    Pozdrawiam i życzenia bez-bólowego barku przesyłam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Krzysiaczku...co prawda jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale mam nadzieję, że się będą bidulki rozmnażać... ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. jantoni341.bloog,pl3 stycznia 2012 20:49

    Ach jak mnie dobrze, ach jak mnie dziś miło,
    że już nie muszę dokumentów kilo...
    LW

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czy Cię wzruszę,
    ale jak napisałam...
    też dźwigać nie muszę ;o)

    OdpowiedzUsuń