Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 1 października 2017

"Przepis" na mamałygę...

     Lato tego roku było wyjątkowo deszczowe...Bukowy lat schował się za strumieniami wody...Chmury leniwie spływały z pagórków...
Obudziło mnie równomierne pukanie kropli o dach...
     - Znowu leje...- wymruczałam...
     Próbowałam zmienić boki, schować głowę pod kołdrą, odseparować się od mżystej rzeczywistości...
Lipa...
     Siadłam na posłaniu i z zazdrością spoglądałam na drzemiące kuzynostwo...
     Powoli podeszłam do ociekającego wodą okna strychu...
Brrrr...
     I nagle, wśród tych strug wody zauważyłam znajomą postać, w długim, zbyt szerokim płaszczu przeciwdeszczowym...
     - Czy ten Dziadek oczadział ?? - wyszeptałam...- Na taką ulewę krowy pędzi na zagon ??
Ale nogi już mnie niosły w kierunku schodów...
     - Kurtka !! - wrzasnęła na mnie Ciocia (Święta Kobieta), kiedy mijałam w pędzie drzwi kuchni...
Bieszczadzki Dziadek aż przystanął na mój widok...
     - A Ty tu czego ?? - zapytał...
     - Idę paść krowy...- oświadczyłam...
     - Leje przecież...- zauważył Bieszczadzki Dziadek, ocierając krople deszczu z nosa...
     - Dziadek idzie...- skwitowałam...
     - Śpiewał nie będę !! - studził moje zapędy Dziadek...
     - To ja pośpiewam...- droczyłam się z uśmiechem...
     Nie wytrzymał i parsknął śmiechem...Wiedział, że zmuszenie mnie do śpiewania byłoby zjawiskiem ekstremalnym...
Po kilku krokach ośmieliłam się zapytać...
     - Czemu idziesz paść krowy w taki deszcz ?? Wczoraj wieczorem kasłałeś !! Słyszałam...
     - A co krowy winne, że pada ?? - zapytał Dziadek...
     No cóż...Na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi w nastoletniej głowie...
     Okołkowaliśmy krowy i znaleźliśmy w miarę zaciszny kącik pod czereśnią...
     - Człowiek musi pracować...- przerwał ciszę Dziadek...- Tyle jest wart, ile zrobi, ile po nim zostanie...
     Zrozumiałam, że zaczynają się nasze "godzinki"...Chwile, w których Dziadek opowiadał, a ja słuchałam z wielką uwagą...Chociaż nie wszystko rozumiałam...
     - Chłop swoje zrobić musi...Jak nie zrobi, to mamałyga jest, a nie chłop...
     - A dziewczyny ?? - zapytałam...
     - Wy macie łatwiej...- zachichotał Dziadek...- Po Was zawsze coś zostaje...Dzieci rodzicie...
I Dziadek pokiwał z powagą głową...
     - Tak to już urządzone jest, że kobita się dziewięć miesięcy przemęczy, a potem już pamiątka gotowa...Tylko Ciotkom tego nie mów !! Bo mi się Baby w chałupie zbieszą i nie będą chciały do roboty iść...-wymruczał...
     - Ale przecież dzieci są wspólne ?? - dociekałam...
     - Oj tam...Niby wspólne...Ale Matka to Matka, a Ojciec musi jeszcze parę rzeczy w życiu zrobić...I pracować musi !! - skwitował Dziadek...
     - Przekołkuj Pierdzioszkę !! Truskawki żre... - zakomenderował Dziadek...- Jeszcze nie matkujesz...- i roześmiał się tym swoim dźwięcznym śmiechem...
     - Nie jestem mamałygą...- wymruczałam i ruszyłam na zagon...
     - To się dopiero okaże...- Dziadek lubił mieć ostatnie słowo...- Twoja Babka na pewno nie jest mamałygą...- i wierzcie mi na słowo, takiego śmiechu Dziadka jeszcze nie słyszałam...
No tak...
     Babcia urodziła ośmioro Dzieci...Gdzie tam Jej do mamałygi...
     A potem Bieszczadzki Dziadek opowiedział, jak to było kiedy rodziły się Jego Dzieci...Jak Babcia się martwiła...I jak martwił się On...I jak zmartwienia znikały z pierwszym płaczem tego Dziecka...Jak pracowali ponad siły...Jak liczyli każdy skopek zboża...
     Kiedy wróciliśmy do domu, przytuliłam się do Babci i wyszeptałam...
     - Dziękuję, że nie byłaś mamałygą...
Babcia podejrzliwie spojrzała na Dziadka...
     - Coś Ty Jej znowu nagadał ?? - zapytała...
     Dziadek schował głowę w kaptur i udawał, że nie słyszy...A potem puścił do mnie perskie oko...
     - Koniowi zadam...- wymruczał...
On też nie był mamałygą...
     Miał osiemdziesiąt sześć lat, kiedy wszedł na stodołę naprawić dach...
     Kiedy spadał osłupiała Rodzina patrzyła bezradnie, a potem wszyscy ruszyli galopem na ratunek...
Dziadek wstał, otrzepał portki i stwierdził...
     - Co się tak gapicie ?? Drabina mi się omskła...
     Nie pozwolił wezwać pogotowia, mimo połamanych żeber, nawet do lekarza nie poszedł...
     Nazajutrz ubrał swój przydługawy płaszcz i czapkę z daszkiem, i poszedł paść krowy...
     Bo przecież krowy nie winne, że się drabina omskła...
     Dziadkowy "przepis" na mamałygę pamiętałam każdego dnia, i pamiętam do dzisiaj...Bo człowiek tyle jest wart ile zrobi, ile po nim zostanie...
  

17 komentarzy:

  1. Przepiękna ta Twoja opowieść na "mamałygę". Do dzisiaj znałam tylko definicję zawartą w słowniku. Z każdym kolejnym pokoleniem zasady wyznawane przez przodków są umniejszane lub wręcz zapominane, a szkoda, bo w ten sposób sami osłabiamy naród. Mam nadzieję, że dożyjesz tak wspaniałych lat, co Twój dziadek i mamałygę będziecie przekazywać następcom. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziadek miał wiele takich życiowych mądrości, tyle że nie wszystkie rozumiałam...;o)

      Usuń
  2. Wzruszyłam się. Łza w oku kręci się. Ale pozytywnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój ociec też nie był mamałygą...Pierwszej przepukliny dorobił się bardzo wcześnie, wnosząc węgiel w półmetrowych workach na 5 piętro. Przepuklinę załatali, a on nie był mamałygą więc uważał się za nówkę nieśmiganą, więc nie odpuszczał, no i wypuczyło się znowu. Łatali mu tą przepuklinę chyba z 5 razy, on po każdej operacji uważał, że chłop nie może być mamałygą, więc dźwigał dalej do oporu. W końcu odpuścił sobie łatanie przepukliny, a ona była coraz większa i większa, a on w dalszym ciągu się nie oszczędzał. Próbowałam uświadomić mu, że dźwiganie dużych ciężarów powinien sobie odpuścić, ale przecież on nie był mamałygą. Po osiemdziesiątce, jelita odmówiły współpracy, zrobiły się niedrożne, przestał się wypróżniać, zagrożenie życia, lekarze w wielką niechęcią operowali. I teraz tatuś spokorniał, bał się wstać, bo obawiał się, że się znowu rozwali. Wstał dopiero po trzech dniach po operacji, urwał się skrzep w nodze i nastąpił koniec. W wypisie ze szpitala wyczytaliśmy, że całe jelita były poza jamą brzuszną, to była już przepuklina kolanowa. To taka opowiastka z życia wzięta, mamałyga powinna jednak być rozsądna, takie jest moje zdanie !

    OdpowiedzUsuń
  4. Nauki Dziadka bezcenne, tylko po co ubierać płaszcz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziadek zawsze ubierał ten wielgachny płaszcz do pasienia, był jak namiot...;o)

      Usuń
  5. No i znowu zazdroszczę... Chociaż w pewnym momencie się uchachałam.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym razem napiszę coś nie do zazdraszczania...;o)

      Usuń