Odkąd zmieniliśmy trasę dojazdu na Wrzosowisko (nowa jest zdecydowanie "szybsza"), mijamy po drodze stację paliw o nic nie mówiącej nazwie...
- Musimy tam kiedyś zatankować...- oświadczył Pan N.
Czemu nie ??
Stacja "po drodze", ceny mają przyzwoite, otoczenie przyjemne...
Z koncernami paliwowymi ślubu żeśmy nie brali...
I nadszedł ten "wiekopojmny dzień"...
Pan N. zatankował, a ja poczłapałam uiścić należność...
Siedzi sobie Pan za blatem, minę ma "zwisa mi to", a zamiast "dzień dobry" burczy mi kwotę do zapłaty, jakbym Mu Ojca harmonią zabiła...
Podaję banknot (nie specjalnie zawyżony) i słyszę burczenie...
- Siedemnaście groszy...
Orzesz...ko
Ślepa jestem jak ten nasz kret, to zanim wyłuskam te 17 groszy, wieki miną...
Kolejki nie ma (tylko ja i Pan), to przynajmniej szukanie odbębnię bezstresowo...
Siedem groszy odkryłam od razu, ale 10 jakby diabeł ogonem nakrył...
Pan nawet poopska z krzesełka nie ruszył, siedzi i bębni paluchami po blacie...
Pewnie, żeby mnie w tym szukaniu wesprzeć i zmotywować...
Ale cierpliwości wiele nie miał...
- No ?! - słyszę w końcu...
Ło Matko i Córko...
Toż cała operacja trwa ledwie minutkę...
Jest !!
Kładę na blacie te nieszczęsne siedemnaście groszy...I w gratisie ozdabiam twarz uśmiechem numer trzy...
Pan zgarnia drobniaki, otwiera szufladę, w której ma całe rządki poukładanych monet i rzuca mi na blat resztę...Rzuca !!
Uśmiech numer trzy umiera śmiercią tragiczną...
Ale stoję i czekam, bo przecież mam otrzymać paragon...
Pan z widoczną niechęcią wklepuje dane na kasę i kładzie świstek na balacie...
- Ma !!
Hmmm...No mam...
Grzecznie powiedziałam "do widzenia", chociaż już wtedy nie przewidywałam kolejnej wizyty i z ulgą zamknęłam drzwi "naguska"...
- Nigdy więcej !! - komunikat dla Ślubnego...
Kilka dni później, przepakowywałam właśnie nasze wrzosowiskowe manele...
Dzwoni domofon...Kurier..."Bo kogoś tam nie ma w domu"...
A niech tam...
Otworzyłam i wróciłam do przerwanych czynności...
Dzwonek do drzwi...
Ki czort ??
- Sąsiadka powiedziała, że mam tutaj zostawić przesyłkę...
- Bardzo mi przykro, ale nie przyjmę tej przesyłki, bo wyjeżdżam i nie mam możliwości oddania Sąsiadce... - wyjaśniam sytuację...
Pani kurierka minę ma jakby właśnie skończyła konsumpcję cytryny...
- Sąsiadka kazała zostawić tutaj !! - wrzasnęła nagle, aż się we mnie obudziły wszystkie lęki z dzieciństwa...
- Nie przyjmę przesyłki...- rozpoczynam mój wywód...
- Dzwoniłam i tak kazała !! - kategorycznie przerywa mi Pani...
A ja nieodmiennie powtarzam...
- Nie będzie mnie, więc nie przyjmę...
Pani odwraca się nagle, telefon do ucha przykłada i informuje...
- Sąsiadka odmówiła przyjęcia przesyłki, ponoć jej nie będzie...Co teraz ??
I sądząc po kierunku, ruszyła do kolejnych sąsiadów...
Nim się przekonała, że nikogo nie ma w domu, zamknęłam drzwi...
Nie było "dzień dobry", "przepraszam", "proszę", "dziękuję", "do widzenia"...
Tak, jakby nagle te słowa zniknęły z naszego słownika...
Że może trafiłam na ich gorsze dni ??
Nie sądzę...
Ludzie posiadający kulturę osobistą pamiętają o niej nawet w te najtrudniejsze z dni...
To byli "poganie"...
I nie o stare religie mi chodzi, ale o pewnego Pana (od nazwiska), który był właśnie zawsze w takim nastroju (miałam wątpliwą przyjemność z Nim pracować)...Jego osobista kultura zawsze "zostawała" w domu...
P.S. Oczekiwania na WPP dzień piąty...;o)
To ja dorzucę taki "pogański" obrazek: Jako, że zbieram dzwonki z różnych odwiedzanych miejsc, zapragnęłam mieć dzwonek z Katowic, jako, że jest to moja baza wypadowa w Polsce.
OdpowiedzUsuńNie ma nigdzie. Ale znalazłam w końcu w Cepelii. Wchodzę. Trzy ... panie w wieku przedemerytalnym siedzą przy kawusi i ciastkach i plotkuja o sąsiadce. Mówię dzień dobry. Słyszę jakiś pomruk z pełnymi ustami. Stoję przy ladzie, bo znalazłam dzwonki. Stoję. - "coś chce?" - słyszę za plecami, i aż się wzdrygnęłam bo od tego stania zamyśliłam się trochę. - tak - mówię - dzwoneczek chciałam, ten malutki z napisem Katowice....- uśmiecham się czule do dzwoneczka.
- 12 zł! - rozkazującym tonem było. - płacę kartą - mówię nieśmiało... - nie ma mowy! - krzyczy prawie, wypasiona blondyna przy stoliku. - ja zdziwiona- ???? - poniżej 20 zł nie! Warszawa powiedziała, że nie i już, prawda BARBARO?(!!!)
I tu przypomniała mi sie kultowa komedia p.t. "Miś"... taka jedna scena... Zachciało mi się śmiać... i kupiłam spory dzwonek (za 34 zł - kartą), z napisem... POLSKA...
Te Panie to siedzą w tej Cepelii odkąd pamiętam i zawsze obsługiwały na takim poziomie...;o) Ale interesy to One robić umieją, bo to i dzwonek kupiłaś większy, i z lokalnej Patriotki zmieniłaś się w Patriotkę narodową...Same korzyści...;o)
UsuńPrzykład "pogaństwa" pierwszej klasy !! ;o)
Uśmiałam się zarówno z Twoich opowieści jak i z "dzwoneczków" Dagmary. Już mi nie jest tak smutno, że z domu nie mogę wychodzić, bo przynajmniej z brakiem kultury się nie stykam. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJak czytałaś, to ja nawet z domu wychodzić nie musiałam, żeby mnie "poganka" nie "napadła"...;o)
UsuńNo cóż kultura niektórych ludzi nie wyszła jeszcze z PRL ;)
OdpowiedzUsuńTo odliczanie się przypadkiem nie przeciąga, czy tylko tak mi się wydaje?
To wyobraź sobie minę Pani Kurierki, kiedy po trzech dniach dostarczała przesyłkę do nas...;o)
UsuńJak to ktoś mówił: "Chamstwa nie zniese". Aż mnie otrząsa na coś takiego.
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że po takich spotkaniach człowiek potrzebuje trochę czasu, żeby wrócić do równowagi...;o)
UsuńDzien dobry :)
OdpowiedzUsuńLomatkoicorko! W bogobojnej Polsce "poganki"?
A mnie dzisiaj wszyscy dopieszczali milymi slowy :)
No to troche oddam:
Dziekuje za mozliwosc dodawania komentarzy :)
Milego dnia i wieczora :)
Do zobaczenia :)
To tak dla bogobojnej równowagi...;o) Nie ma za co, bo nie moja to zasługa, ja blokad nie mam na blogu...;o)
UsuńNiestety takie zachowanie jest dziś powszechne, niemniej dla kontrastu lubię być uprzejma i uśmiechnięta... to mój prywatny sposób na takie osoby.
OdpowiedzUsuńI jedyny skuteczny...;o)
Usuń