Popołudniowy wiatr powoli przycichał...Słońce skłaniało się ku zachodowi, a ptaki śpiewały pierwsze takty wieczornej pieśni...
- Jeszcze podleję gnojówką marchewki i pietruszkę, i robimy kolację...- oznajmiłam Panu N..
Ślubny z aprobatą pokiwał głową nie przerywając przekopywania ścieżki...
Ruszyłam wolno przez sad, spoglądając w korony drzew...Pogłaskałam pień maleńkiej wisienki, która zadzwoniła w rewanżu karminowymi owocami...Ukłonem odpowiedziałam na pokłon statecznych topinamburów...Spojrzałam na okoliczne pola...
Echhh...
Magiczna Kraina Ciszy...
Kilka kroków i podniosłam z klapy kompostownika "kija mieszacza"...Jest idealny...Prosty...Lekki...I sięga do dna naszych pojemników z gnojówką...
Spokój...
Namacalny spokój czułam w całym ciele...
Ustawiłam konewkę...Podniosłam klapę pojemnika z gnojówką z pokrzywy i ...Pierwsza myśl ??
- Ależ dziwacznie ułożyły się te pokrzywowe gałązki...Tak realistycznie...
Włożyłam w pojemnik "kija mieszacza" i zakręciłam zawartością...
Woda chlupnęła spod kija, a dziwacznie ułożone łodygi obróciły się majestatycznie i spod wody ukazały się dwie małe łapki...
Maleńkie łapeczki...
Serce mi zamarło...Oddech utknął w tchawicy...Uśmiech zgasł na ustach...
- Co jest ??
Podważyłam kijem obły kształt i spoglądałam zaskoczona...
- Jakim cudem ??
- Coś ty zrobiła bidulko!! - wykrzyczałam zdławionym głosem...- Coś zrobiła ??
Kolana się pode mną ugięły i uklękłam przy pojemniku...Tępo spoglądałam do wnętrza...
Mieszałam kijem, próbując ożywić martwe ciałko...
Dwie maleńkie łapeczki sterczały wyzywająco, jakby chciały zaczepić koniec kija...
- Nie zabezpieczyłaś pojemnika !! Nie pomyślałaś, że usiądę na klapie !! Nie przewidziałaś, że klapa się uchyli !! Nie domyśliłaś się, że zginę, zamiast opiekować się swoimi pisklętami !!
Łzy napłynęły mi do oczu...
Nabrałam gnojówki z drugiego pojemnika, którego klapę podnosiłam na bezdechu...Drugiego trupa bym chyba nie zniosła...
Podlewając marchewkę powoli odzyskiwałam równowagę...
To dlatego nasze "cukróweczki" przestały tańczyć nad nami kiedy siedzieliśmy na leżakach...
A my byliśmy przekonani, że opiekują się pisklętami na zmianę...
Od wczesnej wiosny towarzyszyły nam wiernie...Nawet byliśmy świadkami pierwszych amorów...
Długo nie mogły się zdecydować na wspólną przyszłość...
Potem przymierzały się do budowy gniazda na Wrzosowisku...
To była pora pierwszych sianokosów, więc zrezygnowały, i gniazdo powstało w gęstych chaszczach Sąsiada...Ale i tak ciągle siedziały na Wrzosowisku...
Nasze "cukróweczki"...
"Cukróweczki", które wcale nie były cukrówkami, tylko synogarlicami popielatymi...Ciągle mi to gdzieś w głowie siedziało...Potem sprawdziłam...
Smętnie wracałam do Orzeszka...
- Zamordowałam "cukróweczkę"...- wyznałam Panu N..
Pocieszał jak umiał...Że pojemniki ustawialiśmy wspólnie...Że nikt tego przewidzieć nie mógł...Że się nie męczyła...
Na drugi dzień urządziliśmy pogrzeb...Pochowaliśmy ją pod śliwą...W pobliżu gniazda...
Ciągle szeptałam słowa przeprosin, ale to już niczego nie zmieniało...
A kiedy siedliśmy na leżakach, na popołudniową kawę, nad naszymi głowami rozpoczęła taniec druga "cukróweczka"...Pierwszy raz od kilku dni...
Tak jakby zrozumiała, że to koniec poprzedniego życia i czas rozpocząć nowe...Samotne...
Zostałam morderczynią...
Mam swojego horkruksa...
:(
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak...:o(
UsuńNie znam tego ptaka.
OdpowiedzUsuńMiasta omijają...
UsuńTo był przypadek!
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale bardzo bolesny przypadek...
UsuńWiem, że to boli, ale to NIE Twoja wina. Nie patrz tak na to. Nie chciałaś tego. Nieszczęśliwy wypadek. Chociaż tak przykry...
OdpowiedzUsuńPrzytulam
Dzięki...
Usuń:* <3 :(
OdpowiedzUsuńOj :-(
OdpowiedzUsuńNie przewidzimy wszystkiego :-(
Smutno...
I to mnie wkurza najbardziej...
Usuń