Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

niedziela, 15 września 2013

TOPR w mokasynach, czyli jak nas Misie ratowały...

     Stanęliśmy dokładnie w miejscu owej „zieloności”, którą widzieliśmy z góry…Widok był niesamowity…Prawie tak samo niesamowity jak ból nóg i stawów biodrowych…

    
     Szlakiem z góry podążało owo młode Małżeństwo…Kobieta po wielu namowach w końcu zeszła po łańcuchach…
     - Nie ma żadnego źródełka ??- zapytał Mężczyzna…
     - Nie ma… - potwierdziliśmy smutny fakt…
Młodzi ruszyli przed nami…
     Szlak robił się coraz bardziej niebezpieczny…Ocienione miejsca pokrywała przedwieczorna wilgoć…
Trasa powoli wchodziła w las…

     
     Znajdowaliśmy się nad Wielką Polaną Małej Łąki…Ale przepiękne widoki coraz mniej docierały do mózgu…
Koncentrowałam się jedynie nad tym, żeby prawidłowo stawiać stopy…Jakikolwiek uraz obolałych nóg mógł się skończyć bardzo źle…
Marsz był jednostajny…
Jeśli to można nazwać marszem…To znaczy…
Pan N. maszerował…Ja człapałam…
     Leśna ścieżka wiła się zboczem…Jeszcze jeden zakręt…I jeszcze jeden…
I nagle…
Tuż przed nami, wyrosła znana nam Postać…
Ło Matko i Córko !!
Stanęła przed nami i radośnie „zaćwierkała”…
     - Oj Wy Głupole !!
     - Synku !! – wrzasnęliśmy jednocześnie i uściskaliśmy Go mocno…
     - Przecież nie mogłem Was bez wody zostawić… - wyjaśniło nasze Dziecię i już rozpinało plecak…
Przyssaliśmy się do butelki niczym dwie pijawki…
Dopiero po chwili zerknęłam na nogi Młodego…
     - Synku !! W mokasynach w góry !! – wyraziłam dezaprobatę…
     - Mamo !!  - zdyscyplinował mnie Młody…
No fakt…Może i w mokasynach, ale to On nas ratował, a nie na odwrót…
     Dowiedzieliśmy się, że biegł do nas dokładnie 28 minut (co pokazał na wyświetlaczu stopera) i że mamy jeszcze połowę trasy do „Miętusa”…Uzgodniliśmy, że podjadą do Nędzówki „dropsikiem”…
Uff…
     Czyżby tatrzańskim niedźwiedziom jednak jakaś gawra została na noc wolna??
     Młody jak się pojawił, tak zniknął…Przed odejściem sprawdził naocznie, że urazów na ciele nie posiadamy…O urazach „na mózgowiu” dyskutować z nami nie chciał…
Ruszyliśmy Jego śladem…
     Po dwudziestu minutach dopadł mnie niesamowity kryzys…

     
     Nogi odmówiły posłuszeństwa…Mimo usilnych starań dwa razy zaliczyłam „glebę”…Jak ze studni usłyszałam głos Pana N.
     - Wyciągnij z plecaka latarki…
Orzesz…(ko)…
Dopiero teraz zauważyłam, że zaczyna otaczać nas mrok…
     - Musimy przyspieszyć… - oznajmił Ślubny ze smutkiem w głosie…
Musimy !!
Ja muszę przyspieszyć !!
Wyłączyłam mózg z opcji „myślenie”…
      Światło latarki skierowałam na nogi Pana N. i wyrównałam tempo do Jego kroków…
Na pohybel…
Zadzwonił Młody…
     - Czy moglibyście iść na Kiry ?? – zapytał… - może czasowo będzie dłużej, ale trasa jest nieporównywalnie lepsza…
     - Możemy ?? – zapytałam Pana N.
     - Mnie jest wszystko jedno… - odpowiedział Ślubny…
     Jeszcze kwadrans i stanęliśmy na Przysłopie Miętusim…Wokół panowała już noc, a niebo usłane było tysiącami gwiazd…

     Siedząca tam Młodzież powitała nas radosnym „dzień dobry” i pytaniem…
     - Słyszeliście Państwo kogoś na szlaku…
     - Niestety nie… - odpowiedzieliśmy zgodnie i odruchowo spojrzeliśmy na czarną ścianę lasu…
     Okazało się, że za nami schodzi jeszcze kilka Osób…Jeśli nie mają światła to w "czarnej mazi" mroku nie widzą nic...
     Ruszyliśmy w kierunku Wyżniej Kiry Miętusiej…
To już był deptak, a nie szlak…
     Pan N. ruszył z kopyta, a ja bez trudu ruszyłam za nim…
Skąd ten nagły przypływ energii ??
     Do mózgownicy dotarła świadomość, że tam, gdzieś w tym mroku są Dzieci !! Może i dorosłe…Może rozsądne i samodzielne…Ale po ciemku !! Ale w lesie !! Ale Dzieci !!
     Minęliśmy szlak na Ciemniaka…
     Skontrolowany przez Pana N. GPS właśnie oszalał...Według jego namiarów znajdowaliśmy się kilka kilometrów dalej...  
     Komórka dźwięcznie zagrała piosenkę o Uszatku…
     - Gdzie jesteście ?? – spytał Młody…
     - Schodzimy do Kościeliskiej… - oznajmiłam…
     - Chyba Was widzę…- głos Młodego zadrżał…
     - Dwie latarki ?? – dopytywałam…
I w tym momencie stanęły przed nami nasze Misiaczki…
Syn i Synowa…
     Uścisnęliśmy Ich serdecznie, a Młody już wyciągał z plecaka butelkę z wodą i termos z herbatą…
     Mimo panującego wokół mroku droga Doliną Kościeliską wydawała mi się piękna…

6 komentarzy:

  1. To on biegł niecałe półgodziny, a Wy tę trasę szliście pół dnia aż do nocy??! Odległość to jednak rzecz względna ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toż to było już koło 18-tej...On wypoczęty, my po jedenastu godzinach wędrówki...;o)
      A poza tym...Kto wygra z młodością ?? :o)

      Usuń
  2. rodorek.bloog.pl16 września 2013 08:32

    Jedenastogodzinna wędrówka...? Oszaleliście czy cóś? Tak bez zaprawy różnie może się skończyć zwłaszcza dla Twojego kręgosłupa. Ech...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym zapytała "kto wygra z jego długimi nogami" :D Serdecznie pozdrawiam Mrówka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Aneczko :o) Z Jego długaśnymi nogami nie wygra nikt !! ;o)

      Usuń