Przygotowując się do tej eskapady przeanalizowaliśmy wszelkie „kalkulatory”…Porównywaliśmy czasy podejść…Wyliczaliśmy kąty nachylenia…W każdej wolnej chwili wczytywałam się w informacje o Wierchach…
No cóż...W pewnym wieku trzeba wiedzą nadrabiać braki kondycyjne i ułańską fantazję…
W teorii nam wyszło, że Pasmo Wierchów jest jednolite, więc podawane, kilkunastominutowe czasy podejścia wcale nas nie zdziwiły…
Na Kopie Kondrackiej porównaliśmy teorię z praktyką…Sądząc po minach kilku Turystów zasiedlających Kopę, nie tylko nas spotkało zaskoczenie…
No cóż...W pewnym wieku trzeba wiedzą nadrabiać braki kondycyjne i ułańską fantazję…
W teorii nam wyszło, że Pasmo Wierchów jest jednolite, więc podawane, kilkunastominutowe czasy podejścia wcale nas nie zdziwiły…
Na Kopie Kondrackiej porównaliśmy teorię z praktyką…Sądząc po minach kilku Turystów zasiedlających Kopę, nie tylko nas spotkało zaskoczenie…
Ło Matko i Córko !!
Toż to nie jest „ciąg”, ale zejścia i podejścia !!
Jak ogarnąć to w kilka minut ??
Toż to nie jest „ciąg”, ale zejścia i podejścia !!
Jak ogarnąć to w kilka minut ??
No nie…
Ja się na takie coś nie pisałam…
Te czasy to chyba wyliczali puszczając na szlak kozice...
Ja się na takie coś nie pisałam…
Te czasy to chyba wyliczali puszczając na szlak kozice...
W mięsieńkach czuła „galaretę”, stawy kolanowe wrzeszczały donośnie, że zgłupiałam „do imentu”, ale prawdziwym niepokojem napawała mnie praca „pukawki”…
Dlaczego więc zdecydowałam się iść na Małołączniaka ??
Bo durna ze mnie baba jest !!
I zaparta…
Jak na półkrwi Góralkę przystało…
Jak na półkrwi Góralkę przystało…
Zejście z Kopy to właściwie był „pikuś”, chociaż genetycznie wolę podejścia…
A potem rozpoczął się ponownie marsz na „dwadzieścia”…
A potem rozpoczął się ponownie marsz na „dwadzieścia”…
Utrzymywany rytm nie dopuszczał do szaleństw „pukawki”…Pan N. wspierał mnie jak mógł rozśmieszając co chwilę…
- Popatrz jaki malowniczy zakątek… - oznajmił w pewnej chwili i wskazał maleńki, trawiasty występ skalny…
- Idziemy odpoczywać na Słowację !! – entuzjastycznie powitałam sugestię Ślubnego…
- Tylko nie na grani !! – zdążył krzyknąć Pan N.
Szlak „Wierchów” wiedzie właśnie przez dwa Państwa…Zakos w prawo – Polska…Zakos w lewo – Słowacja…Albo odwrotnie, jeśli się idzie od Ciemniaka…
Jeśli w kieszeni ma się komórkę, to ona poinformuje o tym fakcie bardzo skrzętnie…Dostałam 9 sms-ów informujących o przekroczeniu granicy…
Kiedy odliczałam moje kolejne 20 sekund postoju dołączył do nas Pan, może trzydziestokilkuletni…Na twarzy miał wypisane ogromne zmęczenie…
- Te kijki pomagają ?? – zapytał Ślubny, bo umęczony Turysta „walczył” na szlaku z kijkami…
- O tak !! – zapewnił Turysta…- Trzy lata nie byłem w Tatrach, bez kijków bym nie wszedł…
„Szczena” mi opadła…
To my chyba powinniśmy zabrać ze sobą palisadę z Biskupina…
Echhh…Cóż to znaczy moda…
Dwadzieścia metrów od szczytu zadzwonił Młody…
- Gdzie jesteście ??
- Dochodzimy na Małołączniaka… - komunikowałam…- i schodzimy do Przysłopa Miętusiego…
Ręki sobie uciąć nie dam, ale usłyszałam chyba westchnienie ulgi…
Młodzi właśnie dzisiaj kończyli urlop w Tatrach i zamierzali wracać do domu…Umówieni byliśmy na krótkie spotkanie…
- No to czekamy…- potwierdził Pierworodny…
- Jakby co, to nasza Gospodyni uprzedzona, możecie się zadekować…Dam znać jak już ogarniemy zejście…- i się rozłączyłam…
Podchodząc pod Małołączniaka wyliczyliśmy czas potrzebny na kolejne dwa Szczyty…Niestety nie było opcji, że się wyrobimy…Chyba, że któryś z tatrzańskich niedźwiedzi wypożyczy nam gawrę…
Na Szczycie odpoczęliśmy chwilkę i pełni animuszu ruszyliśmy w kierunku zejścia do Przysłopu Miętusiego…Nazwanego przez nas pieszczotliwie "Miętuskiem"...
Ta nazwa od początku planowania wędrówki bardzo się nam podobała…
Widoki piękne pooglądałam, przewodnik wstecz poczytałam i... smętnie mi się zrobiło...z zazdrości, że tak sobie pięknie drepczecie a moja łąkotka o wymianę głośno wrzeszczy. Już się nie powspinam, nawet z kijkami :( Wspomnienia mi jedynie górskie i podgórskie zostały.
OdpowiedzUsuń...ale Ty pisz, pisz! Takie przewodniki pasjami lubię czytać :)
To może chociaż odrobinkę zakwasików weźmiesz ?? ;o)
UsuńDziękuję...postoję...mam swoje :)))))))))))))
UsuńAle nasze fajniejsze...:o)
UsuńNie daję rady nadążyć!! Sapka mnie już bierze, no i całe szczęście, że z opisem zdjęcia idą, bo to kompletnie nie dla mnie! Chociaż widoków przestrzeni bezkresnej i pięknej to szkoda, że nie zażyję. A Ty gnasz i wcale nie przejmujesz się swoim trzonem kręgowym, ani pukaweczką co daje znaki, że ją zamęczasz, jak to tak??
OdpowiedzUsuńNo więc w pas się kłaniam za te wyczyny!!!!!...:o))))
Ależ byś tam z pejzażami szalała...:o))
UsuńNo i co bylo potem? Ja tez z wami wedruje :)
OdpowiedzUsuńW takim Towarzystwie zawsze raźniej...;o)
UsuńZabić nas chcesz ?? :o)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że cieszyłam się, że z Małołączniaka schodzę, a nie na niego podchodzę ;) Ale chyba widoki zrekompensowały w jakimś stopniu trudy?:> Z czterech Czerwonych z niego panorama jest najładniejsza :)
OdpowiedzUsuńTą radość podzielają chyba wszyscy schodzący "Kobylarzem", chociaż miny na górze mają nietęgie...;o)
UsuńAle co z to z pikawką, że proszę mi tu zaraz napisać, mogę te opowiadania czytać, pójść nie pójdę, przelatywałam te tereny w ramach treningu a teraz po 7 (!) operacjach obu stawów kolanowych to ja się nadaję do robienia zakupów na bazarze z wózeczkiem ciągniętym, taka radość żyć, bo sport to ... mord
OdpowiedzUsuńj
"Pukawka" jeszcze działa ;o)Zapobiegawczo nie idę teraz do "Znachora" co by mnie na psychiatryka nie odesłał...:o)
UsuńOkup za sport płacą wszyscy...To za tą chwilkę euforii po zwycięstwie...;o)