Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

wtorek, 23 lipca 2013

W Peplinie jabłuszka smakują najlepiej...

     Poranek budził się w błękitach, a nas zaczęło nosić...
     - Robimy coś ?? - zapytał Pan N.
     - Musimy jechać po chlebusia...- studziłam zapał Ślubnego.
     - To może na rowerki ?? - Pan N. nie kapitulował.
     - Na rowerki możemy...Czemu nie ?? - a że nikt nam nie podpowiedział, dlaczego nasza eskapada rowerowa jest niemożliwa, więc zapakowaliśmy trochę wody, wafelki kakaowe, jabłuszko...I w drogę...
     Łąki wokół nas od pierwszego dnia kusiły nieodpartym urokiem...
     W niedalekim sklepie wykonaliśmy czynności niezbędne do życia, czyli nabyliśmy pieczywo, i Pan N. zapytał...
     - A teraz gdzie ??
     - Możemy zobaczyć Sominki...- rzuciłam bez zastanowienia... - tak słodko się nazywają...
     Moja mózgownica nie ogarniała jeszcze, że od dwóch lat nie jeździłam na rowerze, a zastałe mięśnie i obolały kręgosłup potrzebują treningu...
     Pan N. ruszył z kopyta, a ja ruszyłam...Hmmm...Z kopytkiem ??
     Trasa naszej wycieczki biegła brzegiem Jeziora Somińskiego...Chociaż to, że jechaliśmy "brzegiem" jest znacznym nadużyciem...
Wjeżdżaliśmy w każdą malowniczą dróżkę...Przyciągała nas każda malownicza kępa drzew...I nim okiełznaliśmy nasze zapędy, mieliśmy już w "noga" kilka nadprogramowych kilometrów...
Ale jak się oprzeć...??


     W pewnym momencie z jednej z posesji wybiegł pocieszny, mały Kundelek i ruszył galopkiem za moim rowerem...
Pan N. kręcący znacznie energiczniej był kilkadziesiąt metrów dalej, a Kundelek niczym torpeda gnał na złamanie karku...
Orzesz...(ko)...
Z narzędzi obronnych miałam na nosie okulary przeciwsłoneczne...
No to przywaliłam w pedały z tych moich chudych nóżek i przyspieszyłam znacznie leniwe pedałowanie...
     - Nie dam się ugryźć !! - rzuciłam w stronę pędzącego Kundelka...
     Nie mam pojęcia co pomyślał sobie Kundelek, ale faktem jest, że (chociaż wydawało mi się to niemożliwe) jeszcze przyspieszył swój galop...
Ło Matko i Córko...
Zginę pożarta przez kaszubskiego Kundelka...
Nie ma to tamto...Takiego tempa to ja nie wytrzymam długo...Niech żre...
Kundelek dopadł roweru z prędkością światła, wyrównał bieg i...
Uradowany zaczął machać ogonem i spoglądać na mnie roześmianym pyskiem...
     - Co to za pies ?? - zapytał Pan N. oczekujący mojego "dojechania"...
     - Autochton...Chyba mu się nudziło na podwórku... - odpowiedziałam, bo Psina wcale nie wykazywała oznak agresji...
     Kundelek obwąchał Pana N., obejrzał sobie Go dokładnie, po czym przysiadł koło mnie...
     - Mamy pieska ?? - zapytał Pan N. dla ścisłości...
     - Może mu się znudzi ?? - zapytałam bardziej Kundelka niż Ślubnego...
Ale Psisko ewidentnie zachwyciło się moją jazdą...


     Po czym jak z nagła się pojawił, tak nagle stanął, zrobił krok do przodu, krok do tyłu i przysiadł niepocieszony...
To ewidentnie była granica kundelkowych możliwości (albo włości) i na przekroczenie owej granicy Kundelek paszportu nie posiadał...
Ufff...
     Pan N. postanowił, iż kuratelę nad swoją Połowicą wzmoże, bo pozostawianie mnie samopas groziło znacznym przyrostem pogłowia w naszym małżeńskim stadle...
     Polegało to głównie na krążeniu...


Ile mój Ślubny trzasnął kilometrów w tej promocji, wolę nie liczyć...
Ale, że "kopyto" ma niezłe to fakt...


     Ten drewniany mostek nad rzeką Zbrzycą obejrzeliśmy sobie "dogłębnie"...Na rowerkach...A kilka dni później przepływaliśmy pod nim kajaczkiem...Za każdym razem bolały mnie inne części ciała ;o)
     Ale wracajmy na rowerowy szlak...
     Za mostkiem ciągnęła się piękna łąka, na której pasło się spore stado krów...
Ponieważ moją rowerową opieszałość powodowała nie tylko słabsza kondycja fizyczna, ale i chęć uwiecznienia wszystkiego dla Potomnych, więc ujrzawszy malowniczy widok sięgnęłam po telefon...


     Moim celem oczywiście był bocian, który właśnie pałaszował żabki, ale kiedy ujrzałam tą modelkę z pierwszego planu zrobiło mi się żal gadziny...
     - Pięknie pozujesz Czarnulko...-odezwałam się do niej czule...- ale masz troszkę zmierzwioną grzywkę...
     W życiu nie wiedziałam, że umiem gadać po krowiemu !!


Czarnulka przystąpiła do poprawy "fryzury"...
To się nazywa Modelka !!
Biesiadujący bociek to przy niej lipa !!
Tak się śmiałam, że mało nie zaliczyłam "przyziemienia"...:o)
Zdyscyplinowana przez Pana N. ruszyłam dalej...
I...
I zobaczyłam ją...


     To jest moja chatka !! 
     No nie żeby akurat ta była moja, bo ta moją nie jest, ale taką dokładnie chatkę pożądam mieć !! 
Pożądam i pragnę...
I posiadać nie będę, bo ta chatka to jest takie moje marzenie bez procesu realizacji...
Takie marzenie na zapas, jakby mi się wszystkie inne marzenia zrealizowały...
Wtedy sobie spożytkuję marzenie o chatce...:o)
     Powzdychałam, poochałam, poachałam i pojechałam...
     Wrażenie chatki jeszcze mnie trzymało, kiedy spotkaliśmy dwa wygłodniałe żurawie...


     Malusie są, bo jeszcze sobie nie podjadły, ale widok głodomorów spowodował, że i nasze żołądki przypomniały sobie o brakach do przerobu...
     A moja poopa przypomniała mi przy okazji, że rowerowe siodełko to nie fotel przy biureczku...
     No to popas...
     Czy wiecie, że jabłuszko i kakaowe wafelki najlepiej smakują w Peplinie ??
Miód w gębie !! A po brodzie soczek się leje...
Ależ to były delicje !!

 
     W owym to właśnie Peplinie zamarzyła mi się teleportacja...
Zamknąć oczka i znaleźć się na werandzie "naszego" domku...
Parę razy nawet spróbowałam przenieść się siłą woli, ale nijak mi to nie wychodziło...
Poopsko bolało, kolanka "się trzęśli", a przed nami było jeszcze kilka kilometrów pedałowania...
Myśli, że tych kilometrów jest kilkanaście nawet nie dopuszczałam do świadomości...
Postanowiłam, że od tej chwili nie wjeżdżam na żadne górki...
Mogę jeździć po "prostym", albo leserować "z górki", ale "pod górkę" ani huhu !!
     No i zaczęła się nasza droga przez mękę...


     Pan N. zinwentaryzował w tym czasie chyba wszystkie okoliczne lasy...
Ale dotarłam...
Ledwie żywa...Obolała...Ale dotarłam...
A jakiego przyspieszenia dostałam na widok naszego Ośrodka !!
     Miałam telefon zapchany zdjęciami, w "kopytkach" około 24 kilometry i zero rozumu...;o)

17 komentarzy:

  1. Sielski wypoczynek, taki, który naprawdę pozwala się wyciszyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ wycieczka - z przygodami:) Padłabym. Dobrych kilka lat nie jeździłam rowerkiem...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Twoje ciało dżdżownice rozwlekły by po okolicznych polach...;o)

      Usuń
  3. Chyba pod Pelpinem byłem na obozie kondycyjnym,
    czyli Wy po latach (ponad półwieku) też uzyskujecie
    sprawność. Nie mogę dodać żadnych szczegółów,
    bo ciągle goniliśmy po... lasach.
    Pozdrawiam,
    LAW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jest gdzie gonić...;o)

      Usuń
    2. I to tak dwa razy dziennie,
      przed obiadem 2 i pół, do 3 godzin,
      po obiedzie półtorej, do 2
      i jeszcze rano, przed śniadaniem,
      tak dla przyjemności, półgodzinny
      "rozruch".
      Jak po takich dwu tygodniach,
      wracałem do domu,
      to mnie się strasznie nudziło
      po jednym treningu dziennie.
      LAW

      Usuń
    3. Bardzo dobrze wiem o czym piszesz...;o)

      Usuń
    4. Tym razem, Czar z B zostawiła u mnie
      swój adres mailowy w sprawie lok...
      czarownicazbagien@onet.pl,
      dziękuje za wiadomość,
      pozdrawiam,
      LAW

      Usuń
    5. Dziękuję Ludwiczku :o)

      Usuń
  4. A klimaty na zdjęciach zupełnie jak u nas, tylko jezior brak...
    Fajny reportaż z wycieczki!
    W zasadzie weszłam tu, by podziękować za chęć pomocy w poszukiwaniu lokum w Warszawie i się zaczytałam... Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może nieprecyzyjnie się wyraziłam - brak jezior na tych zdjęciach, dopatrzyłam się tylko na dwóch, bo u nas w okolicach Ełku, to w którą stronę nie spojrzysz - to jezioro. Pozdrawiam raz jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję już za samą chęć pomocy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż jak się nie ma rozumu to doopa boli, całuję kochana, ale reportaż śliczny
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym rozumem to jest tak, że jak go nie ma to bolą różne części ciała...;o)

      Usuń
  8. Na naszych dooopek szczęście są takie wkładki do gaci, które bardzo minimalizują dolegliwości. Na następną wyprawę wołaj, pożyczę, bo przecież leży to w szafie czekając .....;o)
    Używałam je na wyjeździe w Szwecji, gdzie rower okazał się wyjątkowo przydatnym sprzętem....;o)

    OdpowiedzUsuń