Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

czwartek, 22 grudnia 2011

Najlepsza przynęta...


     Pewnego słonecznego dnia Tata wparował do mojego pokoju i radosny niczym skowroneczek, zakwilił:
     - Jedziesz ze mną do Dziadków ??
     - A szkoła ?? – zapytałam z przyzwoitości.
     - Mama Cię usprawiedliwi… - bez zająknięcia wyszemrał Rodziciel.
     - To kiedy ruszamy ?? – jedyny interesujący mnie fakt.
     - Jutro o świcie…Ciotka kartkę przysłała… - rzucił Ojciec na odchodnym.
     Spragniona informacji poczłapałam do pokoju Rodziców. Na stole leżała kartka pocztowa, z następującą informacją...
     
     „ Szwagier robi w sobotę imprezę w oborze, przyjeżdżajcie. M.”

     Spojrzałam na Rodziców wzrokiem genetycznego gamonia i oczekiwałam wyjaśnień.
     - Wujek świnię bije, potrzebują pomocy…a poza tym i naszej lodówce przyda się jakaś treść… - ulitowała się nade mną Mama.
     No tak…kartkowe zapasy bywają mierne, a wyroby Wujka to był kiełbasiany cud świata…
     - A co z przepustkami ?? – zapytałam przytomnie.
     Rodzice stanęli jak zamurowani.
     - Zapomnieliście, że bez przepustek to sobie możemy ewentualnie po korytarzu pobiegać ?? – poczułam satysfakcję.
     - No to pojedziemy w piątek, jutro idziemy do urzędu. – Postanowił Tata.

     Stan był tak zwany „odmienny” w naszym Kraju, więc niezbędnym było posiadać urzędowe zezwolenie na włóczęgę ogólnopolską.
     Jak było w planie w czwartek uzyskaliśmy potrzebne błogosławieństwa ("powodem" stał się nagły zły stan zdrowia Dziadka- Pani Urzędniczka nawet potwierdzała u Sołtysa ów „zły stan” telefonicznie), w piątek zapakowaliśmy niezbędny majdan do Fiata 125p kolor „kość słoniowa” i ruszyliśmy na wschód.
     Podróży w tamtą stronę nie pamiętam, uśpiona przez Mamę farmakologią „przeciwwymiotną”.
     Świniobicie, jak to mord w świetle prawa, odbyło się z zachowaniem należytej powagi, Rodziny się zjechało sztuk kilka, świń padło sztuk dwie i cielak…
     Czterdzieści osiem godzin pracy na najwyższych obrotach…
     W niedzielę byliśmy po robocie, spiżarnia Cioci należycie się zagęściła, tylne zawieszenia w przyjezdnych samochodach należycie „siedziały”…znaczy się operacja zakończyła się sukcesem !!
     Nasz pojazd równie obficie załadowany oczekiwał swojej kolejki na podjeździe, Tata żegnał się z Rodzicami…ja właśnie wychodziłam z łazienki, gdy usłyszałam:
     - Jak Ty wyglądasz ?? – z naganą w głosie odezwał się Tata.
     Spojrzałam w lustro… Dżinsy, t-shirt (wówczas zwany podkoszulką), adidaski (z nazwy)…i warkocz. Klasyka !! Zawsze tak wyglądałam…
     - Weź no ubierz coś…hmmm…krótszego ?? – rzucił Tata z wahaniem w głosie.
     - Spodenki ?? – upewniałam się zaskoczona.
     - Nooo…takie coś mniej tekstylne… - Tata nie bardzo wiedział jak ma sprawę określić.
     Stałam w tym przedpokoju i nijak nie mogłam załapać o co „biega” mojemu Ojcu. Kiedy jednak nie uzyskałam bliższych wyjaśnień, poszłam się przebrać. Szorty i koszulka na ramiączkach powinny być „mniej tekstylne”… 
Wyszłam niepewnie na korytarz…
     - Tak jest dobrze ?? – zapytałam z wahaniem.
     - Noo…prawie…a włosy ?? – Tata oglądał mnie dokładnie.
     - Tekstylne są ?? – zbaraniałam doszczętnie.
     - Nie tekstylne tylko takie zmotane… - sprecyzował Ojciec.
     - To znaczy rozpuścić ?? – „szczena” mało mi z zawiasów nie wypadła, bo Ojciec kochał mój warkocz chyba bardziej niż mnie.
     - Rozpuścić !! – wykrzyknął uszczęśliwiony, że nareszcie załapałam o co mu chodziło.
     - I nie marudź tyle bo już powinniśmy być w drodze… - rzucił karcącym głosem.
     Zdziwiona ponad miarę zajęłam miejsce pasażera i w milczeniu ruszyliśmy do domu. Po stu kilometrach w samochodzie pachniało jak w wędzarni…Pootwieraliśmy wszystkie okna, ale zapach ów wbijał się po prostu w człowieka…
     Za Tarnowem zatrzymał nas pierwszy patrol…
     - Uśmiechnij się…- rzucił Tata zanim Żołnierz doszedł do samochodu.
Moja mina chyba nie do końca spodobała się Rodzicielowi bo schylając się po dokumenty rzucił szeptem:
     - Nie krzyw się tak paskudnie !!
Potulnie zmieniłam kształt „banana”…uśmiech numer pięć wykwitł mi na twarzy.
     Żołnierz sprawdził papiery, przyjrzał się krytycznie Ojcu, a następnie obszedł samochód i z błogim uśmiechem nachylił się przy oknie pasażera…
     - A panienka to kto ?? – zapytał miłym głosem.
     - Córka tego Pana… - grzecznie odpowiedziałam.
     - A dokumenciki jakieś Panienka posiada ?? – równie miło kontynuował Młodzieniec.
Podałam niezbędne papiery i zmieniłam uśmiech na ten z numerem szóstym.
     - Jakie piękne zdjęcie !! – z prawdziwym entuzjazmem wykrzyczał Wojak.
     - Wyjątkowo się fotografowi udało… - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
     - A gdzież tam… - grzecznie zaprotestował Chłopak.
     - Jakbym ładnie poprosił to mi Panienka takie zdjęcie przyśle ?? – wydobyło się z nagła pytanie z owego Młodzieńca.
     - Pewnie, że przyśle !! Sam dopilnuje, żeby przysłała !! Tak miłemu Żołnierzowi nie wypada odmówić !! – wykrzyczał mój Tata zanim zdążyłam odpowiedzieć Wojakowi, żeby się „czochrał” małym grzebykiem (w wolnym tłumaczeniu oznaczało to, iż ma się odczepić).
     Zamurowało mnie na amen…
     Chłopak do moich papierów dołączył karteczkę z adresem Jednostki i zezwolił nam na dalszą podróż. 
Zatrzymano nas wówczas jeszcze pięć razy… Scenariusz właściwie był ten sam…poza jednym razem…
     Do samochodu podszedł Wojskowy w wieku Taty…wówczas mój Rodziciel wymruczał:
     - Tego biorę na siebie…
     Po krótkiej rozmowie wręczył Żołnierzowi średniej wielkości woreczek, a ten podziękował mu serdecznie z życzliwym uśmiechem, i uszczęśliwiony wielce zniknął w czeluściach wojskowego samochodu…
     Do domu dotarliśmy wieczorem…
     Po wypakowaniu samochodu i wysłuchaniu zachwytów Mamy, na temat dóbr dostarczonych z narażeniem życia, z zainteresowaniem zaczęłam wsłuchiwać się w opowieści Taty o podróży…
     - Jakby nie Ona to z dziesięć kilo mniej bym dotargał…mówię Ci…co parę kilometrów stali…
     - Tato… - zaczęłam delikatnie.
     - ??
     - Tato…czy ja byłam przynętą ?? – wydusiłam z siebie.
     Rodzice ryknęli śmiechem…

8 komentarzy:

  1. hahahah szeherezada, pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładnie to śmiać się z przynęty...?? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem ich doskonale - to był "odwet" za te wszystkie akcje, które wyprawiałaś na ich koszt od małego: za zdemoralizowanie dziadka Stefka, za szafę i globus w szkole, i za tysiąc innych przewin, o których zapewne jeszcze napiszesz;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyżby moje "wypominki" brzmiały aż tak deprawująco...?? Muszę to przemyśleć...;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tatko łebski facet był. Bez dwóch zdań :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ekonomiczna przynęta:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń