piątek, 29 stycznia 2021

"Kuchenne rewolucje" w M3...;o)

     Jeszcze kurz po wnuczej wizytacji nie opadł, a Dziadkowie z kopyta wzięli się za kuchenne rewolucje..."Gesslerowa" by wymiękła...;o)

Po "urodzinowej nowinie" Dziadkowie totalnie zmienili plany...

     Wrzosowiskowy domek może jeszcze poczekać, bo letnia zadyma na Wrzosowisku nie jest nam potrzebna, a w Czwórkę mieścimy się jakoś w Orzeszku...Czas będzie ograniczony, więc trzeba się skoncentrować na przygotowaniach (a jest ich masa)...Tyle, że Dziadkowie bezczynnie zimy przesiedzieć nie mogą ("wiercik" nie pozwoli)...

     - Może kuchnię byśmy zrobili ?? - rzucił Pan N. delikatnie, a w Gordyjce krew półgóralska zawrzała...

     Zerknęłam na moją "śliczną" biało-żółtą kuchnię, własnoręcznie oklejaną, na kuchenkę bidulkę, która jest chyba ostatnim takim egzemplarzem na Osiedlu, bo w kontrolerach gazowych wyzwala falę wspomnień, komentarzy i zachwytów (bo mimo sędziwego wieku spisuje się bez zarzutu) i myśl zaczyna kiełkować...

A właściwie już dawno wykiełkowała, bo Gordyjka ma już w mózgownicy cały plan kuchni gotowy...;o)

     - Ale generalka ?? - upewniam się w zamierzeniach, bo "drobne przewroty" wydają mi się zbyteczną stratą czasu...

     - Generalka !! - zatwierdza Ślubny...

No to szaleństwo czas zacząć...

Rekonesans...

     "Agata" wymiękła po jednych odwiedzinach...Chociaż była przydatna...Zobaczyłam wysokie słupki z koszykami i chociaż w marzeniach już stały, okazały się totalnym niewypałem (a może niewybuchem ??)...Ważę 50 kilogramów...Pusty mechanizm z koszykami waży niewiele mniej, jak napełnię, to będę musiała zapisać się na siłownię...;o)

Do tego strata na powierzchni, szerokość regału 40cm, szerokość koszyka 26cm...Lipa...

Mamy maleńką kuchenkę, więc każdy centymetr ma znaczenie...

     "Ikea" spadła w rankingu jeszcze niżej niż była...Według nas, totalny chaos...Błądzenie kilometrami, logika ekspozycji szwedzka, a jak się jeszcze dołoży tłumy i kilometrowe kolejki, żeby czegokolwiek się dowiedzieć...To nie na nasze układy nerwowe...

Można kupić w necie...Pewnie, że można...Tyle, że ja "niewierna Tomaszka" jestem, i zanim kupię lubię wizualizację...Lubię dotknąć, sprawdzić...(Jak w necie przymierzyć się do wysuwania koszy ??)...

Wniosek sam się "wykluł"...

     Zaczynamy od sprzętów !!

I od razu po uszach dostałam...;o)

Jak na "niewierną Tomaszkę" przystało, zapragnęłam wizualizacji wybranej przez Pana N. kuchenki (oczywiście po małżeńskich konsultacjach)...

Przy każdym egzemplarzu w necie informacja: Towar tylko na zamówienie...

W każdym "markiecie" informacja Obsługi: Towar tylko na zamówienie...

     Kota w worku mamy kupić ?? Najpierw kup, a potem obejrzyj ??

Echhh...

     Pan N. zaczął szperać, szukać i "wydobywać"...Gordyjka chciała odpowiedzi na jedno pytanie...

Opisom produktów to ja średnio wierzę, a Sprzedawcom w necie to nie wierzę wcale...Na klawiaturze można wystukać wszystko...;o)

Po obejrzeniu kilkunastu prezentacji na YT, które wątpliwości wcale nie rozwiały, Pan N. w końcu wrzasnął:

     - Mam !! Jakaś "ruska" prezentacja...

     - Może być nawet po chińsku, byle było widać jakie to duże...

No i mam nową kuchenkę !!

 


Moja "Candy"...;o)

Combo "trzy w jednym", gazówka, elektryczny piekarnik i zmywarka...

Kuchnię mamy "jednoosobową", więc to rozwiązanie jest idealne...;o)

A czego się tak czepiałam ??

No cóż...

     Piekarnik duży być nie musi, a z klasycznego można sobie "połówkę" wyobrazić, ale zmywarka na 6 kompletów naczyń stołowych kiepsko mi się w czerepie mieściła...;o)

     Dopiero ta "ruska" prezentacja była na tyle dokładna i czytelna, że przy "stopklatkach" mogłam podziwiać ten minimalizm...Mieści się !! A na dwie osoby to nawet luzu zostaje...

     "Candy" przyjechała do nas z Pomorza, bo ledwie kilka sztuk jest w hurtowniach w całej Polsce, a biała była jedna...

Stoi sobie w naszej kuchni, oczko raduje, a ja co wieczór celebruję proces zmywania, chichocząc pod nosem...

     Jak ja nie lubię zmywać !! 

     To znaczy, jak ja nie lubiłam zmywać...;o)

     Jeszcze nie wypróbowałam piekarnika, chociaż czeka przygotowany...Ale tak nas akcja z kuchenką zmobilizowała, że od razu przeszliśmy do etapu meblowania, i błądzimy teraz po Zaścianku, zbierając rozumki i nękając Obsługę "meblowych" milionem pytań...

     A swoją drogą...Odkryliśmy, że w Zaścianku jest ogrom punktów kuchennych, jakby całe Miasto nałogowo kuchnie meblowało...;o)  

wtorek, 26 stycznia 2021

FuD na medal...;o)

     Zaczynało się kilka minut po 6-tej, cichymi szeptami Wnuków w sypialce...Stawali na łóżku (wiem bo podglądałam) i wodząc po mapie (https://gordyjka.blogspot.com/2019/02/straszna-tesknota.html) paluszkami opowiadali o swoich wyprawach i planowali kolejne...

Pół godziny później dreptali gęsiego do łazienki i uciszali się słodko:

     - Cichoooo...Babcia śpi...Dziadziuś śpi...

A my dusiliśmy się od śmiechu pod kołdrami...

Po "siku", przy myciu rączek, Wnuki zaczynały śpiewać...Każdy wie, że w łazience śpiewa się najlepiej...

Śpiewają pięknie i bardzo rytmicznie...A przede wszystkim, bardzo głośno...;o)

Po czym wychodzą z łazienki i znowu się uciszają...;o)

No to Dziadkowie wpadają do sypialki z rewizytą, żeby jeszcze chwilkę pobrykać pod kołderką, potłuc się poduszkami, albo poopowiadać, że w tym pustym miejscu na mapie jest Świnoujście, albo Bieszczady...I że na pewno tam pojedziemy...Lublin też jest fajny...I Suwałki...

     O 7:30 Dzieciaki jedzą "mleko-kulki", albo serek...A Dziadkowie rozpoczynają funkcjonowanie od kawy...

Talerzyki puste (po dokładkach)...Jest słodki "przydaś"...

     O 9:30 Dziadkowie jedzą śniadanie...I Wnuki jedzą śniadanie...Aż serce się raduje...

No to słodki "przydaś"...;o)

I bajeczki..."Gupi misiek z lemingami", albo "Oscar"...Repertuar jest stały...

     12:00 wymarsz na śnieżne szaleństwo...


Princeska szaleje na saneczkach...

     - Siama !!

     Księciunio, genetycznie po Misiowym Tacie, buduje śnieżne bazy...Właśnie odkrył, że do takiej ilości śniegu potrzebne by było wiaderko (Jego Tata miał takie schowane za biurkiem)...Jest tak podobny do Pierworodnego, że zaliczamy "podróż w czasie"...;o)

     13:30 to zupka...Zupki nie mają nazw, tylko kolory...;o)

     Księciunio już z tego wyrósł, ale Princeska wcina pomarańczową, pyszną zupkę...A pomidorowej nie lubi...Jarzynowej też nie lubi, ale zielona jest "mniam"...A kalafiorowa, czyli biała, jest hitem i trzeba dokładki...Stare metody się sprawdzają...;o)

No i oczywiście...Słodki "przydaś"...

     Teraz leżakowanie Princeski z Dziadziusiem (bo Dziadziuś grzeje najlepiej)...Czasem drzemka...

     Księciunio ogląda "poważniejsze" bajki, albo filmy, albo ogrywa Babcię w warcaby...Albo prowadzimy bardzo poważne rozmowy, na bardzo poważne tematy...Teraz było o umieraniu, więc Babcia musiała nieźle kombinować...

     16:00 - pora na drugie danie...(bez przydasia)

bo o 17:00 Dziadkowie piją kawę, a Wnuki kakao, którego Princeska nie może się doczekać...No i ciacho...

     A w tak zwanym międzyczasie trwa zabawa...

To jest Baza...

Bazę będą zdobywać, ciemną nocą, zdradzieckie czołgi !!

Nagle się okazuje, że Baza ma jeszcze jednego obrońcę !!

Lucky włącza się do zabawy i nie zamierza poddać Bazy...;o)

Warczy, świeci i jeździ...Godny przeciwnik dla Luckiego...

Że to męska zabawa ??

     Princeska mało sobie jęzorka nie odgryzie, kierując swoim czołgiem, i idzie Jej to rewelacyjnie...;o) A przy kłopotach robi najsłodszą minkę i szepcze:

     - Dziadziusiu, pomóż...

     A kiedy Nieloty miały już zabawy "po kokardy", a Lucky zasypiał na siedząco...


     Było rysowanie na tablicy, albo na kartkach (ale Babciu daj taką dużą !!)...Albo malowanie farbami...Na lepienie z plasteliny brakło czasu...;o)

     Ale, że śpiewanie jest "obowiązkowe", więc Dziadziuś zamontował "organy" i Babcia do szykowania kolacji miała koncert na sześć rąk...


     O 19-tej kolacja, dwie bajeczki ("Gupi misiek i lemingi), siku, mycie i czytanie...

Trzy wierszyki Tuwima dla Princeski...

Trzy rozdziały Grabowskiego "Opowiadań" o zwierzaczkach dla Księciunia...

     21:00 i absolutna cisza w domciu...Dzieciaki śpią...Pieseł śpi...Dziadkowie...Hmmm...Śpią...;o)

     To były piękne dni...To były wspaniałe ferie...FuD udały się na 200 % !! ;o)

sobota, 23 stycznia 2021

Taką ZIMĘ trzeba kochać...

     Budzimy się rano, a za oknami najprawdziwsza ZIMA !!

     No to śniadanko...Słodki przydaś...Drugie śniadanko...Słodki przydaś...I ruszamy na wyprawę marketową, bo apetyty Nielotów są wspaniałe, Babcia rozradowana niepomiernie, Dziadziusia duma rozpiera, a lodówka świeci pustkami i żarówką...

Ale prawdziwym powodem tej wyprawy jest zakup sanek !!

     Księciunio coś tam pamięta ze śnieżnych wypraw. ale dla Princeski wszystko jest "piękne, nowe i wspaniałe"...Nawet zapomnieli, że w zeszłym roku pod choinką zaleźli sanki...Nie skorzystali z nich wcale...Śnieg widzieli tylko na wyprawie w Zakopanem (tuż przed ogłoszeniem pandemii)...Lipa...

     Uzupełniliśmy zapasy, kupiliśmy dwuosobowe saneczki i szczypce do robienia kulek...Szczypce okazały się hitem !! Pojechały nawet do Misiowego Domku...;o)

Zakupów nawet nie wypakowaliśmy z bagażnika...


     Dziadziuś z Wnukami pognał do lasu...A Babcia za nimi...;o)

A w lesie...





Tak Dzieciaki tęsknią do zimy !! Tak ją "ściskają" i tak się "przytulają"...

To jest najprawdziwsza radość !!

A że szaleństwo i radość są zaraźliwe, więc i Babcię poniosło...

środa, 20 stycznia 2021

Po Srebrnym Grodzie z Gwarkami...

     To był bardzo dobry pomysł...I nie o spacer po Srebrnym Grodzie mi chodzi...Dobry pomysł, to "srebrny szlak gwarków", który powstawał od 2019 roku i zaczyna cieszyć się coraz większym zainteresowaniem...

Nasz Zaścianek słynął z dwóch rzeczy (głównie)...

     - Z naczyń emaliowanych i armatury łazienkowej...Ale to już historia, bo restrukturyzacje uśmierciły emalierską potęgę...

     - Z kopalni rud srebra i ołowiu...Ale to historia jeszcze starsza...

Mamy jeszcze organy, o których pisałam tutaj: organy .

I osiedle z niebieskimi dachami, które oficjalnie nazywa się Osiedlem Słowiki, a nieoficjalnie "Smerfami"...Podobno Piloci lądujący na Balicach i w Pyrzowicach przelatują specjalnie nad osiedlem, bo ładnie się prezentuje z wysokości...Tego nie widziałam...;o)

Ale wróćmy do gwarków...

     To, że jest to staropolska nazwa górników pewnie wiecie, ale że gwarkowie "historycznie podpadli" to pewnie wiedzą nieliczni...

     Gwarkowie jako specjaliści od kucia tuneli i podziemnych przejść zostali wynajęci przez Szwedów w czasie oblężenia Jasnej Góry...Mieli za zadanie wybudowanie podziemnego przejścia pod mury Klasztoru i zrobienie wyrwy w owym murze...

Dlaczego się zgodzili ?? Pewnie dla kasy...

     Zima była wówczas ciężka, mróz siarczysty, ziemia skuta głęboko...

     Praca się przeciągała, korytarzy przybywało powoli...Gwarkom zaczął wracać rozum...

     Faktem jest, że tunelu nie ukończyli, muru nie wysadzili, a z tej "fuchy" do domów wróciło ponoć tylko dwóch...

     Musiało to bardzo ciążyć na sumieniach kolejnych pokoleń, bo ledwie kilka lat temu została darowana Jasnej Górze przykrywa studzienki pięknie grawerowana, mająca być prośbą o przebaczenie za grzechy przodków...

I chyba uznano, że z historii gwarków można uczynić dla Miasta symbol...

     No cóż...Przez lata Zaścianek okrywała patyna nijakości...

     Teraz powstał szlak, jest mapa szlaku - wiodąca przez Starówkę i najważniejsze zabytki, a nawet aplikacja mobilna...

     Princesce i Księciuniowi wyprawa z mapami bardzo się spodobała...


      Jeszcze nie bardzo wiedzą co i jak, a z elektronicznych opowieści gwarków Babcia nie korzysta, bo nasze Nieloty zbyt długie opowieści nużą...

     Ale przy drugim gwarku już był entuzjazm, a przy trzecim galop gigant "kto pierwszy"...Na mapkach odhaczaliśmy znalezione postacie...

     Gwarek z drabiną spodobał się Princesce ogromnie !! I widać było jak wielką ochotę ma tej drabiny spróbować...;o)

     Ten był najlepszy !! Obracało się koło w taczce !!

     A to prawdziwy symbol Zaścianka...

     Gwarek kołyszący srebrną kołyskę...Bo tak głosi legenda...Taki dostatek panował w srebrnych czasach, że dzieci miały srebrne kołyski, że kobiety chodziły w srebrnych bucikach, że bogactwo niszczyło ludzi i ich serca...Srebro stało się w Zaścianku symbolem dobrego i złego...

     Ale wyprawa "srebrnym szlakiem gwarków" jest wspaniała...Postaci jest osiemnaście...Na szlaku i wokół gwarków leżą srebrne dukaty...

     Princeska i Księciunio byli zachwyceni !! Tylko trasa wydawała im się stanowczo zbyt krótka (godzina raźnego marszu, bo na stateczny spacerek było stanowczo zbyt zimno)...Ciepła herbatka w "nagusku" była świetnym pomysłem...;o)

     A po powrocie do domu powstał plan "wiosennej wyprawy z gwarkami" i "letniej wyprawy z gwarkami", bo przecież Babcia już wie gdzie są mapy do wyprawy...;o)

Przy okazji mam prośbę...

     Może w waszych Miastach są takie szlaki ?? Z kotkami, myszkami, albo innymi stworami ?? Wrocławskie Krasnale, jak wiecie, mamy już zaliczone...;o) Chociaż planujemy "poprawkę" jak tylko Princeska podrośnie...

Dajcie znać !!

     Dotychczasowe zwiedzanie Polski poprzez Sale Zabaw jest póki co niemożliwe, więc szlaki miejskie byłyby jakimś "wyprawowym zamiennikiem"...Szczególnie, że się spodobały...;o)

niedziela, 17 stycznia 2021

Od czegoś trzeba zacząć...;o)

     Kto bardziej czekał ??

Zagadka nie do rozwiązania...

     Kto bardziej się cieszył ??

Zagadka nie do rozwiązania...

Chociaż mamy naszego kandydata...;o)

Ale wybiła w końcu godzina "FuD"...Ferie u Dziadków...;o)

      Zacząć musieliśmy z przytupem, więc zdobyliśmy Zamek...

Nie !! Nie ten...

Ten zdobyliśmy przy okazji...;o)

A że Matka Natura spisała się wspaniale, więc po nocnych opadach śniegu, sceneria zrobiła się prawdziwie bajkowa...

Zamek w śniegu ??

     Rabsztyn prezentował się pięknie !!

     Biorąc pod uwagę, że Zamek jest w remoncie (a właściwie w odbudowie), to mieliśmy wielkie szczęście, że Panowie Budowlańcy nas wpuścili...Było nas "akurat", żeby nie zakłócać prac...



     Dzieciaki mogły zajrzeć w każdy zakątek, za każdy murek, do każdej dziury, a nawet rozejrzeć się z tarasu widokowego szukając znajomych punktów (oczywiście Księciunio, bo dla Princeski liczy się tylko, żeby było wesoło)...

     Jak widać, wyprawa była niecodzienna, bo wpuszczono nas z Luckim, który, jak na prawdziwego turystę przystało, lustrował teren bardzo dokładnie przy pomocy nosa...A nawet wyjrzał przez balustrady tarasu, co było nie lada wyczynem (Lucky ma lęk wysokości)...

Dziadziuś zaprezentował obronę oblężonego Zamku, przy pomocy broni pacyfistycznej...

     Wracając do "naguska" Dzieciaki "łapały zające" na obiadek, przewracając się z piskiem na śliskiej drodze...Zabawa była przednia...;o)

     Smuteczek przyszedł chwilkę później..."Już wracamy ??"...

Za krótko...Za mało...

Echhh...

     No to wieczorkiem Dziadkowie dołożyli jeszcze spacerek z psem, przy latarence, latarkach i sztucznych ogniach...Wystarczyło...

Ufff...;o)

czwartek, 14 stycznia 2021

Niech żyje sport...

     Miałam jedenaście lat, gdy w naszej Szkole pojawił się za zawodach lekkoatletycznych Pan Stanisław...Postać, rzec by można, nietuzinkowa...

Pan Stanisław był "łowcą talentów" w jednym z Klubów sportowych...

Wtedy nie miałam o tym pojęcia...

     Była końcówka maja, albo początek czerwca...I piękna pogoda...

     Zawody składały się z trójboju, bieg na 60-tkę, skok w dal i rzut piłeczką, że tak powiem, palantową...

     Po moim biegu nastąpiła wśród Sędziów jakaś konsternacja...Coś liczyli...Gdzieś biegali...I przez dłuższą chwilę debatowali zawzięcie...

Ja siedziałam na ławeczce z Panią B. i dyndałam nogami...

     W czasie skoku w dal (pierwszego w życiu), odbiłam się od deski z taką mocą, że deska poszła w drzazgi, a ja wylądowałam na pupsku z rozmachem...

Sędziów znowu ogarnął szał...

     Moja WF-istka biegała z rozwianą fryzurą, z obłędem w oczach i purpurą na twarzy...

     Okazało się, że w ten dzień pobiłam wszystkie szkolne rekordy, a moje wyniki klasyfikowały mnie w czołówce Miasta, województwa i regionu...

Się porobiło...

Można by powiedzieć, "dzień, który zmienił moje życie"...

     Sport stał się moim życiem, bieżnia stała się moim miejscem na ziemi...

Kochałam to...

     Kochałam tak bardzo, że kiedy nasze Dzieciaki dostały propozycję od jednego z Klubów w Zaścianku, ich Matka, poza totalną głupawką kibicowską, zgodziła się pracować na rzecz owego Klubu, w charakterze administratora, księgowego i innego biurokraty...

Przecież sport to nie tylko starty ??

Ktoś musi walczyć o kasę, bo sport w Polsce wymaga walki o kasę...Potem tę kasę trzeba rozliczyć, chociaż kasa z reguły świeci pustkami...Trzeba sporządzić tony sprawozdań...Papiery...Papiery...Papiery...

Bywało, że sukces Zawodnika powodował prawdziwy dramat...

     Mistrzostwa Świata w Nowej Zelandii ??

     Trzy tysiące złotych dotacji na cały rok, a trzeba środków na bilety lotnicze (przynajmniej dwa, bo Zawodnik nieletni), trzeba środków na hotel, na wyżywienie...

Kataklizm...

     Mistrzostwa Europy w Irlandii ??

Orzesz...ko...

     Kombinowaliśmy jak te łyse konie pod górę...Żebraliśmy jak Cyganie pod Kościołem...

Ale satysfakcja była ogromna...

     Może nawet większa, niż w czasie moich startów ??

Kochałam to robić...

     Po dziewiętnastu latach właśnie wszystko robię "ostatni raz"...

Złożyłam rezygnację...

Żeby nie było...Rezygnację złożyłam kilka tygodni przed "urodzinową nowiną"...;o)

     Czas na zmiany...Czas na zakończenie sportu w moim życiu...Chociaż, jeśli któryś z Wnuków będzie uprawiał sport, to będę Jego najbardziej zakręconą kibicką...;o)

Sport uzależnia...;o) 

     A kilka dni temu przeżyłam ostatnie pewnie, własne wzruszenie sportowe...Na pożegnanie (chociaż jeszcze kilka tygodni będę pełnić obowiązki) otrzymałam kilka prezentów...Takich wiecie, zaciskających gardło...;o)



Mój "bieg sztafetowy" dobiegł końca...Czas przekazać "pałeczkę"...;o)

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Socjotechnika na "sąsiada"...

     Przez dwadzieścia kilka lat nie miałam pojęcia o tym zjawisku...Moi Dziadkowie żyli swoim życiem, moi Rodzice żyli swoim życiem, Ja na symptomy "sąsiadowania" nie zwracałam uwagi...Pierwszy raz "dotknęło" mnie to w Zaścianku...

     Po przeprowadzce ustaliliśmy priorytety "organizacyjne" z Panem N. ...Nie przelewało się nam, bo żyliśmy z "jednej wypłaty", bo zaczynaliśmy od przysłowiowej "łyżeczki", bo nie mieliśmy "sponsorów", ale mieliśmy dwoje malutkich Dzieci...To był nasz priorytet...

Pewnego dnia Pan N. wrócił z pracy i stwierdził:

     - Musimy kupić firanki...

Zonk...

     Firanki były na naszej liście daleko, bo nie odczuwaliśmy potrzeby wieszania "szmatek", a ja wydumałam sobie jakie mają być te "szmatki" piękne, więc ściubiłam grosiki na potencjalny zakup...

     Okazało się, że nasze "gołe okna" bardzo Sąsiadom na percepcję działają, chociaż podglądać nie było czego...Problem tkwił w tym, że nie mamy, a "od pół roku mieszkamy"...

Dla tak zwanego "świętego spokoju" ustąpiliśmy...

     Pan N. wziął te "uściubione drobniaki" i ruszył na polowanie za firankami, bo przecież na półkach nie leżały...Przyjechał wielce dumny ze zdobyczy, ja firanki obszyłam (bez taśmy, bo na taśmę już środków nie było) i "szmatki" zawisły...

Ufff...

Mają wszyscy, mam i ja...;o)

     Przez wiele lat obserwowałam, jak ów "syndrom sąsiedzki" się rozwija, jak bardzo zapada ludziom w dusze...No i cóż...Jak bardzo ich demoralizuje...

     Kiedy przeczytałam pierwsze newsy o zaszczepieniu "celebrytów", uśmiechnęłam się pod nosem...Ale się dali wkręcić...Jak małe dzieci...

     Pan Premier wrzuca notkę i mleko się rozlewa...Żeby nie powiedzieć chlusta...

     Społeczeństwo podzielone w kwestii szczepienia w proporcjach 50/50, nagle odwraca się o 180 stopni i jest "osiemnastu kontra reszta"...

Czy to "osiemnastu" to do końca nie wiadomo...Kontrole...Dochodzenia...Dymisje...

A co wiadomo ??

     Wiadomo, że nawet ci, którzy się zaszczepić nie mają zamiaru, żółcią chlapią, inwektywami obrzucają i od czci odsądzają..."Osiemnastu" biega po studiach telewizyjnych, rozgłośniach radiowych i udziela potoku wywiadów...Jedni się buntują (się nam należy), drudzy przepraszają (w obawie o odbicie w lustrze), część popłakuje w mankiet nad niesprawiedliwością losu i Narodu...

     "Oni się bali"...

Pod wpływem strachu nawet pacyfista może zabić (podobno)...

Boi się większość Społeczeństwa...

     Oni są w "grupie ryzyka"...

??

     Dla mnie w "grupie ryzyka" jest Pani B. pracująca jako Pielęgniarka, w przychodni przyjmującej Pacjentów "namacalnie", a nie "telefonicznie"...Udzielająca pomocy jako Pielęgniarka Środowiskowa, starszym i niedołężnym...Uczestnicząca w zabiegach chirurgicznych...Przez dziesięć miesięcy opiekowała się schorowanymi, ponad osiemdziesięcioletnimi Rodzicami...Ma choroby współistniejące...Dwukrotnie przebywała na kwarantannie, czekając na wyniki testów...Nie spotykała się z własnymi Dziećmi...To jest "grupa ryzyka"...To jest prawdziwy strach...

Albo Dagusia...Nasza ulubiona Nauczycielka, która przez dziesięć miesięcy, prawie nie kontaktowała się z Siostrą (jedyną Rodziną), bo stanowiła potencjalne zagrożenie, mając kontakt z dziećmi...Obie są w wieku, w którym choroby współistniejące są standardem...Obie boją się o siebie i o siebie nawzajem...Jej lęk wyczuwam w każdej rozmowie telefonicznej...

Większość się boi...

Ale wszyscy ze zrozumieniem przyjęli podział na grupy, a Medykom i Ich Rodzinom należało się to "jak psu micha", oklaskiwać można "celebrytów", a nie Ludzi, którzy codziennie narażali życie...

     W Centrum Medycznym zabrakło Medyków do szczepienia ?? Pani Dyrektor miała numery telefonów do "celebrytów", a nie miała do własnych Pracowników ??

     Jak skojarzyłam to z "syndromem sąsiedzkim" ??

     Sprawa jest prosta...Dlaczego "on", a nie "ja" ?? Dlaczego "znajomkowanie" kolejny raz przynosi indywidualne profity ?? Dlaczego ludzie, których do tej pory obdarzaliśmy szacunkiem, teraz się tłumaczą, że w czasie występów muszą ściągać maseczki, a to stanowi zagrożenie ?? Skoro należy się Medykom, należy się i "celebrytom"...Może w karierze aktorskiej mieli jakiś medyczny "incydent"...

     Rozdmuchiwanie tych szczepień osiąga apogeum, szczepionka z dnia na dzień stała się towarem luksusowym, tak jak luksusowym wydaje się nam "życie celebrytów"...Tyle, że ich życie staje się teraz mniej komfortowe...Lęk przed Covidem zastąpił lęk o bezpieczeństwo...Ludzie dzwonią, ludzie piszą, ludzie "plują"...

"Gwiazdy" spadły z piedestału...

     Ale jakkolwiek by oceniać w kontekście moralnym ową "osiemnastkę", "promocja" im się udała...;o)    

piątek, 8 stycznia 2021

Z przytupem...

     Jak się zaczyna nowy rok ??

Z przytupem !!

I to nie tańce mam na myśli...;o)

     Wnuki zawiedzione "jedną nocką" pojechały do Misiowego Domku, a Dziadkowie nastawili budziki na "czarną noc", zwlekli nieprzytomnego psa z legowiska i "pocięli" na...Wrzosowisko !!

Nie to, żebyśmy z nagła zapragnęli świeżego oddechu, albo pobiegania po błocie...Co to, to nie...

     W zeszłym roku naszła nas myśl rozsądna: ścinanie krzywego orzecha może się dla nas kiepsko skończyć...Nawet ochotnicza pomoc Pierworodnego niewiele by zmieniła...Chyba, że trzy nieszczęścia, zamiast dwóch...

     Przez dwa miesiące czekaliśmy na telefon od "Ścinacza", bo wbić się z terminami w sezonie wycinek, nie jest łatwo...A "upolować" Ścinacza z praktyką i umiejętnościami, to jeszcze większe wyzwanie...Dwa konary (jeden udało się nam ściąć), pień pod kątem 45 stopni, korona bujała nad płotem i działką Sąsiada...

     Ekipa dobiła przed nami i energetycznie zabrała się do pracy...


Pierwszy konar leżał zanim wróciłam z Luckim ze spaceru...

Reszta poszła jak "z płatka"...

I po orzechu...

     Trochę smutno, bo był piękny i rodził jak szalony...Wnuki uwielbiały się po nim wspinać, a my często korzystaliśmy z jego cienia...Czterdzieści, może pięćdziesiąt lat zniknęło w pół godziny...No...Nie do końca, bo zostały nam powycinkowe porządki...

     Panowie spisali się na medal...Wszystko spadało tam gdzie powinno...

     A my odetchnęliśmy z ulgą...Zagrożenie kolejnym wypadkiem zostało zażegnane (złamana grusza zniszczyła płot i kurnik Sąsiada)...

     Pogoda nie bardzo zachęcała do spacerów, ale Lucky był taki szczęśliwy, że postanowiliśmy ubłocić obuwie...


  Odwiedziliśmy sosenkę...

I jodełkę...

Lucky poszperał w swoich rewirach...

I wróciliśmy do Zaścianka...

     Można by powiedzieć, że sezon 2021 na Wrzosowisku został otwarty...;o)

wtorek, 5 stycznia 2021

Jak szaleć, to szaleć...;o)

    Ogólnie rzecz biorąc odwykamy od szaleństwa...Imprezy w areszcie, bale w areszcie, nawet domówki na parę sztuk niczego nie rekompensują...Odwyk...

Tyle, że nie do końca...

     Dziadkowie w tym roku szaleli...Wiadomo...Jeśli Dziadkowie szaleli, to musowo z Wnukami...;o)

Misiowi Rodzice dostali dwa dni luzu...;o)

     Wnuki przybyły uszczęśliwione, bo już pod koniec wizytacji poświątecznej ładowały się na nocleg...Dziadkowie przebierali nóżkami, żeby ogarnąć wszystko "na zapas"...;o)

     Kwadrans po mizianiu powitalnym, mieszkanie Dziadów wyglądało mniej więcej tak...

Później było jeszcze lepiej...

     Wnuki szalały...Dziadkowie szaleli...Lucky też szalał, żeby już był komplet...;o)

A że Dzieciakom "dopalaczy" trzeba jeszcze więcej, więc Sylwestra mieliśmy "wychodnego"...

     Były tańce (w obowiązującej odległości), hulanki (z zachowaniem reżimu sanitarnego) i swawole (z dezynfekcją)...



Totalne szaleństwo !!

     Wnuki opiły się Picollo, złowiły niezłą ilość słodyczy z "piniaty" i wypompowały energię do zera...Tak się wypompowały, że na propozycję spaceru z psem, pierwszy raz odkąd jest z nami Lucky, wyraziły kategoryczny sprzeciw...;o)

     Dziadkowie, jako rozsądne Człowieki, ogłosiły "dorosłą północ" o 20-tej, wypiły szampana i poszły lulać "z kurami"...

     Tuż przed północą obudził nas krzyk Princeski, obudzonej przez kanonadę fajerwerków...Przerażony Lucky leżał wbity w legowisko i trząsł się ze strachu...Totalna panika...

Szaleństwo trwało z krótkimi przerwami do 0:30...

Uspokojenie towarzystwa trwało do 3-ciej...

I szczerze mówiąc...Nie najlepsze myśli kierowałam do autorów tego spektaklu...

     Fajerwerki...Śpiewy...I wrzaski...(Głównie ***** ***)...Okrzyk spektakularny...Co ma Sylwester z tym wspólnego ?? Ale skoro w Boże Narodzenie "hasełko" zastąpiło kolędy i wrzaski było słychać cały wieczór...

     Przykre jest, że ci sami ludzie mają się za bardziej inteligentnych, bardziej myślących i bardziej światowych...

     Co świętowali ??

2020 ?? Który dał nam tak "popalić"...

2021 ?? Który póki co, nie zapowiada się lepiej...

Bunt wobec władzy ?? Wysyłając w mleczną mgłę fajerwerki, których nawet nie widzieli...

Czy prowokację wobec Policji ?? Która w Zaścianku zachowuje się wyjątkowo poprawnie...

     W pijackim amoku zrobili z siebie, krótko mówiąc, debili...Pobudzili Dzieciaki...Wystraszyli zwierzaki domowe...Spowodowali panikę w lesie...Gratulacje !!

Wyjątkowo światli i światowi...

Niech im Bozia da zdrowie...;o)  

sobota, 2 stycznia 2021

Mało się nie rozpukłam...;o)

     Jaki był ten 2020 ??

     Hmmm...Nawet nie można napisać, że był do d..y, bo i tam nikt z nas sobie nie życzył "koronka"...Bo to i paradować z nim zakazane i siadać niewygodnie...Chociaż jakaś nauka z tego idzie...

     "Koronowane głowy" lekko nie mają...;o)

     Nam właściwie najbardziej "dowalił" brakiem wypraw i czasowymi przerwami w kontaktach z Misiową Rodzinką (tak dla bezpieczeństwa, bo "koronek" ciągle krążył w pobliżu)...

     Jedna jedyna wyprawa na przełomie lutego i marca rozpaliła "Szwędaka" do czerwoności i musiał bidulek tak się z tą czerwonością przez cały rok obnosić..."Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec"...;o)

Ale to ograniczenie otworzyło nam inną furteczkę...

     Wrzosowisko !!

     To ono stało się symbolem swobody i fantazji ułańskiej, a urlop spędzony z Wnukami rozwiał smutki na cztery wiatry...Tylko Mieszkańcom "NaszejWsi" pokłon się należy, bo te nasze Dwa Żywioły robiły tumult i raban jakby Ich stado całe było, a nie Sześciolatek i Trzylatka w wydaniach pojedynczych...

No i jeszcze jedna "klapka" otworzyła się nam przy okazji...

     Po sześciu latach zrozumieliśmy w końcu, co mówi do nas pewna Urzędniczka, pewnego Urzędu...Bystrzutkie z nas egzemplarze...Nie ma co...

     To, że prawomyślni jesteśmy prawie genetycznie powodowało wieloletni dysonans...My składaliśmy pisma, Ona nie akceptowała naszych wniosków i nijak było ogarnąć temat...A że do człeka pismo obrazkowe od wieków przemawiało bardziej, więc w końcu oprócz wersji pisanej stworzyłam wersję graficzną i co ??

     - Niech Pani spojrzy na tę mapę...- usłyszałam w słuchawce...

Patrzę jak sroka w gnat i nie ogarniam czego się Kobita czepia...

     - Niech jeszcze raz Pani spojrzy...Na spokojnie...Dwa prostokąty...- powtarza Urzędniczka jak mantrę...

     - I co z nimi ?? - jakbym pomroki czarnej dostała, a ciśnienie mi już czerwienią oczy mroczy...

     - Wpisane ?? - pyta mnie Kobitka słodkim głosikiem...

Ło Matko i Córko !!

Ty Gamoniu genetyczny...Ty Ściślaku zwichrowany...Ty geometryczny Gamoniu...

Jam to nie chwaląc się - uczyniła...

Eureka !! - wykrzykuję nad własną głupotą i chichotam cichutko...

Po sześciu latach moje dwie szare komórki w końcu się spotkały...

     - Jeden z tych prostokątów jest zbyteczny...- nieśmiało szeptam w słuchawkę...

     - I słusznie...- potwierdza Urzędniczka...

     W życiu nie liczy się to, na co patrzysz przez sześć lat, ale to co jest w papierach...;o)

Genetyczne z nas Gamonie...;o)

     To "wiekopojmne" odkrycie podjarało nas na kilka miesięcy, a perspektywa posiadania lokum na Wrzosowisku zaczęła się rysować w pięknych barwach...No i oczywiście...Od razu przeszliśmy do realizacji zamierzeń, snując plany i przygotowują się do tego faktu zacnie...

A kiedy przyszła jesień i wszyscy rozważali ile potrzebują maseczek na sezon zimowy, my wyliczaliśmy ilość tłucznia, piasku i innych "przydasiów" trzeba zamówić ku wiośnie...

     Aż do połowy listopada żyliśmy tym wrzosowiskowym "podjaraniem", i wtedy...Na urodzinowe wizytowanie przybyły nasze Misie...

     Zdziwił nas odrobinę fakt, że prezenty wręczają nam Misiowa Mama i Tata Miś, skoro do tej pory (odkąd mamy Wnuki) to One były w centrum prezentowej uwagi...Zdziwił nas aż do tego momentu...


     Czy można dostać lepszy urodzinowy prezent ??

Nie można !!

     Babcia dostała wnuczego amoku...Dziadek dostał wnuczego amoku...A że amok jest zaraźliwy, więc i Misiowi Rodzice też dostali amoku...Dzieckowego, nie wnuczego...;o)

A ja mało się nie rozpukłam przez te kilka tygodni, żeby nie wrzeszczeć na cały Świat...Będę Babcią !! I to Babcią do trzeciej potęgi...;o)

     Synowa kwitnie (Ona zawsze w ciąży kwitnie), chociaż i bez ciąży urody Jej odmówić nie można...Syn z rozpędu aplikował do "poważnej Firmy", na "poważne stanowisko" i zmienia pracę...My o 180 stopni zmieniamy plany na przyszły rok...W "Orzeszku" też jest fajnie, a lokum nie zając i bez pośpiechu temat ogarniemy...

Aż strach się bać tego 2021...;o)

     W bonusie przybył do nas Mikołaj (z lekki poślizgiem, żeby Dziadziuś nie był poszkodowany)...A że Mikołaj zawsze wie wszystko i umie się z Gwiazdką dogadać, więc dostaliśmy taki prezent...


     - Skoro jest Księciunio i Princeska, to po kimś koronę dziedziczyć muszą...- oświadczyła Misiowa Mama, i jako premię pokazała nam zdjęcie naszego Tygryska !!

     Tygrysek jest piękny !!

     Malusieńki jeszcze...;o) Ale Tygryskowe atrybuty prezentuje pięknie ("ogonek")...;o)

Już Cię Tygrysku kochamy !! I doczekać się nie możemy...;o) 

Żebyś Ty wiedział, ile fajnych "przydasiów" już na Ciebie czeka !! A jakie odlotowe będziesz miał Rodzeństwo !! ;o)