Może to genetyczne ??
Może pęd za "lepszym życiem" moich Przodków, został mi jakoś genetycznie przekazany ??
Moja Prababcia Marysia porzuciła swój dom i ruszyła wraz z Mężem szukać "chleba"...
Przybyli do mojego Rodzinnego Miasta i osiedli wraz z Córką (nie mam pojęcia o Rodzeństwie Baby Jagi) na stałe...To pierwsze pokolenie "Nomadów"...;o)
Mój Ojciec porzucił rodzinny dom w wieku szesnastu lat...
Trochę pobłąkał się po Świecie i wybrał Śląsk...Tam poznał Mamciaśkę...
I się urodziłam...
Taki mieszaniec kielecko-bieszczadzki...W jednej ręce scyzoryk, w drugiej sztacheta...;o)
Jakoś przetrwałam okres edukacji...
A potem zaczęłam kombinować, jak też z tego mojego "Rodzinnego Miasta" zwiać...
Nigdy jakoś nie poczułam sentymentu, przywiązania, czy jakie tam licho siedzi w człowieku...
Nawet teraz, po latach, bywam kiedy muszę i uciekam z prędkością światła...
"Rodzinne Miasto" to na pewno nie jest moja kropka na mapie...
Kiedy zamieszkaliśmy w Zaścianku...No cóż...
Od dziecka byłam zauroczona słonecznym Rynkiem, kocimi łbami i tym niespiesznym rytmem życia...Ale szybko pojęłam, że "Autochtoni" nie lubią obcych...
Po ponad trzydziestu latach wiem, że nie lubili, nie lubią i lubić nie będą...
Miejsce urodzenia jest dla Nich najprostszą z wykładni...
A ja ??
No cóż...
Szybko przestałam się zachłystywać niespiesznym rytmem życia...
W Zaścianku bywałam...Spałam...Jadłam...
On żył swoim życiem...Ja swoim...
Ani to miłość, ani to nienawiść...
Lubię przysiąść na słonecznym Rynku...Lubię pospacerować po krętych uliczkach (kiedy ja ostatnio po niech spacerowałam ??)...Lubię widok kościelnej wieży...
Ale nie jestem "stąd"...
I przyszła pora na Wrzosowisko...
Historia zatoczyła koło...
Wróciłam do Krainy Przodków...(Przynajmniej w pewnym sensie)...
Sadzę...Sieję...Pielę...Zbieram...
Siadam na ławeczce przed "Orzeszkiem" kiedy Słońce układa się do snu...
Spoglądam w niebo przez koronki śliwkowych liści...
Stąd też nie jestem...
Nic nie wiem o historii tej Ziemi...Nic nie wiem o jej Mieszkańcach...
Przyjeżdżam i odjeżdżam...
Taki ze mnie "Nomada"...
czwartek, 31 maja 2018
poniedziałek, 28 maja 2018
Kobiety lubią kamyki...;o)
- A na imieniny co chcesz ?? - zapytał jakiś czas temu Pan N.
Hmmm...
Co ja mogę chcieć ??
Ciuchy ??...Lipa...
Kosmetyki ??...Lipa...
Biżuteria ??...Lipa...
Do listopada będę tak monotematyczna, że poza tenisówkami, bermudami i podkoszulkiem potrzebuję jedynie motyki...
To wszystko mam...
Ale znając zapędy Ślubnego wiedziałam, że nie odpuści...
A że trafiły nam się zakupy w pewnym, mało kobiecym przybytku, więc...
- Te kamienie kup mi na imieniny !! - ufff...
Pan N. nie protestował...
Wiadomo, jak się baba uprze, to siły nie ma...;o)
No to dostałam na imieniny kamienie !!
Dokładnie rzecz ujmując...
74 kilo kamieni...Otoczaków o orzechowym odcieniu...;o)
Cudny każdy z osobna i zbiorowo w worku...
A w pierwszej "wolnej chwili" rozebrałam "niagarę"...
(Bo mi się wapienie do kwietnika skończyły)...
I zaczęłam przebudowę obcobrzmiącego wodospadu, na rodzimą "siklawę"...
Trochę ją tu mało widać, ale odkryłam to dopiero po powrocie do domeczku...;o)
Jak skończymy te nasze "rewolucje" to pewnie zyska na urodzie...;o)
A mnie i tak się duszyczka cieszy na takie cudności !!
Bo kto powiedział, że kobiety mogą kochać tylko szlachetne kamienie ?? ;o)
Hmmm...
Co ja mogę chcieć ??
Ciuchy ??...Lipa...
Kosmetyki ??...Lipa...
Biżuteria ??...Lipa...
Do listopada będę tak monotematyczna, że poza tenisówkami, bermudami i podkoszulkiem potrzebuję jedynie motyki...
To wszystko mam...
Ale znając zapędy Ślubnego wiedziałam, że nie odpuści...
A że trafiły nam się zakupy w pewnym, mało kobiecym przybytku, więc...
- Te kamienie kup mi na imieniny !! - ufff...
Pan N. nie protestował...
Wiadomo, jak się baba uprze, to siły nie ma...;o)
No to dostałam na imieniny kamienie !!
Dokładnie rzecz ujmując...
74 kilo kamieni...Otoczaków o orzechowym odcieniu...;o)
Cudny każdy z osobna i zbiorowo w worku...
A w pierwszej "wolnej chwili" rozebrałam "niagarę"...
(Bo mi się wapienie do kwietnika skończyły)...
I zaczęłam przebudowę obcobrzmiącego wodospadu, na rodzimą "siklawę"...
Trochę ją tu mało widać, ale odkryłam to dopiero po powrocie do domeczku...;o)
Jak skończymy te nasze "rewolucje" to pewnie zyska na urodzie...;o)
A mnie i tak się duszyczka cieszy na takie cudności !!
Bo kto powiedział, że kobiety mogą kochać tylko szlachetne kamienie ?? ;o)
piątek, 25 maja 2018
No to się nam rozkwieciło...
Wszędzie kwiatki...
Wszystko kwitnie...
Eksternistycznie...Pospiesznie...
Jakby za rogiem czaiła się jesień...
I pewnie macie lekki przesyt tych wszystkich barw i zapachów, ale powstrzymać się nie mogę...
Czekałam na ten moment rok...
Zakwitają róże !!
Nasza "dzikuska" wygląda tak...
Pergole zdążyliśmy upiąć tuż przed rozkwitem..."Dzikus" nie dał nam takiej szansy...;o)
Nasze "rosarium" nabrało powagi i cywilizowanego wyglądu...;o)
Różana koronka...
Taki właśnie widok mam po przebudzeniu i do porannej kawy...(Pitej w łóżku)...
Cudnie...:o)
Nasz płot też z nagła zapragnął zakwitnąć, więc dzikusy królują niepodzielnie, zachwycając nas nieziemskim urokiem...
No i nasz nowy nabytek...
Cytrynowa róża na pniu...
Trochę zbyt delikatna na Wrzosowisko, ale śliniłam się do niej już od dwóch lat...;o)
Właściwie, to w kategorii kobiet obdarowywanych kwiatami, zajmuję chyba pierwsze miejsce...
Róż dostałam prawie setkę...;o)
Tyle, że w "krzakach"...
Jakbym to przeliczyła na kwiaty ??
Ło Matko i Córko !!
Na samym liczeniu bym życie strawiła...;o)
No chyba, że mrówki nam wszystko zniszczą...
A podpadły strasznie !!
Róże niszczą w "detalu", po sztuce...Ale kosodrzewinę załatwiły nam w całości...Tak samo poległy tuje i jałowce...Truskawki walczą o życie...
My walczymy z mrówkami...
A te bidulki, które jeszcze jakieś szanse na uratowanie mają, lądują w "szpitalu"...
Tujka i jałowiec to ofiary mrówek...Lawendy to ofiary kreta...
Podlewane ziółkami, osłonięte, zabezpieczone...Przeniesione na obrzeże "drewniaka"...Teraz potrzebują czasu...
A my ??
My rozpoczęliśmy demolowanie Wrzosowiska...
Wszystko co było równiutkie, zostało przekopane...
Rowy...Zwałowiska ziemi...Tymczasowe przeprawy z desek...
Echhh...
Przez trzy lata żeśmy równali, żeby móc przekopać...
To się nazywa logika...;o)
Wszystko kwitnie...
Eksternistycznie...Pospiesznie...
Jakby za rogiem czaiła się jesień...
I pewnie macie lekki przesyt tych wszystkich barw i zapachów, ale powstrzymać się nie mogę...
Czekałam na ten moment rok...
Zakwitają róże !!
Nasza "dzikuska" wygląda tak...
Pergole zdążyliśmy upiąć tuż przed rozkwitem..."Dzikus" nie dał nam takiej szansy...;o)
Nasze "rosarium" nabrało powagi i cywilizowanego wyglądu...;o)
Różana koronka...
Taki właśnie widok mam po przebudzeniu i do porannej kawy...(Pitej w łóżku)...
Cudnie...:o)
Nasz płot też z nagła zapragnął zakwitnąć, więc dzikusy królują niepodzielnie, zachwycając nas nieziemskim urokiem...
Zielono, że oczy bolą...;o) |
No i nasz nowy nabytek...
Cytrynowa róża na pniu...
Trochę zbyt delikatna na Wrzosowisko, ale śliniłam się do niej już od dwóch lat...;o)
Właściwie, to w kategorii kobiet obdarowywanych kwiatami, zajmuję chyba pierwsze miejsce...
Róż dostałam prawie setkę...;o)
Tyle, że w "krzakach"...
Jakbym to przeliczyła na kwiaty ??
Ło Matko i Córko !!
Na samym liczeniu bym życie strawiła...;o)
No chyba, że mrówki nam wszystko zniszczą...
A podpadły strasznie !!
Róże niszczą w "detalu", po sztuce...Ale kosodrzewinę załatwiły nam w całości...Tak samo poległy tuje i jałowce...Truskawki walczą o życie...
My walczymy z mrówkami...
A te bidulki, które jeszcze jakieś szanse na uratowanie mają, lądują w "szpitalu"...
Tujka i jałowiec to ofiary mrówek...Lawendy to ofiary kreta...
Podlewane ziółkami, osłonięte, zabezpieczone...Przeniesione na obrzeże "drewniaka"...Teraz potrzebują czasu...
A my ??
My rozpoczęliśmy demolowanie Wrzosowiska...
Wszystko co było równiutkie, zostało przekopane...
Rowy...Zwałowiska ziemi...Tymczasowe przeprawy z desek...
Echhh...
Przez trzy lata żeśmy równali, żeby móc przekopać...
To się nazywa logika...;o)
wtorek, 22 maja 2018
A na plecach mam Stokrotkę...
Kilka miesięcy temu dostałam mailika od Przesympatycznej Osóbki...
"Tak dziobiesz i dziobiesz...Jeśli się nie obrazisz, to wyślę Ci paczkę...Wełnę mam..."
A że ja taka prędka do obrażania nie jestem...
No to wysłała...
Pudełko otrzymało zaszczytne miejsce pod łóżkiem, bo tam trzymam wszystkie swoje "skarby" i czekało na przyszły los...
Wena przyszła z "nienacka"...;o)
Siedziałam wieczorem na ławeczce przed "Orzeszkiem",herbatkę piłam (albo inny szlachetny trunek), a zimne wietrzysko hulało mi po grzbiecie...
"Przydało by się ponczo jakieś, albo pelerynka" - pomyślałam odkrywczo...
A że u mnie proces od pomysłu do realizacji ma bardzo krótką drogę, więc zaraz po powrocie do domeczku, pudło z wełenkami spod łóżka wyszarpałam...
24, 48 lub 72 godziny na Wrzosowisku, z duchem ledwie żywym z przepracowania...
24, 48 lub 72 godziny w domeczku, z obrządkiem ogólnie wszystkim znanym...
A w tak zwanym "międzyczasie", albo jak kto woli, w wolnej chwili...
Dziobałam...
Dziobałam...
Dziobałam...
I właśnie wiechę może dziobak wywiesić...
Jeszcze chrztu bojowego nie było, ale póki całe, wyprane i wyprasowane, to mogę na widok publiczny wystawić...
Tak mnie Stokrotka ubrała...;o)
Oczywistą oczywistością był kapturek...;o)
Ciepluchne jest takie, że trudno było w domciu przymierzyć...Zobaczymy jak sobie z wrzosowiskowymi wichurami poradzi...
No i zawsze będę mogła powiedzieć, że Stokrotkę na plecach nosiłam...;o)
"Tak dziobiesz i dziobiesz...Jeśli się nie obrazisz, to wyślę Ci paczkę...Wełnę mam..."
A że ja taka prędka do obrażania nie jestem...
No to wysłała...
Pudełko otrzymało zaszczytne miejsce pod łóżkiem, bo tam trzymam wszystkie swoje "skarby" i czekało na przyszły los...
Wena przyszła z "nienacka"...;o)
Siedziałam wieczorem na ławeczce przed "Orzeszkiem",herbatkę piłam (albo inny szlachetny trunek), a zimne wietrzysko hulało mi po grzbiecie...
"Przydało by się ponczo jakieś, albo pelerynka" - pomyślałam odkrywczo...
A że u mnie proces od pomysłu do realizacji ma bardzo krótką drogę, więc zaraz po powrocie do domeczku, pudło z wełenkami spod łóżka wyszarpałam...
24, 48 lub 72 godziny na Wrzosowisku, z duchem ledwie żywym z przepracowania...
24, 48 lub 72 godziny w domeczku, z obrządkiem ogólnie wszystkim znanym...
A w tak zwanym "międzyczasie", albo jak kto woli, w wolnej chwili...
Dziobałam...
Dziobałam...
Dziobałam...
I właśnie wiechę może dziobak wywiesić...
Jeszcze chrztu bojowego nie było, ale póki całe, wyprane i wyprasowane, to mogę na widok publiczny wystawić...
Tak mnie Stokrotka ubrała...;o)
Ze z przodu... |
Ze z tyłu... |
Ciepluchne jest takie, że trudno było w domciu przymierzyć...Zobaczymy jak sobie z wrzosowiskowymi wichurami poradzi...
No i zawsze będę mogła powiedzieć, że Stokrotkę na plecach nosiłam...;o)
środa, 16 maja 2018
"Cudze nieszczęście" to mieć szesnaście lat...
- "Jezusie i Maryjo !!" - wrzasnęła Mamciaśka, otwierając z rozmachem drzwi łazienki...- "Kiedy Ty z tego wyrośniesz ?!"
Pytanie było z gatunku retorycznych, to się nawet nad odpowiedzią nie zastanawiałam...
Ale decybele wydane przez Rodzicielkę spowodowały reakcję łańcuchową...W drzwiach łazienki pojawił się Rodziciel...
- Tyle rabanu o taki mały strupek ?? - zapytał rzeczowo...- A na obiad co ?? - przyszedł mi z odsieczą tematem zamiennym...
No dobra...
Trochę przegięłam...
Od godziny siedziałam w tej łazience i usiłowałam opatrzyć poniesione na ciele "uszczerbki"...Sporo ich było...
Po skończonych lekcjach postanowiłam odwiedzić Przyjaciółkę w trybie tak zwanym "ekspresowym"...Siadłam na rower i fruuu...
Do powrotu Rodziciela z pracy miałam półtorej godziny, więc pogaduchy w "międzyczasie" były akurat do zrealizowania...
I jak to w przyrodzie bywa, pogaduchy trwały o trzy minuty za długo...
Wracałam jakby mnie siodełko "paliło", każda sekunda miała znaczenie...
Jeszcze jeden zakręt (ten na parking pod blokiem) i...
Pisk hamulców...Zgrzyt blachy...Malowniczy fikołek w powietrzu...I jakaś rozmazana twarz pyta mnie czy żyję...
"A mnie skąd wiedzieć ??" - przeleciało mi przez czerep...
- Możesz wstać ?? - pyta mnie ten "Rozmazaniec"...
"Ojciec !!" - zajarzyło mi w mózgowiu, i skoczyłam na nogi niczym kozica...
- Nic mi nie jest !! - odpowiedziałam radośnie, chociaż nie byłam o tym całkiem przekonana...Wskoczyłam na rower i odjechałam...
Pan "Rozmazaniec" też nie czekał na zbawienie...Wskoczył za kierownicę i ruszył przed siebie...Nawet na auto nie spojrzał...
Bezosobowo powitałam gromadę Kumpli siedzących na ławeczce przed blokiem, murmurandem zbyłam Ich zapytania i już ładowałam rower do windy...
Ojciec otwierał drzwi wejściowe, kiedy ja zamykałam drzwi od łazienki...
"Pół godziny czasu do powrotu Rodzicielki" - odliczałam sięgając do apteczki...
Bark chyba wybity...Plecy to jeden ogromniasty, przekrwiony siniak...Łokieć w strzępach...A kolana...Echhh...
Będzie jazda o te kolana...
Czerwiec dopiekł upałami, kolan nie ukryję...
"Jezusie i Maryjo !!" - usłyszałam, kiedy do opatrzenia pozostały mi właśnie one...
- Z głodu nie umrzesz !! - zripostowała Mamciaśka Ojca i fachowo przejęła ode mnie medykamenty...Nawet dostałam coś przeciwbólowego...;o)
Przydatne to było okrutnie...Szczególnie na drugi dzień...I na trzeci też...
Łeb mnie bolał od marudzenia Mamciaśki...Reszta bolała od zderzenia z "dużym fiatem"...
Po trzech dniach sprawa się "rypła"...
- Te, Sreberko !! Słyszałem od Sąsiadki, że samochody rowerem taranujesz...- powitał mnie Rodziciel po powrocie z pracy...- I nie łgaj, bo cały rower w białym lakierze...- dorzucił dla ścisłości...
"Rower !!" - aż mi pod czaszką jęknęło...-"Zapomniałam o rowerze !!"...
Że "Sreberko" ??
Tak nazywałam mnie jedna z Sąsiadek...Nie musiałam nawet szukać "donosiciela"...
Pewnie widziała z okna i się zmartwiła...
Odkąd zamieszkaliśmy w tym bloku, nazywała mnie "żywe sreberko"...
Dlaczego wspominam akurat te "strupy" ??
Kilka dni temu siedziałam na Wrzosowisku i z dezaprobatą kiwałam głową...
"Jezusie i Maryjo"...- wyszeptałam...- "Kiedy ja z tego wyrosnę ??"
Lewe kolano pokrywał właśnie malowniczy strupek...Nie żeby jakiś wielgachny, bo udało mi się zamortyzować upadek, ale w "bermudkach" nie pochodzę...
"Ile ty masz lat Kobieto ??" - kontynuowałam dialog "wewnętrzny"...
- Szesnaście !! - podpowiedział mi Pan N.
I tej wersji będę się trzymać...;o)
P.S. A ten tekst dedykuję tym, którzy mają kiepski nastrój, bo ponoć nic nie poprawia samopoczucia lepiej niż cudze nieszczęście...;o)
Pytanie było z gatunku retorycznych, to się nawet nad odpowiedzią nie zastanawiałam...
Ale decybele wydane przez Rodzicielkę spowodowały reakcję łańcuchową...W drzwiach łazienki pojawił się Rodziciel...
- Tyle rabanu o taki mały strupek ?? - zapytał rzeczowo...- A na obiad co ?? - przyszedł mi z odsieczą tematem zamiennym...
No dobra...
Trochę przegięłam...
Od godziny siedziałam w tej łazience i usiłowałam opatrzyć poniesione na ciele "uszczerbki"...Sporo ich było...
Po skończonych lekcjach postanowiłam odwiedzić Przyjaciółkę w trybie tak zwanym "ekspresowym"...Siadłam na rower i fruuu...
Do powrotu Rodziciela z pracy miałam półtorej godziny, więc pogaduchy w "międzyczasie" były akurat do zrealizowania...
I jak to w przyrodzie bywa, pogaduchy trwały o trzy minuty za długo...
Wracałam jakby mnie siodełko "paliło", każda sekunda miała znaczenie...
Jeszcze jeden zakręt (ten na parking pod blokiem) i...
Pisk hamulców...Zgrzyt blachy...Malowniczy fikołek w powietrzu...I jakaś rozmazana twarz pyta mnie czy żyję...
"A mnie skąd wiedzieć ??" - przeleciało mi przez czerep...
- Możesz wstać ?? - pyta mnie ten "Rozmazaniec"...
"Ojciec !!" - zajarzyło mi w mózgowiu, i skoczyłam na nogi niczym kozica...
- Nic mi nie jest !! - odpowiedziałam radośnie, chociaż nie byłam o tym całkiem przekonana...Wskoczyłam na rower i odjechałam...
Pan "Rozmazaniec" też nie czekał na zbawienie...Wskoczył za kierownicę i ruszył przed siebie...Nawet na auto nie spojrzał...
Bezosobowo powitałam gromadę Kumpli siedzących na ławeczce przed blokiem, murmurandem zbyłam Ich zapytania i już ładowałam rower do windy...
Ojciec otwierał drzwi wejściowe, kiedy ja zamykałam drzwi od łazienki...
"Pół godziny czasu do powrotu Rodzicielki" - odliczałam sięgając do apteczki...
Bark chyba wybity...Plecy to jeden ogromniasty, przekrwiony siniak...Łokieć w strzępach...A kolana...Echhh...
Będzie jazda o te kolana...
Czerwiec dopiekł upałami, kolan nie ukryję...
"Jezusie i Maryjo !!" - usłyszałam, kiedy do opatrzenia pozostały mi właśnie one...
- Z głodu nie umrzesz !! - zripostowała Mamciaśka Ojca i fachowo przejęła ode mnie medykamenty...Nawet dostałam coś przeciwbólowego...;o)
Przydatne to było okrutnie...Szczególnie na drugi dzień...I na trzeci też...
Łeb mnie bolał od marudzenia Mamciaśki...Reszta bolała od zderzenia z "dużym fiatem"...
Po trzech dniach sprawa się "rypła"...
- Te, Sreberko !! Słyszałem od Sąsiadki, że samochody rowerem taranujesz...- powitał mnie Rodziciel po powrocie z pracy...- I nie łgaj, bo cały rower w białym lakierze...- dorzucił dla ścisłości...
"Rower !!" - aż mi pod czaszką jęknęło...-"Zapomniałam o rowerze !!"...
Że "Sreberko" ??
Tak nazywałam mnie jedna z Sąsiadek...Nie musiałam nawet szukać "donosiciela"...
Pewnie widziała z okna i się zmartwiła...
Odkąd zamieszkaliśmy w tym bloku, nazywała mnie "żywe sreberko"...
Dlaczego wspominam akurat te "strupy" ??
Kilka dni temu siedziałam na Wrzosowisku i z dezaprobatą kiwałam głową...
"Jezusie i Maryjo"...- wyszeptałam...- "Kiedy ja z tego wyrosnę ??"
Lewe kolano pokrywał właśnie malowniczy strupek...Nie żeby jakiś wielgachny, bo udało mi się zamortyzować upadek, ale w "bermudkach" nie pochodzę...
"Ile ty masz lat Kobieto ??" - kontynuowałam dialog "wewnętrzny"...
- Szesnaście !! - podpowiedział mi Pan N.
I tej wersji będę się trzymać...;o)
P.S. A ten tekst dedykuję tym, którzy mają kiepski nastrój, bo ponoć nic nie poprawia samopoczucia lepiej niż cudze nieszczęście...;o)
czwartek, 10 maja 2018
Gdzie jest Sakrament ??
Wrzosowisko jakoś sobie daje radę bez nas...Przynajmniej przez kilka dni...My bez Wrzosowiska miewamy się chyba gorzej...
Ale skoro przyszedł czas na bytowanie w cywilizowanym Świecie, więc nie zaszkodzi poczytać "gazetkę", zerknąć do zaprzyjaźnionych Blogerów, czy choćby włączyć TV...
Jednym z numerów "1", przynajmniej w wieściach netowych, są zbliżające się Komunie...
To taki majowy znacznik w parze z Maturami...
Za Maturzystów nieodmiennie kciuki trzymam...
A Komunie ?? No cóż...Kilka za mną, kilka przede mną...
Nie zaszkodzi garść informacji...
No to mnie zaraz w krzesło wgniotło !! ;o)
Głównym tematem są komunijne datki...Co kto komu dać powinien, i jaka powinna być wartość owych darów...
Z trudem akceptowałam onegdaj, majowe zamówienia "laptopów", bo uważałam, że nie jest to sprzęt odpowiedni dla dziewięciolatka...I właściwie miałam rację...
"Laptopy" odeszły do lamusa, a właściwie, zostały przesunięte na dolną półkę z darami...
Sprezentowanie "laptopa" jest właściwie "faux pass"...
Widełki ustawiono dla Chrzestnych na poziomie dwóch patoli, Rodzinka wyłga się tysiakiem, Pociotki mogą rzucić po kilka setek...
Co bardziej wyrywni dają quady, skutery, albo operacje plastyczne...
Ło Matko i Córko...
Przegapiłam moment, w którym Komunia przestała być Sakramentem ??
Przyjęcie komunijne kosztuje od pięciu do dziesięciu tysięcy złotych ??
Ki czort ??
Ja wiem, że to nie są czasy, w których prezentem byłby zegarek, czy wrotki...(moje Komunijne prezenty)...
Wiem, że Dziewięciolatek z reguły posiada już rower, a magnetofon kasetowy jest przeżytkiem...(prezenty Pierworodnego)...
Mogę nawet zaakceptować, że znacznie wzrosła "stawka" prezentowa, skoro Naród ponoć staje się zasobniejszy (na rower Córki zrzutę zrobiła cała zaproszona Rodzinka, a resztę dołożyli Rodzice)...
No dobra...Obiad zamawialiśmy w zarezerwowanej Restauracji...Obiad !! Żeby Matka (czyli ja), nie musiała spędzić w kuchni tygodnia, a z przyjęcia komunijnego pamiętała tylko opuchnięte i bolące nogi...To miało być Święto naszych Dzieci i nasze...
Wspólne przygotowania...Wspólne wyjścia do Kościoła (przez cały Biały Tydzień)...Wspólna modlitwa...
Jakoś wcale nie dyskutowało się kto co dał, za ile dał...
Gdzie się teraz zapodział Sakrament ??
A tak swoją drogą...
Jestem ciekawa, kiedy Kościół się "ogarnie" i stwierdzi, że "instytucja" Chrzestnych jest przeżytkiem...
Bo jaka jest teraz rola Chrzestnych ??
Trzymają Dziecię w betach, potem pojawiają się na Komunii, w polocie są obecni na ślubie...
Ot, taka symbolika warta średnio licząc sześć patoli...
Nie sprawują opieki nad Dziećmi (nawet w przypadku jakiegoś nieszczęścia nie mają żadnych praw opiekuńczych), nie mają wpływu na wychowanie (a już najmniejszego nawet na światopogląd)...Po prostu są...
Kłopot dla Rodziców, którzy mają wybrać godnych Kandydatów...
Kłopot dla Kandydatów, kiedy awansują na Chrzestnych...
Poczytałam, przeanalizowałam, pomarudziłam...I odetchnęłam z ulgą...
Może za kilka lat się to wszystko zmieni ??
Może Komunia znów będzie Świętą ??
Ale skoro przyszedł czas na bytowanie w cywilizowanym Świecie, więc nie zaszkodzi poczytać "gazetkę", zerknąć do zaprzyjaźnionych Blogerów, czy choćby włączyć TV...
Jednym z numerów "1", przynajmniej w wieściach netowych, są zbliżające się Komunie...
To taki majowy znacznik w parze z Maturami...
Za Maturzystów nieodmiennie kciuki trzymam...
A Komunie ?? No cóż...Kilka za mną, kilka przede mną...
Nie zaszkodzi garść informacji...
No to mnie zaraz w krzesło wgniotło !! ;o)
Głównym tematem są komunijne datki...Co kto komu dać powinien, i jaka powinna być wartość owych darów...
Z trudem akceptowałam onegdaj, majowe zamówienia "laptopów", bo uważałam, że nie jest to sprzęt odpowiedni dla dziewięciolatka...I właściwie miałam rację...
"Laptopy" odeszły do lamusa, a właściwie, zostały przesunięte na dolną półkę z darami...
Sprezentowanie "laptopa" jest właściwie "faux pass"...
Widełki ustawiono dla Chrzestnych na poziomie dwóch patoli, Rodzinka wyłga się tysiakiem, Pociotki mogą rzucić po kilka setek...
Co bardziej wyrywni dają quady, skutery, albo operacje plastyczne...
Ło Matko i Córko...
Przegapiłam moment, w którym Komunia przestała być Sakramentem ??
Przyjęcie komunijne kosztuje od pięciu do dziesięciu tysięcy złotych ??
Ki czort ??
Ja wiem, że to nie są czasy, w których prezentem byłby zegarek, czy wrotki...(moje Komunijne prezenty)...
Wiem, że Dziewięciolatek z reguły posiada już rower, a magnetofon kasetowy jest przeżytkiem...(prezenty Pierworodnego)...
Mogę nawet zaakceptować, że znacznie wzrosła "stawka" prezentowa, skoro Naród ponoć staje się zasobniejszy (na rower Córki zrzutę zrobiła cała zaproszona Rodzinka, a resztę dołożyli Rodzice)...
No dobra...Obiad zamawialiśmy w zarezerwowanej Restauracji...Obiad !! Żeby Matka (czyli ja), nie musiała spędzić w kuchni tygodnia, a z przyjęcia komunijnego pamiętała tylko opuchnięte i bolące nogi...To miało być Święto naszych Dzieci i nasze...
Wspólne przygotowania...Wspólne wyjścia do Kościoła (przez cały Biały Tydzień)...Wspólna modlitwa...
Jakoś wcale nie dyskutowało się kto co dał, za ile dał...
Gdzie się teraz zapodział Sakrament ??
A tak swoją drogą...
Jestem ciekawa, kiedy Kościół się "ogarnie" i stwierdzi, że "instytucja" Chrzestnych jest przeżytkiem...
Bo jaka jest teraz rola Chrzestnych ??
Trzymają Dziecię w betach, potem pojawiają się na Komunii, w polocie są obecni na ślubie...
Ot, taka symbolika warta średnio licząc sześć patoli...
Nie sprawują opieki nad Dziećmi (nawet w przypadku jakiegoś nieszczęścia nie mają żadnych praw opiekuńczych), nie mają wpływu na wychowanie (a już najmniejszego nawet na światopogląd)...Po prostu są...
Kłopot dla Rodziców, którzy mają wybrać godnych Kandydatów...
Kłopot dla Kandydatów, kiedy awansują na Chrzestnych...
Poczytałam, przeanalizowałam, pomarudziłam...I odetchnęłam z ulgą...
Może za kilka lat się to wszystko zmieni ??
Może Komunia znów będzie Świętą ??
piątek, 4 maja 2018
Wycieczka po Wrzosowisku...
Za górami i lasami...
Ojej !!
Z tego upału poplątały mi się początki !!
No to jeszcze raz...
Za rzeczką, opodal krzaczka...
Echhh !!
Znowu nie tak !!
To może dzisiaj będzie bardziej obrazkowo niż pisemnie, bo taki gorąc czuję w sobie...;o)
Zapraszam na spacer po Wrzosowisku...
Przy wjeździe powitają nas forsycje, głóg i róże (pączkowe)...
No i oczywiście pięć świerczków !! Bo nam się po ostatniej bytności na targowisku "cudownie rozmnożyły"...;o)
Potem jest "skarpa", czyli ostatnie dzieło...Jeszcze nie dokończone, bo na stawianie płotka czasu nie było...A i materiał się był skończył z "nienacka"...
Żeby było śmieszniej, to ten początek jest właściwie końcem, bo początek prezentuje się tak...
Białe róże i aksamitki...
I już jesteśmy w epicentrum, czyli przy "Orzeszku"...
Na tak stabilną prezentację naszego wiatraczka możemy sobie rzadko pozwolić...Z reguły zaiwania jak oszalały...Bywa, że zrywa się do lotu bezpośredniego i trzeba go gonić po sadzie...
Ale godnie wita Gości w "Rosarium"...
Że jest tu kwiatowy "misz-masz" ??
Poniekąd...
Docelowo ma być rosarium...Kiedyś...;o)
Ale teraz rzeczywiście szaleją tu wszelakie "zieleńce"...
To są stokrotki na gigancie...
Ewidentnie nie spodobała im się wyznaczona grządka i przesunęły się o pół metra w lewo...
Ja im na przeszkodzie stawać nie będę !! Chcą, to bardzo proszę...;o)
Ale największa moja duma, to to...
Cebulki kupiłam w "markiecie"...Obraz nędzy i rozpaczy...Jakby je ktoś "tirem" przejechał, albo przeżuł i wypluł...
Trzy lata czekałam...I zakwitły !!
A nawet się rozmnożyły !!
Jestem gotowa dla nich nawet cały kwietnik przebudować !!
Niech mają...;o)
No dobra...Czas w drogę...
Obok "Rosarium" jest "Drewniak", zwany też "Chruśniakiem"...
Teraz ma "przerwę w urodzie", bo szafirki, tulipany i narcyzy już przekwitły, a następcy mają jeszcze czas na wegetację...
Tutaj będzie...
Psyttt...
Jak będzie, to pokażę...
Póki co, tutaj jest pięknie przekopany kawałek działki...;o)
Ale minęliśmy to !!
"Kosmita" z wrotyczami...
Jak się nie trudno domyśleć, to dopiero początek "dziwaczenia", ale jeszcze mi się "nie wykluło"...;o)
Wykluło się to...
"Jagodzisko"...
Przenieśliśmy te trzy nieszczęsne sadzonki "z pola", gdzie musiały walczyć o przetrwanie, i dokupiliśmy kilka krzaczków...
Tutaj są "pod specjalnym nadzorem"...
Są jeszcze słoneczniki i arbuzy (eksperyment), więc przekonamy się ile ten "nadzór" warty...
No i to...
Po zeszłorocznych doświadczeniach, nasz "Warzywniak" urósł o 100%, dostał przyzwoity płotek z agrowłókniny i ścieżki do przemieszczania się z konewką...
I wierzcie mi na słowo, roślinki potrafią się odwdzięczyć !!
Pomidory kwitną jak nawiedzone, papryka też sobie nie krzywduje, a sałata...Echhh...
Coś nawet wychodzi na grządce ze skorzonerą !!
Gdyby tak...
Mniammmm...
Ale to ma być spacer !!
Rzut oka za siebie...
I można ruszać dalej...
Tutaj będzie...
Achhh !!
Miałam nie mówić o planach, tylko o realizacjach !!
No to ruszamy dalej...
Pojemniki na gnojówkę z pokrzywy (następna będzie ze skrzypu)...Stare śliwy "niemki"...Krzaki - dziwaki, które też od trzech lat walczą o przetrwanie...Nowy sad, który rozkwiecił się w tym roku bardzo...Ognisko, z którego nie wahamy się korzystać (ostatnio były ziemniaczki z popiołu)...
I dalej wycieczki nie proponuję...
Skwar jest niemiłosierny...Trzydzieści stopni...Poza granicę "starego sadu" nie wychodzimy bez potrzeby...
Ale gdyby ktoś chciał pobiegać po rozżarzonych węglach...Tfu...Tfu...Tfu...Po rozżarzonej ziemi...To zapraszam...;o)
Czy nie świętowaliśmy wcale ??
A gdzież by !!
Co roku, przed 1-wszym Maja zmieniamy flagę, która nam potem towarzyszy przez cały rok...
Bo dumnym z Niej trzeba być przez cały rok !!
Nie tylko przez trzy dni...;o)
Ojej !!
Z tego upału poplątały mi się początki !!
No to jeszcze raz...
Za rzeczką, opodal krzaczka...
Echhh !!
Znowu nie tak !!
To może dzisiaj będzie bardziej obrazkowo niż pisemnie, bo taki gorąc czuję w sobie...;o)
Zapraszam na spacer po Wrzosowisku...
Przy wjeździe powitają nas forsycje, głóg i róże (pączkowe)...
No i oczywiście pięć świerczków !! Bo nam się po ostatniej bytności na targowisku "cudownie rozmnożyły"...;o)
Jeszcze nie całkiem odplewione, więc jakby ktoś z Was poczuł wielką wenę odplewiacza...;o) |
Żeby było śmieszniej, to ten początek jest właściwie końcem, bo początek prezentuje się tak...
Białe róże i aksamitki...
I już jesteśmy w epicentrum, czyli przy "Orzeszku"...
Na tak stabilną prezentację naszego wiatraczka możemy sobie rzadko pozwolić...Z reguły zaiwania jak oszalały...Bywa, że zrywa się do lotu bezpośredniego i trzeba go gonić po sadzie...
Ale godnie wita Gości w "Rosarium"...
Że jest tu kwiatowy "misz-masz" ??
Poniekąd...
Docelowo ma być rosarium...Kiedyś...;o)
Ale teraz rzeczywiście szaleją tu wszelakie "zieleńce"...
To są stokrotki na gigancie...
Ewidentnie nie spodobała im się wyznaczona grządka i przesunęły się o pół metra w lewo...
Ja im na przeszkodzie stawać nie będę !! Chcą, to bardzo proszę...;o)
Ale największa moja duma, to to...
Cebulki kupiłam w "markiecie"...Obraz nędzy i rozpaczy...Jakby je ktoś "tirem" przejechał, albo przeżuł i wypluł...
Trzy lata czekałam...I zakwitły !!
A nawet się rozmnożyły !!
Jestem gotowa dla nich nawet cały kwietnik przebudować !!
Niech mają...;o)
No dobra...Czas w drogę...
Obok "Rosarium" jest "Drewniak", zwany też "Chruśniakiem"...
Teraz ma "przerwę w urodzie", bo szafirki, tulipany i narcyzy już przekwitły, a następcy mają jeszcze czas na wegetację...
Tutaj będzie...
Psyttt...
Jak będzie, to pokażę...
Póki co, tutaj jest pięknie przekopany kawałek działki...;o)
Ale minęliśmy to !!
"Kosmita" z wrotyczami...
Jak się nie trudno domyśleć, to dopiero początek "dziwaczenia", ale jeszcze mi się "nie wykluło"...;o)
Wykluło się to...
"Jagodzisko"...
Przenieśliśmy te trzy nieszczęsne sadzonki "z pola", gdzie musiały walczyć o przetrwanie, i dokupiliśmy kilka krzaczków...
Tutaj są "pod specjalnym nadzorem"...
Są jeszcze słoneczniki i arbuzy (eksperyment), więc przekonamy się ile ten "nadzór" warty...
No i to...
Po zeszłorocznych doświadczeniach, nasz "Warzywniak" urósł o 100%, dostał przyzwoity płotek z agrowłókniny i ścieżki do przemieszczania się z konewką...
I wierzcie mi na słowo, roślinki potrafią się odwdzięczyć !!
Pomidory kwitną jak nawiedzone, papryka też sobie nie krzywduje, a sałata...Echhh...
Coś nawet wychodzi na grządce ze skorzonerą !!
Gdyby tak...
Mniammmm...
Ale to ma być spacer !!
Rzut oka za siebie...
I można ruszać dalej...
Tutaj będzie...
Achhh !!
Miałam nie mówić o planach, tylko o realizacjach !!
No to ruszamy dalej...
Pojemniki na gnojówkę z pokrzywy (następna będzie ze skrzypu)...Stare śliwy "niemki"...Krzaki - dziwaki, które też od trzech lat walczą o przetrwanie...Nowy sad, który rozkwiecił się w tym roku bardzo...Ognisko, z którego nie wahamy się korzystać (ostatnio były ziemniaczki z popiołu)...
I dalej wycieczki nie proponuję...
Skwar jest niemiłosierny...Trzydzieści stopni...Poza granicę "starego sadu" nie wychodzimy bez potrzeby...
Ale gdyby ktoś chciał pobiegać po rozżarzonych węglach...Tfu...Tfu...Tfu...Po rozżarzonej ziemi...To zapraszam...;o)
Czy nie świętowaliśmy wcale ??
A gdzież by !!
Co roku, przed 1-wszym Maja zmieniamy flagę, która nam potem towarzyszy przez cały rok...
Bo dumnym z Niej trzeba być przez cały rok !!
Nie tylko przez trzy dni...;o)
wtorek, 1 maja 2018
Świąteczne Ślimaczki...;o)
Przedstawiam Wam Rodzinkę...Ślimaczków ??
Bynajmniej...
Kiedy Księciunio jest już "rozbrojony", czyli wybrykany, to podchodzi i szepcze cichutko...
- Babciu, masz plastelinę ??
Albo:
- Babciu, porysujemy ??
Nieodzowny znak, że Młody potrzebuje wyciszenia...
Tym razem padło na plastelinę, a rzecz się miała w tegoroczną Wielkanoc...
Można by rzec, że są to Ślimaczki Wielkanocne !! ;o)
Księciunio lepi "wieże"...Babcia i Dzidziuś lepią "na temat"...
- Babciu, zwierzątko...- dyryguje Małolat...
- Ślimaczek może być ?? - pytam grzecznie...
Pomysł zaakceptowany...
No to Babcia ulepiła jednego ślimaczka, potem drugiego ślimaczka...
- Ten mały, żółty ślimaczek to Księciunio, a ten duży to Dziadziuś...- zaproponowałam...
I to był plastelinowy "gwóźdź do trumny"...
- Babcię Babcia zrób !! - zażądał Młody...
A potem był Tatuś - ślimaczek...Mamusia-ślimaczek...Ciocia Gosia-ślimaczek...
Dzwoni telefon...Znajoma z życzeniami...
- Sorry, ale nie pogadamy...Lepię ślimaczki...- wyjaśniłam...
- Co lepisz ?? - pyta Niewiasta...
- Ślimaczki !! Dokładniej rzecz ujmując Wujka Pawła lepię...
Trochę trudno było gaworzyć mając zajęte obie dłonie, więc się wspomagam ramionami, nosem, łokciami...W końcu przerywam na moment lepienie...
- Ty Babcia lep !! - Księciunio mnie dyscyplinuje...- Wujek rożków nie ma !!
No to pożegnałam się grzecznie ze Znajomą...
Przylepiłam Pawłowi rożki...Ulepiłam jeszcze Princeskę...I...
Skończyła się plastelina !!
Ufff...
Ślimaczki chodziły do pracy...Jeździły na zajęcia na uczelnię...Gotowały obiadki...
Bardzo były zajęte przez kolejne cztery godziny...
Księciunio też...;o)