Zostałam nawiedzona...Nie to, żeby mi się coś na mózgownicę cieniem położyło...Nawiedził mnie Ksiądz...
Pan N. po angielsku oddalił się na popołudniową zmianę, Dzieciaki już dawno z gniazda wyfrunęły, więc nawiedzenie miałam indywidualne...
Na dźwięk dzwonka poczłapałam do przedpokoju i otworzyłam drzwi...
Męskie towarzystwo chichotało radośnie...
No tak...
Nasz dzwonek, z reguły wywołuje chichoty...
Bywa, że Sąsiedzi dzwonią, żeby sobie humor poprawić...
Na progu stał nasz Wikary i dwóch Ministrantów...Jednego z nich znam od lat...
Zrobiło się jakoś swojsko, chociaż to premierowe "nawiedzenie" naszego Wikarego...
Wyglądał na smutnego, zmęczonego, a może na znudzonego ??
Krótka modlitwa..."Prysznic" z kropidła...
I coś, co z reguły bywa "przymusem bezpośrednim"...Rozmowa...
- Może się Ksiądz czegoś napije ?? Ciepłego, zimnego ?? - zapytałam, bo wyglądał rzeczywiście nietęgo...
- Chętnie...Może chociaż wody...- wymruczał nieśmiało...
Już miałam zapytać czy święconej, jak w tej reklamie, ale odpuściłam...
Nalałam po szklaneczce "Nesty" i siadłam na kanapie obok...
- Trudna taka pielgrzymka po obcych Ludziach ?? - zapytałam...
Przymrużone oczy Księdza jakby ożyły...
- Lekko nie jest...Wiele smutków...Bywa trudno...- wyliczał ośmielony...
- To można trochę odpocząć...- zaproponowałam...
Uśmiechnął się blado i zerknął do naszej "karty"...
- Oooo...To Wy z S. ?? - zapytał...
- Od urodzenia...- potwierdziłam...
- Ja z Zagórza !! Rodzice tam jeszcze mieszkają... - aż głos podniósł o ton...
Roześmiałam się na to wyznanie...
- Przedtem byłem Wikarym w Jerz... - oświadczył znacznie bardziej energicznie...
- W Jerz...?? Ja tam pracowałam przez dziesięć lat !! - przyznałam...
Tematy jakoś same się poukładały...
O Katedrze w S. ...O pięknych krajobrazach w Jerz... I specyficznej Społeczności...O dziwnych kolejach losu...
- Gdzie wchodzę tam smutek...- wyznał Wikary w pewnym momencie...- Dzieci powyjeżdżały...Życia jakoś poukładać sobie nie mogą...Rodzice samotni...
- Nasze mieszkają w Krakusowie...Powodzi Im się nieźle...Wnuka mamy wspaniałego...- pocieszałam znękane serducho Księdza...
- A tu jak Wam się żyje ??- zapytał...
- Ksiądz za młody jest...Ale proszę zapytać Rodziców jak Im się żyje na Zagórzu...Osiedle dla Zaścianka, to jak Zagórze dla S. - odpowiedziałam ze śmiechem...
Wikary zawtórował...
- Czyli bez skrzynki granatów wieczorem na spacer się nie wychodzi ?? - i chichotaliśmy oboje...
- Sporo nas łączy...- wyznał...
- Oprócz tego, że ja w spodniach, a Ksiądz w sukience...- "wypaliłam" jak z dwururki...
- Gender taki... - podłapał Wikary...
"Poklachaliśmy" jeszcze chwilę, jak na dwóch "Ziomali" przystało, i twarz Wikarego okryła się powagą...
- Muszę iść...- wyznał smutno...
- Jeszcze tylko siedem mieszkań !! - podtrzymywałam Go na duchu...
- I tej wersji będę się trzymał...- zadeklarował podnosząc się z fotela...
Kiedy przekraczał próg, odwrócił się jeszcze i zapytał...
- Mogę sobie zadzwonić ??
Na klatce schodowej rozległ się zbiorowy śmiech Ministrantów...
Nim zamknęłam drzwi, usłyszałam jeszcze ciche...
- Dziękuję...Za wszystko...
Orzesz...(ko)...
Czyżbyśmy znowu mieli "człowieczego" Wikarego ??
sobota, 31 stycznia 2015
piątek, 30 stycznia 2015
czwartek, 29 stycznia 2015
W gordyjskim azylu...
Sto tysięcy wyświetleń...Pięknie...
I chociaż ten tekst mogłabym napisać w każdej chwili, bez względu na ten licznik, postanowiłam doczekać właśnie do niej...
Sto tysięcy...
Pisząc bloga na WP, taki wynik uzyskałam po jednym wpisie...
Dlatego przeniosłam się tutaj...
Taka jestem niedzisiejsza...
Ale, czy dusza powinna się "przelewać" publicznie, bez wpływu na to, do kogo owe "chlupoty" trafiają ??
Nie powinna...
Przynajmniej tak uważam...
Tutaj zagląda tylko ten, kto na prawdę ma na to ochotę...Czasem z nudów...Czasem, żeby się uśmiechnąć...A czasem tylko po to, żeby się przekonać czy jeszcze bazgrolę...
I nie ma znaczenia, czy jest Was kilkoro, - naścioro, czy - dziesięcioro...
Do każdego z Was wysyłam nieustannie uśmiech życzliwości, bo jesteście bardzo ważni...Tak ważni, jak każda z postawionych przeze mnie literek...
Po prostu, bez Was nie byłoby Gordyjki...
Czasem czytam w komentarzach, że powinnam moją bazgraninę wydać w jakimś opasłym tomisku...Czasem dostaję maila domagającego się wydania moich bazgrołów w książce...
Bardzo dziękuję Wam za tak niesamowite wyrazy uznania...
Ale, wybaczcie, nie widzę potrzeby tworzenia kolejnej "cegły", która zalegała by półki...
Aż tak wysoko moje ambicje nie sięgają...
A właściwie po co ??
Czy nie szkoda lasów na to, żeby ktoś mógł opisać to, kim jest ??
Przecież moje życie nie różni się niczym od Waszego...
Byłam dzieckiem, które przeżywało swoje wakacyjne przygody...Byłam "podfruwajką", która przeżywała swoje wzloty i upadki...Byłam mamą, dla której Dzieci przesłoniły cały Świat...
Przecież to nic nadzwyczajnego...
Potem brałam udział w "wyścigu szczurów", ale za ten wyścig medalu olimpijskiego nie przyznają...
Jestem sobie szarym, przeciętnym człowieczkiem...
Kiedy podsumowałam poprzedni rok, na kilku blogach pojawiło się odniesienie, do moich "szczęśliwych" wpisów...Uśmiechnęłam się wówczas...
Zrozumiałam, że mój "plan" się powiódł...
Zaglądacie do mnie, kiedy szukacie uśmiechu...
Większej radości nie mogliście mi sprawić...
Wiem, że nie zawsze aż tyle uśmiechu mogę Wam przynieść, że czasem moja duszyczka bulgocze żółcią, ale wybaczcie mi to...Proszę...
W życiu szarego człowieczka czasem trudno o uśmiech...
Razem ze mną przeczekujecie te cierpkie nastroje...
I licznik idzie w górę...
Niektórzy zaglądają codziennie, jak do gazety...Niektórzy otwierają stronę kiedy tego potrzebują...
Czy może być coś bardziej radosnego ??
Kiedy siadam do klawiatury, a w głowie powstaje kolejny wpis, wyobrażam sobie Wasze uśmiechy, albo łezki, które lśnią na rzęsach, albo jak z niecierpliwością przewijacie stronę, żeby przekonać się, że dzisiaj nic dla siebie nie znajdziecie...
To taka zaczarowana chwila...Jestem Wami...
Ale kiedy wrzucam tekst na bloga, ten wspominkowy, czasem głupkowaty, czasem żałosny, wiem, że to Wy za chwilę będziecie Gordyjką...
Dziewczyną, której duszyczka zawiązana jest w supełek...
Ta chwila też jest magiczna...
Dlatego dzisiaj, sobie i Wam, życzę wielu takich magicznych chwil...
Chwil, w których bez względu na płeć, wiek, odległość, czy jakiekolwiek inne różnice, spędzimy razem...
W gordyjskim azylu...
P.S. Skoro już jest "bazgracz" i są Czytacze, powinnam umieścić również jakieś dedykacje i podziękowania...
Moją bazgraninę dedykuję i podziękowania za codzienne podczytywanie, komentowanie (ustne) i mobilizowanie, ślę do Pana N., który ten azyl wynalazł, i robi strasznie pocieszną minkę, kiedy stwierdza: "a na Gordyjce nic nowego"... ♥♥♥
I chociaż ten tekst mogłabym napisać w każdej chwili, bez względu na ten licznik, postanowiłam doczekać właśnie do niej...
Sto tysięcy...
Pisząc bloga na WP, taki wynik uzyskałam po jednym wpisie...
Dlatego przeniosłam się tutaj...
Taka jestem niedzisiejsza...
Ale, czy dusza powinna się "przelewać" publicznie, bez wpływu na to, do kogo owe "chlupoty" trafiają ??
Nie powinna...
Przynajmniej tak uważam...
Tutaj zagląda tylko ten, kto na prawdę ma na to ochotę...Czasem z nudów...Czasem, żeby się uśmiechnąć...A czasem tylko po to, żeby się przekonać czy jeszcze bazgrolę...
I nie ma znaczenia, czy jest Was kilkoro, - naścioro, czy - dziesięcioro...
Do każdego z Was wysyłam nieustannie uśmiech życzliwości, bo jesteście bardzo ważni...Tak ważni, jak każda z postawionych przeze mnie literek...
Po prostu, bez Was nie byłoby Gordyjki...
Czasem czytam w komentarzach, że powinnam moją bazgraninę wydać w jakimś opasłym tomisku...Czasem dostaję maila domagającego się wydania moich bazgrołów w książce...
Bardzo dziękuję Wam za tak niesamowite wyrazy uznania...
Ale, wybaczcie, nie widzę potrzeby tworzenia kolejnej "cegły", która zalegała by półki...
Aż tak wysoko moje ambicje nie sięgają...
A właściwie po co ??
Czy nie szkoda lasów na to, żeby ktoś mógł opisać to, kim jest ??
Przecież moje życie nie różni się niczym od Waszego...
Byłam dzieckiem, które przeżywało swoje wakacyjne przygody...Byłam "podfruwajką", która przeżywała swoje wzloty i upadki...Byłam mamą, dla której Dzieci przesłoniły cały Świat...
Przecież to nic nadzwyczajnego...
Potem brałam udział w "wyścigu szczurów", ale za ten wyścig medalu olimpijskiego nie przyznają...
Jestem sobie szarym, przeciętnym człowieczkiem...
Kiedy podsumowałam poprzedni rok, na kilku blogach pojawiło się odniesienie, do moich "szczęśliwych" wpisów...Uśmiechnęłam się wówczas...
Zrozumiałam, że mój "plan" się powiódł...
Zaglądacie do mnie, kiedy szukacie uśmiechu...
Większej radości nie mogliście mi sprawić...
Wiem, że nie zawsze aż tyle uśmiechu mogę Wam przynieść, że czasem moja duszyczka bulgocze żółcią, ale wybaczcie mi to...Proszę...
W życiu szarego człowieczka czasem trudno o uśmiech...
Razem ze mną przeczekujecie te cierpkie nastroje...
I licznik idzie w górę...
Niektórzy zaglądają codziennie, jak do gazety...Niektórzy otwierają stronę kiedy tego potrzebują...
Czy może być coś bardziej radosnego ??
Kiedy siadam do klawiatury, a w głowie powstaje kolejny wpis, wyobrażam sobie Wasze uśmiechy, albo łezki, które lśnią na rzęsach, albo jak z niecierpliwością przewijacie stronę, żeby przekonać się, że dzisiaj nic dla siebie nie znajdziecie...
To taka zaczarowana chwila...Jestem Wami...
Ale kiedy wrzucam tekst na bloga, ten wspominkowy, czasem głupkowaty, czasem żałosny, wiem, że to Wy za chwilę będziecie Gordyjką...
Dziewczyną, której duszyczka zawiązana jest w supełek...
Ta chwila też jest magiczna...
Dlatego dzisiaj, sobie i Wam, życzę wielu takich magicznych chwil...
Chwil, w których bez względu na płeć, wiek, odległość, czy jakiekolwiek inne różnice, spędzimy razem...
W gordyjskim azylu...
P.S. Skoro już jest "bazgracz" i są Czytacze, powinnam umieścić również jakieś dedykacje i podziękowania...
Moją bazgraninę dedykuję i podziękowania za codzienne podczytywanie, komentowanie (ustne) i mobilizowanie, ślę do Pana N., który ten azyl wynalazł, i robi strasznie pocieszną minkę, kiedy stwierdza: "a na Gordyjce nic nowego"... ♥♥♥
środa, 28 stycznia 2015
Niespodziewane...
(z dedykacją dla "Frankowiczów")
Niepowetowana strata,
gdy za kredyt
przyjdzie spłata...
wtorek, 27 stycznia 2015
Nudziarskie wspominki...
Tematyka pasuje, zima sprzyja, więc sięgam ponownie do tekstu, który już kiedyś na blogu zagościł...
Chociaż narodził się całkiem gdzie indziej...
Jak wiecie, czasem rymowanki całkiem pochłaniają gordyjską duszyczkę i tematykę, która pod rymy wcale nie podchodzi, bazgrzę zawzięcie...
Skąd się to wzięło ??
Ano...
Z domu moich Bieszczadzkich Dziadków...
Tam, kiedy pogoda nie sprzyjała, a znudzona Rodzinka zbierała się w kuchni, rzucał ktoś rymowankę i potem już potok wartko płynął...
Musiało być z sensem i z rymem...Choćby "częstochowskim"...
Jako Dzięcielina, nie mogłam się owych wieczorów magicznych doczekać...Jako Podfruwajka brałam w nich czynny udział...
I tak, rymcioklepki zaczęły mnie pochłaniać...
Żywioł odżył, kiedy na jednym z czatów weszłam nieopatrznie do "pokoju" założonego przez Dagusię...
Podstawową zasadą owego przybytku było, pisanie rymem...
Tematyka była dowolna...Towarzystwo mieszane bardzo...Ale rym sączyć się musiał wartko..
Dagusia w tych rymowankach prym wiodła...
Ale zdarzały się i tam wieczory dziwne...
Tekst zachował mi się jeden, więc "nudnych" powtórek nie będzie...
Rymowanka pisana jest przez dwie niezależne osoby, płci przeciwnej, wieku i miejsca pobytu nieznanego...
Hmmm...
Właściwie przez trzy Osoby...
szelest_szadzi: szelest i skrzypienie to dźwięk zimy mroźnej, dla niektórych bardzo groźnej,
Lav_Inka: szmer prawie...gdy drobne kropelki czynią w człowieku zachwyt nazbyt wielki...
szelest_szadzi: zamrożone igiełki spadające i swym dźwiękiem nie tylko uszy kojące,
Lav_Inka: jak dzwoneczki srebrnej pani zimy...my w zachwycie tylko się dziwimy...
szelest_szadzi: mróz nie tylko szczypie twarze, ale i piękne kwiaty maże,
Lav_Inka: pędzlem w srebrzystej farbie zamoczonym, delikatnym, ulotnym i natchnionym...
szelest_szadzi: choć nie lubią tego ludzie, można zakochać się w mroźnej ułudzie,
Lav_Inka: można nie lubić, złorzeczyć, marudzić, lecz urok blasku słonecznej poświaty, daje nam obraz przepiękny, bogaty...
szelest_szadzi: i srebrzyste gwiazdki się w słońcu mienią, nie jedno serce swym widokiem rozpromienią, chrapy konia buchające parą, wspaniałą sannę zapowiadają,
Lav_Inka: serce przepełnione radością dla istnienia, w oku łza błyszczy, twarz się rozpromienia..., kulig, dzwoneczki, pęd wiatru na twarzy, to wszystko co może się marzyć...
szelest_szadzi: wśród drzew strojnych w czapy białe też są wspaniałe,
Lav_Inka: ścieżka wąska, głęboko wyryta w śnieżnej otulinie, gdzie człowiek samotny w bieli korytarza ginie...
szelest_szadzi: pęd koni, wiatru powiew na twarzy, nie jedno liczko rozpromieni, i serduszko nie jedno odmieni,
Lav_Inka: miłość zimą...no cóż, i tak bywa, niech będzie zimowa, byleby szczęśliwa...
szelest_szadzi: białość brudy okrywa i niewinności światu nadaje, ruszajmy więc naprzód w te zimowe raje,
Lav_Inka: niech biel nas otoczy, niech ukoi oczy, niech serca rozgrzeje, niechaj da nadzieję...
szelest_szadzi: w zachwycie zimowym jest coś mistycznego, dziwnie serce kojącego,
Lav_Inka: spokój, i cisza, serca ukojenie, dźwięk dzwonków, a kiedyś wspomnienie...
szelest_szadzi: wieczorna cisza w mrozie, prawie że dudniąca, jest zawsze zmysły kojąca, księżyc zaś temu uroku nadaje i oświetla białe gaje,
Lav_Inka: dalekie blaski świateł, gdzieś na horyzoncie, dalekie, choć przyzywające...
szelest_szadzi: czarne deski nieba, światełka z innego świata przepuszczają, nam radości dodają,
Lav_Inka: wokół skrzy się i świeci, i drga blasków kaskada, serce cieszy, i dusza mu rada...chata stara, choć strzechą kryta, utrudzonych wędrowców przywita...
szelest_szadzi: zaś mróz sypie łzami srebrnymi na cienkie włosie brzozowe, na gałązki osikowe,
Lav_Inka: niech odsuną swe gałązki szadzią osypane, niech wędrowiec bezpiecznie na spoczynek stanie...
szelest_szadzi: i w cichym zachwycie odpocznie należycie,
Lav_Inka: niech rozpali ogień...trzeszczą suche szczapy, niech ogrzeje dłonie, rozprostuje gnaty...
szelest_szadzi: sople skrzą się na mym dachu w rtęciowej poświacie,
Lav_Inka: spójrzcie uważniej trochę...czy je podziwiacie ??
szelest_szadzi: suche szczapy w kominku figlarnie pękają, gdy je języczki ognia omiatają, i nam radość sprawiają,
Lav_Inka: ciepło leniwie wypełza nam z pieca, głaszcze twarze przez mróz wyszczypane, gasną blaski gwiaździsto-śnieżane...
szelest_szadzi: chyba wszyscy je podziwiają, tylko nie ujawniają, i siedzą cicho oniemiali, zamiast przyłączyć się do rozmowy na tej sali,
Lav_Inka: każdy marzy, z wypiekami na twarzy, i co się stanie, kiedy ogień tlić się przestanie...
szelest_szadzi: i figlarne płomyki sprawią, że będziemy zachowywać się jak smyki ?
Lav_Inka: nie płomyki, to zima, to ona jest winna wszystkiemu, i zimnemu, i gorącemu...
berberys: ja w kwestii formalnej, gdy tlić się przestanie do jasnej cholery, odkręćcie sobie...kaloryfery !!
P.S. Przesyłając serdeczne pozdrowienia dla czytających mnie "Nudziarzy", ten tekst dedykuję Dagusi...Jako zadośćuczynienie za uśmiercenie Tuptusia...Wybacz !! ;o)
Chociaż narodził się całkiem gdzie indziej...
Jak wiecie, czasem rymowanki całkiem pochłaniają gordyjską duszyczkę i tematykę, która pod rymy wcale nie podchodzi, bazgrzę zawzięcie...
Skąd się to wzięło ??
Ano...
Z domu moich Bieszczadzkich Dziadków...
Tam, kiedy pogoda nie sprzyjała, a znudzona Rodzinka zbierała się w kuchni, rzucał ktoś rymowankę i potem już potok wartko płynął...
Musiało być z sensem i z rymem...Choćby "częstochowskim"...
Jako Dzięcielina, nie mogłam się owych wieczorów magicznych doczekać...Jako Podfruwajka brałam w nich czynny udział...
I tak, rymcioklepki zaczęły mnie pochłaniać...
Żywioł odżył, kiedy na jednym z czatów weszłam nieopatrznie do "pokoju" założonego przez Dagusię...
Podstawową zasadą owego przybytku było, pisanie rymem...
Tematyka była dowolna...Towarzystwo mieszane bardzo...Ale rym sączyć się musiał wartko..
Dagusia w tych rymowankach prym wiodła...
Ale zdarzały się i tam wieczory dziwne...
Tekst zachował mi się jeden, więc "nudnych" powtórek nie będzie...
Rymowanka pisana jest przez dwie niezależne osoby, płci przeciwnej, wieku i miejsca pobytu nieznanego...
Hmmm...
Właściwie przez trzy Osoby...
szelest_szadzi: szelest i skrzypienie to dźwięk zimy mroźnej, dla niektórych bardzo groźnej,
Lav_Inka: szmer prawie...gdy drobne kropelki czynią w człowieku zachwyt nazbyt wielki...
szelest_szadzi: zamrożone igiełki spadające i swym dźwiękiem nie tylko uszy kojące,
Lav_Inka: jak dzwoneczki srebrnej pani zimy...my w zachwycie tylko się dziwimy...
szelest_szadzi: mróz nie tylko szczypie twarze, ale i piękne kwiaty maże,
Lav_Inka: pędzlem w srebrzystej farbie zamoczonym, delikatnym, ulotnym i natchnionym...
szelest_szadzi: choć nie lubią tego ludzie, można zakochać się w mroźnej ułudzie,
Lav_Inka: można nie lubić, złorzeczyć, marudzić, lecz urok blasku słonecznej poświaty, daje nam obraz przepiękny, bogaty...
szelest_szadzi: i srebrzyste gwiazdki się w słońcu mienią, nie jedno serce swym widokiem rozpromienią, chrapy konia buchające parą, wspaniałą sannę zapowiadają,
Lav_Inka: serce przepełnione radością dla istnienia, w oku łza błyszczy, twarz się rozpromienia..., kulig, dzwoneczki, pęd wiatru na twarzy, to wszystko co może się marzyć...
szelest_szadzi: wśród drzew strojnych w czapy białe też są wspaniałe,
Lav_Inka: ścieżka wąska, głęboko wyryta w śnieżnej otulinie, gdzie człowiek samotny w bieli korytarza ginie...
szelest_szadzi: pęd koni, wiatru powiew na twarzy, nie jedno liczko rozpromieni, i serduszko nie jedno odmieni,
Lav_Inka: miłość zimą...no cóż, i tak bywa, niech będzie zimowa, byleby szczęśliwa...
szelest_szadzi: białość brudy okrywa i niewinności światu nadaje, ruszajmy więc naprzód w te zimowe raje,
Lav_Inka: niech biel nas otoczy, niech ukoi oczy, niech serca rozgrzeje, niechaj da nadzieję...
szelest_szadzi: w zachwycie zimowym jest coś mistycznego, dziwnie serce kojącego,
Lav_Inka: spokój, i cisza, serca ukojenie, dźwięk dzwonków, a kiedyś wspomnienie...
szelest_szadzi: wieczorna cisza w mrozie, prawie że dudniąca, jest zawsze zmysły kojąca, księżyc zaś temu uroku nadaje i oświetla białe gaje,
Lav_Inka: dalekie blaski świateł, gdzieś na horyzoncie, dalekie, choć przyzywające...
szelest_szadzi: czarne deski nieba, światełka z innego świata przepuszczają, nam radości dodają,
Lav_Inka: wokół skrzy się i świeci, i drga blasków kaskada, serce cieszy, i dusza mu rada...chata stara, choć strzechą kryta, utrudzonych wędrowców przywita...
szelest_szadzi: zaś mróz sypie łzami srebrnymi na cienkie włosie brzozowe, na gałązki osikowe,
Lav_Inka: niech odsuną swe gałązki szadzią osypane, niech wędrowiec bezpiecznie na spoczynek stanie...
szelest_szadzi: i w cichym zachwycie odpocznie należycie,
Lav_Inka: niech rozpali ogień...trzeszczą suche szczapy, niech ogrzeje dłonie, rozprostuje gnaty...
szelest_szadzi: sople skrzą się na mym dachu w rtęciowej poświacie,
Lav_Inka: spójrzcie uważniej trochę...czy je podziwiacie ??
szelest_szadzi: suche szczapy w kominku figlarnie pękają, gdy je języczki ognia omiatają, i nam radość sprawiają,
Lav_Inka: ciepło leniwie wypełza nam z pieca, głaszcze twarze przez mróz wyszczypane, gasną blaski gwiaździsto-śnieżane...
szelest_szadzi: chyba wszyscy je podziwiają, tylko nie ujawniają, i siedzą cicho oniemiali, zamiast przyłączyć się do rozmowy na tej sali,
Lav_Inka: każdy marzy, z wypiekami na twarzy, i co się stanie, kiedy ogień tlić się przestanie...
szelest_szadzi: i figlarne płomyki sprawią, że będziemy zachowywać się jak smyki ?
Lav_Inka: nie płomyki, to zima, to ona jest winna wszystkiemu, i zimnemu, i gorącemu...
berberys: ja w kwestii formalnej, gdy tlić się przestanie do jasnej cholery, odkręćcie sobie...kaloryfery !!
P.S. Przesyłając serdeczne pozdrowienia dla czytających mnie "Nudziarzy", ten tekst dedykuję Dagusi...Jako zadośćuczynienie za uśmiercenie Tuptusia...Wybacz !! ;o)
niedziela, 25 stycznia 2015
Zostałam Westalką...
Każdy wie, że to Kobiety dbają o tak zwane ognisko domowe...Że to Ich właśnie rolą jest, dbanie o rodzinne ciepło...Że to One głównie, sterczą przy kuchenkach, aby Ich Stada napełniły brzuszki ciepłą strawą...
Czyli ??
Wieki mijają, zmienia się Świat, zmieniają się technologie, zmieniają się wyznania, a Kobiety, niczym w starożytnym Rzymie, w dalszym ciągu, jakby awansem, pozostają Westalkami...
No cóż...
Bogini Westa jest bardzo wymagająca...
Dobrze, że przynajmniej tej cnoty do czterdziestki zachowywać nie trzeba...No i z tymi przewiewnymi, białymi szatkami trudno by było wytrzymać w naszym klimacie...
Ale, że dbałość o ognisko domowe jest naszym zadaniem, to fakt...
Dlaczego akurat Westalki mi się wspomniały ??
Podobno niezbadane są ścieżki gordyjskich bajdurzeń...
Tym razem jednak, mam podparcie w praktyce...
Pan N., wiedziony jakimś niewyobrażalnym instynktem, zapytał mnie kilka dni temu...
- A może takie coś kupimy ??
Serducho zadrżało mi na widok przesłanego obrazka...
Echhh...
Ileż ja się nakombinowałam, żeby "ten" kawałek ściany udekorować wyraziście...
Wypisz, wymaluj, tylko takie rozwiązanie ciągle mi się na duszy kładło...
Tyle, że techniczny zmysł podpowiadał...
W M3 ??
Zapomnij !!
No to duszyczka łkała, a pamięć starała się zapomnieć...
Dokąd znowu nieopatrznie, na tą ścianę nie spojrzałam...
Orzesz...(ko)...
Chyba mnie ta ściana prześladować będzie do końca żywota...
Jakąś nadzieję realizacji ukrytego pragnienia, dawało zakupione w październiku Wrzosowisko, ale kilkuletni plan zagospodarowania nie pocieszał...
Toż Westalka powinna być dziewczęciem płochym, dziarskim i przynajmniej teoretycznie urodziwym...
Każdy dzień przemawiał na moją niekorzyść...
Co prawda "płochością" i "urodą" nigdy nie grzeszyłam...Ale dziarskości miałam zawsze nadmiar...
To może na Westalkę wystarczy ??
No to gapiłam się w ten obrazek z roziskrzonymi, niczym dwa domowe ognisko oczami...
Kilka dni później...Kilka maili później...I kilka rozmów telefonicznych później...
Ja rozpakowywałam pudła, a Pan N. dzierżył w dłoniach ukochaną swoją wiertareczkę...Nieodmiennie powtarzając, iż był to nasz najlepszy zakup w życiu...
Nie zaprzeczałam, bo wiertarka była rzeczywiście bardzo słusznym nabytkiem...Niezawodna jako wiertadełko i jako "młot"...
A że prace remontowe kochamy pasjami...
Po godzinie nasze oblicza rozpromieniały się żywym ogień...
Pan N. sięgnął po paliwo, a ja po zapalarkę...
Piromani...
Ogarnęła nas nieodparta żądza posiadania ognia...
Ogniska...
Kominka...
I ta właśnie westalska żądza spowodowała kolejną, domową rewolucję...
Mamy kominek !!
Mamy ogień...
Teraz jestem Westalką pełną gębą...:o)
Czyli ??
Wieki mijają, zmienia się Świat, zmieniają się technologie, zmieniają się wyznania, a Kobiety, niczym w starożytnym Rzymie, w dalszym ciągu, jakby awansem, pozostają Westalkami...
No cóż...
Bogini Westa jest bardzo wymagająca...
Dobrze, że przynajmniej tej cnoty do czterdziestki zachowywać nie trzeba...No i z tymi przewiewnymi, białymi szatkami trudno by było wytrzymać w naszym klimacie...
Ale, że dbałość o ognisko domowe jest naszym zadaniem, to fakt...
Dlaczego akurat Westalki mi się wspomniały ??
Podobno niezbadane są ścieżki gordyjskich bajdurzeń...
Tym razem jednak, mam podparcie w praktyce...
Pan N., wiedziony jakimś niewyobrażalnym instynktem, zapytał mnie kilka dni temu...
- A może takie coś kupimy ??
Serducho zadrżało mi na widok przesłanego obrazka...
Echhh...
Ileż ja się nakombinowałam, żeby "ten" kawałek ściany udekorować wyraziście...
Wypisz, wymaluj, tylko takie rozwiązanie ciągle mi się na duszy kładło...
Tyle, że techniczny zmysł podpowiadał...
W M3 ??
Zapomnij !!
No to duszyczka łkała, a pamięć starała się zapomnieć...
Dokąd znowu nieopatrznie, na tą ścianę nie spojrzałam...
Orzesz...(ko)...
Chyba mnie ta ściana prześladować będzie do końca żywota...
Jakąś nadzieję realizacji ukrytego pragnienia, dawało zakupione w październiku Wrzosowisko, ale kilkuletni plan zagospodarowania nie pocieszał...
Toż Westalka powinna być dziewczęciem płochym, dziarskim i przynajmniej teoretycznie urodziwym...
Każdy dzień przemawiał na moją niekorzyść...
Co prawda "płochością" i "urodą" nigdy nie grzeszyłam...Ale dziarskości miałam zawsze nadmiar...
To może na Westalkę wystarczy ??
No to gapiłam się w ten obrazek z roziskrzonymi, niczym dwa domowe ognisko oczami...
Kilka dni później...Kilka maili później...I kilka rozmów telefonicznych później...
Ja rozpakowywałam pudła, a Pan N. dzierżył w dłoniach ukochaną swoją wiertareczkę...Nieodmiennie powtarzając, iż był to nasz najlepszy zakup w życiu...
Nie zaprzeczałam, bo wiertarka była rzeczywiście bardzo słusznym nabytkiem...Niezawodna jako wiertadełko i jako "młot"...
A że prace remontowe kochamy pasjami...
Po godzinie nasze oblicza rozpromieniały się żywym ogień...
Pan N. sięgnął po paliwo, a ja po zapalarkę...
Piromani...
Ogarnęła nas nieodparta żądza posiadania ognia...
Ogniska...
Kominka...
I ta właśnie westalska żądza spowodowała kolejną, domową rewolucję...
Mamy kominek !!
Mamy ogień...
Teraz jestem Westalką pełną gębą...:o)
piątek, 23 stycznia 2015
Z pamiętnika chomika...Zakończenie...
Dzień zapowiadał się jak każdy inny do tej pory...Marcheweczka pachniała...Karuzelka czekała...Tylko jakoś tak cicho było...
Nochale powinny już sterczeć przy pawlaczu, a nie było nawet Gulinki...
Czyżbym coś przegapił ??
Zjadłem...Napiłem się...Umyłem się...Pokręciłem się w karuzeli...
Ale jakieś to wszystko było ciche i nijakie...
Może trzeba tych nochali poszukać ??
Zacząłem powoli przesuwać zabawki do ściany pawlacza...
Ależ to była robota !!
Nim konstrukcja została zbudowana, ze trzy razy przysnąłem w trocinach...
Wszędzie panowała cisza...
Obszedłem cały pokój...
Zajrzałem do przedpokoju...
Po nochalach ani śladu...
Czyżby mnie porzuciły ??
I co teraz ze mną będzie ??
Kto mi przyniesie świeżej marcheweczki ??
I wtedy sobie przypomniałem, że Mama nochal zawsze wynosi marcheweczkę z tego małego pokoju...
Powoli skradałem się przy ścianie...
Kto to wie, co czyha tam na mnie ??
Nic nie czyhało...
Ani nochali...Ani marcheweczki...
Ale pachniało ładnie...
Zacząłem obchód po nowym terytorium...Ciasno tam było...Zakamarkowato...
Zamierzałem właśnie zawrócić za szafkami, kiedy nagle usłyszałem straszliwy trzask i coś przygniotło mnie do podłogi...
Aż mi w oczach pociemniało...
Ałaaaa !!
Zabolało...
Bardzo...
Przez chwilę próbowałem się wydostać, ale moje łapeczki nie mogły wbić się w podłogę...Nie miałem siły się wyszarpnąć...Coś trzymało mnie za pupę...
Ałaaaa !!
Cisza...
Puść mnie !! - wrzeszczałem resztką sił do tego trzymacza...
Nie puszczał...
W oczach znowu mi pociemniało...
Zbudził mnie hałas w przedpokoju...
Nochale !! Moje nochale wracają !!
Tata nochal zaraz mnie oswobodzi...Mama nochal da marcheweczkę...Gulinka z Jarcysiem znowu będą do mnie przemawiać...
A ja pokręcę się w karuzelce...
- Nie ma Tuptusia !! - usłyszałem znajomy głos nochala Gulinki...
- Jak to nie ma ?? - pytał nochal Mama...- przecież pawlacz był zabezpieczony...
"Tu jestem !!" - wrzasnąłem...
"Tutaj"...
Ale nochale mnie chyba nie słyszały...
A jeśli wcale mnie nie znajdą...??
Znowu mi w oczach pociemniało...
- Jest !! - usłyszałem Mamę nochala... - stolnica go przytrzasnęła...
A potem powiedziała coś bardzo dziwnego...
- Oj głupiutki Tuptusiu...Coś ty narobił ?? - i wzięła mnie delikatnie w dłonie...W dłonie bez rękawic...
Coś mną wstrząsnęło...Jakiś dreszcz...Ból przeszył mnie na wylot...
"Ratuj !! Mamo nochalu..." - wyszeptałem...
Ale Mama nie słyszała...
Trzymała mnie w tych dłoniach i patrzyła na mnie bardzo smutnymi oczami...
"Może ją też coś boli" - pomyślałem...
- Mały, głupiutki Tuptusiu... - powtarzała Mama nochal... - swobody ci się zachciało...
To była swoboda ??
"Nie chcę swobody !! Nie chcę !! Ratuj mnie!!" - powtarzałem...
Ale Mama nochal tylko delikatnie głaskała mnie palcem między uszkami...
- Mamusiu...- usłyszałem głos nochala Gulinki...
- On umiera, Kochanie...Nic nie poradzę...Ma przetrącony kręgosłup...- mówiła Mama nochal...
"Umiera ?? Kto ??" - chciałem zapytać...
Ale wtedy poczułem coś mokrego, co spadło na mój pyszczek...Mokrego i słonego...
Coś znowu mną wstrząsnęło...Zabolało bardzo...
I zrobiło się cicho...I ciepło...I ciemno...
I już nic mnie nie bolało...
Umarłem...
Nochale powinny już sterczeć przy pawlaczu, a nie było nawet Gulinki...
Czyżbym coś przegapił ??
Zjadłem...Napiłem się...Umyłem się...Pokręciłem się w karuzeli...
Ale jakieś to wszystko było ciche i nijakie...
Może trzeba tych nochali poszukać ??
Zacząłem powoli przesuwać zabawki do ściany pawlacza...
Ależ to była robota !!
Nim konstrukcja została zbudowana, ze trzy razy przysnąłem w trocinach...
Wszędzie panowała cisza...
Obszedłem cały pokój...
Zajrzałem do przedpokoju...
Po nochalach ani śladu...
Czyżby mnie porzuciły ??
I co teraz ze mną będzie ??
Kto mi przyniesie świeżej marcheweczki ??
I wtedy sobie przypomniałem, że Mama nochal zawsze wynosi marcheweczkę z tego małego pokoju...
Powoli skradałem się przy ścianie...
Kto to wie, co czyha tam na mnie ??
Nic nie czyhało...
Ani nochali...Ani marcheweczki...
Ale pachniało ładnie...
Zacząłem obchód po nowym terytorium...Ciasno tam było...Zakamarkowato...
Zamierzałem właśnie zawrócić za szafkami, kiedy nagle usłyszałem straszliwy trzask i coś przygniotło mnie do podłogi...
Aż mi w oczach pociemniało...
Ałaaaa !!
Zabolało...
Bardzo...
Przez chwilę próbowałem się wydostać, ale moje łapeczki nie mogły wbić się w podłogę...Nie miałem siły się wyszarpnąć...Coś trzymało mnie za pupę...
Ałaaaa !!
Cisza...
Puść mnie !! - wrzeszczałem resztką sił do tego trzymacza...
Nie puszczał...
W oczach znowu mi pociemniało...
Zbudził mnie hałas w przedpokoju...
Nochale !! Moje nochale wracają !!
Tata nochal zaraz mnie oswobodzi...Mama nochal da marcheweczkę...Gulinka z Jarcysiem znowu będą do mnie przemawiać...
A ja pokręcę się w karuzelce...
- Nie ma Tuptusia !! - usłyszałem znajomy głos nochala Gulinki...
- Jak to nie ma ?? - pytał nochal Mama...- przecież pawlacz był zabezpieczony...
"Tu jestem !!" - wrzasnąłem...
"Tutaj"...
Ale nochale mnie chyba nie słyszały...
A jeśli wcale mnie nie znajdą...??
Znowu mi w oczach pociemniało...
- Jest !! - usłyszałem Mamę nochala... - stolnica go przytrzasnęła...
A potem powiedziała coś bardzo dziwnego...
- Oj głupiutki Tuptusiu...Coś ty narobił ?? - i wzięła mnie delikatnie w dłonie...W dłonie bez rękawic...
Coś mną wstrząsnęło...Jakiś dreszcz...Ból przeszył mnie na wylot...
"Ratuj !! Mamo nochalu..." - wyszeptałem...
Ale Mama nie słyszała...
Trzymała mnie w tych dłoniach i patrzyła na mnie bardzo smutnymi oczami...
"Może ją też coś boli" - pomyślałem...
- Mały, głupiutki Tuptusiu... - powtarzała Mama nochal... - swobody ci się zachciało...
To była swoboda ??
"Nie chcę swobody !! Nie chcę !! Ratuj mnie!!" - powtarzałem...
Ale Mama nochal tylko delikatnie głaskała mnie palcem między uszkami...
- Mamusiu...- usłyszałem głos nochala Gulinki...
- On umiera, Kochanie...Nic nie poradzę...Ma przetrącony kręgosłup...- mówiła Mama nochal...
"Umiera ?? Kto ??" - chciałem zapytać...
Ale wtedy poczułem coś mokrego, co spadło na mój pyszczek...Mokrego i słonego...
Coś znowu mną wstrząsnęło...Zabolało bardzo...
I zrobiło się cicho...I ciepło...I ciemno...
I już nic mnie nie bolało...
Umarłem...
środa, 21 stycznia 2015
Świąteczny dialog z kapką...
Właściwie to jakoś mi umknęło, że będę świętowała...Dopiero nagła potrzeba odwiedzin, jaką zgłosili Młodzi, dała do myślenia...
Orzesz...(ko)...
Toż my teraz zbiorowo z Panem N. jesteśmy Dziadkami (nie mylić z Dziadostwem !!)...
Książę Sebastian przybył...
Powiem więcej !!
Nie tylko, że przybył, ale zaszczycił nas również swoją obecnością...
Bo do tej pory różnie bywało...
Przybywać przybywał, ale uśpiony podróżą dodrzemywał jeszcze w sypialce, a że Mu ewidentnie klimat naszej sypialki służył, to często sypiał, aż do wyjazdu...
I tyleśmy Go widzieli...
Tym razem przybył, podrzemał, i zaszczycił nas swym towarzystwem...
Nie ukrywam...Towarzystwem bardzo pożądanym, bo tęsknimy za Nim okrutnie...
Przy pomocy swej Mamusi wręczył nam śliczniutkie karteczki z życzeniami,
własną ręką podpisane...
I już można było wrócić do zajęć bardziej przyziemnych...
A że właśnie nasi skakali w Zakopcu, więc postanowiliśmy edukację sportową naszego Wnuka rozpocząć natychmiast...
Kiedy Polak zasiadał na "belce" śpiewaliśmy Bastusiowi "Polska biało-czerwoni"...
Potem było "szuuuuu"...- że to niby zjeżdżają...
Potem było "ziuuuutttt"...- że to niby lecą...
A potem...
"Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało"...
No bo te sobotnie zawody, nie bardzo Naszym wyszły...
Niech się Chłopak od małego uczy...
A że Bastek telewizora jeszcze nie oglądał nigdy, więc Mu ta zabawa ogromnie do gustu przypadła...
Chociaż przyznać muszę, że dużo większe emocje wywołała u Niego nasza kapa, a nie występ Kadry...
Mamy na kanapie "zeberkową" kapkę, w zeberkowych kolorach...Wypisz, wymaluj czarno-białe mazaje...
No i właśnie te mazaje spowodowały, że ani Wnuk, ani Dziadek końca skoków nie dooglądali, bo siedzieli tyłem do Narodu i z tymi mazajami dialog prowadzili zażarty...
To znaczy...
Bastuś prowadził dialog, a Dziadek służył za podpórkę...
Kichać nowe technologie !!
Kichać jakieś "szuuuuu" i "ziuuuuttt"...
Nie ma nic piękniejszego niż dialog z kapką...
Ale koniecznie musi być prowadzony przez naszego Wnuka...;o)
Orzesz...(ko)...
Toż my teraz zbiorowo z Panem N. jesteśmy Dziadkami (nie mylić z Dziadostwem !!)...
Książę Sebastian przybył...
Powiem więcej !!
Nie tylko, że przybył, ale zaszczycił nas również swoją obecnością...
Bo do tej pory różnie bywało...
Przybywać przybywał, ale uśpiony podróżą dodrzemywał jeszcze w sypialce, a że Mu ewidentnie klimat naszej sypialki służył, to często sypiał, aż do wyjazdu...
I tyleśmy Go widzieli...
Tym razem przybył, podrzemał, i zaszczycił nas swym towarzystwem...
Nie ukrywam...Towarzystwem bardzo pożądanym, bo tęsknimy za Nim okrutnie...
Przy pomocy swej Mamusi wręczył nam śliczniutkie karteczki z życzeniami,
własną ręką podpisane...
I już można było wrócić do zajęć bardziej przyziemnych...
A że właśnie nasi skakali w Zakopcu, więc postanowiliśmy edukację sportową naszego Wnuka rozpocząć natychmiast...
Kiedy Polak zasiadał na "belce" śpiewaliśmy Bastusiowi "Polska biało-czerwoni"...
Potem było "szuuuuu"...- że to niby zjeżdżają...
Potem było "ziuuuutttt"...- że to niby lecą...
A potem...
"Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało"...
No bo te sobotnie zawody, nie bardzo Naszym wyszły...
Niech się Chłopak od małego uczy...
A że Bastek telewizora jeszcze nie oglądał nigdy, więc Mu ta zabawa ogromnie do gustu przypadła...
Chociaż przyznać muszę, że dużo większe emocje wywołała u Niego nasza kapa, a nie występ Kadry...
Mamy na kanapie "zeberkową" kapkę, w zeberkowych kolorach...Wypisz, wymaluj czarno-białe mazaje...
No i właśnie te mazaje spowodowały, że ani Wnuk, ani Dziadek końca skoków nie dooglądali, bo siedzieli tyłem do Narodu i z tymi mazajami dialog prowadzili zażarty...
To znaczy...
Bastuś prowadził dialog, a Dziadek służył za podpórkę...
Kichać nowe technologie !!
Kichać jakieś "szuuuuu" i "ziuuuuttt"...
Nie ma nic piękniejszego niż dialog z kapką...
Ale koniecznie musi być prowadzony przez naszego Wnuka...;o)
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Z pamiętnika chomika...cz.IV
Dopiero po kilku dniach pojąłem, że Tuptuś to ja...
Nochale mnie tak nazywały...
Nie pojawił się żaden przeciwnik, z którym musiałbym toczyć boje na śmierć i życie...
Cała klatka była moja...Moja i małego nochala, który sterczał przy niej całymi dniami...
Nocami pewnie też by sterczał, gdyby wielki nochal nie wyganiał go spać...
Mały nochal miał na imię Gulinka...A wielki Mama...
Mama służyła do karmienia...
To bardzo użyteczny nochal...
Był jeszcze jeden wielki nochal, Tata...
Tata też jest użyteczny...Chociaż to akurat nie bardzo mi się podoba...
Tata służy do łapania mnie jak zwieję z klatki...
No nie powiem...Zdarza mi się to dosyć często...
Wówczas Tata zakłada rękawice, woła mniejszego nochala Jarcysia, i polują na mnie we dwóch...
Wiem, że to niesprawiedliwe...Ale nochale już tak mają...
We dwóch na jednego, malutkiego chomiczka...
Jak im nie wstyd ??
Że zwiewam ??
No cóż...
W nocy często mi się zdarza , że się nudzę...Mały nochal idzie spać...W klatce robi się ciemno...
Wszystkie zabawki znam już na pamięć...
Więc zwiewam...
Podsuwam sobie różne przedmioty do ściany klatki i wspinam się na szczyt...
Czasem zdążę wrócić...
Czasem nie...
No i właśnie wtedy nochale urządzają polowanie na Tuptusia...
Czyli na mnie...
W sumie to ja nawet lubię te polowania...
Wszyscy się śmieją, piszczą i biegają za mną...Tata z Jarcysiem rzucają się na podłogę i machają rękami...
Przednia zabawa...
Bardzo męcząca, ale przednia...
Kiedy już się bardzo zmęczę, to daję się złapać...
Wtedy delikatnie wkładają mnie do klatki, a Mama szykuje mi pokrojone warzywka...I świeżą wodę...
A Gulinka siada przy klatce i przemawia...
"Że to brzydko tak uciekać"... "Że niebezpiecznie"..."Że mam być grzecznym chomiczkiem"...
Przecież jestem grzeczny !!
Właściwie to te nochale wcale nie są takie złe...
I klatkę mam sporą...I karuzelę...
Mama na klatkę mówi "pawlacz"...
Pawlacz ?? Ciekawe co to znaczy...
No i jeszcze nie wiem co to jest ta swoboda...
Może to jakaś część tego pawlacza ??
Szkoda, że nochale nie mówią po chomiczemu...
Bo nie mówią...
Nic a nic...
Czasem próbuję do nich zagadać, ale one ani w ząb...
Gapią się tylko...
A niech się gapią...
Nochale mnie tak nazywały...
Nie pojawił się żaden przeciwnik, z którym musiałbym toczyć boje na śmierć i życie...
Cała klatka była moja...Moja i małego nochala, który sterczał przy niej całymi dniami...
Nocami pewnie też by sterczał, gdyby wielki nochal nie wyganiał go spać...
Mały nochal miał na imię Gulinka...A wielki Mama...
Mama służyła do karmienia...
To bardzo użyteczny nochal...
Był jeszcze jeden wielki nochal, Tata...
Tata też jest użyteczny...Chociaż to akurat nie bardzo mi się podoba...
Tata służy do łapania mnie jak zwieję z klatki...
No nie powiem...Zdarza mi się to dosyć często...
Wówczas Tata zakłada rękawice, woła mniejszego nochala Jarcysia, i polują na mnie we dwóch...
Wiem, że to niesprawiedliwe...Ale nochale już tak mają...
We dwóch na jednego, malutkiego chomiczka...
Jak im nie wstyd ??
Że zwiewam ??
No cóż...
W nocy często mi się zdarza , że się nudzę...Mały nochal idzie spać...W klatce robi się ciemno...
Wszystkie zabawki znam już na pamięć...
Więc zwiewam...
Podsuwam sobie różne przedmioty do ściany klatki i wspinam się na szczyt...
Czasem zdążę wrócić...
Czasem nie...
No i właśnie wtedy nochale urządzają polowanie na Tuptusia...
Czyli na mnie...
W sumie to ja nawet lubię te polowania...
Wszyscy się śmieją, piszczą i biegają za mną...Tata z Jarcysiem rzucają się na podłogę i machają rękami...
Przednia zabawa...
Bardzo męcząca, ale przednia...
Kiedy już się bardzo zmęczę, to daję się złapać...
Wtedy delikatnie wkładają mnie do klatki, a Mama szykuje mi pokrojone warzywka...I świeżą wodę...
A Gulinka siada przy klatce i przemawia...
"Że to brzydko tak uciekać"... "Że niebezpiecznie"..."Że mam być grzecznym chomiczkiem"...
Przecież jestem grzeczny !!
Właściwie to te nochale wcale nie są takie złe...
I klatkę mam sporą...I karuzelę...
Mama na klatkę mówi "pawlacz"...
Pawlacz ?? Ciekawe co to znaczy...
No i jeszcze nie wiem co to jest ta swoboda...
Może to jakaś część tego pawlacza ??
Szkoda, że nochale nie mówią po chomiczemu...
Bo nie mówią...
Nic a nic...
Czasem próbuję do nich zagadać, ale one ani w ząb...
Gapią się tylko...
A niech się gapią...
sobota, 17 stycznia 2015
Z pamiętnika chomika...cz.III
Nie wyrobię z tymi nochalami...Normalnie...Nie wyrobię...
Nawet nie wiem czy je lubię, czy nie...
Lubić nochale ??
Karuzelę oddali mi zaraz na drugi dzień...Nie mam pojęcia do czego była im potrzebna w nocy, ale teraz kręciła się jeszcze lżej...No i nie wydawała z siebie tego piii, piii, piii...
Może to o to chodziło nochalom ??
To "piii" sobie zabrali ??
A niech biorą...Mnie do niczego nie potrzebne...
Dostałem świeżą dostawę ziarenek, i marcheweczkę, i coś niemarchewkowe...Nawet wodę wymienili mi na świeżutką...
No i nie sterczały przy szklanej klatce...
Przynajmniej trzy nie sterczały...
Czwarty, ten najmniejszy sterczał całymi dniami...
Nawet nie mogłem podrapać się między uszkami, żeby nie wrzeszczał radośnie...
A co jest śmiesznego w drapaniu się w uszy ??
Dziwne te nochale...
Po kilku dniach nastąpiło coś niespodziewanego...
Zniknęła karuzela...Zniknęły pojemniczki z ziarenkami i wodą...Nie dostałem świeżej marcheweczki...
Czyżby zbliżał się mój kres ??
Nochale coś kombinują !!
Nagle zobaczyłem dwie, wielgachne rękawice, które zbliżały się do mnie z każdą sekundą...
Zatracenie !!
Próbowałem ukryć się między trocinami, ale łapy nochali wygrzebały mnie na wierzch...
Złapały delikatnie i przeniosły do ogromnej skrzyni...
Przeogromnej !!
- Będziesz miał więcej swobody...- powiedział nochal...
Już chciałem wrzasnąć: "do mnie mówisz nochalu ??"", kiedy dotarł do mnie sens...
"Więcej swobody"...
Co to jest ta swoboda ??
Może to jakaś nowa karuzelka ??
Stara stała na środku...Były moje kubeczki...I masę innych, fajnych rzeczy, w których mogłem buszować...Schowki...Podesty...Jaskinie...
To wszystko moje ??
Siadłem na środku trochę zagubiony...
Nochale siedziały koło mojej klatki i patrzyły rozradowane...
- Teraz będziesz wszystko widzieć...- powiedział jeden z nochali do tego najmniejszego... - ale pamiętaj, że nie wolno Tuptusia dotykać !! Ma bardzo ostre ząbki, a jest jeszcze bardzo dziki...
Tuptuś ??
A cóż to takiego znowu jest ??
Czyżby ta klatka wcale nie była moja, tylko tego Tuptusia ??
To bardzo niebezpieczne, skoro on na dodatek jest taki dziki i umie gryźć...
Zapobiegawczo porwałem kilka kawałków tego niemarchewkowego i schowałem się w trocinach za karuzelą...
Trzeba przeczekać...Nie ma co...
A jeśli ten Tuptuś mnie zaatakuje ??
Jeśli to chomik, to jakieś szanse mam, ale jeśli to na przykład nochal ?? Albo taka świnka morska ??
Świnki morskie są jeszcze gorsze od nochali !!
Przeczekam...Prześpię...Zbiorę siły...
Wiedziałem, że w tym wszystkim jest jakaś pułapka !!
Nochale w reszcie odkryły przyłbicę...
Będę musiał walczyć !! Walczyć o przetrwanie...
Chomik bojowy...
Ale najpierw zjem to niemarchewkowe...
Dobre jest takie...Mniammmm...
Nawet nie wiem czy je lubię, czy nie...
Lubić nochale ??
Karuzelę oddali mi zaraz na drugi dzień...Nie mam pojęcia do czego była im potrzebna w nocy, ale teraz kręciła się jeszcze lżej...No i nie wydawała z siebie tego piii, piii, piii...
Może to o to chodziło nochalom ??
To "piii" sobie zabrali ??
A niech biorą...Mnie do niczego nie potrzebne...
Dostałem świeżą dostawę ziarenek, i marcheweczkę, i coś niemarchewkowe...Nawet wodę wymienili mi na świeżutką...
No i nie sterczały przy szklanej klatce...
Przynajmniej trzy nie sterczały...
Czwarty, ten najmniejszy sterczał całymi dniami...
Nawet nie mogłem podrapać się między uszkami, żeby nie wrzeszczał radośnie...
A co jest śmiesznego w drapaniu się w uszy ??
Dziwne te nochale...
Po kilku dniach nastąpiło coś niespodziewanego...
Zniknęła karuzela...Zniknęły pojemniczki z ziarenkami i wodą...Nie dostałem świeżej marcheweczki...
Czyżby zbliżał się mój kres ??
Nochale coś kombinują !!
Nagle zobaczyłem dwie, wielgachne rękawice, które zbliżały się do mnie z każdą sekundą...
Zatracenie !!
Próbowałem ukryć się między trocinami, ale łapy nochali wygrzebały mnie na wierzch...
Złapały delikatnie i przeniosły do ogromnej skrzyni...
Przeogromnej !!
- Będziesz miał więcej swobody...- powiedział nochal...
Już chciałem wrzasnąć: "do mnie mówisz nochalu ??"", kiedy dotarł do mnie sens...
"Więcej swobody"...
Co to jest ta swoboda ??
Może to jakaś nowa karuzelka ??
Stara stała na środku...Były moje kubeczki...I masę innych, fajnych rzeczy, w których mogłem buszować...Schowki...Podesty...Jaskinie...
To wszystko moje ??
Siadłem na środku trochę zagubiony...
Nochale siedziały koło mojej klatki i patrzyły rozradowane...
- Teraz będziesz wszystko widzieć...- powiedział jeden z nochali do tego najmniejszego... - ale pamiętaj, że nie wolno Tuptusia dotykać !! Ma bardzo ostre ząbki, a jest jeszcze bardzo dziki...
Tuptuś ??
A cóż to takiego znowu jest ??
Czyżby ta klatka wcale nie była moja, tylko tego Tuptusia ??
To bardzo niebezpieczne, skoro on na dodatek jest taki dziki i umie gryźć...
Zapobiegawczo porwałem kilka kawałków tego niemarchewkowego i schowałem się w trocinach za karuzelą...
Trzeba przeczekać...Nie ma co...
A jeśli ten Tuptuś mnie zaatakuje ??
Jeśli to chomik, to jakieś szanse mam, ale jeśli to na przykład nochal ?? Albo taka świnka morska ??
Świnki morskie są jeszcze gorsze od nochali !!
Przeczekam...Prześpię...Zbiorę siły...
Wiedziałem, że w tym wszystkim jest jakaś pułapka !!
Nochale w reszcie odkryły przyłbicę...
Będę musiał walczyć !! Walczyć o przetrwanie...
Chomik bojowy...
Ale najpierw zjem to niemarchewkowe...
Dobre jest takie...Mniammmm...
czwartek, 15 stycznia 2015
Prezydencka Top Lista...
Dzisiaj dla wytchnienia będzie mniej zoo-blogowo, bo w końcu dostaniecie zakwasów od tego kręcenia karuzelką...
Chociaż nie powiem...To też będzie niezły cyrk...
Zbliżają się wybory prezydenckie...
Niby formalność, bo ten nasz Prezydent niewiele w sumie może, ale mieć na szczytach "Formę", czy "Pro-formę" zdecydować będziemy musieli...
No to wyścig do "żłóbka" już się zaczął (wtrącam dla tych, co z krajowymi realiami kontakt mają wirtualny)...
Dla Sportowców nadmienię, że Zawodnicy w blokach stanęli...
Jeszcze dresiki przywdziane...Jeszcze rozluźnienie...Ale mięsieńki już należycie naprężone...
Wszak do komendy "na miejsca", pozostało czasu niewiele...
Ważne, że się już prawie wszystkie Kluby zdecydowały, kto Ich w tym wyścigu reprezentował będzie...
Pierwszy był Pan Prezes, który postanowił (po czystkach personalnych), zawierzyć los Partii w ręce Pana D. ...
Ja tam do Pana D. nic nie mam, ale słuchać się Go nie da, bo temprę głosu ma taką, że od razu mnie usypia...
W sumie...Strategia dobra jak każda inna...
Wszak uśpione społeczeństwo czasu na marudzenie nie ma...
Niepokoi mnie jedynie fakt Orędzia Noworocznego...
Wyjdzie Pan D., Orędzie strzeli i co ?? Lipa, a nie Sylwester, bo Naród zamiast świętować całonocnie, walnie się w kimę...
Ale przecież, sen to zdrowie...
Ha !! To teraz już pojmuję, jaki jest plan restrukturyzacji Służby Zdrowia Partii Pana Prezesa !!
Zdrowy Pacjent to już nie Pacjent, ale potencjalny Symulant, więc składka zdrowotna z Funduszu Zdrowia wypływać nie będzie...NFZ odetchnie, bo kontraktów Lekarze podważać nie będą...A Lekarzom refundacja od każdej Duszy zasili konto prywatne...
Że też nikt na to wcześniej nie wpadł...
Same korzyści...
Potem się na wyborczym firmamencie objawił Pan P. ... Ten co to nieustannie w szachy gra...
Nic tylko: "twój ruch", i "twój ruch"...
Orzesz...(ko)...
Toż już nawet Pan N. wie, że mnie do szachów żadna siła nie przekona, bo duch we mnie niespokojny, i nijak kilka godzin nad jedną partią siedzieć nie będę...
W sumie, Pan P. w odróżnieniu od Pana D. dorobek polityczny ma znaczniejszy...Nazwisko osłuchane...Gębusia opatrzona...
A jak On pięknie obiecuje...
Ilość obietnic jest odwrotnie proporcjonalna do liczebności w Parlamencie tego "Jego ruchu"...Czy "mojego ruchu"...??
Hmmm...Nijak nie dojdę czyj ten "ruch" jest...
Właściwie to ja Pana P. bardzo lubię...
Rozrywkowy taki jest...
Luzak...
Tylko mnie zaniepokoił fakt, że ostatnio chciał kopalnię kupić...
To chce być Prezydentem, czy Górnikiem ??
Bo nie ogarniam...
Pani Reporterka się zapytała Pana P. skąd On kasiorę na tą kopalnię weźmie, bo wedle oświadczenia majątkowego takowej nie posiada...A Pan P. na to, że On nie ma, ale Żona ma !!
Czyli, że Pan P. stawia tak bardziej na Pierwszą Damę...
Ale obiecuje ładnie...
I potem bomba wybuchła w Mediach zupełna...
Można nawet powiedzieć, że wybuchła "afera Ogórkowa"...
Mało się Politycy wszystkich opcji w czasie wywiadów nie popluli...
Kto to jest ta Pani O. ?? - pytali...
A mnie serce rosło...
Młoda...Ładna...Inteligentna...Wykształcona...
Kto to jest ??
A kim właściwie jest Pan D. ?? Albo Pan P. ??
Tyle samo o Nich wiemy co o Pani O. ...
Przynajmniej jeszcze nas nie okłamała...
Która z reprezentowanych przez Nią cech dyskredytują Ją jako potencjalnego Prezydenta ??
Że ładna ?? Że młoda ?? Czy że inteligentna ??
A może to, że jest racjonalistką, bo będąc historykiem kościoła zapisała się do Partii lewicowej ??
Jak dla mnie, ma takie same szanse jak każdy inny z Kandydatów...
W sumie, można się przyczepić jedynie do faktu, że nie śpiewa...
Ale to, to już Mistrz Gałczyński wiedział dawno temu...
A może śpiewa ??
To by dopiero afera była...Nie dość, że Prezydentem byłaby Blondynka, to jeszcze zniszczyłaby podwaliny naszej rodzimej poezji...
Jest jeszcze nasz etatowy Kandydat, czyli Pan KM...
Szara Eminencja naszej polityki...
Jest, ale jakoby wcale Go nie było...
Tyle, że On podobno ostatnio zajmuje się problemami bardziej przyziemnymi...
Ponoć, odchodzi od Żony...
Może doszedł biedny do wniosku, że dotąd wybory prezydenckie przegrywał, bo się Narodowi Pierwsza Dama nie podobała ??
Czort znajet...Bo za Panem KM nikt nie trafi...
Mógłby być moim ojcem, a wdał się w romans z rówieśnicą mojego Syna...
To dopiero połączenie pokoleń...
Tradycjonalista w muchę szarpany...
Echhh...
Teraz czekamy jeszcze co też powiedzą sejmowe "Koniczynki" i jak się do tego "cyrku" odniesie Pan Prezydent...
Bo temu ostatniemu jakoś niespieszno do stawki dołączyć...
Czyżby jednak prezydentura nie była taką "bułką z masłem"...??
A może tak bardzo doskwiera Mu zakaz uczestnictwa w polowaniach ?? Chociaż podobno na polowanka się wymyka z Pałacu...
To może to wymykanie tak Mu doskwiera ??
Zapowiada się nam rozrywkowy rok...
Opamiętanie przyjdzie pewnie dopiero po wyborach...
Chociaż nie powiem...To też będzie niezły cyrk...
Zbliżają się wybory prezydenckie...
Niby formalność, bo ten nasz Prezydent niewiele w sumie może, ale mieć na szczytach "Formę", czy "Pro-formę" zdecydować będziemy musieli...
No to wyścig do "żłóbka" już się zaczął (wtrącam dla tych, co z krajowymi realiami kontakt mają wirtualny)...
Dla Sportowców nadmienię, że Zawodnicy w blokach stanęli...
Jeszcze dresiki przywdziane...Jeszcze rozluźnienie...Ale mięsieńki już należycie naprężone...
Wszak do komendy "na miejsca", pozostało czasu niewiele...
Ważne, że się już prawie wszystkie Kluby zdecydowały, kto Ich w tym wyścigu reprezentował będzie...
Pierwszy był Pan Prezes, który postanowił (po czystkach personalnych), zawierzyć los Partii w ręce Pana D. ...
Ja tam do Pana D. nic nie mam, ale słuchać się Go nie da, bo temprę głosu ma taką, że od razu mnie usypia...
W sumie...Strategia dobra jak każda inna...
Wszak uśpione społeczeństwo czasu na marudzenie nie ma...
Niepokoi mnie jedynie fakt Orędzia Noworocznego...
Wyjdzie Pan D., Orędzie strzeli i co ?? Lipa, a nie Sylwester, bo Naród zamiast świętować całonocnie, walnie się w kimę...
Ale przecież, sen to zdrowie...
Ha !! To teraz już pojmuję, jaki jest plan restrukturyzacji Służby Zdrowia Partii Pana Prezesa !!
Zdrowy Pacjent to już nie Pacjent, ale potencjalny Symulant, więc składka zdrowotna z Funduszu Zdrowia wypływać nie będzie...NFZ odetchnie, bo kontraktów Lekarze podważać nie będą...A Lekarzom refundacja od każdej Duszy zasili konto prywatne...
Że też nikt na to wcześniej nie wpadł...
Same korzyści...
Potem się na wyborczym firmamencie objawił Pan P. ... Ten co to nieustannie w szachy gra...
Nic tylko: "twój ruch", i "twój ruch"...
Orzesz...(ko)...
Toż już nawet Pan N. wie, że mnie do szachów żadna siła nie przekona, bo duch we mnie niespokojny, i nijak kilka godzin nad jedną partią siedzieć nie będę...
W sumie, Pan P. w odróżnieniu od Pana D. dorobek polityczny ma znaczniejszy...Nazwisko osłuchane...Gębusia opatrzona...
A jak On pięknie obiecuje...
Ilość obietnic jest odwrotnie proporcjonalna do liczebności w Parlamencie tego "Jego ruchu"...Czy "mojego ruchu"...??
Hmmm...Nijak nie dojdę czyj ten "ruch" jest...
Właściwie to ja Pana P. bardzo lubię...
Rozrywkowy taki jest...
Luzak...
Tylko mnie zaniepokoił fakt, że ostatnio chciał kopalnię kupić...
To chce być Prezydentem, czy Górnikiem ??
Bo nie ogarniam...
Pani Reporterka się zapytała Pana P. skąd On kasiorę na tą kopalnię weźmie, bo wedle oświadczenia majątkowego takowej nie posiada...A Pan P. na to, że On nie ma, ale Żona ma !!
Czyli, że Pan P. stawia tak bardziej na Pierwszą Damę...
Ale obiecuje ładnie...
I potem bomba wybuchła w Mediach zupełna...
Można nawet powiedzieć, że wybuchła "afera Ogórkowa"...
Mało się Politycy wszystkich opcji w czasie wywiadów nie popluli...
Kto to jest ta Pani O. ?? - pytali...
A mnie serce rosło...
Młoda...Ładna...Inteligentna...Wykształcona...
Kto to jest ??
A kim właściwie jest Pan D. ?? Albo Pan P. ??
Tyle samo o Nich wiemy co o Pani O. ...
Przynajmniej jeszcze nas nie okłamała...
Która z reprezentowanych przez Nią cech dyskredytują Ją jako potencjalnego Prezydenta ??
Że ładna ?? Że młoda ?? Czy że inteligentna ??
A może to, że jest racjonalistką, bo będąc historykiem kościoła zapisała się do Partii lewicowej ??
Jak dla mnie, ma takie same szanse jak każdy inny z Kandydatów...
W sumie, można się przyczepić jedynie do faktu, że nie śpiewa...
Ale to, to już Mistrz Gałczyński wiedział dawno temu...
A może śpiewa ??
To by dopiero afera była...Nie dość, że Prezydentem byłaby Blondynka, to jeszcze zniszczyłaby podwaliny naszej rodzimej poezji...
Jest jeszcze nasz etatowy Kandydat, czyli Pan KM...
Szara Eminencja naszej polityki...
Jest, ale jakoby wcale Go nie było...
Tyle, że On podobno ostatnio zajmuje się problemami bardziej przyziemnymi...
Ponoć, odchodzi od Żony...
Może doszedł biedny do wniosku, że dotąd wybory prezydenckie przegrywał, bo się Narodowi Pierwsza Dama nie podobała ??
Czort znajet...Bo za Panem KM nikt nie trafi...
Mógłby być moim ojcem, a wdał się w romans z rówieśnicą mojego Syna...
To dopiero połączenie pokoleń...
Tradycjonalista w muchę szarpany...
Echhh...
Teraz czekamy jeszcze co też powiedzą sejmowe "Koniczynki" i jak się do tego "cyrku" odniesie Pan Prezydent...
Bo temu ostatniemu jakoś niespieszno do stawki dołączyć...
Czyżby jednak prezydentura nie była taką "bułką z masłem"...??
A może tak bardzo doskwiera Mu zakaz uczestnictwa w polowaniach ?? Chociaż podobno na polowanka się wymyka z Pałacu...
To może to wymykanie tak Mu doskwiera ??
Zapowiada się nam rozrywkowy rok...
Opamiętanie przyjdzie pewnie dopiero po wyborach...
wtorek, 13 stycznia 2015
Z pamiętnika chomika...cz.II
Kiedy otworzyłem oczy, wkoło panowały mrok i cisza...Żaden wścibski nochal nie spoglądał na mnie zza szyby...
Gdzieś z mroku wydobywało się miarowe "chhhrrrrr", ale dźwięk nie zbliżał się do klatki, więc mogłem spokojnie rozpocząć rekonesans...
Dziarsko ruszyłem w kierunku marchewkowej sterty...
Nic nie ubyło !!
Widocznie nochale nie gustują jednak w marchewce...Ani w ziarenkach...
Skubnąłem co nie co...Zanurzyłem pyszczek w świeżutkiej wodzie...I postanowiłem, mimo wszystko troszkę zapasów schować na później...
Kto to wie, co jeszcze wymyślą nochale ??
Pracowałem wytrwale...Napychałem wole ziarenkami, marchewką i tym czymś niemarchewkowym, i taszczyłem to wszystko do mojego schowka...Tam zakopywałem głęboko...
Bardzo się zmęczyłem...
Do tego, cały byłym oblepiony trocinami...
Czas na toaletę !!
Myć się mogłem koło kubeczka z wodą, bo miejsca tam było akurat...Ale gdzie załatwić potrzeby ??
Przecież nie będę z siebie robił widowiska na samym środku...
Ruszyłem na rozeznanie...
Miejsce przy gnieździe odpadało, bo przecież to takie niehigieniczne !! Spiżarnię wykluczyłem natychmiast...Jadalnię miałem prawie na środku, więc to też odpadało...
Czyżby ta klatka wcale nie była taka duża ??
Wzdłuż ścianki ruszyłem w stronę karuzeli...
Tutaj było jakby luźniej...
Może zmieści się w kącie pupa małego chomiczka ??
Przymierzyłem...
Było idealnie...
Nochale nie będą mnie widzieć zza huśtawki, a spiżarnię i jadalnię mam w przeciwległych kątach...
Uffff...
Teraz mogę wreszcie wypróbować tą karuzelę...
Najpierw spróbowałem nieśmiało, bo wiadomo, że z karuzelami różnie bywa...
Podobno nochale myślą, że takie kręcenie karuzelą to jest prosta sprawa !!
Ciekawe jakby ich do karuzeli wsadzić, to czy by umieli tak szybciutko łapkami przebierać...
Hihihihi...
Nochale w karuzeli...
Aż się popłakałem z radochy...
Ostrożnie zacząłem przebierać łapkami...
Dobrze się kręci...
Spróbowałem szybciej...I szybciej...I szybciej...
I nagle oślepił mnie blask...
- Chyba oszaleję z tym gryzoniem...- usłyszałem nad klatką...
Jeden z nochali stał nade mną i przyglądał się zmarszczony...
Przegapiłem !!
Dobrze, że zdążyłem schować zapasy, bo nochal wyglądał na zdenerwowanego...
- Musisz wyciszyć tą karuzelę, bo do końca życia nie zasnę...- mruczał nochal...
Wyciszyć ??
A co ja ?? Wyciszarka jestem ?? Przecież karuzela jest od kręcenia, a nie od wyciszania !!
Niech sobie ten nochal mówi co chce !!
Ale profilaktycznie zwiałem do gniazda...
Po chwili znowu panowały ciemności...
Echhh...
Z tymi nochalami...
Ruszyłem w stronę karuzeli...
Cudnie było, tak kręcić nią w ciemnościach...Czuć ten wiatr między uszkami...
Ale karuzelki nie było !!
Nochal zabrał mi karuzelkę !!
Wiedziałem, że tak będzie...
Dobrze, że tą marchewkę schowałem...
Gdzieś z mroku wydobywało się miarowe "chhhrrrrr", ale dźwięk nie zbliżał się do klatki, więc mogłem spokojnie rozpocząć rekonesans...
Dziarsko ruszyłem w kierunku marchewkowej sterty...
Nic nie ubyło !!
Widocznie nochale nie gustują jednak w marchewce...Ani w ziarenkach...
Skubnąłem co nie co...Zanurzyłem pyszczek w świeżutkiej wodzie...I postanowiłem, mimo wszystko troszkę zapasów schować na później...
Kto to wie, co jeszcze wymyślą nochale ??
Pracowałem wytrwale...Napychałem wole ziarenkami, marchewką i tym czymś niemarchewkowym, i taszczyłem to wszystko do mojego schowka...Tam zakopywałem głęboko...
Bardzo się zmęczyłem...
Do tego, cały byłym oblepiony trocinami...
Czas na toaletę !!
Myć się mogłem koło kubeczka z wodą, bo miejsca tam było akurat...Ale gdzie załatwić potrzeby ??
Przecież nie będę z siebie robił widowiska na samym środku...
Ruszyłem na rozeznanie...
Miejsce przy gnieździe odpadało, bo przecież to takie niehigieniczne !! Spiżarnię wykluczyłem natychmiast...Jadalnię miałem prawie na środku, więc to też odpadało...
Czyżby ta klatka wcale nie była taka duża ??
Wzdłuż ścianki ruszyłem w stronę karuzeli...
Tutaj było jakby luźniej...
Może zmieści się w kącie pupa małego chomiczka ??
Przymierzyłem...
Było idealnie...
Nochale nie będą mnie widzieć zza huśtawki, a spiżarnię i jadalnię mam w przeciwległych kątach...
Uffff...
Teraz mogę wreszcie wypróbować tą karuzelę...
Najpierw spróbowałem nieśmiało, bo wiadomo, że z karuzelami różnie bywa...
Podobno nochale myślą, że takie kręcenie karuzelą to jest prosta sprawa !!
Ciekawe jakby ich do karuzeli wsadzić, to czy by umieli tak szybciutko łapkami przebierać...
Hihihihi...
Nochale w karuzeli...
Aż się popłakałem z radochy...
Ostrożnie zacząłem przebierać łapkami...
Dobrze się kręci...
Spróbowałem szybciej...I szybciej...I szybciej...
I nagle oślepił mnie blask...
- Chyba oszaleję z tym gryzoniem...- usłyszałem nad klatką...
Jeden z nochali stał nade mną i przyglądał się zmarszczony...
Przegapiłem !!
Dobrze, że zdążyłem schować zapasy, bo nochal wyglądał na zdenerwowanego...
- Musisz wyciszyć tą karuzelę, bo do końca życia nie zasnę...- mruczał nochal...
Wyciszyć ??
A co ja ?? Wyciszarka jestem ?? Przecież karuzela jest od kręcenia, a nie od wyciszania !!
Niech sobie ten nochal mówi co chce !!
Ale profilaktycznie zwiałem do gniazda...
Po chwili znowu panowały ciemności...
Echhh...
Z tymi nochalami...
Ruszyłem w stronę karuzeli...
Cudnie było, tak kręcić nią w ciemnościach...Czuć ten wiatr między uszkami...
Ale karuzelki nie było !!
Nochal zabrał mi karuzelkę !!
Wiedziałem, że tak będzie...
Dobrze, że tą marchewkę schowałem...
niedziela, 11 stycznia 2015
Z pamiętnika chomika...cz.I
Życie w sklepie nie było takie złe...Co prawda, w klatce bywało przyciasno, kiedy przychodziła nowa dostawa, a karuzelę okupował ciągle ten gruby drań z szarymi uszami, ale ogólnie było "ok"...
Co kilka dni zjawiały się jakieś wielgachne stwory i z nosami przy kratach przyglądały się nam z zainteresowaniem...Ależ miałem ochotę dziabnąć w te kinole !!
Czasem, któryś z kumpli był wyszarpywany z legowiska i lądował w słoiku...
Stwory wrzeszczały wtedy okropnie, a na nas spadał blady strach...
Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś z tego słoika wrócił...
Ja miałem farta...
Już chyba ze cztery dostawy temu zasiedliłem klatkę...Większy staż miał tylko ten zbój z szarymi uszami...
Ale i na mnie przyszła kryska...
Przyszli w czwórkę...
Cztery potężne stwory...
Cztery kinole do dziabnięcia przy kratach...
Pora nie była najlepsza, bo właśnie zgłodniałem, i siedziałem w kącie wcinając zsuszoną marchewkę...
Kinole mnie zaskoczyły na widoku...
Przez chwilę próbowałem udawać kratę od klatki, ale marnie mi to wychodziło z pełnymi wolami...Wole napchane tą durną marchewką, wystawały z kamuflażu...
- Tego mamusiu !! - zawołał jeden z kinoli...
- Tego !! - potwierdził drugi kinol...
Wiedziałem, że wyrok zapadł...
Wyląduję w słoiku...
Zanim mnie z tej klatki wyszarpali, spojrzałem tęsknie na stertę marchewki, na wystające z wiórów nosy kumpli i na drania z szarymi uszami...
Udawał, że śpi...
Zbój !!
Rękawica zbliżała się nieubłaganie...
Między kratami widziałem szkło słoika...
Po mnie...
Aż mi się w głowie zakręciło, tak mnie ta rękawica ścisnęła...
Zęby same wysunęły się do dziabania...
Lipa...Poczułem tylko jakieś kłaki w pyszczku...
Wieko się zatrzasnęło...A właściwie się zakręciło...
Poszedłem na zatracenie...
Nie szedłem długo...No dobra, nie nieśli mnie długo...
Po kilku minutach, wieko odkręcił jeden z kinoli i włożył słoik do szklanej klatki...
Może nie należę do najodważniejszych chomików, bo całym sobą przylgnąłem do dna słoika...
Niech no tylko wsadzą tu te swoje nochale !!
Ale nie wsadzili...
Siedzieli koło szklanej klatki i czekali...
Czekali, a z tej klatki rozchodził się taki piękny zapach świeżych trocin, i marchewki, i jeszcze czegoś co pięknie pachniało...
A w kącie stała karuzela...
Pusta !!
Żaden zbój z szarymi uszami się w niej nie kręcił...
Pułapka ??
Ja wyjdę, a kinole mnie dorwą ??
Hmmm...
Zawsze mogę się schować w słoiku !!
Spróbowałem...
- Wychodzi !! - wrzasnął jeden z kinoli...
- Ciiiii... - zaszemrał większy kinol...
Zatrzymałem się z łapką w powietrzu...
Czy te nochale nie mają nic innego do roboty, tylko będą tak stać i się gapić ??
Może przeczekać ??
Ale ten zapach...
Cudny jest...
A jak wsadzą drugiego chomika, i ten mi zeżre wszystko ?? Albo wrócą się po tego drania z szarymi uszami, żeby się pokręcił na karuzeli ??
Ładna ta karuzela...
Pusta...
Postawiłem łapkę na brzegu słoika...
Nochale milczały...Ale widziałem że gapią się na mnie cały czas...
Ależ mięciutkie były te trociny !!
A jakie świeżutkie !!
Tu gdzieś musi być pułapka !!
Powolutku stawiałem łapki...
Nawet nie wiem jak ta marchewka znalazła mi się w pyszczku...
Oooo...To nie była jakaś tam kilkudniowa marchew !! O nie !!
Na tej to nawet soczek jeszcze połyskiwał...Słodziutka taka...
A potem obwąchałem to coś niemarchewkowe...
Do ścierania zębów to się nie nadawało, ale w smaku było wyborne...
Zacząłem się napychać, bo przecież nochale mogły zabrać to wszystko za moment...Schowam w wole to nie znajdą...Aha !!
Napychałem...Napychałem...Napychałem...
A sterta wcale nie ubywała...
Na dodatek zauważyłem, że obok, w małym pojemniczku leżały jeszcze ziarenka...
Jak ja to wszystko upchnę ??
Może by kopczyk zrobić ??
Schowam pod trocinami to mi nochale nie zabiorą...
A jeśli nochale, też żrą nasionka i marchewkę ?? I to pachnące, niemarchewkowe ??
Trzeba spróbować...
Rozejrzałem się po szklanej klatce...
Ależ tu miejsca !!
Ale, ale...Gdzie słoik ??
Nochale słoik wyciągnęły !!
O masz...
Teraz to już po mnie...
Wole ciążyły mi bardzo...Oczka jakoś tak same się zamykały...
Muszę znaleźć schronienie !!
Przecież nie mogę spać na widoku !!
Poczłapałem do kąta szklanej klatki i zacząłem kopcować trociny...
Tu mnie nie znajdą...
Trociny są najlepsze na gniazdo...
A takie świeżutkie, pachnące trociny w szczególności...
Z żalem spojrzałem na stertę marchewki...
Na zmarnowanie...
Nochale tylko czekają, żebym zasnął...
Ale tak mi ciężko...
Aaa...Chomiczki dwa...
Co kilka dni zjawiały się jakieś wielgachne stwory i z nosami przy kratach przyglądały się nam z zainteresowaniem...Ależ miałem ochotę dziabnąć w te kinole !!
Czasem, któryś z kumpli był wyszarpywany z legowiska i lądował w słoiku...
Stwory wrzeszczały wtedy okropnie, a na nas spadał blady strach...
Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś z tego słoika wrócił...
Ja miałem farta...
Już chyba ze cztery dostawy temu zasiedliłem klatkę...Większy staż miał tylko ten zbój z szarymi uszami...
Ale i na mnie przyszła kryska...
Przyszli w czwórkę...
Cztery potężne stwory...
Cztery kinole do dziabnięcia przy kratach...
Pora nie była najlepsza, bo właśnie zgłodniałem, i siedziałem w kącie wcinając zsuszoną marchewkę...
Kinole mnie zaskoczyły na widoku...
Przez chwilę próbowałem udawać kratę od klatki, ale marnie mi to wychodziło z pełnymi wolami...Wole napchane tą durną marchewką, wystawały z kamuflażu...
- Tego mamusiu !! - zawołał jeden z kinoli...
- Tego !! - potwierdził drugi kinol...
Wiedziałem, że wyrok zapadł...
Wyląduję w słoiku...
Zanim mnie z tej klatki wyszarpali, spojrzałem tęsknie na stertę marchewki, na wystające z wiórów nosy kumpli i na drania z szarymi uszami...
Udawał, że śpi...
Zbój !!
Rękawica zbliżała się nieubłaganie...
Między kratami widziałem szkło słoika...
Po mnie...
Aż mi się w głowie zakręciło, tak mnie ta rękawica ścisnęła...
Zęby same wysunęły się do dziabania...
Lipa...Poczułem tylko jakieś kłaki w pyszczku...
Wieko się zatrzasnęło...A właściwie się zakręciło...
Poszedłem na zatracenie...
Nie szedłem długo...No dobra, nie nieśli mnie długo...
Po kilku minutach, wieko odkręcił jeden z kinoli i włożył słoik do szklanej klatki...
Może nie należę do najodważniejszych chomików, bo całym sobą przylgnąłem do dna słoika...
Niech no tylko wsadzą tu te swoje nochale !!
Ale nie wsadzili...
Siedzieli koło szklanej klatki i czekali...
Czekali, a z tej klatki rozchodził się taki piękny zapach świeżych trocin, i marchewki, i jeszcze czegoś co pięknie pachniało...
A w kącie stała karuzela...
Pusta !!
Żaden zbój z szarymi uszami się w niej nie kręcił...
Pułapka ??
Ja wyjdę, a kinole mnie dorwą ??
Hmmm...
Zawsze mogę się schować w słoiku !!
Spróbowałem...
- Wychodzi !! - wrzasnął jeden z kinoli...
- Ciiiii... - zaszemrał większy kinol...
Zatrzymałem się z łapką w powietrzu...
Czy te nochale nie mają nic innego do roboty, tylko będą tak stać i się gapić ??
Może przeczekać ??
Ale ten zapach...
Cudny jest...
A jak wsadzą drugiego chomika, i ten mi zeżre wszystko ?? Albo wrócą się po tego drania z szarymi uszami, żeby się pokręcił na karuzeli ??
Ładna ta karuzela...
Pusta...
Postawiłem łapkę na brzegu słoika...
Nochale milczały...Ale widziałem że gapią się na mnie cały czas...
Ależ mięciutkie były te trociny !!
A jakie świeżutkie !!
Tu gdzieś musi być pułapka !!
Powolutku stawiałem łapki...
Nawet nie wiem jak ta marchewka znalazła mi się w pyszczku...
Oooo...To nie była jakaś tam kilkudniowa marchew !! O nie !!
Na tej to nawet soczek jeszcze połyskiwał...Słodziutka taka...
A potem obwąchałem to coś niemarchewkowe...
Do ścierania zębów to się nie nadawało, ale w smaku było wyborne...
Zacząłem się napychać, bo przecież nochale mogły zabrać to wszystko za moment...Schowam w wole to nie znajdą...Aha !!
Napychałem...Napychałem...Napychałem...
A sterta wcale nie ubywała...
Na dodatek zauważyłem, że obok, w małym pojemniczku leżały jeszcze ziarenka...
Jak ja to wszystko upchnę ??
Może by kopczyk zrobić ??
Schowam pod trocinami to mi nochale nie zabiorą...
A jeśli nochale, też żrą nasionka i marchewkę ?? I to pachnące, niemarchewkowe ??
Trzeba spróbować...
Rozejrzałem się po szklanej klatce...
Ależ tu miejsca !!
Ale, ale...Gdzie słoik ??
Nochale słoik wyciągnęły !!
O masz...
Teraz to już po mnie...
Wole ciążyły mi bardzo...Oczka jakoś tak same się zamykały...
Muszę znaleźć schronienie !!
Przecież nie mogę spać na widoku !!
Poczłapałem do kąta szklanej klatki i zacząłem kopcować trociny...
Tu mnie nie znajdą...
Trociny są najlepsze na gniazdo...
A takie świeżutkie, pachnące trociny w szczególności...
Z żalem spojrzałem na stertę marchewki...
Na zmarnowanie...
Nochale tylko czekają, żebym zasnął...
Ale tak mi ciężko...
Aaa...Chomiczki dwa...
piątek, 9 stycznia 2015
Bitwa wygrana, czyli powrót do Pana Tolkiena...
Dziecina się narodziła...Nowy Roczek powitany...Trzej Królowie zakończyli paradę...
Można wrócić do codzienności...
Chociaż nie...
Kiedy Mędrcy maszerowali wytrwale, nie bacząc na skwar i niewygody, postanowiliśmy z Panem N. wykorzystać to Ich zaangażowanie i ruszyliśmy do Krakusowa...Skwaru i niewygód nie było...
Cel może nie był aż tak spektakularny, ale wyprawa zapowiadała się godnie...
Zamierzaliśmy uczestniczyć w Bitwie Pięciu Armii...
No bo jak pozostawić na pastwę takich bestii:
ulubionego Legolasa...,
czy zadziorne Krasnoludy...,
że o umiłowanych Hobbitach nie wspomnę...
No dobra...Na punkcie Pana Tolkiena mam świra zupełnego...
Fakt...
Postanowiliśmy więc, wesprzeć swymi ramionami towarzystwo znamienite...
Produkcja w 3D, więc jeśli nawet fabuła nas nie porwie, i tak zostaniemy "uprowadzeni"...
Okularki na nosy i można zacząć degustację...
Pierwsze zaskoczenie, to fakt, iż salka kinowa zapełniona była przynajmniej w 70%, a to dla nas nowość niebywała...Chodzimy na seanse z reguły w dni powszednie, i to w porach, kiedy reszta Narodu pracuje...
Bywa, że siedzimy sami...
Tym razem jednak towarzyszyć nam miała w tej bitwie, spora zgraja Zapaleńców...
Pierwsze litery...Pierwsze dźwięki...I się na ekranie zaczął wyginać piękny smok...
Nieźle się zapowiadało, bo smoki lubię pasjami...
A ten nawet malowniczo "wystawił" łeb z ekranu...
Fabuły opowiadać nie mam zamiaru, bo ten kto kocha Tolkiena, kochał Go będzie, a kto uczuć nie żywi, to go żadnym smoczydłem nie przekonam...
Ale produkcja jest na prawdę udana...
Nie to, żeby się obyło bez wpadek...
Czasem perspektyw jest zbyt wiele...Czasem się "rozjeżdżają"...
Z zachowaniem proporcji też różnie bywa...
Ale to może przez ten mój koślawy astygmatyzm...
Przestawiona "ośka" powodowała, że momentami widziałam kilka przyklejonych do siebie płaszczyzn...
A fujjj...
Ze trzy razy musiałam ściągnąć okulary, żeby mi się pupa do krzesła przykleiła...
Nie ma to jak dobry "odlot"...
Kiedy seans się skończył pozostał mi żal...
A co z Władcą Pierścieni ??
Pozostawią Go teraz biedaka takiego płaskiego ??
Niech mu się nawet odrobinę ta perspektywa rozjeżdża...Ale w trójwymiarze !!
Jakże ja teraz będę oglądać początek w nowej technice, a koniec w starej...
Nijak mi już ta "ośka" na miejsce nie wróci...
Echhh...
Ale Bitwę, żeśmy wygrali !! ;o)
P.S. Zdjęcia pożyczyłam od Wujaszka Googla...Dziękuję ;o)
Można wrócić do codzienności...
Chociaż nie...
Kiedy Mędrcy maszerowali wytrwale, nie bacząc na skwar i niewygody, postanowiliśmy z Panem N. wykorzystać to Ich zaangażowanie i ruszyliśmy do Krakusowa...Skwaru i niewygód nie było...
Cel może nie był aż tak spektakularny, ale wyprawa zapowiadała się godnie...
Zamierzaliśmy uczestniczyć w Bitwie Pięciu Armii...
No bo jak pozostawić na pastwę takich bestii:
ulubionego Legolasa...,
czy zadziorne Krasnoludy...,
że o umiłowanych Hobbitach nie wspomnę...
No dobra...Na punkcie Pana Tolkiena mam świra zupełnego...
Fakt...
Postanowiliśmy więc, wesprzeć swymi ramionami towarzystwo znamienite...
Produkcja w 3D, więc jeśli nawet fabuła nas nie porwie, i tak zostaniemy "uprowadzeni"...
Okularki na nosy i można zacząć degustację...
Pierwsze zaskoczenie, to fakt, iż salka kinowa zapełniona była przynajmniej w 70%, a to dla nas nowość niebywała...Chodzimy na seanse z reguły w dni powszednie, i to w porach, kiedy reszta Narodu pracuje...
Bywa, że siedzimy sami...
Tym razem jednak towarzyszyć nam miała w tej bitwie, spora zgraja Zapaleńców...
Pierwsze litery...Pierwsze dźwięki...I się na ekranie zaczął wyginać piękny smok...
Nieźle się zapowiadało, bo smoki lubię pasjami...
A ten nawet malowniczo "wystawił" łeb z ekranu...
Fabuły opowiadać nie mam zamiaru, bo ten kto kocha Tolkiena, kochał Go będzie, a kto uczuć nie żywi, to go żadnym smoczydłem nie przekonam...
Ale produkcja jest na prawdę udana...
Nie to, żeby się obyło bez wpadek...
Czasem perspektyw jest zbyt wiele...Czasem się "rozjeżdżają"...
Z zachowaniem proporcji też różnie bywa...
Ale to może przez ten mój koślawy astygmatyzm...
Przestawiona "ośka" powodowała, że momentami widziałam kilka przyklejonych do siebie płaszczyzn...
A fujjj...
Ze trzy razy musiałam ściągnąć okulary, żeby mi się pupa do krzesła przykleiła...
Nie ma to jak dobry "odlot"...
Kiedy seans się skończył pozostał mi żal...
A co z Władcą Pierścieni ??
Pozostawią Go teraz biedaka takiego płaskiego ??
Niech mu się nawet odrobinę ta perspektywa rozjeżdża...Ale w trójwymiarze !!
Jakże ja teraz będę oglądać początek w nowej technice, a koniec w starej...
Nijak mi już ta "ośka" na miejsce nie wróci...
Echhh...
Ale Bitwę, żeśmy wygrali !! ;o)
P.S. Zdjęcia pożyczyłam od Wujaszka Googla...Dziękuję ;o)
środa, 7 stycznia 2015
Kościól to Ludzie...
W Drugi Dzień Świąt uczestniczyliśmy w uroczystości Chrztu naszego Wnuka...I chociaż zapowiadało się nieciekawie, Uroczystość zasłużyła sobie na kilka gordyjskich literek...
Pominę fakt, iż Wnuk zachował się popisowo i swoim wzorowym zachowaniem zwracał uwagę wszystkich obecnych...
Skoncentruję się na Uroczystości...
Maleńki, zabytkowy, drewniany Kościółek "nabity" był do ostatniego wolnego miejsca...Miejsca stojącego...
Stanęliśmy w Tłumie i zaglądaliśmy ciekawie na ławeczkę przed Ołtarzem, gdzie zasiadły nasze Dzieciaki i Rodzice Chrzestni...
Msza jak Msza...Tyle, że świąteczna i z chrztem, więc w odpowiednich momentach Wikary odczytywał kolejne, niezbędne procedury...
Kiedy Proboszcz poinformował, że ma do odczytania list...
Aż jęknęłam...
Wszystko tylko nie "listy"...
Ło Matko i Córko...
I wówczas właśnie Proboszcz rozpoczął czytanie...
Zamarłam...
Jak nic Facet powinien zastąpić Panią Czubównę, albo innego Lektora, który swoim głosem potrafi zdziałać cuda na najnudniejszym z filmów...
Piękna barwa, świetna dykcja, no i porywający styl czytania...
Przez chwilę żałowałam, że nie jestem w wieku "poborowym" i na ową Uczelnię już się załapać nie mogę...
To był list od Rektora, namawiający do studiowania...
W życiu nie wysłuchałam listu z taką uwagą...
Proboszcz uśmiechał się przez cały czas, z uwagą spoglądał na Słuchaczy i ewidentnie był zainteresowany treścią elaboratu...
Kiedy skończył, żałowałam, że się ten Rektor bardziej nie wysilił...
Cztery strony ?? Minimalista !!
Może by Proboszczowi podsunąć Książkę telefoniczną, albo Encyklopedię sześciotomową ??
Echhh...
Msza biegła swoim torem, Bastuś dalej udawał ideał...
Przyszła pora na śpiewy chóralne...
I znowu przeżyłam gordyjskie zadziwienie...
Organista zaintonował, a cały Kościół wrzasnął, jakby na nic innego do tej pory nie czekał...Jakby cała świąteczna energia na tym właśnie była skoncentrowana...
Spojrzałam po Ludziach i aż mi serducho z radości podskoczyło...
Żadnego "symulowania"...Żadnego "ruszania" jadaczką...
Śpiewali wszyscy...
Aż witraże drżały...
Przez chwilkę to nawet się wystraszyłam, że Bastusiowe uszka tego nie wytrzymają, ale chyba się Chłopak na muzyce zna...
Organista zaczął się bawić dźwiękami...Intonował...Przerywał grę puszczając Wykonawców a cappella...Włączał się w trakcie...
Wszystko płynnie...Pięknie...
Jakbyśmy trenowali to przynajmniej trzy razy w tygodniu, przez ostatnich kilka lat...
Po Mszy, Proboszcz podszedł do Młodych, porozmawiali chwilkę, złożył jakieś błogosławieństwa i z radosnym uśmiechem chwalił Wnuka za wzorową postawę...Na koniec zaproponował wspólne zdjęcie...
Echhh...
Jak bardzo inne bywają Msze w naszej Parafii...Nawet te świąteczne...
Proboszcz urzęduje...
Ogromny Kościół wypełniony jest ledwie w części, a śpiewy ograniczają się do mruczenia pod nosem...
Od śpiewania jest Organista i Chór...
Takie "procedury"...
W Kaplicy bywało inaczej, ale to już zamierzchłe czasy...
Kiedy Msza się skończyła, dopiero poczułam, że mój kręgosłup zmuszony do stania w jednej pozycji, odmówił współpracy...
Z trudem doczłapałam do zwalniających się ławek i usiadłam z ulgą...
Witraże jakby jeszcze drgały...
Nad głową usłyszałam głos jakiejś Kobiety:
- Pięknie było...
- Żałuj, że nie byłaś na Pasterce !! - odpowiedział Jej głos z Tłumu...
Uśmiechnęłam się do siebie...
Też żałowałam...
Pominę fakt, iż Wnuk zachował się popisowo i swoim wzorowym zachowaniem zwracał uwagę wszystkich obecnych...
Skoncentruję się na Uroczystości...
Maleńki, zabytkowy, drewniany Kościółek "nabity" był do ostatniego wolnego miejsca...Miejsca stojącego...
Stanęliśmy w Tłumie i zaglądaliśmy ciekawie na ławeczkę przed Ołtarzem, gdzie zasiadły nasze Dzieciaki i Rodzice Chrzestni...
Msza jak Msza...Tyle, że świąteczna i z chrztem, więc w odpowiednich momentach Wikary odczytywał kolejne, niezbędne procedury...
Kiedy Proboszcz poinformował, że ma do odczytania list...
Aż jęknęłam...
Wszystko tylko nie "listy"...
Ło Matko i Córko...
I wówczas właśnie Proboszcz rozpoczął czytanie...
Zamarłam...
Jak nic Facet powinien zastąpić Panią Czubównę, albo innego Lektora, który swoim głosem potrafi zdziałać cuda na najnudniejszym z filmów...
Piękna barwa, świetna dykcja, no i porywający styl czytania...
Przez chwilę żałowałam, że nie jestem w wieku "poborowym" i na ową Uczelnię już się załapać nie mogę...
To był list od Rektora, namawiający do studiowania...
W życiu nie wysłuchałam listu z taką uwagą...
Proboszcz uśmiechał się przez cały czas, z uwagą spoglądał na Słuchaczy i ewidentnie był zainteresowany treścią elaboratu...
Kiedy skończył, żałowałam, że się ten Rektor bardziej nie wysilił...
Cztery strony ?? Minimalista !!
Może by Proboszczowi podsunąć Książkę telefoniczną, albo Encyklopedię sześciotomową ??
Echhh...
Msza biegła swoim torem, Bastuś dalej udawał ideał...
Przyszła pora na śpiewy chóralne...
I znowu przeżyłam gordyjskie zadziwienie...
Organista zaintonował, a cały Kościół wrzasnął, jakby na nic innego do tej pory nie czekał...Jakby cała świąteczna energia na tym właśnie była skoncentrowana...
Spojrzałam po Ludziach i aż mi serducho z radości podskoczyło...
Żadnego "symulowania"...Żadnego "ruszania" jadaczką...
Śpiewali wszyscy...
Aż witraże drżały...
Przez chwilkę to nawet się wystraszyłam, że Bastusiowe uszka tego nie wytrzymają, ale chyba się Chłopak na muzyce zna...
Organista zaczął się bawić dźwiękami...Intonował...Przerywał grę puszczając Wykonawców a cappella...Włączał się w trakcie...
Wszystko płynnie...Pięknie...
Jakbyśmy trenowali to przynajmniej trzy razy w tygodniu, przez ostatnich kilka lat...
Po Mszy, Proboszcz podszedł do Młodych, porozmawiali chwilkę, złożył jakieś błogosławieństwa i z radosnym uśmiechem chwalił Wnuka za wzorową postawę...Na koniec zaproponował wspólne zdjęcie...
Echhh...
Jak bardzo inne bywają Msze w naszej Parafii...Nawet te świąteczne...
Proboszcz urzęduje...
Ogromny Kościół wypełniony jest ledwie w części, a śpiewy ograniczają się do mruczenia pod nosem...
Od śpiewania jest Organista i Chór...
Takie "procedury"...
W Kaplicy bywało inaczej, ale to już zamierzchłe czasy...
Kiedy Msza się skończyła, dopiero poczułam, że mój kręgosłup zmuszony do stania w jednej pozycji, odmówił współpracy...
Z trudem doczłapałam do zwalniających się ławek i usiadłam z ulgą...
Witraże jakby jeszcze drgały...
Nad głową usłyszałam głos jakiejś Kobiety:
- Pięknie było...
- Żałuj, że nie byłaś na Pasterce !! - odpowiedział Jej głos z Tłumu...
Uśmiechnęłam się do siebie...
Też żałowałam...
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Pomyłki się zdarzają...
Od kilku dni obserwujemy pięknie rozkwitający konflikt Ministra Zdrowia i NFZ-tu z Lekarzami...No nie, żeby ze wszystkim, ale że o tych pracujących mówi się mało, więc na "świeczniku" są Ci "opozycyjni"...
O konflikcie pisać nie będę, bo ten proceder pojawia się z regularnością pór roku, i kiedyś już o tym pisałam...
Fakt...Z niezłym skutkiem...
Mój wpis na WP dostał się "po skalpel" Przewodniczącego Związków Zawodowych i ów Przewodniczący wymieniał ze mną maile przez kilka dni...
Dysputa miała charakter "przemówił Dziad do obrazu"...
Ja byłam obrazem...
Pan Przewodniczący, nijak zrozumieć nie mógł, że mój sceptycyzm ma potwierdzenie w praktyce, i że żadna Jego teoria owej praktyki nie jest w stanie zmienić...
Po przemyśleniach, doszłam do wniosku, że zgodnie z sugestiami owego Pana, najbezpieczniej będzie leczyć się siłą woli...
No dobra...
Przechodzę do rzeczy...
Kilka miesięcy temu moja Znajoma udała się na profilaktyczne badania, na które namawiają zgodnie wszyscy Lekarze...Pojazd z aparaturą podjechał o czasie, Znajoma badaniom się poddała i wielce uszczęśliwiona wróciła do domu...
Wszak dbałość o własną powłokę cielesną to prawdziwa cnota...
Poczuła się więc okrutnie cnotliwa...
Po kilku tygodniach otrzymała na swój adres kopertkę z wynikami i...
W bumadze znajdował się opis badania, płytka CD i wezwanie do natychmiastowego zgłoszenia się u najbliższego Onkologa...
Podcięte nogi to najmniejsza z Jej przypadłości w tym momencie...
Siedziała, czytała i płakała...
Standardowa reakcja...
Mąż zastał Ją w takim właśnie stanie...
A że Faceci mają inną percepcję postrzegania Świata, więc zerknął tylko na bumagę i oświadczył...
"Czegóż Kobieto ryczysz, jak tu jest napisany całkiem inny PESEL ??""
Zonk...
Znajoma zerwała się z podłogi, oczęta przetarła i ruszyła po dowód osobisty, żeby owe dane sprawdzić naocznie...
Uffff...
Rzeczywiście !!
Postanowili zadzwonić do organizatora badań i sprawę wyjaśnić dogłębnie...
Niby błaha sprawa, a zajęła Im trzy dni...
Dlaczego ??
Bo każdy kto telefon odbierał, wysłuchał o co chodzi i po krótkim "niemożliwe", odkładał słuchawkę...
Po trzech dniach Znajomi się zreflektowali i pojechali osobiście, żeby ową "niemożliwość" wyjaśnić...
Przecież istniało prawdopodobieństwo, że badania wykonane są dobrze, tylko PESEL wpisany jest omyłkowo...
Na miejscu, u Lekarza, stwierdzono jednak, że rzeczywiście...Pomyłka miejsce miała...
Ale w którą stronę ??
Tego nikt stwierdzić nie mógł...
Zalecono powtórzenie diagnostyki...
Tyle, że tym razem płatne...No bo przecież, Znajoma już limit darmowych badań na ten rok wyczerpała...
Uzgodniono termin i pozostało czekać dwa tygodnie...
To, że przez te dwa tygodnie nie spała ??
Któż by się stresem przejmował...
Badanie wykonano, Mąż Znajomej nad poprawnością danych czuwał, i można by powiedzieć, że wszystko skończyło się szczęśliwie...
- Wie Pani, to że nic na odczycie nie widać, to jeszcze nic nie znaczy...Ja bym biopsję zrobił, żeby się upewnić...- zakomunikował Lekarz...
Kiedy usłyszałam to od Znajomej, sama z wrażenia przysiadłam...
Czyli co ?? Te badania to czysta lipa ?? Po kiego więc, uczestniczyć w tym "obrządku" ?? Ku chwale medycyny ??
Dostała się Bidula w te tryby i nijak się wyplątać z nich nie mogła...
Wątpliwości zostały zasiane...Niezdecydowanie Lekarzy potęgowało lęk...
Ma raka, czy go nie ma ??
A jeśli ma, i zaniedba ??
Po pół roku walki z systemem była chudsza o kilka kilogramów, a nieprzespane noce zostawiały swoje piętno na twarzy...
Choroba czy stres ??
Pętla się zacieśniała...
Rutynowe pytania stawiane w takich przypadkach, tylko pogłębiały problem...
- Czy Pani schudła ostatnio ??
- Tak...
- Czy zauważyła Pani jakieś nasilające się objawy: bezsenność, brak apetytu ??
- Tak...
No to kolejne skierowanie...
"A może byśmy...Trzeba by...Koniecznym jest..."
Po kolejnym kwartale nie poznałam Jej na ulicy...
Opowiadała, a Jej oczy pełne były łez...Ręce się trzęsły...
I wtedy pomyślałam o tej "Drugiej"...
Czy Ona też przeżywa taki koszmar ?? A może przeczytała, że wszystko jest w porządku i nawet nie zwróciła uwagi na PESEL ?? A jeśli to Jej wynik był zły i wymaga natychmiastowego leczenia ??
Nie komentowałam...Nie pocieszałam...
Stałam i słuchałam...
Przecież pomyłki zdarzają się zawsze...Podobno "ten się nie myli, kto nic nie robi"...
Ale wątpliwości pozostały...
To może rzeczywiście lepiej się leczyć tą "siłą woli"...??
O konflikcie pisać nie będę, bo ten proceder pojawia się z regularnością pór roku, i kiedyś już o tym pisałam...
Fakt...Z niezłym skutkiem...
Mój wpis na WP dostał się "po skalpel" Przewodniczącego Związków Zawodowych i ów Przewodniczący wymieniał ze mną maile przez kilka dni...
Dysputa miała charakter "przemówił Dziad do obrazu"...
Ja byłam obrazem...
Pan Przewodniczący, nijak zrozumieć nie mógł, że mój sceptycyzm ma potwierdzenie w praktyce, i że żadna Jego teoria owej praktyki nie jest w stanie zmienić...
Po przemyśleniach, doszłam do wniosku, że zgodnie z sugestiami owego Pana, najbezpieczniej będzie leczyć się siłą woli...
No dobra...
Przechodzę do rzeczy...
Kilka miesięcy temu moja Znajoma udała się na profilaktyczne badania, na które namawiają zgodnie wszyscy Lekarze...Pojazd z aparaturą podjechał o czasie, Znajoma badaniom się poddała i wielce uszczęśliwiona wróciła do domu...
Wszak dbałość o własną powłokę cielesną to prawdziwa cnota...
Poczuła się więc okrutnie cnotliwa...
Po kilku tygodniach otrzymała na swój adres kopertkę z wynikami i...
W bumadze znajdował się opis badania, płytka CD i wezwanie do natychmiastowego zgłoszenia się u najbliższego Onkologa...
Podcięte nogi to najmniejsza z Jej przypadłości w tym momencie...
Siedziała, czytała i płakała...
Standardowa reakcja...
Mąż zastał Ją w takim właśnie stanie...
A że Faceci mają inną percepcję postrzegania Świata, więc zerknął tylko na bumagę i oświadczył...
"Czegóż Kobieto ryczysz, jak tu jest napisany całkiem inny PESEL ??""
Zonk...
Znajoma zerwała się z podłogi, oczęta przetarła i ruszyła po dowód osobisty, żeby owe dane sprawdzić naocznie...
Uffff...
Rzeczywiście !!
Postanowili zadzwonić do organizatora badań i sprawę wyjaśnić dogłębnie...
Niby błaha sprawa, a zajęła Im trzy dni...
Dlaczego ??
Bo każdy kto telefon odbierał, wysłuchał o co chodzi i po krótkim "niemożliwe", odkładał słuchawkę...
Po trzech dniach Znajomi się zreflektowali i pojechali osobiście, żeby ową "niemożliwość" wyjaśnić...
Przecież istniało prawdopodobieństwo, że badania wykonane są dobrze, tylko PESEL wpisany jest omyłkowo...
Na miejscu, u Lekarza, stwierdzono jednak, że rzeczywiście...Pomyłka miejsce miała...
Ale w którą stronę ??
Tego nikt stwierdzić nie mógł...
Zalecono powtórzenie diagnostyki...
Tyle, że tym razem płatne...No bo przecież, Znajoma już limit darmowych badań na ten rok wyczerpała...
Uzgodniono termin i pozostało czekać dwa tygodnie...
To, że przez te dwa tygodnie nie spała ??
Któż by się stresem przejmował...
Badanie wykonano, Mąż Znajomej nad poprawnością danych czuwał, i można by powiedzieć, że wszystko skończyło się szczęśliwie...
- Wie Pani, to że nic na odczycie nie widać, to jeszcze nic nie znaczy...Ja bym biopsję zrobił, żeby się upewnić...- zakomunikował Lekarz...
Kiedy usłyszałam to od Znajomej, sama z wrażenia przysiadłam...
Czyli co ?? Te badania to czysta lipa ?? Po kiego więc, uczestniczyć w tym "obrządku" ?? Ku chwale medycyny ??
Dostała się Bidula w te tryby i nijak się wyplątać z nich nie mogła...
Wątpliwości zostały zasiane...Niezdecydowanie Lekarzy potęgowało lęk...
Ma raka, czy go nie ma ??
A jeśli ma, i zaniedba ??
Po pół roku walki z systemem była chudsza o kilka kilogramów, a nieprzespane noce zostawiały swoje piętno na twarzy...
Choroba czy stres ??
Pętla się zacieśniała...
Rutynowe pytania stawiane w takich przypadkach, tylko pogłębiały problem...
- Czy Pani schudła ostatnio ??
- Tak...
- Czy zauważyła Pani jakieś nasilające się objawy: bezsenność, brak apetytu ??
- Tak...
No to kolejne skierowanie...
"A może byśmy...Trzeba by...Koniecznym jest..."
Po kolejnym kwartale nie poznałam Jej na ulicy...
Opowiadała, a Jej oczy pełne były łez...Ręce się trzęsły...
I wtedy pomyślałam o tej "Drugiej"...
Czy Ona też przeżywa taki koszmar ?? A może przeczytała, że wszystko jest w porządku i nawet nie zwróciła uwagi na PESEL ?? A jeśli to Jej wynik był zły i wymaga natychmiastowego leczenia ??
Nie komentowałam...Nie pocieszałam...
Stałam i słuchałam...
Przecież pomyłki zdarzają się zawsze...Podobno "ten się nie myli, kto nic nie robi"...
Ale wątpliwości pozostały...
To może rzeczywiście lepiej się leczyć tą "siłą woli"...??