- Może byśmy upiekli ciasto ze śliwkami ?? - zapytałam Pana N., i chociaż wiedziałam dokładnie jaka padnie odpowiedź spoglądałam z zaciekawieniem...
- Możemy...- potwierdził moje domysły Ślubny...
- Trzeba korzystać póki pora...A ja zawsze miałam słabość do węgierek...- przytoczyłam niepotrzebną argumentację, żeby mi się nie zmarnowała...
Pan N. wyjrzał z Serwisu...
Miałam może wtedy sześć, albo siedem lat...W sadzie Bieszczadzkiego Dziadka węgierki obrodziły jak nigdy...Konary wprost pękały od nadmiaru owoców...
Ciocia "Święta Kobieta" usiłowała przetworzyć te wszystkie dobra, ale było to ponad Jej siły...Co opróżniła wielgachne kosze, to Dziadek z Wujkiem napełniali je ponownie...
W końcu Babcia podjęła decyzję...
"Takie dobro na zmarnowanie iść nie mogło"
I pewnego dnia zapukał do naszych drzwi Listonosz przynosząc zawiadomienie o paczce...
Ojciec, który właśnie wrócił z dziennej zmiany usiłował się wykręcić...
- Weź Młodą i sobie spacerek przy okazji zrobicie... - zaproponował Mamciaśce...
- Ani mowy nie ma !!- zaprotestowała Mamciaś...- taki kawał mam z tobołami przez Miasto maszerować ??
Ojciec skapitulował, a że się słowo rzekło, więc na dokładkę dostał jeszcze pierworodne swe dziecię na dokładkę...
Zachodzimy na Pocztę, Pani w okienku spojrzała na blankiecik, spojrzała na nas i zakomunikowała...
- Proszę wejść na zaplecze !! Ja tej paczki dźwigać nie będę !! To ma ponad dwadzieścia kilo...
Ojciec zbaraniał...
Wytaszczył ogromną paczkę z zaplecza, rozłożył bezradnie ręce i rozpoczęliśmy drogę do domu...
Paczka może nie była ogromna, ale jak to pudełko, do noszenia nieporęczna...Na dodatek ciężka jak diabli...
Ojciec kroczył dzielnie, pot mu oczy zalewał, ręce mdlały, a na dodatek miał mnie...Dziecię, co by nie mówić, energiczne z natury...
Kiedy dotarliśmy do domu Mamciaś na nasz widok zaniemówiła...
- Co Oni nam ziemniaki na zimę paczką wysłali ?? - zapytała zdruzgotana...
Ojciec nie komentował...Padł na kanapę jak stał...
Mamciaś rozcięła poplątane sznurki i z otwartego pudła roztoczył się aromat...
Ale jaki !!
Klękajcie Narody!!
Dwadzieścia kilo cudnych pachnideł...
W pierwszej chwili wąchaliśmy zapamiętale, a potem ruszyliśmy do ataku...Nawet Ojciec odżył...
Żarliśmy te węgierki garściami...
Jak one pachniały Bieszczadami !!
Wieczorem ułożyliśmy się grzecznie spać...
Ledwie przysnęliśmy odrobinę Ojciec zerwał się z nagła...
- Lecę do ubikacji...- wyszeptał do Mamy...
- Uchy...- odpowiedziała sennie Mamciaś...
Ubikację mieliśmy wówczas w suterenie sąsiedniego domu, więc przeczłapać trzeba było sporych rozmiarów podwórko i korytarz...Korytarz "wypisz, wymaluj" jak z horroru...
Nawet w ciągu dnia chodziło się tam z "obstawą"...
Ohyda...
Ledwie Ojciec wrócił i opatulił się kołdrą słyszę szept...
- Obudź się...Muszę do ubikacji...- Mama tarmosiła Ojca za ramię...
Tata westchną coś pod nosem i ruszyli Oboje na nocną wędrówkę...
Wrócili po kilku minutach...
Mnie też te śliweczki nieźle po żołądku "jeździły", ale wizja "ubikacji" z koszmaru była silniejsza...
Do czasu...
Ledwie się Rodzice ułożyli zaczęłam szturchać Mamę...
- Mamuś...Ja muszę do ubikacji...- szeptałam...
- Budź Tatę...- zakomenderowała Mamciaś...
- Tato...- zaczęłam...
- Już...Idę...- i ruszyliśmy we dwójkę...
Kiedy już mieliśmy wracać na podwórku rozległy się szybkie kroki...
- Poczekaj...- wstrzymał mnie Tata...- Mama biegnie...
Nie mogłam pojąć skąd u Ojca taka wiedza...Byliśmy jeszcze w "piwnicy"...
Ale miał rację...
Po trzeciej bodaj "marszrucie" Ojciec kategorycznie zażądał wiaderka...
Węgierki "towarzyszyły" nam przez caluśką noc...
Ojciec ledwie żywy ruszył na ranną zmianę...Podróż pociągiem nie wyzwalała w nim emocji, ale ostatni odcinek miał pokonać tramwajem...
Orzesz...(ko)...
Wysiadał Biedny co przystanek...Do pracy spóźnił się półtorej godziny...
Mamciaś jako Człek zapobiegliwy wcale na tramwaj nie poszła, tylko ubrała wygodne buty i ruszyła przez "działki" i ugory...
Mnie odstawiono do Dziadków z absolutnym zakazem prowadzenia do Szkoły...
Popołudniu Mamciaś napisała do Cioci "Świętej Kobiety" list...Wyjątkowo długi list...Kiedy go czytała zaśmiewali się z Ojcem do łez...
A wieczorem Mama zaczęła robić przetwory...
Jakoś nikt z nas nie miał już ochoty na śliweczki...;o)
P.S. Takie paczuszki otrzymali wówczas wszyscy członkowie naszej Rodziny...Wakacje upłynęły nam na wspominaniu "węgierskiej przygody"...
sobota, 31 sierpnia 2013
piątek, 30 sierpnia 2013
Prawie zwykły dzień...
- Mógłbym Cię dzisiaj zaprosić na jakąś obiadokolację... - stwierdził wczoraj Pan N.
- Mógłbyś... - stwierdziłam z uśmiechem...
Przecież nie muszę się tak od razu przyznawać, że zamierzałam zrobić to samo...
- I pomyśleć, że to już tyle czasu...- nostalgicznie coś w duszy zadrgało...
- A my ciągle mamy po dwadzieścia lat... - przerwał moje nostalgiczne drgawki Ślubny...
No cóż...Dusza się przecież nie starzeje...
Wieczorkiem wybyliśmy do naszej ulubionej Knajpki...
To takie "półświętowanie"...
Prawdziwe będzie za tydzień...
To będzie takie świętowanie "po naszemu"...
A dzisiaj w ramach tygodniowych obchodów rocznicy pozostawiam Wam coś bardzo pozytywnego...
Tak można z czegoś codziennego, szarego i nijakiego zrobić coś miłego dla duszyczki...I takiej właśnie codziennej radości, nam i Wam życzę nieustannie...:o)
czwartek, 29 sierpnia 2013
Wakacje spaprane na medal...
Bardzo lubię tą Dziwuszkę...W czasie roku szkolnego często odwiedza mnie w drodze ze szkoły...Czasem przychodzi "pooglądać"...Czasem opowiada mi swoje szkolne przygody...
Tym razem przyszła z Mamą, a Ich wizyta zapowiadała się na dłuższą...Przyniosły spore archiwum do skopiowania...
- Jak tam wakacje ?? - zapytałam i zabrałam się do kserowania...
- Dobrze...- odpowiedziała Dziewczynka, a mnie uderzył Jej bardzo smutny głos...
- Córka była na koloniach w Chorwacji... - wyjaśniła Mama...
- Oooo...To się pewnie w Morzu cieplutkim pokąpałaś... - kontynuowałam rozmowę...
- Czasem...Jak Pan Ratownik pozwolił...- odpowiedziała Dziewczynka...
- Ratownika trzeba słuchać...- wtrąciłam...
- On nic nie mówił, On tylko gwizdał...- stwierdziła moja Rozmówczyni i dodała...- a jak przyjechała na wczasy Jego Narzeczona to już nawet nie gwizdał...
Mama Dziewczynki spojrzała na Nią zdziwiona, a mnie przeszło przez myśl, że z tym wyjazdem coś nie do końca jest "dobrze"...
- To jak ta Narzeczona przyjechała to nie kąpaliście się wcale ?? - zapytałam...
- Wcale...Czasem raz...Nasza Pani nie umiała pływać, więc siedzieliśmy na plaży...
- I co robiliście ??- drążyłam temat, bo gromada dziesięciolatków siedzących na plaży wydała mi się nienaturalna...
- Nudziliśmy się...- wyznała cichym szeptem Dziewczynka...- Pani albo czytała książkę, albo pisała coś na laptopie...
Orzesz...(ko)...
Taka wizja wakacji i mnie wydała się nudną...
Mama Dziewczynki przestała się przyglądać półkom i spoglądała na Córkę z zainteresowaniem...
- A jakieś wycieczki przynajmniej Wam robili ?? - zapytałam...
- Pojechaliśmy autobusem do jakiegoś Miasta, ale nazwy nie pamiętam...
- I co tam było ciekawego ?? - kontynuowałam "przesłuchanie"...
- Nic...Pani zaprowadziła nas do parku i dała "czas wolny"...Ławeczki tam były...- opowiadała Dziewczynka...
- A Pani gdzie była ??- nie wytrzymała "napięcia" Mama...
- Poszła...Chyba na zakupy bo potem miała kilka torebek...- wyznała Dziewuszka smutnym głosem...
- I tak siedzieliście ?? - dopytywałam, bo wyznania Młodej totalnie mnie zaskoczyły...
- Tak...Chłopaki pobiegli po lody, ale tam taka ulica była szeroka i jak potem chcieli wrócić to Ich jakiś Pan przyprowadził i nawet krzyczał na Nich, ale nic nie rozumieliśmy...
Oniemiałam...
Mama Dziewczynki z pobladłą twarzą osunęła się na krzesełko...
- Córcia...- wyszeptała...- czemu Ty nic nie mówiłaś...
Dziewczynka wzruszyła ramionami...
Skończyłam kopiowanie, spakowałam dokumenty, odebrałam należność...
Nim minęła godzina ponownie pojawiła się Mama Dziewczynki...Tym razem sama...
- Przepraszam, że zawracam Pani głowę...- zaczęła...- Co Pani o tym myśli ?? - zapytała...
- Że to granda !! - nie owijałam w bawełnę...
Kobieta pokiwała głową...
- Muszę coś z tym zrobić !! - podjęła decyzję...
- Koniecznie...- potwierdziłam...
O takim "tumiwisizmie" to ja dawno nie słyszałam...
Tym razem przyszła z Mamą, a Ich wizyta zapowiadała się na dłuższą...Przyniosły spore archiwum do skopiowania...
- Jak tam wakacje ?? - zapytałam i zabrałam się do kserowania...
- Dobrze...- odpowiedziała Dziewczynka, a mnie uderzył Jej bardzo smutny głos...
- Córka była na koloniach w Chorwacji... - wyjaśniła Mama...
- Oooo...To się pewnie w Morzu cieplutkim pokąpałaś... - kontynuowałam rozmowę...
- Czasem...Jak Pan Ratownik pozwolił...- odpowiedziała Dziewczynka...
- Ratownika trzeba słuchać...- wtrąciłam...
- On nic nie mówił, On tylko gwizdał...- stwierdziła moja Rozmówczyni i dodała...- a jak przyjechała na wczasy Jego Narzeczona to już nawet nie gwizdał...
Mama Dziewczynki spojrzała na Nią zdziwiona, a mnie przeszło przez myśl, że z tym wyjazdem coś nie do końca jest "dobrze"...
- To jak ta Narzeczona przyjechała to nie kąpaliście się wcale ?? - zapytałam...
- Wcale...Czasem raz...Nasza Pani nie umiała pływać, więc siedzieliśmy na plaży...
- I co robiliście ??- drążyłam temat, bo gromada dziesięciolatków siedzących na plaży wydała mi się nienaturalna...
- Nudziliśmy się...- wyznała cichym szeptem Dziewczynka...- Pani albo czytała książkę, albo pisała coś na laptopie...
Orzesz...(ko)...
Taka wizja wakacji i mnie wydała się nudną...
Mama Dziewczynki przestała się przyglądać półkom i spoglądała na Córkę z zainteresowaniem...
- A jakieś wycieczki przynajmniej Wam robili ?? - zapytałam...
- Pojechaliśmy autobusem do jakiegoś Miasta, ale nazwy nie pamiętam...
- I co tam było ciekawego ?? - kontynuowałam "przesłuchanie"...
- Nic...Pani zaprowadziła nas do parku i dała "czas wolny"...Ławeczki tam były...- opowiadała Dziewczynka...
- A Pani gdzie była ??- nie wytrzymała "napięcia" Mama...
- Poszła...Chyba na zakupy bo potem miała kilka torebek...- wyznała Dziewuszka smutnym głosem...
- I tak siedzieliście ?? - dopytywałam, bo wyznania Młodej totalnie mnie zaskoczyły...
- Tak...Chłopaki pobiegli po lody, ale tam taka ulica była szeroka i jak potem chcieli wrócić to Ich jakiś Pan przyprowadził i nawet krzyczał na Nich, ale nic nie rozumieliśmy...
Oniemiałam...
Mama Dziewczynki z pobladłą twarzą osunęła się na krzesełko...
- Córcia...- wyszeptała...- czemu Ty nic nie mówiłaś...
Dziewczynka wzruszyła ramionami...
Skończyłam kopiowanie, spakowałam dokumenty, odebrałam należność...
Nim minęła godzina ponownie pojawiła się Mama Dziewczynki...Tym razem sama...
- Przepraszam, że zawracam Pani głowę...- zaczęła...- Co Pani o tym myśli ?? - zapytała...
- Że to granda !! - nie owijałam w bawełnę...
Kobieta pokiwała głową...
- Muszę coś z tym zrobić !! - podjęła decyzję...
- Koniecznie...- potwierdziłam...
O takim "tumiwisizmie" to ja dawno nie słyszałam...
środa, 28 sierpnia 2013
Marzycielka...
Wczoraj wszyscy rozpisywali się jak to będzie cudnie kiedy Legia w końcu wedrze się do Ligi Mistrzów...Kalkulacjom końca nie było...
Co poniektórzy już nawet wydawali zarobione za awans pieniążki...
Tak pięknie było wczoraj...
A dzisiaj ??
Dzisiaj wracamy do rzeczywistości, czyli akceptujemy fakt, że nasze Drużyny nie nadają się do europejskich rozgrywek...
Ot co...
Mecz i jego wynik zajmują na tabloidach "środkowe" pozycje...
Nie jestem fanką Legii, ale dzisiaj przyznać muszę, że mi warszawska Drużyna zaimponowała...
Czym ?? - zapytacie...
Legia za awans miała zarobić niebotyczne pieniądze...Niebotyczne, jak na naszą Ligę oczywiście...
I co ??
I nie zrobiła dokładnie nic, żeby tą kasiorkę zgarnąć...
Nie było przysłowiowego "gryzienia trawy"...Nie było mrożących krew w żyłach akcji...A nawet "smutek po meczu" wydawał się jakiś taki mało smutny...
Legia zasponsorowała Rumunom byt na niezłym poziomie...
Samarytanizm taki...
Może się tak bardzo słowami Papieża Franciszka przejęli ?? Ubóstwo w cenie...
W każdym razie Legia zrobiła coś okrutnego...
Zremisowała...
Gdyby przegrali z kretesem można by było "krzyżyk" postawić i luzik ogłosić...A Oni zremisowali...
Przegrany remis...
Czyli znowu można powiedzieć, że mamy "klasowy" Zespół, który umie walczyć i prezentuje się godnie w rozgrywkach międzynarodowych...
Możemy...
Jeśli byśmy bardzo chcieli...
Ale ja nie chcę...
Legia przegrała dwa kolejne ligowe mecze z hasłem na ustach "Wszystkie siły na Steaue"...Chłopaki wmaszerowały dzielnie na murawę i w ciągu dwóch minut dały sobie strzelić dwie bramki...
To gdzie te "siły" ??
Szczególnie, że wyrównujący gol padł w doliczonym czasie gry ??
Lipa a nie remis...
Teraz pewnie Legia będzie przegrywać, bo "musi się pozbierać" po tym przegranym remisie, a potem rozgrywki w Lidze Europejskiej...Dla "Szaraczków"...
I znowu będzie "puszenie"...
Analitycy już pewnie dokonują kalkulacji...
A mnie się marzy taki mecz, po którym siądę i przetrę oczy ze zdumienia...
Niech będzie nawet przegrany...
Niech będzie zremisowany...
Ale taki mecz, w którym zobaczę którąś z naszych Drużyn pełną zaangażowania, pełną pasji, pełną...
- Pełności ?? - "zły" zachichotał mi na ramieniu... - Niedoczekanie !!
Co poniektórzy już nawet wydawali zarobione za awans pieniążki...
Tak pięknie było wczoraj...
A dzisiaj ??
Dzisiaj wracamy do rzeczywistości, czyli akceptujemy fakt, że nasze Drużyny nie nadają się do europejskich rozgrywek...
Ot co...
Mecz i jego wynik zajmują na tabloidach "środkowe" pozycje...
Nie jestem fanką Legii, ale dzisiaj przyznać muszę, że mi warszawska Drużyna zaimponowała...
Czym ?? - zapytacie...
Legia za awans miała zarobić niebotyczne pieniądze...Niebotyczne, jak na naszą Ligę oczywiście...
I co ??
I nie zrobiła dokładnie nic, żeby tą kasiorkę zgarnąć...
Nie było przysłowiowego "gryzienia trawy"...Nie było mrożących krew w żyłach akcji...A nawet "smutek po meczu" wydawał się jakiś taki mało smutny...
Legia zasponsorowała Rumunom byt na niezłym poziomie...
Samarytanizm taki...
Może się tak bardzo słowami Papieża Franciszka przejęli ?? Ubóstwo w cenie...
W każdym razie Legia zrobiła coś okrutnego...
Zremisowała...
Gdyby przegrali z kretesem można by było "krzyżyk" postawić i luzik ogłosić...A Oni zremisowali...
Przegrany remis...
Czyli znowu można powiedzieć, że mamy "klasowy" Zespół, który umie walczyć i prezentuje się godnie w rozgrywkach międzynarodowych...
Możemy...
Jeśli byśmy bardzo chcieli...
Ale ja nie chcę...
Legia przegrała dwa kolejne ligowe mecze z hasłem na ustach "Wszystkie siły na Steaue"...Chłopaki wmaszerowały dzielnie na murawę i w ciągu dwóch minut dały sobie strzelić dwie bramki...
To gdzie te "siły" ??
Szczególnie, że wyrównujący gol padł w doliczonym czasie gry ??
Lipa a nie remis...
Teraz pewnie Legia będzie przegrywać, bo "musi się pozbierać" po tym przegranym remisie, a potem rozgrywki w Lidze Europejskiej...Dla "Szaraczków"...
I znowu będzie "puszenie"...
Analitycy już pewnie dokonują kalkulacji...
A mnie się marzy taki mecz, po którym siądę i przetrę oczy ze zdumienia...
Niech będzie nawet przegrany...
Niech będzie zremisowany...
Ale taki mecz, w którym zobaczę którąś z naszych Drużyn pełną zaangażowania, pełną pasji, pełną...
- Pełności ?? - "zły" zachichotał mi na ramieniu... - Niedoczekanie !!
wtorek, 27 sierpnia 2013
Ukatrupiono Misia Uszatka...
Kiedy wczoraj zauważyłam przesuwający się pasek na ekranie telewizora mało mnie nie "trzasnęło"...
Ki czort ?? - pomyślałam...
Czy Telewizji tak zwanej "publicznej" bez tych trzydziestu minut emisji rzeczywiście grozi wyginięcie ??
Jak mamutom ??
Od 2 września TVP1 nie będzie emitować Dobranocki...
Pikuś...
Właściwie jestem w takim wieku, że dopominanie się wieczornej bajeczki można uznać za fanaberię...Ot co...A jednak...
Komu owo pół godziny "dla Najmłodszych" przeszkadzało ??
Każdy kto zasiadał przed TV w owej porze wie dokładnie, że od jakiegoś czasu owo "pół godziny" wcale nie liczyło trzydziestu minut...
Takie zakrzywienie czasoprzestrzeni...
O 19:00-tej zaczynał się blok reklamowy trwający czasem nawet dziesięć minut, potem bajeczka, ledwie odcineczek kilkuminutowy i kolejny blok reklamowy, bo wszak zbliżała się pora największej oglądalności...
A co !!
Niech się Dzieciaki uczą jak się Obywatela lekceważy !!
Nauczą się w młodości to na starość będzie akurat...
Od drugiego września nawet tych kilku minut mieć nie będą...Hmmm...
Chociaż nie do końca jest to prawdą...
Będą mieć...
Ponoć nawet pół godziny...
Tyle, że na TV Kultura...
Osobiście do "Kultury" nic nie mam, ale nie jestem pewna, czy Panu Prezesowi ktoś raczył nadmienić, iż owa "Kultura" nie wszędzie jest odbierana ??
A TVP1 odbiera raczej wszędzie...
Ale interpretacja jest...
Pan Prezes nadmienił...
"Nic nie usuwamy, a jedynie przenosimy"...
Orzesz...(ko)...
Ten kwadrans dla Maluchów musi mieć dla TV znaczenie strategiczne...
Może pojawi się w nim jakiś wyjątkowy Celebryta, któremu zapłacimy za te kilkanaście minut kilkadziesiąt tysięcy złotych, a On olśni nas swoim jestestwem...
Może będzie to kolejny z "tasiemców", które służą do "prania mózgownic"...
A może po prostu połączy się bloki reklamowe...
Jedno jest pewne...
Po kilku miesiącach "obcinania" Dobranocki i puszczania wyjątkowych, bajkowych knotów TVP przypuściła atak wręcz zabójczy...
Ukatrupiono Misia Uszatka...
Zamordowano Gumisie...
Wycięto w pień "Zaczarowany Las"...
Ostatni z dowodów, że Światem rządzi pieniądz...
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Obiadek u mamusi...
Odkąd Młodzi osiedli "na swoim" takie weekendy to prawdziwe perełki...
Nie ma co...Fakt...
Doczekać się ich nie mogę...
Pospolicie noszą nazwę "obiadków u mamusi"...;o)
W sobotę miał nastąpić właśnie ów "mamusiny posiłek"...
Ekstra bonusem są opowieści Młodych, co też się w Ich żywocie przez te kilka tygodni wydarzyło...
Tym razem "Gwiazdą" spotkania był Młody...
Młody od kilku miesięcy pracuje w pewnej międzynarodowej Korporacji i nie ma co ukrywać, ogromnie jest z tej pracy zadowolony...Dostał ją niespodziewanie, dokładnie w tym momencie, kiedy podjęli z Synową decyzję o wyjeździe "za pracą"...
Początki były trudne, jak w każdej nowej pracy, ale z każdym tygodniem mina Młodego była coraz bardziej radosna...Teraz osiągnęła stadium "błyszczących oczu"...
Młody robi to co lubi i jeszcze nieźle Mu za to płacą...Trzeba coś więcej ??
Snuł więc swoją opowieść,o nowościach, o osiągnięciach, o porażkach, kiedy Synowa wtrąciła...
- Opowiedz jak Ci kompa zablokowało...
Pierworodny parsknął śmiechem...
- Przychodzę pewnego dnia do pracy, odpalam kompa, a tam komunikat, że z powodu błędnie wpisanego hasła na konto wejść nie mogę...
Procedury powypełniałem, konto sprawdziłem, na innym kompie spróbowałem i nic...
Hasła nawet raz nie wpisałem, więc wyszło mi na oko, że się coś w systemie pochrzaniło...
Dzwonię do Komórki co się odblokowywaniem kont i dostępami zajmuje...Sprawa nie jest prosta, bo ta komórka w Singapurze...
Ale w pracy to ja więcej po angielsku, niż po polsku gadam...
Wytłumaczyłem co się dzieje, po drugiej stronie jakiś myślący Hindus siedział, więc w minutę do odblokowywania przystąpił...
- Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań...- streścił procedury...
- Jasne... - zaaprobowałem...
- Psziszmiłipszi... - słyszę w słuchawce i robi mi się słabo...Facet do tej pory mówił całkiem niezłą angielszczyzną, więc pomyślałem, że to jakieś dodatkowe utrudnienie, ale postanowiłem nie ustępować...
- Czy mógłbyś powtórzyć ?? - pytam grzecznie...
- Psziszmiłipszi... - powtarza mój rozmówca...
Zbaraniałem całkowicie...
Obsługa z Azji rzeczywiście trochę inaczej akcentuje słowa, ale do tej pory zawsze można się było domyśleć o co chodzi...Teraz ni z ząb...
Facet chyba się kapnął, że jest jakiś problem w komunikacji, bo zaproponował...
- Może ja Ci to przeliteruję ?? - zapytał...
Victoria !! Po literce jakoś to szeleszczenie poskładam...
On dyktuje, ja zapisuję i skóra mi na plecach cierpnie...
J...A...K...M...I...A...Ł...N...A...I...M...I...E...T...W...Ó...J...K...O...T...E...K
Orzesz...(ko)...
Nie ma na całym Świecie jednego Hindusa, który by sobie z tym wyzwaniem poradził...
Tylko jak ja teraz mam mu podać odpowiedź ??
- To może teraz ja Tobie przeliteruję ?? - pytam Kolegę...
W słuchawce słyszę westchnienie ulgi...
P...I...M...P...U...Ś
O jedzeniu obiadu w takich warunkach nawet mowy być nie mogło...Rżeliśmy jak stado rumaków...
- Drugie pytanie powinno brzmieć "Panieńskie nazwisko matki"... - dolewaliśmy "ognia" do wesołości...
- A wiesz, że się zastanawiałem !! -poświadczył Młody...
- Wtedy Hindus by szans nie miał !! Nawet po literce !! - dogadywaliśmy zbiorowo...
Młody opowiadał...Synowa "podrzucała" mu tematy...A my słuchaliśmy z ogromnym zainteresowaniem...
Miło widzieć Ich radość...Te rozgwieżdżone oczy Pierworodnego...I te przepiękne dołeczki Synowej...
Echhh...
Teraz znowu trzeba będzie czekać miesiąc na "obiadek u mamusi"...;o)
piątek, 23 sierpnia 2013
Egzorcysta potrzebny od zaraz...
Wiem, że darzycie Dagusię sympatią...
Ja wręcz uwielbiam Jej "coś Ci opowiem", rzucane na "gadułę"...
Ale tym razem Jej opowieści wcale nie były miłe dla oka i ucha...
Dagusię chyba "zły" opętał...
Jak wiecie Dagusia jest Nauczycielką, i gdyby nie to, że obruszyła by się na mnie okrutnie, to napisała bym, Świetną Nauczycielką, bo Jej opowieści o Dzieciakach przepełnione są czułością i ciepłem...
Ona po prostu kocha te swoje Dzieciaki...
A że przy okazji czegoś Ich uczy ??
Przypadeczek...;o)
Po dziewięciu miesiącach ciągłego "dla Dzieci", "o Dzieci", "bo Dzieci", Dagusia wypatruje wakacji jak kania dżdżu...Nawet chyba kania owego deszczu wypatruje z mniejszym utęsknieniem...
A że i ja z reguły rozpoczynam wówczas wojażowanie, więc obie przytupujemy z niecierpliwością i z nostalgią spoglądamy na kalendarz...
Echhh...
W tym roku jednak, było inaczej...Nie to żebyśmy mniej "przytupywały"...
Dagusia jako miłośniczka "wakacyjnego świętego spokoju" postanowiła, że przed wakacjami przeprowadzi zaległy remont...
Wedle planu prace remontowe miały zostać zakończone przed ostatnim dzwonkiem, a pokoik miał prezentować w czasie wakacji nowiuśki wystrój...
Zaczęło się więc od remontu...
Ekipa delikatnie mówiąc trafiła się Jej mało rozgarnięta...Pan Majster każdą sugestię Dagusi kwitował stwierdzeniem "NIE"...Pan "Czeladnik" bardzo się starał, ale umiejętności Mu nie wystarczało...Prace wykonywane były opieszale i byle jak...
Dagusia znosiła to wszystko dzielnie...
Aż do momentu, w którym się okazało, że ściany dopiero co wymalowane prezentują się paskudnie...Krzywizny...Zacieki...Plamy...
Wizja remontu w czasie wakacji stawała się coraz bardziej realna...
Dagusia zmieniła ekipę...
No cóż...
Nowa Ekipa (właściwie Ekip), spisała się dzielnie, ale Dagusia miała już w swoich planach dwutygodniowy poślizg i sporo straconych nerwów, że o pieniądzach nie wspomnę...
Przyszedł czas na meblowanie...
Wybrała Dagusia Firmę, dobrała kolorki, określiła fason i czekała na pomiary...
Przyjechał Pan Fachowiec, pomierzył, sugestii wysłuchał, a na Dagusine wątpliwości odpowiadał niezmiennie...
"Nie ma sprawy, zrobi się"...
Pozostało Dagusi czekać na realizację zamówienia...
Najpierw przywieźli kanapę...
Dokładnie taką, jakiej nie chciała Dagusia...
Po czym kanapę zabrano, a w czasie telefonicznego kontaktu dowiedziała się Bidula, że teraz to Oni jej tej kanapy nie dostarczą, bo w pierwszej połowie lipca Szef jest na urlopie, a w drugiej połowie na urlop idzie Pracownik...
Czyli lipa...
Dagusi pozostało pierwszy miesiąc wakacji spędzić na materacu albo innej karimacie...
Po miesiącu kanapa dotarła...
Może nie ta "wymarzona", ale "mogła być"...
Teraz miały dotrzeć mebelki...
Dotarły...
Z poślizgiem lekkim, ale dotarły...
Tyle, że i wymiary odbiegały od potrzeb, i mebelki w niektórych elementach były po prostu uszkodzone...
Dagusia zażądała wymiany...
Panowie mało się na takie fanaberie nie popluli !!
A to nam się marudne Babsko trafiło !!
Nie dość, że Jej człowiek meble z miesięcznym ponad poślizgiem do domu tarabani to Ta jeszcze wybrzydza...
Echhh...
Na dagusine monity telefoniczne Panowie najpierw nie odpowiadali wcale, a potem bluznęli na Nią pretensjami...
Taka kultura !!
Bo Klient swoje miejsce znać musi...
Już wówczas proponowałam Dagusi egzorcyzmy, bo jak nic "zły" Jej się w domostwo władował...
Aż dostaję info na "gadułę"...
"Złamałam kość w stopie, sześć tygodni usztywnienia..."
Ło Matko i Córko...
Dagusia ?? Dziewczę stacjonarnie-kanapowe ?? Gdzież Ona właziła...??
Nie właziła...
Potknęła się na progu...
Tak niefortunnie...
Teraz to przynajmniej mogła spokojnie w domciu siedzieć i na te mebelki czekać...
Dotarły...
Wydawało by się, że teraz to już nic wakacyjnego spokoju Dagusi nie zakłóci...
Tyle, że od dwóch dni Dagusia walczy z szambem w domu...
Zapchała się główna rura od WC i Dagusia ma w łazience wszystko co wydalają przewody pokarmowe Sąsiadów...
Pięknie wyremontowane mieszkanko...Nowiuśkie meble...Usztywniona noga...Chora Mama...I gówna na podłodze...Cudności !!
Do końca wakacji jeszcze siedem dni...Zaczynam ze strachem odpalać "gadułę"...
Co jeszcze z atrakcji może przytrafić się naszej Dagusi ??
Brrr...
czwartek, 22 sierpnia 2013
Tak mnie "wkręciły"...;o)
Muszę przyznać, że bardzo podbudowały mnie Wasze odpowiedzi, bo już myślałam, że mnie jakaś "pomroka jasna" wówczas ogarnęła...
Nijak mi do niczego owe światełka nie pasowały...
Aż w końcu podjechaliśmy na tyle blisko, żeby zobaczyć winowajców...
Prywatnego zdjęcia nie mam, ale Wujaszek Googl i tym razem pomógł...
Tak, tak...To właśnie one były zagadkowymi, migającymi światełkami...
Wiatraki :o)
Nijak mi do niczego owe światełka nie pasowały...
Aż w końcu podjechaliśmy na tyle blisko, żeby zobaczyć winowajców...
Prywatnego zdjęcia nie mam, ale Wujaszek Googl i tym razem pomógł...
Tak, tak...To właśnie one były zagadkowymi, migającymi światełkami...
Wiatraki :o)
środa, 21 sierpnia 2013
Co to jest ??
Kiedy wracaliśmy z naszych kaszubskich wojaży noc ciemna nas w drodze spotkała...
No cóż...
Odwiedziny u Joasi były o dwie godziny za długie i o sześć godzin za krótkie...
Jakbyście Ją kiedyś mieli zamiar odwiedzić to weźcie to pod uwagę...
Krajobrazy stopiły się nam w jedną burą maź, radyjko zawodziło bezosobowo i nagle...
- Ło Matko i Córko...A co to ?? - wydobyłam z siebie zdziwionym głosem...
- Gdzie ?? Co ?? - ożywił się Pan N.
- Po prawej...Spójrz !! Tam powinno być szczere pole...- wyjaśniałam Ślubnemu i niczym sroka wgapiałam się w mrok...
- Lądowisko Kosmitów...- dokończyłam wypowiedź...
Światełka równomiernie pulsowały...Świeciły wyrazistą czerwienią...I były dokładnie w szczerym polu...
Jakieś pomysły co to takiego ??
No cóż...
Odwiedziny u Joasi były o dwie godziny za długie i o sześć godzin za krótkie...
Jakbyście Ją kiedyś mieli zamiar odwiedzić to weźcie to pod uwagę...
Krajobrazy stopiły się nam w jedną burą maź, radyjko zawodziło bezosobowo i nagle...
- Ło Matko i Córko...A co to ?? - wydobyłam z siebie zdziwionym głosem...
- Gdzie ?? Co ?? - ożywił się Pan N.
- Po prawej...Spójrz !! Tam powinno być szczere pole...- wyjaśniałam Ślubnemu i niczym sroka wgapiałam się w mrok...
- Lądowisko Kosmitów...- dokończyłam wypowiedź...
Światełka równomiernie pulsowały...Świeciły wyrazistą czerwienią...I były dokładnie w szczerym polu...
Jakieś pomysły co to takiego ??
wtorek, 20 sierpnia 2013
Każdy z tych siedmiu dni...
Tak mnie natchnął wczorajszy wpis o wpływie Kosmitów na nasze poczynania remontowe, że moja mózgownica ciągle się do tego Kosmosu odwoływała...
Lekko nie było, bo nie wiem jak u Was, ale u nas Kosmos się dzisiaj skrył za puszystą kołderką chmur...
Ale błądzące myśli nabrały w końcu właściwego wymiaru...
Może kosmiczny to on nie jest, ale...
Dumałam...Dumałam...I zamierzam się właśnie moimi dumadełkami z Wami podzielić...
A nuż się Wam to spodoba ??
To, że tydzień składa się z siedmiu dni to wie każdy szanujący się Przedszkolak, ale Przedszkolaki z reguły nie mają uprzedzeń, które dopiero w późniejszym wieku stają się naszym udziałem...
Tradycyjnie nikt nie lubi poniedziałków, piątkowe popołudnia miewają wielu wielbicieli, nieodłącznym powodzeniem cieszą się soboty...
A gdyby tak porównać dni tygodnia do Kosmosu ??
Poniedziałek...
czyli Czarna Dziura...
Wtorek...
czyli Mgławica Oriona...
Środa...
czyli Droga Mleczna...
Czwartek...
czyli Super Nowa...
Piątek...
czyli Zorza Polarna...
Sobota...
czyli Wielki Wybuch...
Niedziela...
czyli oczekiwanie na Czarną Dziurę...
No cóż...Tak mi wyszło...
A teraz nie pozostaje mi nic innego jak poszukać Mlecznej Drogi...Byle do Zorzy Polarnej ;o)
P.S.Zdjęcia pożyczyłam od Wujaszka Googla ;o)
Lekko nie było, bo nie wiem jak u Was, ale u nas Kosmos się dzisiaj skrył za puszystą kołderką chmur...
Ale błądzące myśli nabrały w końcu właściwego wymiaru...
Może kosmiczny to on nie jest, ale...
Dumałam...Dumałam...I zamierzam się właśnie moimi dumadełkami z Wami podzielić...
A nuż się Wam to spodoba ??
To, że tydzień składa się z siedmiu dni to wie każdy szanujący się Przedszkolak, ale Przedszkolaki z reguły nie mają uprzedzeń, które dopiero w późniejszym wieku stają się naszym udziałem...
Tradycyjnie nikt nie lubi poniedziałków, piątkowe popołudnia miewają wielu wielbicieli, nieodłącznym powodzeniem cieszą się soboty...
A gdyby tak porównać dni tygodnia do Kosmosu ??
Poniedziałek...
czyli Czarna Dziura...
Wtorek...
czyli Mgławica Oriona...
Środa...
czyli Droga Mleczna...
Czwartek...
Piątek...
czyli Zorza Polarna...
Sobota...
czyli Wielki Wybuch...
Niedziela...
czyli oczekiwanie na Czarną Dziurę...
No cóż...Tak mi wyszło...
A teraz nie pozostaje mi nic innego jak poszukać Mlecznej Drogi...Byle do Zorzy Polarnej ;o)
P.S.Zdjęcia pożyczyłam od Wujaszka Googla ;o)
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Kosmici w tym chyba łapki maczali...;o)
Właściwie nikt nie wie dokładnie jak to jest z tymi snami...Jedni twierdzą, że to podświadomy przekaz mózgu, inni gotowi są przysiąc, że w tych przekazach łapki maczają kosmici...
Sama się zastanawiam...
Właściwie przeciw tym kosmicznym łapkom nic nie mam...
Jedno jest pewne...
Są sny, które pamięta się całe życie...Są takie, których jasny przekaz staje się zapowiedzią przyszłych wydarzeń...
Z tym to ja się nawet nie ośmielę sprzeczać...
Tylko dlaczego najczęściej pamiętamy sny takie bardziej koszmarne ?? Hmmm...
Chociaż...
Kilka dni temu obudziłam się nieziemsko wręcz uszczęśliwiona...Ryjek mi się śmiał bez widocznej przyczyny, a duszyczka odczuwała ogromną radość...
W sumie nic mojej porannej euforii nie zakłócało poza faktem, iż ni pierona nie mogłam sobie przypomnieć co właściwie takiego mi się śniło...
Wiedziałam tylko, że w owym śnie wymyśliłam coś niesamowitego, coś co nie tylko podobało mi się ogromnie, normalnie Einstein przy mnie wymięka...
Tyle, że Albercik wiedział co wymyślał, a ja przypomnieć sobie nie mogłam...
A jeśli to było jakieś "wiekopojmne" dzieło ??
Co najdziwniejsze...
Stan "zagubienia" wynalazku wcale nie psuł mi humoru...
- Coś wymyśliłam...- zakomunikowałam Panu N.
- A co ?? - okazał zainteresowanie Ślubny...
- Nie pamiętam...- wyznałam...- ale było zarąbiste...
Pan N. ze zrozumieniem pokiwał głową...
Całe popołudnie starałam się skoncentrować na utraconym wynalazku, a że Pan N. przebywał właśnie na popołudniowej zmianie, więc moja koncentracja miała bardzo duże pole do popisu...
I w końcu...
Jedna maleńka myśl...
Jeden impuls...
I w puściutkim mieszkanku rozległ się radosny gordyjski wrzask...A Gordyjka niczym gromem rażona wyrwała z kanapy i pognała do łazienki...
Nie to, żeby mi wynalazek na pęcherz nacisnął...
Wynalazek bezpośrednio dotyczył naszej łazienki...
Spojrzałam na podwieszany sufit, który od dwóch lat oczekiwał "kropki nad i"...Tego ostatniego "muśnięcia", którego jakoś nie mogliśmy wykonać...
Stałam w tej łazience i rżałam radosnym śmiechem...
Kiedy już z sił opadłam prawie całkowicie wróciłam na kanapę i oczekiwałam powrotu Ślubnego...
Temat zreferowałam jednym zdaniem...
Pan N. spojrzał na mnie zaskoczony...
- Czemu nie wpadliśmy na to wcześniej ?? - zapytał...
- Bo jesteśmy durnowate...- oświadczyłam ze śmiechem...
- Dobrze, że nie kudłate...- podkreślił Pan N. i poszliśmy do łazieneczki delektować się odkryciem...
W czym był problem ??
Nasz podwieszany sufit skonstruowaliśmy w ten sposób, że mam tam zrobione półeczki...Wszak każda Gospodyni przyzna, że w łazieneczce fajnych półeczek nigdy dość...
Problem powstał kiedy zaczęliśmy się zastanawiać nad zamknięciami...
Miały być przezroczyste i lekkie...No i trzeba je otwierać "jedną ręką"...
Przez dwa lata żadne z rozwiązań nie spełniało wszystkich oczekiwań...
Zawiaski odpadały bo trzeba trzymać...Magnesy odpadły bo konstrukcja była by zbyt ciężka, a przy wilgoci mogła by spowodować niezłe szkody...Taśma magnetyczna, nie dość że trudno osiągalna to równie ryzykowna jak magnesy...Więc co ??
Roletki !!
Lekkie w montażu...Przezroczyste...Obsługa "jednoręczna"...
No i koszt znikomy...
To właśnie roletki odwiedziły mnie we śnie i spowodowały radosny dzionek...
Ufff...
Czyżby nasza łazieneczka doczekała się w końcu "wiechy"...??
P.S. "Kudłaty" i "Durnowaty" to ulubione powiedzonka naszego Pierworodnego, zapożyczone z "Przyjaciela wesołego diabła" Kornela Makuszyńskiego..."Ja kudłaty, durnowaty nie wiedziałem co to Taty"...;o)
Sama się zastanawiam...
Właściwie przeciw tym kosmicznym łapkom nic nie mam...
Jedno jest pewne...
Są sny, które pamięta się całe życie...Są takie, których jasny przekaz staje się zapowiedzią przyszłych wydarzeń...
Z tym to ja się nawet nie ośmielę sprzeczać...
Tylko dlaczego najczęściej pamiętamy sny takie bardziej koszmarne ?? Hmmm...
Chociaż...
Kilka dni temu obudziłam się nieziemsko wręcz uszczęśliwiona...Ryjek mi się śmiał bez widocznej przyczyny, a duszyczka odczuwała ogromną radość...
W sumie nic mojej porannej euforii nie zakłócało poza faktem, iż ni pierona nie mogłam sobie przypomnieć co właściwie takiego mi się śniło...
Wiedziałam tylko, że w owym śnie wymyśliłam coś niesamowitego, coś co nie tylko podobało mi się ogromnie, normalnie Einstein przy mnie wymięka...
Tyle, że Albercik wiedział co wymyślał, a ja przypomnieć sobie nie mogłam...
A jeśli to było jakieś "wiekopojmne" dzieło ??
Co najdziwniejsze...
Stan "zagubienia" wynalazku wcale nie psuł mi humoru...
- Coś wymyśliłam...- zakomunikowałam Panu N.
- A co ?? - okazał zainteresowanie Ślubny...
- Nie pamiętam...- wyznałam...- ale było zarąbiste...
Pan N. ze zrozumieniem pokiwał głową...
Całe popołudnie starałam się skoncentrować na utraconym wynalazku, a że Pan N. przebywał właśnie na popołudniowej zmianie, więc moja koncentracja miała bardzo duże pole do popisu...
I w końcu...
Jedna maleńka myśl...
Jeden impuls...
I w puściutkim mieszkanku rozległ się radosny gordyjski wrzask...A Gordyjka niczym gromem rażona wyrwała z kanapy i pognała do łazienki...
Nie to, żeby mi wynalazek na pęcherz nacisnął...
Wynalazek bezpośrednio dotyczył naszej łazienki...
Spojrzałam na podwieszany sufit, który od dwóch lat oczekiwał "kropki nad i"...Tego ostatniego "muśnięcia", którego jakoś nie mogliśmy wykonać...
Stałam w tej łazience i rżałam radosnym śmiechem...
Kiedy już z sił opadłam prawie całkowicie wróciłam na kanapę i oczekiwałam powrotu Ślubnego...
Temat zreferowałam jednym zdaniem...
Pan N. spojrzał na mnie zaskoczony...
- Czemu nie wpadliśmy na to wcześniej ?? - zapytał...
- Bo jesteśmy durnowate...- oświadczyłam ze śmiechem...
- Dobrze, że nie kudłate...- podkreślił Pan N. i poszliśmy do łazieneczki delektować się odkryciem...
W czym był problem ??
Nasz podwieszany sufit skonstruowaliśmy w ten sposób, że mam tam zrobione półeczki...Wszak każda Gospodyni przyzna, że w łazieneczce fajnych półeczek nigdy dość...
Problem powstał kiedy zaczęliśmy się zastanawiać nad zamknięciami...
Miały być przezroczyste i lekkie...No i trzeba je otwierać "jedną ręką"...
Przez dwa lata żadne z rozwiązań nie spełniało wszystkich oczekiwań...
Zawiaski odpadały bo trzeba trzymać...Magnesy odpadły bo konstrukcja była by zbyt ciężka, a przy wilgoci mogła by spowodować niezłe szkody...Taśma magnetyczna, nie dość że trudno osiągalna to równie ryzykowna jak magnesy...Więc co ??
Roletki !!
Lekkie w montażu...Przezroczyste...Obsługa "jednoręczna"...
No i koszt znikomy...
To właśnie roletki odwiedziły mnie we śnie i spowodowały radosny dzionek...
Ufff...
Czyżby nasza łazieneczka doczekała się w końcu "wiechy"...??
P.S. "Kudłaty" i "Durnowaty" to ulubione powiedzonka naszego Pierworodnego, zapożyczone z "Przyjaciela wesołego diabła" Kornela Makuszyńskiego..."Ja kudłaty, durnowaty nie wiedziałem co to Taty"...;o)
niedziela, 18 sierpnia 2013
Ponoć, bezpieczeństwo cenimy sobie najbardziej...
Czym dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej tego nie rozumiem...
Z jednej strony uznać by to można za jakiś narodowy kompleks, z drugiej, może to oznaka zamiłowania do "sportów ekstremalnych"...
Czort wie...
Bo że jest to oznaką snobizmu to pewne...
Pęd Polaków do Egiptu...
Kiedyś marzyłam o tym, żeby stanąć pod piramidami i poczuć ten zew historii...Marzyłam o Krainie Kleopatry, a oczami wyobraźni widziałam już swój rejs Nilem...
Kiedyś...
Z czasem rzeczywistość "wyprostowała" moje marzenia...
Teraz taką podróż uznała bym za przekleństwo...
Dlaczego ??
Bo nie mam zamiaru być "więźniem" w jakimś hotelu, bez możliwości swobodnego opuszczenia jego terytorium...
Bo żeby taki wyjazd miał sens trzeba zwiedzać, a to jest póki co mało bezpieczne...
Bo jako Turysta mam się podporządkować religijnym nakazom wiary, której nie wyznaję, a która nie traktuje mnie jak człowieka...
Bo nie chcę aby moje pieniądze posłużyły ewentualnym terrorystom...
Bo cenię własne życie...
Nie przemawia do mnie rozpowszechniana opinia, że "w Kurortach jest bezpiecznie"...
Jest bezpiecznie ??
Ile trzeba, żeby narodowa "zadyma" objęła teren całego Kraju ?? Dobę ?? Dwie doby ??
Jako specjaliści od różnego typu powstań powinniśmy to wiedzieć...
Iskra już jest...
Ile trzeba do pożaru ??
Naszym Turystom to jednak nie przeszkadza...
Urlop to urlop !!
No cóż...
Jeśli ktoś lubi dwutygodniowe leżakowanie nad basenem...Proszę bardzo...
Tyle, że za płotem naszego hotelu mogą ginąć Ludzie...
Z reguły giną w czasie takich konfliktów...
I co wtedy ??
"Słit focia" z trupem w tle ??
A może powstaną rankingi ??
"Ile osób zginęło w czasie Twojego urlopu ??"
Żenujące...
A jeśli rzeczywiście konflikt się rozszerzy i wspaniałe Kurorty przestaną być opoką spokoju ??
Mamy wypowiedzieć wojnę Egiptowi, żeby odzyskać dwanaście tysięcy Obywateli ??
A może wysłać Grom w celach przejęcia terytorium ??
Chyba, że narodowa wiara w cuda spowoduje, iż Morze Czerwone znowu się rozstąpi...
Z jednej strony uznać by to można za jakiś narodowy kompleks, z drugiej, może to oznaka zamiłowania do "sportów ekstremalnych"...
Czort wie...
Bo że jest to oznaką snobizmu to pewne...
Pęd Polaków do Egiptu...
Kiedyś marzyłam o tym, żeby stanąć pod piramidami i poczuć ten zew historii...Marzyłam o Krainie Kleopatry, a oczami wyobraźni widziałam już swój rejs Nilem...
Kiedyś...
Z czasem rzeczywistość "wyprostowała" moje marzenia...
Teraz taką podróż uznała bym za przekleństwo...
Dlaczego ??
Bo nie mam zamiaru być "więźniem" w jakimś hotelu, bez możliwości swobodnego opuszczenia jego terytorium...
Bo żeby taki wyjazd miał sens trzeba zwiedzać, a to jest póki co mało bezpieczne...
Bo jako Turysta mam się podporządkować religijnym nakazom wiary, której nie wyznaję, a która nie traktuje mnie jak człowieka...
Bo nie chcę aby moje pieniądze posłużyły ewentualnym terrorystom...
Bo cenię własne życie...
Nie przemawia do mnie rozpowszechniana opinia, że "w Kurortach jest bezpiecznie"...
Jest bezpiecznie ??
Ile trzeba, żeby narodowa "zadyma" objęła teren całego Kraju ?? Dobę ?? Dwie doby ??
Jako specjaliści od różnego typu powstań powinniśmy to wiedzieć...
Iskra już jest...
Ile trzeba do pożaru ??
Naszym Turystom to jednak nie przeszkadza...
Urlop to urlop !!
No cóż...
Jeśli ktoś lubi dwutygodniowe leżakowanie nad basenem...Proszę bardzo...
Tyle, że za płotem naszego hotelu mogą ginąć Ludzie...
Z reguły giną w czasie takich konfliktów...
I co wtedy ??
"Słit focia" z trupem w tle ??
A może powstaną rankingi ??
"Ile osób zginęło w czasie Twojego urlopu ??"
Żenujące...
A jeśli rzeczywiście konflikt się rozszerzy i wspaniałe Kurorty przestaną być opoką spokoju ??
Mamy wypowiedzieć wojnę Egiptowi, żeby odzyskać dwanaście tysięcy Obywateli ??
A może wysłać Grom w celach przejęcia terytorium ??
Chyba, że narodowa wiara w cuda spowoduje, iż Morze Czerwone znowu się rozstąpi...
sobota, 17 sierpnia 2013
Zwycięzcom...
Kiedy pot zalewa oczy,
oddech w krtani kołkiem staje.
Kiedy myśl się w głowie mroczy,
nic wytchnienia już nie daje...
Krok się skraca jak przycięty,
z nosa kapie jakaś woda,
bark już kroku nie wydłuży...
Na to jest wysiłku szkoda...
Wtedy jedna linia cienka,
gdzieś na prostej zaznaczona
i w człowieku dusza pęka...
Ciągnie mocniej swe ramiona...
Nic nie słyszy, nic nie czuje...
Miga linia przed oczami...
Nic się w głowie nie kotłuje...
Tak zostają Zwycięzcami...
oddech w krtani kołkiem staje.
Kiedy myśl się w głowie mroczy,
nic wytchnienia już nie daje...
Krok się skraca jak przycięty,
z nosa kapie jakaś woda,
bark już kroku nie wydłuży...
Na to jest wysiłku szkoda...
Wtedy jedna linia cienka,
gdzieś na prostej zaznaczona
i w człowieku dusza pęka...
Ciągnie mocniej swe ramiona...
Nic nie słyszy, nic nie czuje...
Miga linia przed oczami...
Nic się w głowie nie kotłuje...
Tak zostają Zwycięzcami...
piątek, 16 sierpnia 2013
Cudze chwalimy...Swego nie znamy ??
Podobno jak człeka opęta, to albo trzeba wziąć na przeczekanie, albo egzorcyzmy odprawić...
Co prawda bywały i czasy, w których "Opętańców" dla "bezpieczeństwa" ogółu ogniem traktowano, ale my wszak Człowieki cywilizowane...Obróbka termiczna odpada kategorycznie...
To "przeczekanie" to też kiepski interes, szczególnie jak "Opętańce" mają dodatkowo gen "Narwańca", a jak się zdarzy kumulacja do kwadratu ??
Klękajcie Narody...
Na taką mieszankę wybuchową to nawet egzorcyzmy nie pomogą...
Wytrzymaliśmy dokładnie dziewięć dni...
Dziewięć bardzo długich dni...
I nasza cierpliwość już ani jednej minutki wytrzymać nie mogła...
Wsiedliśmy do "Naguska" i ruszyliśmy w "nieznane"...
Krajobraz iście wakacyjny, chociaż nasza podróż trwała raptem kilka minut...
- To powinno być gdzieś tutaj...- stwierdził Pan N.
- Teren akurat... - potwierdziłam...
I....
- Są !! - krzyknęliśmy prawie jednocześnie...
Aż nas na fotelach podnosiło...
A jęzory pracowały w trybie ekspresowym...
Dotarliśmy do celu podróży...
Stadnina tuż przy Zaścianku...
Jeszcze kiedy byliśmy na Kaszubach, Pan N. wyszperał ją w neciku...Aż trudno było uwierzyć, że mamy do niej tak blisko...
Spoglądaliśmy z uśmiechami na naszych przyszłych przyjaciół i nie mogliśmy się doczekać...
Teraz to dopiero będzie trudne...
Echhh...Te moje wredne "bolki"...
Może już czas, żebyście sobie poszły gdzieś ??
A może polecicie ??
Najlepiej lećcie zbadać "czarne dziury"...;o)
Co prawda bywały i czasy, w których "Opętańców" dla "bezpieczeństwa" ogółu ogniem traktowano, ale my wszak Człowieki cywilizowane...Obróbka termiczna odpada kategorycznie...
To "przeczekanie" to też kiepski interes, szczególnie jak "Opętańce" mają dodatkowo gen "Narwańca", a jak się zdarzy kumulacja do kwadratu ??
Klękajcie Narody...
Na taką mieszankę wybuchową to nawet egzorcyzmy nie pomogą...
Wytrzymaliśmy dokładnie dziewięć dni...
Dziewięć bardzo długich dni...
I nasza cierpliwość już ani jednej minutki wytrzymać nie mogła...
Wsiedliśmy do "Naguska" i ruszyliśmy w "nieznane"...
Krajobraz iście wakacyjny, chociaż nasza podróż trwała raptem kilka minut...
- To powinno być gdzieś tutaj...- stwierdził Pan N.
- Teren akurat... - potwierdziłam...
I....
- Są !! - krzyknęliśmy prawie jednocześnie...
Aż nas na fotelach podnosiło...
A jęzory pracowały w trybie ekspresowym...
Dotarliśmy do celu podróży...
Stadnina tuż przy Zaścianku...
Jeszcze kiedy byliśmy na Kaszubach, Pan N. wyszperał ją w neciku...Aż trudno było uwierzyć, że mamy do niej tak blisko...
Spoglądaliśmy z uśmiechami na naszych przyszłych przyjaciół i nie mogliśmy się doczekać...
Teraz to dopiero będzie trudne...
Echhh...Te moje wredne "bolki"...
Może już czas, żebyście sobie poszły gdzieś ??
A może polecicie ??
Najlepiej lećcie zbadać "czarne dziury"...;o)
czwartek, 15 sierpnia 2013
MŚ LA...Najlepsza telenowela...;o)
Teraz się pozachwycam...
A co...!!
Zachwycać się będę nieprzerwanie i euforycznie...
Cóż takiego mnie do owych zachwytów popycha ??
Hmmm...
Jakby to powiedzieć...??
Królowa !!
Codziennie doczekać się nie mogę kiedy oczy widokiem ulubionym nacieszę...
Fakt...Łatwo nie jest...
Najgorzej kiedy biegają Sprinterzy...100 metrów...200 metrów...Płotki...
Palce jakoś same się układają do bloków...Nawet łydki drętwieją kiedy widzę te piękne, "wyciągnięte" kroki...
A skoki ??
Tak pomagam, że aż oddychać się boję...
Trochę szkoda, że naszych nie ma w tych sztandarowych konkurencjach...Chociaż...
Póki co pięknie się Im wiedzie...
Tyle, że ja do "młotkowania", "dyskowania" to się kiepsko nadaję, a pchanie kuli to było, że tak powiem, moje przekleństwo...
Wiecznie coś z tą kulą zmalowałam...
Po kilku spektakularnych "upuszczeniach" na nogi Sędziów, Trener prosił mnie jedynie...
"Dotaszcz ją jakoś do koła"...
Ha !! Łatwo powiedzieć !!
Cóż za durnowatość, żeby w wielobojach kulą pchać ??
Chociaż piłeczki palantowej, szczerze mówiąc nie lubiłam jeszcze bardziej...
Tyle, że dla Sędziów była bezpieczniejsza...
Ale co się jej Biedaki w krzakach naszukali to Ich...
Taki miałam dar przez Matkę Naturę sprezentowany...
Utrapienie...
Może dlatego z takim podziwem spoglądam na naszych Miotaczy ??
Nie dość, że umieją to ustrojstwo do koła donieść, to jeszcze Konkurencji plecy w rankingach pokazują...
Że o zdobytych medalach nie wspomnę...
A taki medal Mistrzostw Świata to przecież fajna rzecz...
Aż się gordyjski pyszczek cieszy...
To teraz już wiecie gdzie jestem, jak mnie nie ma...
Wgapiam się i łapkami na kanapie przebieram...
W tak zwanym "międzyczasie" był jeszcze mecz w piłkę nożną z Duńczykami...
Miałam nie krytykować Reprezentacji przez rok ??
Orzesz...(ko)...
Ależ Wy pamiętliwi jesteście...
No dobra...
To nie będę krytykować...
Zacytuję tylko zasłyszaną dzisiaj rozmowę dwóch Sąsiadów...
"- Oglądał Sąsiad mecz ??- zapytał Pierwszy...
- Oglądałem...- odpowiedział Drugi...
- I jak ?? Przegrali...??- zapytał Pierwszy...
- Wygrali...- odparł Drugi...
- Czułem, że przegrają...- smutno rzucił Pierwszy...
- Wygrali !! Mówię przecież...!! 3:2 było...- prostował Drugi...
- Wygrali ?? A kto strzelił ?? - dopytywał Pierwszy...
- Klich...Sobota...- zaczął wyliczać Drugi...
- I Lewandowski ??- przerwał Pierwszy...
- Lewandowski to się tylko po boisku snuł i jajami dzwonił... - oświadczył Drugi..."
I po tym stwierdzeniu Wasza Gordyjka tak parsknęła śmiechem, że musiała zmiatać z balkonu czym prędzej...
Dla ścisłości dodam od siebie, że trzecią brameczkę strzelił Zieliński...;o)
A co...!!
Zachwycać się będę nieprzerwanie i euforycznie...
Cóż takiego mnie do owych zachwytów popycha ??
Hmmm...
Jakby to powiedzieć...??
Królowa !!
Codziennie doczekać się nie mogę kiedy oczy widokiem ulubionym nacieszę...
Fakt...Łatwo nie jest...
Najgorzej kiedy biegają Sprinterzy...100 metrów...200 metrów...Płotki...
Palce jakoś same się układają do bloków...Nawet łydki drętwieją kiedy widzę te piękne, "wyciągnięte" kroki...
A skoki ??
Tak pomagam, że aż oddychać się boję...
Trochę szkoda, że naszych nie ma w tych sztandarowych konkurencjach...Chociaż...
Póki co pięknie się Im wiedzie...
Tyle, że ja do "młotkowania", "dyskowania" to się kiepsko nadaję, a pchanie kuli to było, że tak powiem, moje przekleństwo...
Wiecznie coś z tą kulą zmalowałam...
Po kilku spektakularnych "upuszczeniach" na nogi Sędziów, Trener prosił mnie jedynie...
"Dotaszcz ją jakoś do koła"...
Ha !! Łatwo powiedzieć !!
Cóż za durnowatość, żeby w wielobojach kulą pchać ??
Chociaż piłeczki palantowej, szczerze mówiąc nie lubiłam jeszcze bardziej...
Tyle, że dla Sędziów była bezpieczniejsza...
Ale co się jej Biedaki w krzakach naszukali to Ich...
Taki miałam dar przez Matkę Naturę sprezentowany...
Utrapienie...
Może dlatego z takim podziwem spoglądam na naszych Miotaczy ??
Nie dość, że umieją to ustrojstwo do koła donieść, to jeszcze Konkurencji plecy w rankingach pokazują...
Że o zdobytych medalach nie wspomnę...
A taki medal Mistrzostw Świata to przecież fajna rzecz...
Aż się gordyjski pyszczek cieszy...
To teraz już wiecie gdzie jestem, jak mnie nie ma...
Wgapiam się i łapkami na kanapie przebieram...
W tak zwanym "międzyczasie" był jeszcze mecz w piłkę nożną z Duńczykami...
Miałam nie krytykować Reprezentacji przez rok ??
Orzesz...(ko)...
Ależ Wy pamiętliwi jesteście...
No dobra...
To nie będę krytykować...
Zacytuję tylko zasłyszaną dzisiaj rozmowę dwóch Sąsiadów...
"- Oglądał Sąsiad mecz ??- zapytał Pierwszy...
- Oglądałem...- odpowiedział Drugi...
- I jak ?? Przegrali...??- zapytał Pierwszy...
- Wygrali...- odparł Drugi...
- Czułem, że przegrają...- smutno rzucił Pierwszy...
- Wygrali !! Mówię przecież...!! 3:2 było...- prostował Drugi...
- Wygrali ?? A kto strzelił ?? - dopytywał Pierwszy...
- Klich...Sobota...- zaczął wyliczać Drugi...
- I Lewandowski ??- przerwał Pierwszy...
- Lewandowski to się tylko po boisku snuł i jajami dzwonił... - oświadczył Drugi..."
I po tym stwierdzeniu Wasza Gordyjka tak parsknęła śmiechem, że musiała zmiatać z balkonu czym prędzej...
Dla ścisłości dodam od siebie, że trzecią brameczkę strzelił Zieliński...;o)
środa, 14 sierpnia 2013
Może czas zmienić wzorce ??
Kilka tygodni temu w czasie "nawiedzin" Pierworodny wyciągnął z plecaka książkę...
- Pewnie Ci się spodoba...- i nie komentując nic więcej położył ją na regale...
Słowo drukowane przyswajam w każdej ilości, więc protestów nie wnosiłam...
Z babskiej ciekawości zapytałam...
- Skąd masz ??
- Dostaliśmy na prezent ślubny...- oświeciła mnie Synowa...
Echhh...Żeby to teraz człek za mąż wychodził to by zaraz zamiast "wiechci" o książki poprosił...Moja wyobraźnia już ustawiała kolejny książkowy regał...
Wieczorem książka poczłapała ze mną do sypialki...Pierwsza strona i...
Mimo bardzo późnej pory wysłałam Młodemu "buźkę"...
"Wiedziałem"- przyszła odpowiedź...
Ktoś mi piękny prezent zrobił na ten ślub Młodych...
"Fale wojny" Stevena Pressfielda...
To że mam totalnego "hopla" na puncie historii, szczególnie tej starożytnej wiadome jest prawie wszystkim, ale że z tych starożytność najbliżsi memu sercu są Spartanie...??
Uwielbiam Spartan...
Kocham ich miłością ogromną i platoniczną...Bo moje ścieżki jeszcze o Spartę nie zahaczyły...
Może dlatego, żeby marzeń nie rozwiewać, żeby moja Sparta była taka właśnie jak jest...
Starożytna i dziewicza...
Już w czasach szkolnych nie mogłam pojąć dlaczego wtłacza się nam do głów "demokrację ateńską", skorumpowaną, zakłamaną i bezgranicznie niesprawiedliwą...A pomija się ledwie kilkoma linijkami tekstu coś tak nieziemskiego jak spartańskie prawo (jasne i zwięzłe, obowiązujące każdego bez wyjątku), prostotę życia (spartańskie warunki do dzisiaj sławione jako ekstremalnie skromne) i niewyobrażalne wręcz morale narodowe, podporządkowane w każdym względzie interesowi Państwa...
W dzisiejszych czasach brzmi to wręcz jak herezja...
Ale nawet Współcześni doceniali Spartan...
To tam wysyłano Chłopców w celach edukacyjnych...Tam szkolono dowódców...Strategie spartańskie przenoszono na wszystkie pola bitewne...
Ukazane w "Falach wojny" Postacie (książka ma charakter biograficzny oparty na wspomnieniach) to prawdziwy Panteon, chociaż niewątpliwie główną postacią jest Alkibiades (de facto Ateńczyk)...
Ale Książka aż "ocieka" Spartą...
Spartą w zestawieniu z Atenami...
I to jest właśnie wspaniałe...
Może w końcu ktoś zauważy, że ucząc Młodzież demokracji na ateńskich wzorcach, uczy zakłamania, kombinatorstwa, donosów, zbrodni i całego tego "błota" z jakim mamy do czynienia codziennie...
- Pewnie Ci się spodoba...- i nie komentując nic więcej położył ją na regale...
Słowo drukowane przyswajam w każdej ilości, więc protestów nie wnosiłam...
Z babskiej ciekawości zapytałam...
- Skąd masz ??
- Dostaliśmy na prezent ślubny...- oświeciła mnie Synowa...
Echhh...Żeby to teraz człek za mąż wychodził to by zaraz zamiast "wiechci" o książki poprosił...Moja wyobraźnia już ustawiała kolejny książkowy regał...
Wieczorem książka poczłapała ze mną do sypialki...Pierwsza strona i...
Mimo bardzo późnej pory wysłałam Młodemu "buźkę"...
"Wiedziałem"- przyszła odpowiedź...
Ktoś mi piękny prezent zrobił na ten ślub Młodych...
"Fale wojny" Stevena Pressfielda...
To że mam totalnego "hopla" na puncie historii, szczególnie tej starożytnej wiadome jest prawie wszystkim, ale że z tych starożytność najbliżsi memu sercu są Spartanie...??
Uwielbiam Spartan...
Kocham ich miłością ogromną i platoniczną...Bo moje ścieżki jeszcze o Spartę nie zahaczyły...
Może dlatego, żeby marzeń nie rozwiewać, żeby moja Sparta była taka właśnie jak jest...
Starożytna i dziewicza...
Już w czasach szkolnych nie mogłam pojąć dlaczego wtłacza się nam do głów "demokrację ateńską", skorumpowaną, zakłamaną i bezgranicznie niesprawiedliwą...A pomija się ledwie kilkoma linijkami tekstu coś tak nieziemskiego jak spartańskie prawo (jasne i zwięzłe, obowiązujące każdego bez wyjątku), prostotę życia (spartańskie warunki do dzisiaj sławione jako ekstremalnie skromne) i niewyobrażalne wręcz morale narodowe, podporządkowane w każdym względzie interesowi Państwa...
W dzisiejszych czasach brzmi to wręcz jak herezja...
Ale nawet Współcześni doceniali Spartan...
To tam wysyłano Chłopców w celach edukacyjnych...Tam szkolono dowódców...Strategie spartańskie przenoszono na wszystkie pola bitewne...
Ukazane w "Falach wojny" Postacie (książka ma charakter biograficzny oparty na wspomnieniach) to prawdziwy Panteon, chociaż niewątpliwie główną postacią jest Alkibiades (de facto Ateńczyk)...
Ale Książka aż "ocieka" Spartą...
Spartą w zestawieniu z Atenami...
I to jest właśnie wspaniałe...
Może w końcu ktoś zauważy, że ucząc Młodzież demokracji na ateńskich wzorcach, uczy zakłamania, kombinatorstwa, donosów, zbrodni i całego tego "błota" z jakim mamy do czynienia codziennie...
wtorek, 13 sierpnia 2013
Nękanie Małolata, czyli o bezsilności Rodziców...
Jak wiecie z marketów preferujemy te z artykułami budowlanymi, ale i nam czasem zdarza się zabłądzić do przybytków bardziej "przyziemnych"...
Robimy to z reguły "przy okazji", cel mamy skrzętnie określony, a w markecie poruszamy się według zasady "najkrótszą drogą do regału"...
Kiepscy z nas klienci...
Fakt...
Kiedy ostatnio zabłąkaliśmy się do takiego właśnie przybytku "zakupowych rozkoszy" miał miejsce incydent, który, chociaż nas bezpośrednio nie dotyczył, zapadł nam w pamięć na długo...
Przemierzaliśmy właśnie "sprintem" kolejną alejkę, gdy do naszych uszu dotarł dźwięk...Dźwięk tak donośny i wibrujący w uszach, że aż przystanęliśmy z wrażenia...
Płakało dziecko...
Płakało ??
Powiedziałam bym raczej, że darło się nieziemsko, a skowyt, który wydobywało z siebie miał już nutę chrypnięcia...
- Jak nic obdzierają dzieciaka ze skóry...- stwierdził Pan N.
- Obdzierają i solą posypują... - dodałam, bo z samego "obdzierania" to by takiego wrzasku nie było...
Kiedy dotarliśmy do "krzyżówki", naszym oczom ukazał się widok, który "wmurował" nas w podłogę...
Dzieciak lat może sześciu, czerwony na twarzy, że mało nie wybuchnął, zaryczany, uśliniony, zasmarkany, stał między regałami...
Właściwie nie stał...
On się miotał...Rękami machał...Złożonymi w piąstki dłońmi usiłował trafić w Ojca, albo Matkę...Krótkie nóżki na przemian kopały...
Po krótkiej chwili obserwacji jasnym się stało, że "wrogiem nr 1" jest Ojciec...
Rodzice mieli "na oko" po 35-36 lat...
Ojciec z pokorą przyjmował ciosy Małolata...
Jego twarz płonęła wstydem i konsternacją...
Jedyne działanie jakie podjął, to było odsunięcie się od Dzieciaka o krok...
Milczał...
W sumie, milczeniu Ojca się nie dziwiłam, bo we wrzasku Nielota mówienie i tak było by to bezcelowe...
Matka przysiadła na posadzce i usiłowała przytulić Dzieciaka...
Matczyne ramiona usiłowały "spacyfikować" okazywaną agresję...
Bezskutecznie...
Dzieciak nieprzerwanie wrzeszczał...Rodzice ewidentnie czekali aż opadnie z sił...Ludzie przystawali i przyglądali się owej scence rodzajowej...
- A mówiłam, że chodzenie z dzieciakami po marketach powinni uznać za sport ekstremalny...- wymruczałam bardziej do siebie niż do Pana N.
Moje mruczenie i tak by się przez wytwarzane decybele nie przebiło...
Wróciliśmy do przerwanych zakupów, pozostawiając ową Rodzinkę sobie...
Wiedzieliśmy, że Rodzice są bez szans...
Jak mają zdyscyplinować Nielota w amoku ??
Czułym szeptem ??
Serdecznym uściskiem ??
No chyba, że skapitulują całkiem i wrócą do regału z zabawkami...
Wśród "Gapiów" znalazło się kilka Osób z obsługi...
W odróżnieniu od współczujących spojrzeń Klientów, Ich wzrok był wymowny...
Albo wrócą do "zabawek", albo...
W dłoniach trzymali telefony, a ja miałam dziwne wrażenie, że jeśli problem przez Rodziców nie zostanie natychmiast rozwiązany, to zadzwonią...
Albo zgłoszą zakłócanie porządku...
Albo ...
Nękanie Małolata ??
Robimy to z reguły "przy okazji", cel mamy skrzętnie określony, a w markecie poruszamy się według zasady "najkrótszą drogą do regału"...
Kiepscy z nas klienci...
Fakt...
Kiedy ostatnio zabłąkaliśmy się do takiego właśnie przybytku "zakupowych rozkoszy" miał miejsce incydent, który, chociaż nas bezpośrednio nie dotyczył, zapadł nam w pamięć na długo...
Przemierzaliśmy właśnie "sprintem" kolejną alejkę, gdy do naszych uszu dotarł dźwięk...Dźwięk tak donośny i wibrujący w uszach, że aż przystanęliśmy z wrażenia...
Płakało dziecko...
Płakało ??
Powiedziałam bym raczej, że darło się nieziemsko, a skowyt, który wydobywało z siebie miał już nutę chrypnięcia...
- Jak nic obdzierają dzieciaka ze skóry...- stwierdził Pan N.
- Obdzierają i solą posypują... - dodałam, bo z samego "obdzierania" to by takiego wrzasku nie było...
Kiedy dotarliśmy do "krzyżówki", naszym oczom ukazał się widok, który "wmurował" nas w podłogę...
Dzieciak lat może sześciu, czerwony na twarzy, że mało nie wybuchnął, zaryczany, uśliniony, zasmarkany, stał między regałami...
Właściwie nie stał...
On się miotał...Rękami machał...Złożonymi w piąstki dłońmi usiłował trafić w Ojca, albo Matkę...Krótkie nóżki na przemian kopały...
Po krótkiej chwili obserwacji jasnym się stało, że "wrogiem nr 1" jest Ojciec...
Rodzice mieli "na oko" po 35-36 lat...
Ojciec z pokorą przyjmował ciosy Małolata...
Jego twarz płonęła wstydem i konsternacją...
Jedyne działanie jakie podjął, to było odsunięcie się od Dzieciaka o krok...
Milczał...
W sumie, milczeniu Ojca się nie dziwiłam, bo we wrzasku Nielota mówienie i tak było by to bezcelowe...
Matka przysiadła na posadzce i usiłowała przytulić Dzieciaka...
Matczyne ramiona usiłowały "spacyfikować" okazywaną agresję...
Bezskutecznie...
Dzieciak nieprzerwanie wrzeszczał...Rodzice ewidentnie czekali aż opadnie z sił...Ludzie przystawali i przyglądali się owej scence rodzajowej...
- A mówiłam, że chodzenie z dzieciakami po marketach powinni uznać za sport ekstremalny...- wymruczałam bardziej do siebie niż do Pana N.
Moje mruczenie i tak by się przez wytwarzane decybele nie przebiło...
Wróciliśmy do przerwanych zakupów, pozostawiając ową Rodzinkę sobie...
Wiedzieliśmy, że Rodzice są bez szans...
Jak mają zdyscyplinować Nielota w amoku ??
Czułym szeptem ??
Serdecznym uściskiem ??
No chyba, że skapitulują całkiem i wrócą do regału z zabawkami...
Wśród "Gapiów" znalazło się kilka Osób z obsługi...
W odróżnieniu od współczujących spojrzeń Klientów, Ich wzrok był wymowny...
Albo wrócą do "zabawek", albo...
W dłoniach trzymali telefony, a ja miałam dziwne wrażenie, że jeśli problem przez Rodziców nie zostanie natychmiast rozwiązany, to zadzwonią...
Albo zgłoszą zakłócanie porządku...
Albo ...
Nękanie Małolata ??
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
"Nie-Samotne Drzewo"...
Biedna ta skołatana gordyjska duszyczka...A to papierzyska drze bez opamiętania, żeby śmieciową normę wyrobić, a to siedzi przy klawiaturce i niczym świstak dziobie kody na kasę fiskalną...
Ale się dziewczyna zaparła...
No cóż...
Skoro postanowiła, że nie odda na ministerialne fanaberie czegoś co budowali z Panem N. przez kilkanaście lat...
Hmmm...
Zobaczymy...
Rozumy ministerialne nieprzeniknione, a rozszerzającą się biurokrację ktoś przecież finansować musi...
Pewnie nie jedno jeszcze wyzwanie gordyjski czerep czeka...
Kiedy jednak dusza już przelewa się z czary i nijak zapanować nad emocjami nie można, skołowanej duszyczce trzeba dać wytchnienie...
A każdy wie, że gdzie jak gdzie, ale wytchnienia szukać trzeba w lesie...
No to Gordyjka postanowiła stacjonarnie owo wytchnienie sobie sprawić...
Las w naturze ma co prawda kilka kroków od domu, ale na to i sił, i czasu trzeba, więc...
Skoro Mahomet nie może do góry...
Od kilku miesięcy strasznie Gordyjkę "kręciło" to wyzwanie...
Chodziła...Dumała...Ścianie się przyglądała...
Aż w końcu...
Pewnego wieczoru wzięła do ręki węgiel i zaczęła nieporadnie kreślić pierwsze kreski...
Ogrom ściany odrobinę ją przerażał...Kłębiące się "pod kopułą" obrazy raz migały wyraźnie, to znowu okrywały się mgiełką...
Sama siebie pytała...
"Dasz radę ??"...
Ale z każdą kreską, z niebytu zieloności wyłaniało się ono...
"Nie-Samotne Drzewo"...
I po kilku dniach w sypialce pojawiło się...Jeszcze surowe...Uparte...
Drzewo z gatunku tych, co to byle wiaterkowi się nie poddają...
Może nie kusi urokiem...
Może zbyt siermiężne...
Przyjdzie jednak dzień, w którym drzewo przybierze dokładnie taką formę, jaka w gordyjskiej duszy drzemie...
Nie-Samotną...
Ale się dziewczyna zaparła...
No cóż...
Skoro postanowiła, że nie odda na ministerialne fanaberie czegoś co budowali z Panem N. przez kilkanaście lat...
Hmmm...
Zobaczymy...
Rozumy ministerialne nieprzeniknione, a rozszerzającą się biurokrację ktoś przecież finansować musi...
Pewnie nie jedno jeszcze wyzwanie gordyjski czerep czeka...
Kiedy jednak dusza już przelewa się z czary i nijak zapanować nad emocjami nie można, skołowanej duszyczce trzeba dać wytchnienie...
A każdy wie, że gdzie jak gdzie, ale wytchnienia szukać trzeba w lesie...
No to Gordyjka postanowiła stacjonarnie owo wytchnienie sobie sprawić...
Las w naturze ma co prawda kilka kroków od domu, ale na to i sił, i czasu trzeba, więc...
Skoro Mahomet nie może do góry...
Od kilku miesięcy strasznie Gordyjkę "kręciło" to wyzwanie...
Chodziła...Dumała...Ścianie się przyglądała...
Aż w końcu...
Pewnego wieczoru wzięła do ręki węgiel i zaczęła nieporadnie kreślić pierwsze kreski...
Ogrom ściany odrobinę ją przerażał...Kłębiące się "pod kopułą" obrazy raz migały wyraźnie, to znowu okrywały się mgiełką...
Sama siebie pytała...
"Dasz radę ??"...
Ale z każdą kreską, z niebytu zieloności wyłaniało się ono...
"Nie-Samotne Drzewo"...
I po kilku dniach w sypialce pojawiło się...Jeszcze surowe...Uparte...
Drzewo z gatunku tych, co to byle wiaterkowi się nie poddają...
Może nie kusi urokiem...
Może zbyt siermiężne...
Przyjdzie jednak dzień, w którym drzewo przybierze dokładnie taką formę, jaka w gordyjskiej duszy drzemie...
Nie-Samotną...
niedziela, 11 sierpnia 2013
"Strzał w kolano", czyli jak powiększyć dziurę budżetową...
Kiedy ogłaszałam publicznie, że Pani Ministra Mucha jest moją najbardziej "lubianą" Ministrą, nawet mi do łepetynki nie przyszło, że taki ferment moje uczucia wywołają...Żeby to jeszcze ferment był lokalny, albo powiedzmy regionalny, to pikuś...
Moje "lubienie" Ministry Muchy wywołało fermentację odgórną, czyli na samej szczycie "drabiny" albo "łańcucha pokarmowego", jak kto woli...
Musi, że w Rządzie bardzo Im zależy, żeby mi tematów na bloga nie brakowało...
Pamiętacie jak Pan Premier trzy lata temu ogłosił, że my "Zielona Wyspa" jesteśmy, żeby nas od Irlandii nie przezywać, a owe "zieloności" główną zasługą są małych i średnich przedsiębiorstw ??
Ja pamiętam doskonale...
Tym razem Pan premier mówił prawdę...
Przemysłu to my już właściwie nie mamy, bo co się dało za bezcen "obcy kapitał" zgarnął i produkcję do Azji przeniósł...
W sektorze paliwowym siedzą głównie obce Koncerny odkąd Pan Z. wykrył, że każdy posiadacz stacji paliw w Polsce to mafiozo...
Handel opiera się głównie na hipermarketach serwujących Klientom żywność tak nafaszerowaną chemią, że producenci rozważają likwidację oświetlenia w lodówkach...
W bankach już niedługo trzeba będzie znać przynajmniej dwa języki, żeby konto założyć...
Rolnicy niebawem będą na krowich zadach kody kreskowe przyklejać, bo opcja kwadratowych pomidorów i prostych bananów nie przeszła...
Lipa...Prawdziwa lipa...
Pozostało więc Panu Premierowi małe i średnie przedsiębiorstwa pochwalić, bo a nuż się rozmyślą i wyjadą do Anglii na zmywak...
No to pochwalił, uczcił i premierowskim uśmiechem obdarzył...
Z tym, że Pan Premier chyba swojego przemówienia z resztą Rządu nie uzgadniał, albo Bidulek nie ma wcale pojęcia co Jego Ministrowie w "rękawach" trzymają...
A szczerze powiem...
Przy Ministrach Pana Premiera, Wielki Szu to jest Cienias i Lebiega !!
I to poniekąd jest właśnie gordyjskim problemem...
Nijak już ogarnąć nie umiem, który z owych uzdolnionych Twórców naszego życia gospodarczego i społecznego na moje uczucia zasługuje najbardziej...
Czy Ministra, która "poniekąd" i "ponoć" zna się na sporcie ??
Czy Minister, który miał nam autostrady pobudować, ale postanowił zająć się problemem "względności czasu" i namiętnie zbiera czasomierze ??
Czy Minister, który ma chronić środowisko, a póki co stworzył machinę biurokratyczną i procedury, których już chyba nawet Jego rozum nie ogarnia ??
Czy Minister "od pustej kasy", najbliższy memu sercu od kilku dni ??
Wiecie co wymyślił ów Człek, mający się za Geniusza Ekonomii ??
Od 1 października każdy paragon z kasy fiskalnej oprócz napisu, że jest paragonem fiskalnym ma posiadać jeszcze kilka bardzo ważnych informacji...
Musi być mianowicie, możliwość wbicia na kasę fiskalną numeru NIP Nabywcy, czyli Klienta...
Po co ??
Pojęcia nie mam, bo jak Firma zakupy robi to głównie na Faktury VAT, a "Kowalski" już nawet owego NIP-u nie otrzymuje...
Ale co tam...
Ministerstwo Pustej Kasy wie lepiej...
Prawdziwą jednak perełką jest wymóg, aby na paragonach fiskalnych znalazł się dokładny opis sprzedawanego produktu...
Kupisz w Zieleniaku papryczkę różnokolorową to na paragoniku będzie: 20dkg papryki żółtej, 20dkg papryki zielonej, 20dkg papryki czerwonej, a jak w sprzedaży jest jeszcze papryka słodka, ostra i bardzo ostra, to w rozbiciu na kolorystykę i walory smakowe...
Ile będą trwały zakupy "na sałatkę jarzynową" tego w Ustawie nie uwzględniono...
Od kasy odchodzić będziemy z paragonami na metry...Pięć metrów średnie zakupy...Dziesięć metrów zakupy niedzielne...
Podobno ma to przynieść korzyść...
Jeszcze nie wpadłam na to jaką...
Chyba, że zamiast prasy będziemy sobie te paragony czytywać do porannej kawy...
Ale problem czytelnictwa w Polsce to inna "brocha", a problem z kasami też jest całkiem inny...
Wszystkie małe i średnie Przedsiębiorstwa, zobligowane przepisami do rejestracji sprzedaży na kasach fiskalnych kupowały urządzenia dedykowane dla tych usług, czy handlu...
Po kiego czorta mieli inwestować w rozbudowane urządzenie skoro ich sprzedaż obejmuje powiedzmy tysiąc pozycji ??
A nie ukrywajmy...
Zakup kasy fiskalnej to nie jest marnych kilka złotych...
No i teraz zonk !!
Jak wprowadzić owo "pełne nazewnictwo" w kasach, które nie mają takich możliwości technicznych ??
Ministerstwo Pustej Kasy wie !!
Należy kupić nową kasę fiskalną !!
Mimo, że ta "stara" pracuje poprawnie, mimo iż pamięć fiskalna wystarczy jeszcze na kilka lat...
Ciągniecie gospodarkę ??
Nie daliście Ojczyzny w kryzysie utopić ??
To nie ma to tamto !!
Czas Was wykończyć !!
To się nazywa "dbałość o interes społeczny", określany również przez Pana Premiera "wolnością gospodarczą"...
To będzie piękna wolność...
Pracujący na granicy rentowności mali i średni Przedsiębiorcy bardzo dobrze umieją liczyć...
Liczyć tylko i wyłącznie na Siebie...
Pozamykają to co jeszcze walczy z marketami, korporacjami i holdingami, i zaczną żyć...
Żyć na koszt Państwa...
Czy Pan Minister od Pustej Kasy ujął owe straty w swoich kalkulacjach ??
Jeśli nie, to coś mi się zdaje, że będzie to kolejny "strzał w kolano", czyli dziurawienie Budżetu...
Moje "lubienie" Ministry Muchy wywołało fermentację odgórną, czyli na samej szczycie "drabiny" albo "łańcucha pokarmowego", jak kto woli...
Musi, że w Rządzie bardzo Im zależy, żeby mi tematów na bloga nie brakowało...
Pamiętacie jak Pan Premier trzy lata temu ogłosił, że my "Zielona Wyspa" jesteśmy, żeby nas od Irlandii nie przezywać, a owe "zieloności" główną zasługą są małych i średnich przedsiębiorstw ??
Ja pamiętam doskonale...
Tym razem Pan premier mówił prawdę...
Przemysłu to my już właściwie nie mamy, bo co się dało za bezcen "obcy kapitał" zgarnął i produkcję do Azji przeniósł...
W sektorze paliwowym siedzą głównie obce Koncerny odkąd Pan Z. wykrył, że każdy posiadacz stacji paliw w Polsce to mafiozo...
Handel opiera się głównie na hipermarketach serwujących Klientom żywność tak nafaszerowaną chemią, że producenci rozważają likwidację oświetlenia w lodówkach...
W bankach już niedługo trzeba będzie znać przynajmniej dwa języki, żeby konto założyć...
Rolnicy niebawem będą na krowich zadach kody kreskowe przyklejać, bo opcja kwadratowych pomidorów i prostych bananów nie przeszła...
Lipa...Prawdziwa lipa...
Pozostało więc Panu Premierowi małe i średnie przedsiębiorstwa pochwalić, bo a nuż się rozmyślą i wyjadą do Anglii na zmywak...
No to pochwalił, uczcił i premierowskim uśmiechem obdarzył...
Z tym, że Pan Premier chyba swojego przemówienia z resztą Rządu nie uzgadniał, albo Bidulek nie ma wcale pojęcia co Jego Ministrowie w "rękawach" trzymają...
A szczerze powiem...
Przy Ministrach Pana Premiera, Wielki Szu to jest Cienias i Lebiega !!
I to poniekąd jest właśnie gordyjskim problemem...
Nijak już ogarnąć nie umiem, który z owych uzdolnionych Twórców naszego życia gospodarczego i społecznego na moje uczucia zasługuje najbardziej...
Czy Ministra, która "poniekąd" i "ponoć" zna się na sporcie ??
Czy Minister, który miał nam autostrady pobudować, ale postanowił zająć się problemem "względności czasu" i namiętnie zbiera czasomierze ??
Czy Minister, który ma chronić środowisko, a póki co stworzył machinę biurokratyczną i procedury, których już chyba nawet Jego rozum nie ogarnia ??
Czy Minister "od pustej kasy", najbliższy memu sercu od kilku dni ??
Wiecie co wymyślił ów Człek, mający się za Geniusza Ekonomii ??
Od 1 października każdy paragon z kasy fiskalnej oprócz napisu, że jest paragonem fiskalnym ma posiadać jeszcze kilka bardzo ważnych informacji...
Musi być mianowicie, możliwość wbicia na kasę fiskalną numeru NIP Nabywcy, czyli Klienta...
Po co ??
Pojęcia nie mam, bo jak Firma zakupy robi to głównie na Faktury VAT, a "Kowalski" już nawet owego NIP-u nie otrzymuje...
Ale co tam...
Ministerstwo Pustej Kasy wie lepiej...
Prawdziwą jednak perełką jest wymóg, aby na paragonach fiskalnych znalazł się dokładny opis sprzedawanego produktu...
Kupisz w Zieleniaku papryczkę różnokolorową to na paragoniku będzie: 20dkg papryki żółtej, 20dkg papryki zielonej, 20dkg papryki czerwonej, a jak w sprzedaży jest jeszcze papryka słodka, ostra i bardzo ostra, to w rozbiciu na kolorystykę i walory smakowe...
Ile będą trwały zakupy "na sałatkę jarzynową" tego w Ustawie nie uwzględniono...
Od kasy odchodzić będziemy z paragonami na metry...Pięć metrów średnie zakupy...Dziesięć metrów zakupy niedzielne...
Podobno ma to przynieść korzyść...
Jeszcze nie wpadłam na to jaką...
Chyba, że zamiast prasy będziemy sobie te paragony czytywać do porannej kawy...
Ale problem czytelnictwa w Polsce to inna "brocha", a problem z kasami też jest całkiem inny...
Wszystkie małe i średnie Przedsiębiorstwa, zobligowane przepisami do rejestracji sprzedaży na kasach fiskalnych kupowały urządzenia dedykowane dla tych usług, czy handlu...
Po kiego czorta mieli inwestować w rozbudowane urządzenie skoro ich sprzedaż obejmuje powiedzmy tysiąc pozycji ??
A nie ukrywajmy...
Zakup kasy fiskalnej to nie jest marnych kilka złotych...
No i teraz zonk !!
Jak wprowadzić owo "pełne nazewnictwo" w kasach, które nie mają takich możliwości technicznych ??
Ministerstwo Pustej Kasy wie !!
Należy kupić nową kasę fiskalną !!
Mimo, że ta "stara" pracuje poprawnie, mimo iż pamięć fiskalna wystarczy jeszcze na kilka lat...
Ciągniecie gospodarkę ??
Nie daliście Ojczyzny w kryzysie utopić ??
To nie ma to tamto !!
Czas Was wykończyć !!
To się nazywa "dbałość o interes społeczny", określany również przez Pana Premiera "wolnością gospodarczą"...
To będzie piękna wolność...
Pracujący na granicy rentowności mali i średni Przedsiębiorcy bardzo dobrze umieją liczyć...
Liczyć tylko i wyłącznie na Siebie...
Pozamykają to co jeszcze walczy z marketami, korporacjami i holdingami, i zaczną żyć...
Żyć na koszt Państwa...
Czy Pan Minister od Pustej Kasy ujął owe straty w swoich kalkulacjach ??
Jeśli nie, to coś mi się zdaje, że będzie to kolejny "strzał w kolano", czyli dziurawienie Budżetu...