sobota, 31 sierpnia 2013

Węgierska przygoda...

     - Może byśmy upiekli ciasto ze śliwkami ?? - zapytałam Pana N., i chociaż wiedziałam dokładnie jaka padnie odpowiedź spoglądałam z zaciekawieniem...
     - Możemy...- potwierdził moje domysły Ślubny...
     - Trzeba korzystać póki pora...A ja zawsze miałam słabość do węgierek...- przytoczyłam niepotrzebną argumentację, żeby mi się nie zmarnowała...
     Pan N. wyjrzał z Serwisu...
     Miałam może wtedy sześć, albo siedem lat...W sadzie Bieszczadzkiego Dziadka węgierki obrodziły jak nigdy...Konary wprost pękały od nadmiaru owoców...
Ciocia "Święta Kobieta" usiłowała przetworzyć te wszystkie dobra, ale było to ponad Jej siły...Co opróżniła wielgachne kosze, to Dziadek z Wujkiem napełniali je ponownie...
W końcu Babcia podjęła decyzję...
     "Takie dobro na zmarnowanie iść nie mogło"
     I pewnego dnia zapukał do naszych drzwi Listonosz przynosząc zawiadomienie o paczce...
     Ojciec, który właśnie wrócił z dziennej zmiany usiłował się wykręcić...
     - Weź Młodą i sobie spacerek przy okazji zrobicie... - zaproponował Mamciaśce...
     - Ani mowy nie ma !!- zaprotestowała Mamciaś...- taki kawał mam z tobołami przez Miasto maszerować ??
Ojciec skapitulował, a że się słowo rzekło, więc na dokładkę dostał jeszcze pierworodne swe dziecię na dokładkę...
     Zachodzimy na Pocztę, Pani w okienku spojrzała na blankiecik, spojrzała na nas i zakomunikowała...
     - Proszę wejść na zaplecze !! Ja tej paczki dźwigać nie będę !! To ma ponad dwadzieścia kilo...
Ojciec zbaraniał...
Wytaszczył ogromną paczkę z zaplecza, rozłożył bezradnie ręce i rozpoczęliśmy drogę do domu...
Paczka może nie była ogromna, ale jak to pudełko, do noszenia nieporęczna...Na dodatek ciężka jak diabli...
Ojciec kroczył dzielnie, pot mu oczy zalewał, ręce mdlały, a na dodatek miał mnie...Dziecię, co by nie mówić, energiczne z natury...
Kiedy dotarliśmy do domu Mamciaś na nasz widok zaniemówiła...
     - Co Oni nam ziemniaki na zimę paczką wysłali ?? - zapytała zdruzgotana...
Ojciec nie komentował...Padł na kanapę jak stał...
     Mamciaś rozcięła poplątane sznurki i z otwartego pudła roztoczył się aromat...
Ale jaki !! 
Klękajcie Narody!!
Dwadzieścia kilo cudnych pachnideł...
W pierwszej chwili wąchaliśmy zapamiętale, a potem ruszyliśmy do ataku...Nawet Ojciec odżył...
Żarliśmy te węgierki garściami...
Jak one pachniały Bieszczadami !!
     Wieczorem ułożyliśmy się grzecznie spać...
Ledwie przysnęliśmy odrobinę Ojciec zerwał się z nagła...
     - Lecę do ubikacji...- wyszeptał do Mamy...
     - Uchy...- odpowiedziała sennie Mamciaś...
     Ubikację mieliśmy wówczas w suterenie sąsiedniego domu, więc przeczłapać trzeba było sporych rozmiarów podwórko i korytarz...Korytarz "wypisz, wymaluj" jak z horroru...
Nawet w ciągu dnia chodziło się tam z "obstawą"...
Ohyda...
     Ledwie Ojciec wrócił i opatulił się kołdrą słyszę szept...
     - Obudź się...Muszę do ubikacji...- Mama tarmosiła Ojca za ramię...
Tata westchną coś pod nosem i ruszyli Oboje na nocną wędrówkę...
Wrócili po kilku minutach...
     Mnie też te śliweczki nieźle po żołądku "jeździły", ale wizja "ubikacji" z koszmaru była silniejsza...
Do czasu...
     Ledwie się Rodzice ułożyli zaczęłam szturchać Mamę...
     - Mamuś...Ja muszę do ubikacji...- szeptałam...
     - Budź Tatę...- zakomenderowała Mamciaś...
     - Tato...- zaczęłam...
     - Już...Idę...- i ruszyliśmy we dwójkę...
Kiedy już mieliśmy wracać na podwórku rozległy się szybkie kroki...
     - Poczekaj...- wstrzymał mnie Tata...- Mama biegnie...
     Nie mogłam pojąć skąd u Ojca taka wiedza...Byliśmy jeszcze w "piwnicy"...
Ale miał rację...
Po trzeciej bodaj "marszrucie" Ojciec kategorycznie zażądał wiaderka...
Węgierki "towarzyszyły" nam przez caluśką noc...
     Ojciec ledwie żywy ruszył na ranną zmianę...Podróż pociągiem nie wyzwalała w nim emocji, ale ostatni odcinek miał pokonać tramwajem...
Orzesz...(ko)...
Wysiadał Biedny co przystanek...Do pracy spóźnił się półtorej godziny...
     Mamciaś jako Człek zapobiegliwy wcale na tramwaj nie poszła, tylko ubrała wygodne buty i ruszyła przez "działki" i ugory...
     Mnie odstawiono do Dziadków z absolutnym zakazem prowadzenia do Szkoły...
     Popołudniu Mamciaś napisała do Cioci "Świętej Kobiety" list...Wyjątkowo długi list...Kiedy go czytała zaśmiewali się z Ojcem do łez...
A wieczorem Mama zaczęła robić przetwory...
Jakoś nikt z nas nie miał już ochoty na śliweczki...;o)

P.S. Takie paczuszki otrzymali wówczas wszyscy członkowie naszej Rodziny...Wakacje upłynęły nam na wspominaniu "węgierskiej przygody"...

11 komentarzy:

  1. No to już wiem po kim
    masz "pociąg" do pisania,
    a dodam tylko, że wczoraj
    jadłem knedle ze śliwkami
    i same śliwki.
    Wczoraj kupiłem 1,5 kg,
    ale dzisiaj do południa
    Żonka przyniosła następne
    2 kg, smacznego.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego to nawet ja nie wiem Ludwiczku...;o) Mama pisała świetne opowiadania-listy, Ojciec był specjalistą od rymcioklepek, a ja jestem mieszańcem...;o)
      Knedli Ci zazdraszczam :o)

      Usuń
    2. Dla Państwa N. knedelki,
      to wysiłek niewielki.

      Wiem, że mieszańce
      są najbardziej uzdolnione. ;o)))
      LW

      Usuń
    3. Literackie "kundelki"
      mają talent niewielki...;o)

      Usuń
    4. No właśnie, chciałbym
      mieć taką "swadę".
      LW

      Usuń
  2. No to masz swietne wspomnienia :))) JAk dlugo nie wzieliscie potem sliwki do ust?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden dzień !! Już nazajutrz była wyliczanka przy stole "jedna śliweczka do garneczka, jedna zjedzona śliweczka"...:o) Pudło zostało pokonane !!

      Usuń
  3. Za to jakie wspaniałe wspomnienia po paczuszkach zostały. Rozbawiłam się na dobre. Serdecznosci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale się uśmiałam :-))))
    Nie ma to jak śliweczki i nie trzeba było szukać specjalistów do czyszczenia jelit i super technik. Najlepsza technika to natura :-)))
    Ale chyba nadal lubisz śliwki ??

    OdpowiedzUsuń