Długo się zastanawiałam jak wepchnąć ową opowiastkę na bloga, bo bohaterki owej opowiastki ani nie są kudłate, ani nie szczekają, a ich ogonki, owszem, dyndają, ale w całkiem innym celu niż taka na przykład psia, czy kocia kita...
Ale, że taki właśnie incydent miał miejsce, a pogoda jest idealna na takie opowiastki, więc dzisiaj z topieli wynurzą się rybki akwariowe...
Domownikami naszymi owe rybki zostały jako erzac...
Pimpuś zginął śmiercią tragiczną, Pierworodny cierpiał męki okrutne, więc postanowiliśmy maleńkie serduszko utulić...
Sierściuchy odpadały, bo w perspektywie mieliśmy przeprowadzkę, a ja zaliczałam właśnie ciążę zagrożoną...
Po kilkutygodniowych namysłach padło na rybki...
Pojęcie o hodowli miałam mgliste...To znaczy...Wiedziałam, że rybki to stworzenia wodne, i że należy je karmić jakimiś tam "paściami"...
Nawet na akwarium kasy żeśmy nie mieli...
Rybki zamieszkały w bardzo gustownym, szklanym wazonie w kształcie kuli i rozpoczęły bytowanie razem z nami...
Młody pokochał rybeńki od pierwszego widzenia...
Dzień rozpoczynał przy "akwarium" i przy "akwarium" kończył...Coraz rzadziej pytał o Pimpusia...
Rybkom otoczenie również służyło, bo i przybrały słusznie na wadze, i nawet się potomstwa doczekały...
Fakt, że zaraz je zeżarły, ale potomstwo było...
Pierworodnemu wciskaliśmy kit, że wypuściliśmy je do rzeki bo się w "akwarium" strasznie ciasno zrobiło...
Echhh...
Pewnego dnia budzę się rano, a Młody stoi przy "akwarium", łepetynkę przekrzywia i mruczy...
- Nie lubieją rybki ...Nie lubieją...
Hmmm...
Podeszłam cichutko, a w wazonie pływają rybeńki...Obie brzuszkami do góry...
- Co się stało Misiaczku ?? - pytam Pierworodnego...
- Głodne były rybki...Ale chlebka nie lubieją...- wyznało mi Dziecię...
No cóż...
Stało się jasnym, że Młody się na dietetyka nie bardzo nadawał...
Nakarmił bidule chlebem ze smalcem i jak sam się boleśnie przekonał...Rybki chleba ze smalcem nie lubieją...
Rybki zostały uroczyście pochowane w ogrodzie naszej Gospodyni, a wazon wylądował na pawlaczu...
Po kilku latach temat domowego zwierzaka stał się w naszym Stadle newralgicznym...
Pierworodny miał obiecanego psa, jak tylko Jego Siostra od ziemi odrośnie...
Siostra postanowiła plany zmodyfikować i urodziła się alergikiem...
Według zaleceń mogliśmy hodować owieczkę...Albo kozę...
Celebrytami nie jesteśmy, Świata zadziwiać nie musimy, więc znowu padło na rybki...
Tym razem podeszliśmy do problemu profesjonalnie...
Zakupiliśmy niewielkie akwarium, kilka elementów podstawowego wyposażenia i rybki sztuk dwie, płci przeciwnej...
Ależ to była radocha !! Szczególnie, że akwarium stanęło na miejscu honorowym w dziecięcym pokoiku...
Pierworodny wziął na siebie obowiązki hodowcy, Córcia w obowiązku miała rybki zabawiać swoim towarzystwem i zachwycać się nieustannie...
Oboje wywiązywali się z obowiązków należycie...
Pewnego dnia wchodzi Córcia do naszego pokoju i komunikuje...
- Mamuś !! Rybki są chore !! Chodź !!
Wchodzę do pokoiku, rybeńki pływają w akwarium brzuszkami do góry, a Córcia oczekuje ode mnie natychmiastowej reanimacji...
Orzesz...(ko)...
Robił ktoś sztuczne oddychanie rybkom ??
Ja robiłam...
A masażyk sreducha ??
Mam zaliczony...
Ale rybeńki po tych wszystkich zabiegach jakoś nie wykazywały się chęciami do współpracy...
- Rybki umarły Kochanie...- wydusiłam z siebie...
- Całkiem ?? - zapytała Córcia...
- Całkowicie... - potwierdziłam...
A pełniąc przy okazji funkcję domowego Patologa rozszyfrowałam przyczynę owych zgonów...
- Dlaczego nie zjadłaś chlebka ?? - pytam Córci...
- Rybkom dałam... -wyznał smutny głosik...
Rodzinne...Jak rany !! Rodzinne uśmiercanie rybek...
Młoda nakarmiła rybki chlebem...Tym razem był to chleb z dżemem truskawkowym...
Jak nic geny zadziałały...
Oczywiście odbył się godny pochówek w pobliskim lesie, a ja przyrzekłam sobie, że dokąd oboje nie ochłoną, zwierzaków w domu nie będzie...
Do dnia, w którym odkryłam na parapecie w dziecięcym pokoiku hodowlę mrówek założoną przez Pierworodnego...
Mrówki wyprosiłam natychmiast i pognałam do najbliższego sklepu zoologicznego po...rybki ;o)