niedziela, 16 czerwca 2013

Las jaki jest, każdy wie...

     Jak wiecie częściej bywamy na spacerku pod "Wafelkiem" niż w lesie oddalonym od naszego lokum o przysłowiowy "rzut beretem"...
To chyba znak naszych "zagonionych" czasów, że niedzielne spacerki odeszły w zapomnienie...
     Kiedy Dzieciaki były młodsze (nie wiem czy wiecie, ale Dzieci starzeją się znacznie szybciej niż Ich Rodzice), spacerki rodzinne były na porządku dziennym...
     Potem na przymusowe spacerki wyprowadzał nas Cezary (kiedy Dzieciaki wybyły z gniazda w celach edukacyjnych)...
     A teraz...
     Teraz to sąsiadujący z Osiedlem las widzimy z balkonu...A na spacer pod "Wafelka"...
Wczoraj Pan N. zarządził wietrzenie...
Orzesz...(ko)...
     Najpierw chciałam zaprotestować gorąco, bo i sterty papierzysk na obrobienie czekały, i sobotni obrządek jeszcze był nie ruszony, a co najbardziej ów bunt powodowało, w sypialce czekały rozłożone witrażówki...
Echhh...
Ale zapas lasu...Delikatny poszum drzew...Ptasie trele...
No i poszliśmy delektować się owym, że tak powiem, łonem natury...
     Ledwie pierwsze kroki na leśnej ścieżynce, a tu autochtoni na powitanie wyszli...Tyle, że zamiast chlebem i solą, chrupanymi właśnie szyszeczkami nas witają...






     Żebyście oczków nie wypatrywali nadaremno to Wam owego autochtona strzałeczką zaznaczyłam...
     Skąd wiem, że to "on" ??
     Uzgodniliśmy płeć owego "Baśka", żeby parytety zachować...No bo niby "fiefiórka" sama w sobie już owo równouprawnienie łamie formę żeńską reprezentując, a przecież trudno pominąć wpływ "fiefiórków" w zachowanie gatunku...
No to to jest "Basiek"...
I zaraz się okazało, że słusznie żeśmy ów wkład męskiej populacji "fiefiórów" podkreślili, bo ledwie kilka kroków i już wkład "panów" był widoczny...
Może ledwie (widoczny), ale jednak...
Na gałązeczkach cieniusich leżakowała sobie...




Maleńka...Rudzieńka..."Fiefióreczka"...
Cudności...:o)
Leżakowała sobie i wcinała szyszunię...Aż jej się kitka trzęsła...
I chociaż staraliśmy się nawet "nie oddychać", w pewnym momencie...





I tyle widowiska...
Chociaż przyznać muszę, że w "fiefiórki" to nam w tym roku obrodziło...
Może z czasem i zajączki wrócą, wygnane kiedyś ze swojego terytorium przez "cywilizację"...
Bo o sarenkach to nawet marzyć nie śmiem...
Ale bywało...
     Kiedy Dzieciaki były małe to nasz las był prawdziwą kopalnią wiedzy...
     Potem stał się "kopalnią piasku"...(Do remontów...)
     Potem "kopalnią pomysłów" dla osiedlowych Kilkulatków...
     A teraz, po latach zaczyna żyć własnym życiem...
Pachnącym...Szeleszczącym...Rozśpiewanym...

10 komentarzy:

  1. Dobrze mieć las pod przysłowiowym nosem.
    Ja też ma - na szczęście;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo, że był las,
    ale nie było nas,
    dalej nie napiszę,
    bo zbyt lubię ciszę.
    LAW

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie było sporo kosów,
    teraz... sroki, żyć nie sposób.
    LAW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas jest gawronia plaga,
      jeden z drugim ciągle gada...:o/

      Usuń
  4. Częściej Kochana na takie spacerki, częściej...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, uwielbiam fiefióreczki :)

    OdpowiedzUsuń