niedziela, 30 września 2012

Niespodziewanie francuska sobota...:o)

     Wczoraj nawiedzili nas Młodzi z niespodzianką...
     Po telefonicznym uzgodnieniu, że Ich powsinogowaci Rodzice jednak zamierzają sobotę spędzić w domeczku, wparowali w porze podwieczorku, taszcząc dwa spore pudła...
Ło Matko i Córko...
Na pierwszy rzut oka widać było, że coś kombinują...
Wykombinowali...
     Przywieźli nam w darze przepiękny album, przepięknych zdjęć ślubnych wykonany przez znanego Wam już od kilkunastu tygodni Tomusia...
Jak zawsze Tomuś się spisał...
Oko się zaszkliło...
Dusza z radości okrutnej aż zapiała z radości...
Z nieskrywaną przyjemnością wróciliśmy pamięcią do lipcowych wydarzeń...
A potem...
Potem Pierworodny przypomniał sobie, że ma przy sobie fotograficzny zapis Ich podróży poślubnej i wsiąknęliśmy na calusieńki wieczór...
8GB zdjęć...
Ponad 2200 plików...
Cudności...
     Siedziałam sobie na kanapie i delektowałam się Zamkami nad Loarą...Spływem kajakowym...Winnicami...I magicznymi uliczkami maleńkich francuskich Miasteczek...
Aż się w głowie kręciło od tego dobra...
Ale kiedy zawędrowaliśmy do Carcassonnne, całkiem mnie rozmiękczyli...
Przedreptali caluśką Warownię...A moja uszczęśliwiona duszyczka co i rusz wydobywała z siebie...Achhh...Ochhh...Echhh...
Prawdziwy francuski maraton...
     Dzisiaj jestem tak zmęczona, jakbym sama te kilometry "trzaskała"...
     Czy mam fotki ??
     Mam wszystkie...Ale nie ma mocy abym je była w stanie ogarnąć na tyle, by Was w tą podróż zabrać...Na to trzeba wielu zimowych wieczorów...

piątek, 28 września 2012

Znajomy smutek nieznajomych Ludzi...

     Może nie powinnam pisać na smutne tematy skoro jesień dobija się do naszych okien, ale jakoś tak samo z siebie chce się to wszystko ubrać w słowa...
     Kilka dni temu jedna z naszych Klientek, piękna Kobieta w średnim wieku, weszła do sklepu i z rozpaczą w głosie zapytała...
     - Czy mogę u Pani zostawić klucze dla Syna...Jeszcze nie wrócił ze szkoły...Właśnie zmarł mój Tata...Dzwonili ze szpitala...Przepraszam...
     - Nie ma sprawy...- odpowiedziałam wyciągając rękę po pęk kluczy i zapytałam...
     - Samochodem chce Pani jechać w takim stanie ??
     Jej potwierdzenie wzbudziło we mnie niepokój...Przez kilka minut usiłowałam zatrzymać Ją rozmową, czekając aż pierwsze emocje przeminą...
     Wróciła po godzinie i już od progu zaczęła mnie przepraszać za kłopot, a w oczach miała wypisany tak przeogromny ból, jaki znają tylko Ludzie, którzy stracili najbliższych...
To ból, który przesłania wszystko i nawet łzom nie pozwala spływać...
     - Niech Pani tego nie hamuje... - wyrwało mi się nieopatrznie, a Kobieta spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem...
     - Niech Pani nie hamuje tego bólu bo Panią rozsadzi...To trzeba wypłakać...Wykrzyczeć...Cokolwiek...Ale niech Pani tego nie hamuje... - poprosiłam...
     - Czy to pomoże ?? - zapytała...
     - Nie...Nic nie pomoże przez kilka najbliższych dni, czy tygodni...To trzeba przetrwać...Ale kiedyś też usiłowałam być twarda...- wyznałam...
     Kobieta przysiadła na krzesełku i spoglądała na mnie swoimi pięknymi, smutnymi oczami...
     - Kiedy zmarła moja Mama byłam w siódmym miesiącu ciąży...Ciąży zagrożonej od samego początku...Zmarła nagle, więc nie mogłam się przygotować na to pożegnanie...Wtedy tak jak Pani postanowiłam być twarda...Dla Córki...Jak się tego smutku nie wypłacze to zostaje na serduchu i jest trudniej...Trzeba płakać...
     - Może to i racja... -zamyśliła się Kobieta...
     - Ja swoje łzy wypłakałam dopiero dwadzieścia lat później kiedy zmarł Tata...Za Niego i za Nią...Dużo tego było...Nawet nie przypuszczałam, że mogę mieć tyle łez...
     Oczy Kobiety się zaszkliły i po policzkach spłynęły pierwsze łzy...
     Przez chwilę siedziała w milczeniu, a ja zajęłam się obowiązkami...
     Nie ma słów, które w takim smutku pocieszą Człowieka...
     Po kilku dnia zauważyłam Ją wracającą z pogrzebu...Szła wspierając starszą Kobietę w czerni...Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo podniosła głowę i zobaczyłam zapuchniętą od płaczu twarz, i rzęsiście spływające łzy...
Kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado...
Odwzajemniłam ten uśmiech...
Uśmiech, który może zrozumieć tylko ten, kto sam kiedykolwiek czuł w sobie taki smutek...

czwartek, 27 września 2012

Srebrny warkocz czasu...

Kiedy wśród gęstych loków srebrem się zajarzy,
młodość jeszcze czujemy, człowiek ciągle marzy.

Potem proces jak gdyby szybciej postępuje,
rzuca się barwne pasma lub się zaczesuje...

Duma z pierwszej siwizny w niepamięć odchodzi,
pozostaje konkluzja: "nie jesteśmy młodzi"...

Każdy dzień nam dorzuca srebra magicznego,
czas łaskawym być przestał, nie wiedzieć dlaczego.

I gdy w warkocz zaplatam swoje siwe włosie,
nostalgia postępuje...To życia pokłosie...

środa, 26 września 2012

Mam "śpika"...;o)

     Odkąd mamy "fokarium" układ mojego dnia uległ modyfikacji...Nie to, żebym jakoś drastycznie zmieniała zakres obowiązków, po prostu zmieniły się nam codzienne rytuały...
Ledwie owo "fokarium" opuszczamy już pragniemy gorąco do niego wrócić...
Echhh...
     Czyżbyśmy, zarzekając się gorąco przed posiadaniem zwierza jakowegoś postanowili zająć się hodowlą fok ?? 
     W życiu !! 
     Po prostu, odkąd w pokoiku Dzieciaków urządziliśmy sobie sypialnię (klasyczne zachowanie Rodziców, kiedy Młode wyfruwają z gniazda), w sypialce rządy sprawuje pluszowa foczka...
Stwór pasjami lubiący się wylegiwać na naszym łożu...
Stąd "fokarium"...
     Po pierwszych, mało przyjemnych doznaniach, związanych z owym łożem (nasze kręgosłupy z trudem przyswajały proste powierzchnie), teraz nie możemy się po prostu doczekać momentu kiedy zamieniamy się z foczką na stanowiska...
Foczka na podłogę, my do łóżka...
Echhh...
     W życiu nie pamiętam, żebym tak wcześnie spać chodziła...
     Kolejną zmianą, jaka zaszła w naszej bytności jest tryb "zasypiania"...
     Przedtem proces ten polegał na długotrwałym oglądaniu TV lub klepaniu w klawiaturkę...Teraz ledwie spoziomujemy się na wyznaczonych pozycjach, już dobiega z sypialni równomierne pochrapywanie...
Nie ma filmu, który by nas powstrzymał od spania, nie ma newsa, który by pobudził szare komórki do myślenia...
Mimo wielokrotnych prób ponosimy klęski...
Sen przychodzi natychmiast...
     Rozważaliśmy już nawet możliwość, iż nasz materac został nasączony jakąś usypiającą substancją, albo że Górale, u których zakupiliśmy sypialniane mebelki użyli jakiegoś nasennego impregnatu, ale poza snem sprawiedliwym dowodu na tak haniebne poczynania nie mamy...
Może nasza senność spowodowana jest ponadprzeciętną działalnością remontową lub przedweselną...
Może upływający czas każe naszym organizmom odpocząć...
Może czas szaleństwa właśnie się kończy...
Może...Może...Może...
     Jedno jest pewne...
     Podświadomość cały dzień podsuwa mi obraz foczki leżącej na kołderce...
     Cały dzień czuję delikatny zapach drzewa...
Ło Matko i Córko...Ale się porobiło...Mam "śpika"...;o)

wtorek, 25 września 2012

Różne załączników losy...

     Weselne tradycje rzecz święta i mimo upływającego czasu i zmian cywilizacyjnych, są obrzędy niezmienne od pokoleń...
No może troszkę "zmienne", ale ich żywot trwa nieprzerwanie...
     Zwyczajów tych opisywać nie będę, bo co Kraj to obyczaj, ale o jednym z nich chcę wtrącić kilka słówek...
Ot, tak mimochodem...
     Każdy kto chociaż raz uczestniczył w ślubnych obrzędach w roli weselnika wie, że nie godzi się iść na ową uroczystość z pustymi rękami...
     Kiedy ja składałam swoje ślubowanie najbardziej pożądanymi załącznikami były artykuły AGD...
Do dzisiaj pamiętam wzruszenie zatykające mi gardło, gdy jedna z moich Ciotek wręczyła nam żelazko...
Żelazko teflonem pokryte i z nawilżaczem...
Echhh...
Takiego cudu techniki to wtedy nawet w sklepach nie można było zobaczyć, a cóż dopiero je nabyć...
Od innej Cioteczki otrzymaliśmy komplet sztućców, który wywołał również łzy wzruszenia...
Byliśmy z Panem N. szczęściarzami...
Fakt, że najczęściej wówczas otrzymywało się serwisy do kawy i kryształowe wazy, bo to akurat było ogólnodostępne, ale takie żelazko potrafiło zrekompensować wszystkie kryształowe karafy...
Do prezentów obowiązkowy był bukiet kwiatów...
Orzesz...(ko)...
Te kwiaty właśnie bywały największym utrapieniem Młodych i Ich Rodziców...
Walka z woniami kilkudziesięciu bukietów bywała trudna...
Jedni wywozili je w darach dobroczynnych na cmentarze, inni składali je przed ołtarzami świątyń, jeszcze inni (Ci bardziej "uświadomieni" politycznie) gnali pod najbliższy pomnik "ku pamięci"...
W przysłowiowym "M" trudno było z owymi bukietami funkcjonować...
Ale tak wypadało...
Tak robili wszyscy...
No może nie wszyscy, ale większość...
     Pamiętam minę mojej Mamciaś kiedy szłam na pierwsze "samodzielne" wesele i zamiast malowniczego wiechcia pod pachą trzymałam pluszowego małpoluda...
Nie był tak piękny jak dzisiejsze pluszaki, ale kiedy kilka lat temu spotkałam Koleżankę, która została nim obdarowana, ta zaraz po powitaniach oświadczyła...
     - A pamiętasz tego paskudnego małpoluda coś nam na ślubie sprezentowała ??
     - Pewnie, że pamiętam...czasem mi się śni w koszmarach... - wyznałam...
     - Do dzisiaj siedzi w naszej sypialce i łóżka pilnuje...Troje dzieci wychował i się trzyma... - przybliżała mi historię małpoluda Koleżanka...
     - A Dzieci traumy jakieś od niego nie dostały ?? - dopytywałam zaciekawiona...
     - Nooo...drobne odchyły mają...ale w normie... - uspakajała moje wątpliwości Znajoma...
     Z czasem maskotki skutecznie wyparły bukieciarstwo...
     Wyparły, dodam, tak skutecznie, że Domy Dziecka i Przedszkola przestały przyjmować dary o charakterze "maskotkowym"...
     Z czasem nastała moda na informowanie o "dodatkach"...
     Coraz częściej Młodzi do ślubnego zaproszenia dołączają informację, czego w ramach tego "dodatku" oczekują...
Czasem są to słodycze, czasem alkohole, czasem książki, a czasem coś zupełnie innego...
     Nasi Młodzi poprosili na przykład o przewodniki...
     W sumie Pierworodny wiercika posiada okrutnego (nie mam pojęcia po kim tak ma ;o)), a Synowa też już łyknęła bakcyla włóczykija, to Przewodniki są ogromnie przydatne...I jest to piękny zalążek domowej biblioteki...
To, że Goście przy okazji wykazali się dowcipem jest jak najbardziej na miejscu...
Młodzi otrzymali przewodniki "po kobiecie", "po mężczyźnie", "po kuchni", "po małżeństwie"...No i najbardziej wyrazisty z Przewodników..."Kamasutrę"...
Z tych Przewodników geograficznych mają "cały Świat"...
Piękna pamiątka...
     Na ostatnim weselu otrzymaliśmy informację, iż zamiast kwiatów Młodzi proszą o słodycze lub alkohol...
Myślę sobie tak...
"Alkohol...Hmmm...Już mój Bieszczadzki Dziadek mawiał, że się drzewa do lasu nie wozi...Toż profanacja by była jakbyśmy na wesele z butelczyną wparadowali...A słodycze ?? No fakt, że Młoda to raczej z tych "niewidzialnych" i parę kalorii by się Jej w trybie pilnym przydało, ale jak tak dostanie setkę bombonierek, to nawet ja bym tego nie pochłonęła przed końcem terminu przydatności do spożycia...A powszechnie wiadomo, że "zbielała" czekolada atrakcyjna nie jest...Nie ma to tamto...Tradycja tradycją, a my tym razem wparujemy na weselisko z bukietem"...
No i wparowaliśmy...
Z bukietem...     








Teraz mamy przynajmniej pewność, że co najmniej przez miesiąc będą o zaślubinach pamiętać...;o)

poniedziałek, 24 września 2012

Kończ Waść...wstydu oszczędź...

     Być może nie powinnam zabierać głosu w tym temacie, bo od wielu lat uważam się za antyklerykała, więc obserwując zachowania Kleru nie spodziewam się niczego dobre, ale szczerze powiem...aż mnie trzęsie w środku...
     Mój antyklerykalizm nie jest cechą wrodzoną, to przypadłość nabyta, i to nabyta dzięki ogromnym staraniom tego Kleru właśnie...
     Czy to wpłynęło na moją wiarę ?? 
     Nie...Mój Bóg nie potrzebuje ani marmurowych świątyń, ani złotych ołtarzy, ani pośredników...Wierzyć i kochać można na kilka sposobów...
Ale do tematu...
     W sobotę uczestniczyliśmy w uroczystości rodzinnej, zaślubinami zwanej...
     Tym razem z perspektywy gości...
     Pewnie bym nawet o tym na blogu nie wspomniała, bo wesela były, są i będą, ale ...No właśnie, ale...
     Uroczystość zaślubin odbywała się w pewnej małej Miejscowości, Kościół zapełniony Weselnikami i Ksiądz Proboszcz ową celebrę prowadzący...
Prowadzący nietuzinkowo...
Usiłujący być dowcipnym...
Lubię niestandardowe uroczystości, ale na tej akurat widać było, że Ksiądz Proboszcz nie tylko nie przygotował się do niej, On realizował pomysły na "poczekaniu"...
Bez zastanowienia...
Idea uroczystości była szczytna, więc Uczestnicy owej, zęby zaciskali i czekali na szczęśliwy koniec...
I wtedy właśnie Proboszcz tak walnął, że się echem po Kościele odbiło...
     - " Małżeństwo to pięć lat poznawania się, pięć lat miłości, a potem to już tylko przyzwyczajenie"...
     Orzesz...(ko)...
     Nie ma jak walnąć takim tekstem zaraz po przyjęciu ślubnej przysięgi...
     Aż chciało by się zakrzyknąć za Bogusiem Lindą...
     - A co Ty Chłopie wiesz o małżeństwie ??
     Przez Kościół przeszedł pomruk...
     Drużbowie, stojący na środku zgodnie parsknęli śmiechem...
Nie ma jak dobra zachęta...
Na pohybel...
     Wesele jak to wesele, stoły zastawione, muzyka gra, Goście się bawią...Atmosfera rodzinna i radosna...
A po dwóch godzinach na weselnej sali pojawia się Ksiądz Proboszcz...
Pojawia się i na "pojawianiu" nie zamierza skończyć...
Rozpoczyna od powitania...Od stolika do stolika...
Podchodzi, wita się z siedzącymi przy stole Mężczyznami i każdemu pozostawia jakąś "dowcipną" uwagę...
     - " Kto Ci tak krzywo krawat zawiązał"...
     - " Widać, że pojeść to lubisz"...
     - " Mógłbyś się ogolić"...
     - " A cóż Ty tak dzisiaj na różowo"...
     - "Żółwika...z Tobą zrobię żółwika"...
Prawdziwy satyryczny koszmarek...
Kiedy przez nieuwagę wita się z młodziutką Dziewczyną, która nierozważnie wyciągnęła dłoń, Ksiądz kwituje...
     - "Tfu !! Żeby Kobieta rękę wyciągała"...
Przy stole zapada głucha cisza, a Dziewczynie jest bardzo przykro...
Kilkunastoletnie Dziewczę to Osóbka bardzo wrażliwa...My to wiemy...Wiemy, że cały wieczór będzie to "plucie" analizować...
Po powitaniach Ksiądz rusza do mikrofonu i rozpoczyna swoje "wodzirejowanie"...
     Streścić Wam tego niestety nie mogę...Młodzież mówi na takie wystąpienia, że gadał jak potrzaskany...
Na pierwszy rzut oka widać, że bawi się wyśmienicie...
Przynajmniej On...
Wesele zamarło...
     Ksiądz bryluje...
     Młodzi, Ich Rodzicie i Rodzice chrzestni stoją na środku wywołani w jakimś celu, a Goście zajmują się ożywionymi dysputami przy stolikach...
Znakomita większość już wie, że ten Człowiek nie ma nic do przekazania...
Jest nijaki...
     Po czterdziestu minutach oddaje mikrofon Wokalistce, a Goście prawie biegiem ruszają na parkiet, żeby się czasem nie rozmyślił...
     Kiedy po prawie godzinie wygibasów na parkiecie idziemy z Panem N. się przewietrzyć przed wejściem zastajemy kilkuosobową grupkę, w której prym wiedzie ów Pasterz...
Papieros w zębach, energiczna gestykulacja świadcząca o sporej ilości wypitych toastów i prawdziwie chrześcijańska tematyka...
Obgadywany jest jeden z Mieszkańców Parafii, który ostatnio ponoć odziedziczył spory spadek...
Dywagacje słychać na całym parkingu...
     - Prawdziwy duch miłosierdzia... - chciało by się dopowiedzieć... - i pokory...
     Ale ukryć się nie da, że Ksiądz Proboszcz zostanie w naszej pamięci na długo...Na bardzo długo...

piątek, 21 września 2012

Na Sherloka Holmsa to się nie nadaję...

     Przyznam się, a co...Pewnie, że się przyznam...
     Ja stara wrona, chytra lisica dałam się zrobić w bambuko...
     Echhh...
     Trzy tygodnie temu nasi Młodzi ruszyli w podróż poślubną do Kraju, który jakoś podświadomie kocham...Nie to, żebym miała z owym Krajem jakieś związki takie bardziej ścisłe...
Ot, kocham go tak za nic...
No może nie całkiem za nic...Kocham go za Luwr, Zamki nad Loarą i "Królów Przeklętych" Druona...O Dumasach nie wspomnę...
Kocham Francję...
Taka ze mnie romantyczna gadzina...
     Kiedy więc Młody obwieścił, że Ich podróż poślubna ma wieść szlakami umiłowanymi, to najpierw mnie dorwała tęsknota okrutna, a zaraz potem zaczęłam się ślinić jak buldog na widok schabowego...
Jak ja Im tej Francji okrutnie zazdraszczałam...
Pojechali...
     Wrażeń z podróży poślubnej opisywać Wam nie będę, bo ani wiedzy w tym temacie nie posiadam ;o), ani bloga do kategorii erotycznej nie zgłaszałam, ale nie w tym rzecz...
     Młodzi wybyli i jako jednostki wielce oszczędne nawet sms-ka nie przysłali...
Hmmm...
Przysłali jednego, jak tylko zajechali i to po moim monicie...
No dobra...W podróży poślubnej myśli się raczej o czym innym niż sms-y do Rodzicieli...
Zastanawiającym jednak było, że nawet zdjęcia jednego na mailika nie wpakowali, a dostęp do necika mieli posiadać... 
     - "O czekajcie Wiarołomcy !! Już my Was zdyscyplinujemy jak tylko na ojczystej ziemi staniecie"... - postanowiliśmy z Panem N.
     Bezczasowa byłam, co mi się ostatnio często zdarza, ale jakoś kwadransik wycięłam i bazgroły na bloga tworząc w statystyki zajrzałam...A tam...
     O zgrozo...
     Wejścia z Francji...
     - "O Wy Zbrodniarze okrutni !!...To na jedno zdjątko czasu i necika nie macie, a na wczytywanie się w moje herezje czas jest ??"... - krew moja półgóralska zawrzała...
     Po tygodniu Młodzi mieli miejsce zasiedlenia na francuskiej ziemi zmienić, co zakomunikowali nam sms-em (!), a ja humanitarnie postanowiłam Ich o moich morderczych zapędach uprzedzić...
     - Mamo...litości !! Toż my wcale neta nie mamy !! Całe dnie zwiedzamy te Twoje zamczyska, więc do kawiarenki z wolnym netem się nie wyrabiamy czasowo, a za innego neta trzeba płacić jak za zboże...Udało się nam jednego maila wysłać tylko i nawet nie wiemy czy dotarł...
     Hmmm....O tym mailu to ja już wiedzę miałam, bo korespondencja była przeznaczona dla młodszej Siory naszej Synowej, więc łaskawością się wykazałam...
     - Doszedł...Tylko się Młoda dziwi, że więcej nic nie piszecie...
     Wiedziona jednak podejrzliwością w statystyki zaczęłam zaglądać częściej...
Nijak mi stan beznetowy Młodych do owych statystyk nie pasował...
No cóż...
Skoro Oni udają, że bloga nie czytają, a ja udaję, że o Nich nie piszę to "pieklenie" musiałam w duszy schować...
     Nie wiem komu szybciej owe dwa tygodnie zleciały...Czy nam w kołowrotku zajęć zawodowych, czy Młodym wchłaniającym ogrom historii i kontemplującym widoki...
No i wówczas właśnie, kiedy Młodzi stacjonarnie już w Ojczyźnie przebywali, wchodzę do statystyk, a tam...
Francja...Francja...Francja...
Orzesz...(ko)...
Toś mnie miły Francuzie w bambuko zrobił...(Do tekstu bardziej forma męska pasuje ;o))...Mnie starą wronę...
Echhh...
Ale, że sporo emocji mnie Twoje odwiedziny kosztowały, więc postanowiłam tą traumę opisać...
Pozdrawiam Cię serdecznie...
I przyznam się szczerze...
Zazdraszczam Ci okrutnie, tego we Francji bytowania...;o) 

P.S. Coś dla duszy przy okazji...;o)


czwartek, 20 września 2012

Telefoniczna plaga...

     Nie powiem, żeby była ze mnie gadzina publiczna, ale w neciku sporo krąży linków dotyczących mnie jako persony i co jest raczej oczywiste, mojej firmy...Taki los...Chcesz istnieć w XXI wieku to zacznij od internetu...No to istnieję...
Może nie ja jako całość, ale moje dane teleinformatyczne istnieją...
Jaki jest skutek owego "istnienia"...??
Skutkiem jest hurtowe odbieranie telefonu od różnych "Podpowiadaczy- Dobroczyńców"...
     To, że destabilizuje mi to pracę to "pikuś", to że marnotrawi mi to czas to "pryszcz", to że mnie to irytuje...to jest problem...
Nie to, żeby mnie irytowało samo odbieranie połączeń...Irytuje mnie, że według Rozmówcy, mam się przed nim tłumaczyć z podjętych decyzji...
Orzesz...(ko)...
Ostatnio na telefonicznym "topie" są firmy doradztwa finansowego...
Kolejni "dobrodzieje"...
No cóż...Przeżyłam już Operatorów telefonii komórkowej dzwoniących po kilka razy w tygodniu z ofertami "nie do odrzucenia", które ja, jako genetyczny opornik jednak odrzucałam...Przeżyłam infolinie bankowe, które przyznawały mi zaocznie kredyty na kosmiczne kwoty, które ja, opętana ową zaraza odmowy również traktowałam kategorycznie...Przeżyje pewnie i owych Doradców...Chociaż...
Hmmm...
Dzwoni telefon...
Odkładam sterty papierzysk, które właśnie usiłuję przeanalizować i odbieram...
Miły męski głos przedstawia się uprzejmie z imienia i nazwiska, i pyta czy mogę mu poświęcić minutkę...Tematu owego "zajęcia" nie zdradza, nie zdradza również profilu działalności reprezentowanej firmy...
Następuje słowotok...
Z wyrzucanych zdań zaczynam wyławiać meritum i kiedy Rozmówca rzuca w słuchawkę zaczepne:
     - Kiedy możemy się spotkać na prezentacji ??
     - Nie jestem zainteresowana... - odpowiadam grzecznie...
I wówczas następuje atak...
     - Prezentacja jest króciutka, ledwie pół godziny...
     - Nie jestem zainteresowana... - potwierdzam...
     - Ależ to bardzo przydatna wiedza...Pomożemy pani podjąć decyzję w kwestii przyszłej emerytury, bieżących inwestycji, długofalowego zabezpieczenia majątku, gospodarki kredytowej... - wypluwa z siebie jednym tchem Pan o miłym głosie...
     - Nie jestem zainteresowana... - powtarzam, bo może czegoś nie zrozumiał z wcześniejszych moich wypowiedzi...
     - Dlaczego ?? - słyszę w słuchawce i moja półgóralska krew wrze...
     - Czy jest jakiś powód obligujący mnie to tłumaczenia się z własnych decyzji ?? - pytam...
     - Nie zdaje sobie pani sprawy z przydatności wiedzy jaką możemy udostępnić... - słyszę w odpowiedzi...
     - Za drobną opłatą... - kończę na głos zdanie Rozmówcy...
W słuchawce panuje cisza...
     - Prezentacja jest bezpłatna... - pada po chwili...
     - To prezentacja wystarczy, żebym się wzbogaciła tak znacznie ?? - uściślam zakres proponowanej usługi...
     - Nooo... - Pan milknie...
     - Czy to wszystko ?? - pytam, żeby nie wyjść na źle wychowaną i nie rozłączyć się trakcie rozmowy...
     - Niech pani to przemyśli... - próbuje ponownie pan "doradca"...
     - Od kilkudziesięciu lat nie robię nic innego tylko myślę i dzięki temu znalazł pan moja firmę w sieci, a że nie przewiduję żadnego zaćmienia umysłowego to pozwoli pan, że będę kontynuować mój proces myślowy bez konieczności dyskutowania o ewentualnej pańskiej prowizji...A tak poza tym, jestem Emerytką z emeryturą dziewięćset złotych, w firmie dorabiam sobie na czynsz, żeby mnie komornik pod most nie wysłał, z majątku doczesnego mam Nokie 3310, na którą pan właśnie dzwoni, a kredyty spłacają za mnie sąsiedzi...Takie wytłumaczenie jest dla pana przyswajalne ??
No cóż...Pan był chyba gorzej wychowany niż ja, albo go w szkole na lekcjach o dobrym wychowaniu nie było, bo rozłączył się bez pożegnania...
     Siadłam do przerwanej pracy, a "zły" chichotał mi na ramieniu...
     - Emerytka...hihihihi...   

środa, 12 września 2012

Ministerialny przepis na mizerię...

     To, że do polityki mam stosunek specyficzny, wiedzą mili moi Czytacze od lat...To takie spojrzenie genetycznego astygmatyka, a jeśli nie genetycznego to przynajmniej "wczesnodziecięcego"...
Krótko mówiąc na politykę to ja "krzywo" zerkam...
     No cóż...Można i krzywo, tyle, że owa polityka pcha mi się w oczęta gdziekolwiek bym nie spojrzała...
Ostatnio zauważyłam mianowicie wzmożoną działalność medialną naszych Ministrów...
     Ło Matko i Córko...
     Gdzie bym "lotnika" nie skierowała to jakaś ministerialna głowa mi się pod krzywe oko wpycha...
Bryluje oczywiście moja ulubiona Pani Ministra usiłująca uwieść Naród dyskretnym uśmieszkiem...
W sumie to ja nie bardzo rozumiem z czego się Pani Ministra śmieje, bo akurat w Jej Resorcie następuje wtopa za wtopą, ale skoro już się na wystąpienia decyduje, a powiedzieć nie ma co, to niech się przynajmniej uśmiecha...
Zawsze to miło w TV zobaczyć uśmiechnięte "ryłko"...
     Po podsumowaniach dotyczących EURO i Igrzysk, nastąpił czas podsumować naszych Paraolimpijczyków...
Osobiście się dziwie, że owi Bohaterowie wpuścili Panią Ministrę do Londynu, bo nawet palcem nie kiwnęła, aby Im ulżyć w ciężkiej doli, ale że to Ludzie honorowi i dobrze wychowani, to jakoś widać tę traumę przeżyli...
Ale do rzeczy...
     Pani Ministra wystąpiła i podsumowała...Paraolimpiada była, fakt, Nasi spisali się świetnie, fakt, i teraz nadszedł czas aby Im pomóc...
Orzesz...(ko)...
     Niech Panią Ministrę ręka boska broni !!
     Jak nic na następnych Igrzyskach to my nawet dziesięciu medali nie zdobędziemy !!
     Niech Im Pani Ministra tylko...NIE PRZESZKADZA !!
     Taką pokorną prośbę wnoszę...
     Drugą medialną gwiazdą stała się nasza Pani Minister od oświaty...Ta niosąca "kaganek" Niewiasta podobno nie powiedziała w wywiadzie, że Jej dwudziestosześcioletni Siostrzeniec dlatego nie zainwestował w Amber Gold, bo uczęszczał do Gimnazjum...
     Ło Matko i Córko...
     Toż ja nawet nie wiedziałam, że żeby nie wrzucać kasiory w błoto to trzeba ukończyć Gimnazjum, bo już dawno bym się na jakieś wieczorowe albo zaoczne Gimnazjum zapisała...
A w sumie, owo Amber Gold staje się jakimś symbolem narodowym, skoro nawet decyzje o reformowaniu (czyli wracaniu do "starego") mają być od owego "przekrętu" uzależnione...
No dobra...
Ale podobno Pani Minister wcale tak nie powiedziała...
Echhh...
Ci Dziennikarze to mają dar do wynajdywania newsów...Wiedzą nawet, że Pani Minister ma Siostrzeńca, i że ten Siostrzeniec wykształcony jest okrutnie...
     Pani Minister ma jeszcze jedną "bieżącą" zasługę...
     Ogłosiła bowiem rok 2012/2013 Rokiem Bezpiecznej Szkoły...
Hmmm...
To już jest osiągnięcie spektakularne, przyznać musicie...
W głowie się nie mieści, żeby "bezpieczeństwo" w szkole było regulowane "przykazaniami" z Ministerstwa...
     Czyli, że jakby Pani Minister owego "Roku" nie ogłosiła to Uczniom wolno by było na ten przykład z kałachami do szkoły przychodzić, albo zamiast meczy na boiskach organizować "ustawki" ??
     Czy mam coś przeciwko "bezpieczeństwu w szkołach" ??
     Absolutnie nic...
     Mam coś do absurdalnych "ogłoszeń", które nie pociągają za sobą nic poza dodatkową biurokracją, sprawozdaniami, akcjami "na pokaz" i tego typu bzdurami...
Ale to pewnie dlatego, że do Gimnazjum nie chodziłam...
     Najjaśniejszą jednak medialną Gwiazdą jest nasz Minister "od kasiory"...
Dlaczego ?? 
Czyżby blask ów powodowało "odwłosienie" Owego ?? 
W życiu...
     Minister "od kasiory" nie szuka kontaktu z mediami, rzadko udziela wywiadów i nie jest skory do dzielenia się swą wiedzą...
Czym więc błyszczy ?? 
Błyszczy ironicznym uśmieszkiem, który powoduje u mnie dziwną reakcję obronną organizmu...
Pan Minister zawsze udziela pokrętnych odpowiedzi, które na dodatek okrasza właśnie owym "grymasem"...
A ja nigdy nie wiem, czy to reakcja na miałkość pytania, czy lekceważący stosunek do Społeczeństwa...
     Pan Minister w czasie swoich wystąpień przemawia do nas "z piedestału" jedynie słusznej racji, jedynie trafnych argumentów, i zawsze z tym "uśmieszkiem"...
     Aż mi gordyjska skóra cierpnie...
     Trudno mi uwierzyć w chociaż jedno słówko Pana Ministra od kasiory...
     Mamy jednak i ministerialne sukcesy !!
     Nie wiem czy widzieliście ostatnio Pana Ministra od gospodarki, czyli Premiera na P.
Pan Premier odniósł sukces i to sukces nie byle jaki !! 
Pokonaliśmy bowiem Niemców !!
Przypuszczam, że w następnym ekspoze Premiera na T. ów sukces zostanie podkreślony, bo dokonań w gospodarce to my raczej nie miewamy...
No chyba, że za sukces uznamy otwarcie kolejnej "Biedronki" w Zaścianku...
     W czym nasz gospodarny Minister zabłysł tak bardzo ??
     Otóż, na otwarciu "czegoś tam" udało się naszemu Ministrowi przeciąć wstęgę dużo szybciej niż zrobiła to Kanclerz Merkel !! 
Pani Merkel była ledwie w połowie, kiedy nasz Premier na P. wymachiwał już nożycami...
Przez moment to ja nawet się lekko wystraszyłam o bezpieczeństwo Pani Kanclerz, ale ochrona zaraz naszemu Premierowi mordercze narzędzie odebrała...
Sukces pozostał...
     Święcą więc nasze Gwiazdy pięknie, w mediach się prezentują, Naród widokiem swym cieszą, a ja z nostalgią wspominam wakacje i sezon ogórkowy, kiedy to astygmatyczne oczęta moje, od widoku Polityków odpoczywały... 

wtorek, 11 września 2012

Odwiedziny szpaczka

Siedzi szpaczek na parapecie,
po szpaczkowemu coś plecie...
Gapi się na mnie przez szybę,
dziwi się i ja się dziwię...

Łebek pociesznie przekrzywia,
i szyjka szpaczka jest krzywa,
i łapeczki krzywo stoją,
a oczka...nic się nie boją.

Patrzę na szpaczka zza szyby,
jak sterczy tak cały krzywy,
dziobek zdziwiony otwiera,
na mnie zza szyby spoziera.

Ciepło mi jakoś na duszy,
gdy małe skrzydełka puszy,
do lotu się szpak sposobi...
Wtem, sprężył się...kupę zrobił.

niedziela, 9 września 2012

Zaczarowane chwile w czarodziejskiej dolinie...

"Już kocham cię tyle lat,
na przemian w mroku i w śpiewie,
może to już jest osiem lat,
a może dziewięć - nie wiem.
Splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie ja,
już nie wiem - i myślę w pół drogi,
że tyś jest rewolta i klęska, i mgła,
a ja to twe rzęsy i loki."

                               K.I.Gałczyński







                                                                          "Kochanie, moje kochanie,
                                                  dobranoc, już jesteś senna -
                                                  i widzę twój sen na ścianie,
                                                  i noc jest taka wiosenna!
                                                                  Jedyna moja na świecie,
                                                                  jakże wysławię twe imię?
                                                                  Ty jesteś mi wodą w lecie
                                                                  i rękawicami w zimie.
                                                   Tyś szczęście moje wiosenne,
                                                   zimowe, latowe, jesienne -
                                                   lecz powiedz mi na dobranoc,
                                                   wyszeptaj przez usta senne:
                                                                 za cóż to taka zapłata,
                                                                 ten raj przy Tobie tak błogi?...
                                                                 Tyś jesteś światłem świata
                                                                 i pieśnią mojej drogi."






        
"Pyłem księżycowym być na twoich stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.

Przeszyć cię jak nitką, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla twych drogich oczu
i ogniem w kominku, i dachem co chroni
przed deszczem."





                                            "Pokochałem ciebie w noc błękitna,
                                            w noc grającą, w noc bezkresna.
                                            Jak od lamp, od serc było widno,
                                            gdyś westchnęła, kiedym westchnął.

                                            Pokochałem ciebie i boso,
                                            i w koronie, i o świcie, i nocą.

                                            Jeśli tedy kiedyś mi powiesz:
                                            Po coś, miły, tak bardzo pokochał?
                                            Powiem: Spytaj się wiatru w dąbrowie,
                                            czemu nagle upadnie z wysoka
                                            i obleci całą dąbrowę,
                                            szuka, szuka: gdzie jagody głogowe?"      


"We śnie jestes moja i pierwsza,
we śnie jestem pierwszy dla ciebie.
Rozmawiamy o kwiatach i wierszach,
psach na ziemi i ptakach na niebie.

We śnie w lasach są jasne polany,
spokój złoty i niesłychany,
pocałunki zielone jak paproć.

Albo jesteś egipska królowa,
jak miód słodka i mądra jak sowa,
a ja jestem dla ciebie jak światło. 





                                     - Powiedz mi jak mnie kochasz.
                                     - Powiem.
                                     - Więc?
                                     - Kocham cie w słońcu. I przy blasku świec.
                                       Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
                                       W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
                                       W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
                                       I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
                                       I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
                                       nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
                                       W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
                                       I na końcu ulicy. I na początku.
                                       I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
                                       W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
                                       W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
                                       Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
                                       I wiosną, kiedy jaskółka przylata.





                                    

     - A latem jak mnie kochasz?
     - Jak treść lata.
     - A jesienią, gdy chmurki i humorki?
     - Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
     - A gdy zima posrebrzy ramy okien?
     - Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
       Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
       A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.








P.S. Z serdecznymi podziękowaniami dla Mistrza Gałczyńskiego i wszystkich Przyjaciół, którzy przysłali ogrom życzeń dla Nowożeńców :o)



         

sobota, 8 września 2012

Poetycko, muzycznie, romantycznie...czyli jak złapałam anginę :o)

     Kiedy na pytanie Znajomej "co słychać?" streściłam pokrótce wydarzenia ostatnich tygodni, Znajoma rzuciła:
     - Wy to się weźcie przeprowadźcie do tego Krakowa...
     Hmmm...
     Niegłupia myśl, tyle że taka bardziej mało realna...
     Kraków kochamy, to fakt, ale przecież naszym miejsce na Ziemi lata temu stał się Zaścianek...
A to, że nas tak do Krakowa ciągnie ?? 
No cóż...
Zgiełk uliczek Stare Miasta, baczne spojrzenie Adasia na Rynku Głównym, wieczorny spacer nad Wisełką w stronę pięknie oświetlonego "Wafelka"...
Miło odwiedzać "nasze miejsca" i miło wracać do Zaścianka...
Takie to nasze uczuciowe zamotanie...
     W poniedziałek, kiedy Młodzi właśnie przysłali SMS-ka o szczęśliwym dotarciu do celu podróży poślubnej, my byliśmy w połowie drogi do...Krakowa. Nieważne, że po pracy byliśmy trochę zmęczeni, nieważne że w domciu pozostało jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, Kraków nas wezwał do natychmiastowego przybycia...
Tym razem ten Kraków poetycko-muzyczny...
     W kinie Kijów miał się odbyć koncert, na którym obecność uznaliśmy za obowiązkową, i który miał być apogeum rocznicowego świętowania...


     Świętowaliśmy nie tylko my, ale również główny bohater owego Koncertu...Pan Richard Feliks Styła.

http://www.youtube.com/watch?v=LCaFwrSp3c0&feature=relmfu 

     Koncerty w "Kijowie" mają specyficzną atmosferę i klimacik jakiego nie spotkałam w żadnej innej sali, Widzowie z reguły świetnie się na nich bawią, a Twórcy mają z Widzami bezpośredni kontakt, nawiązując swobodny dialog. Pan Styła kontakt nawiązał po pierwszych kilku słowach, a Jego wrażliwość artystyczna dawała się odczuć w każdym wystąpieniu...A jak się mawia, "jaki Gospodarz tacy Goście"...A Gości Pan Styła miał przednich...

- Elżbieta Adamiak

http://www.youtube.com/watch?v=3nQylRnlqrE 

- Katarzyna Cygan

http://www.youtube.com/watch?v=BVvVGZMdBxQ 

- Basia Stępniak Wilk

http://www.youtube.com/watch?v=0uuYicF9eUg 

- Adam Ziemianin

http://www.ziemianin.art.pl/index-wiersze.htm 

"Wyszliśmy piękni dla siebie
I tacy zadziwieni
Nasze serca gorące
Bić równo zaczęły
Jakby same tylko były na Ziemi"


- Andrzej Poniedzielski

http://www.youtube.com/watch?v=rbHQSPeyy7g 

- Szymon Zychowicz

http://www.youtube.com/watch?v=--oO8XTk21U 

- Marcin Daniec

http://www.youtube.com/watch?v=PI13BMS9PJo 

- Tomasz Wachnowski

http://www.youtube.com/watch?v=WPVPa9kSrkM 

- Wacław Juszczyszyn

http://www.youtube.com/watch?v=guumhm0NP4g 

- Wojciech Jarociński

http://www.youtube.com/watch?v=MtPE-7H_V_w 

- Grzegorz Bukała

http://www.youtube.com/watch?v=A5cc-yBIIe0&feature=related

- Jerzy Filar

http://www.youtube.com/watch?v=euZnnrEHS5E

- Paweł Dróżdż

- Agata Rymanowicz

http://www.youtube.com/watch?v=lRmKb5TpTpE 

- Tadeusz Krok & Agata Rymanowicz (ogromnie się nam Pani Agata podobała ;o))

http://www.youtube.com/watch?v=Yq_m50oyy0w 

- Andrzej Sikorowski (to tak odrobinę z przekory ;o))

http://www.youtube.com/watch?v=DjJuKbnXGkI

- Jan Budziaszek

     Po takiej dawce poezji, muzyki i romantyzmu pozostało tylko...


pójść na nocny spacer nad Wisełkę...

     Czego niewątpliwym dowodem jest rozkwitająca pięknie angina Waszej Gordyjki...Apsiiik :o)

 

środa, 5 września 2012

Takie sobie świętowanie...

     W piątek Młodzi mieli rozpocząć przygotowania do podróży poślubnej, a my mieliśmy podjąć ostateczną decyzję, w którym zakątku Kraju świętować zamierzamy rocznicę ślubu...
Wyzwania były spore...
I na wyzwaniach się skończyło...
     Młodzi przygotowań nawet nie rozpoczęli, bo Synowa wróciła późnym wieczorem z delegacji i ducha w sobie ledwie czuła, a my jakoś wcale nie mieliśmy polotu do wymyślania świętowania, widząc podający za oknami deszcz...
Po naradzie plemiennej postanowiliśmy sobotę przeznaczyć na zakupy...
To akurat było rozwiązaniem rozsądnym, bo i Młodym się parę drobiazgów na wyjazd przyda i my parę rzeczy mamy w "pamięci"...
     Odwieźliśmy więc "dropsika" do znachora, bo ma w międzyczasie przejść drobny remoncik i ruszyliśmy na podbój marketów...
Młodzi jakoś wcale nie przejawiali ochoty porzucania naszego towarzystwa, mimo, że czasu na przygotowania mieli coraz mniej...
No cóż...
W sumie wiemy, że fajni jesteśmy ;o), ale rozsądek musiał wziąć górę...
Odstawiliśmy Młodych pod domek, nie zdradzając Im naszych dalszych wędrówkowych planów...
A plany były, że ho ho...
     Najpierw poszliśmy nakarmić ciałka (tutaj powinnam opisać pewną pizzę serwowaną w jednym z krakowskich marketów, ale że mam dzisiaj bardzo łaskawe usposobienie, a w słowniku języka polskiego nie znalazła odpowiednich porównań, więc napiszę tylko, że pizza owa była zbrodnią nad owym szlachetnym pokarmem), tym razem do "paszodajni" sprawdzonej, uzupełniliśmy zakupki i ruszyliśmy do kina...
     W założeniach miało być to dzieło mało ambitne i bardzo rozrywkowe..."Niezniszczalni 2"...
     Od razu się przyznam, że lubię kino akcji, żeby nie było, że się matrona pacha, a nie wie gdzie...
W "Niezniszczalnych" grają wszak wszyscy "bohaterowie" owego kina, których przez lata podziwiałam na małym i dużym ekranie...  


     Strzelanka, efekty, zadyma na całego, dowcipne teksty i podteksty,  i coś czego się po tym filmie nie spodziewałam...
     Przesłanie...
     Może owo przesłanie jest skierowane do wąskiego grona widzów, ale jest...
     Przesłanie mijającego czasu...
     Twarze "Bohaterów", jak to mawia Andrzej Poniedzielski, nie są już nawet poorane zmarszczkami...to szkody górnicze...
     Sylwetki noszą jeszcze ślady treningów i dbałości o "masę mięśniową", ale teraz okrywa je raczej świetnie dobrana, maskująca "defekty" odzież...
     Szybkość działania maskuje strategia taka bardziej...spacerowa...
     A w tym wszystkim dowcip i ogromny dystans do siebie...
Oni nie ukrywają, że mają już swoje latka i młodsi nie będą...Nie tworzą legendy "dla pokoleń"...
Po prostu byli "legendami", a teraz świetnie się tym bawią...
Przy okazji bawi się również widz...
     Jedno jest pewne, że jeśli śmiech to zdrowie, to ja wyszłam z kina dużo zdrowsza, niż weszłam...A śmieć się przestałam dopiero w połowie drogi do Zaścianka...
     Jeśli więc potrzebujecie dobrej zabawy i znacie tych Panów z poprzednich "wcieleń" (każda scena to odniesienie do przeszłości) to polecam wizytę w kinie...
Niech Wam idzie na zdrowie...:o)



niedziela, 2 września 2012

O sile persfazji i radosnym kul rzucaniu...

     Lubię różne wyzwania, ale przyznać się muszę, że wizyta w Kręgielni wyzwalała u mnie dziwne odczucia...
Może dlatego, że pokazywany w mediach ich obraz, to z reguły miejsce spotkań młodych Ludzi...
Gwar, alkohol i bite bez opamiętania rekordy...
No cóż, kiedyś trzeba wyobrażenie skonfrontować z rzeczywistością...
     Gwar rzeczywiście panował niezły, bo i muzyczka sączyła się w tle i gra wyzwalała niezłe emocje...
     Przy stolikach siedziała rzeczywiście w większości Młodzież...
     No i faktem jest, że największe "branie" miało w barku piwo...
Ale...
     Ale nie było tam żadnych wrzasków, a Grający odnosili się do siebie z widoczną sympatią, pożyczali sobie kule, ustępowali sobie siedzących miejsc jeśli była potrzeba, a wyjątkowo udane rzuty były nagradzane uśmiechami i oklaskami nawet przy sąsiednich stolikach...
     Młodzieży było sporo, ale były również stoliki "wielopokoleniowe", przy których zasiadali gracze od kilku do kilkudziesięciu lat...
     Piwo miało "branie", ale każdy sączył je po łyczku, a spora część zadowalała się owocowymi sokami...
     Dostaliśmy wymagane przepisami buciki i rozpoczęłam pierwszą w życiu partię "kręgli", a właściwie "bowlinga"...
     Młody pokazał jak wkładać palce, żebym od razu nie wylądowała na urazówce i pełna animuszu ruszyłam do stanowiska z kulami...
Ło Matko i Córko !! 
Ogłupieli chyba do reszty...
Jak ja mam takie cudactwo podnieść trzema palcami ?? 
A już wywijać tym przepisowo to ani myślę...
Złapałam kulę w dwie ręce i ruszyłam na tor...
     - Mamo !! Najlepiej zrób dwutakt i noga za siebie !! - podpowiadał Synalek...
     - Ja Ci zaraz zrobię dwutakt... - pomyślałam sobie i tarabaniłam tą kulę posapując lekko...Przy samym torze wsadziłam paluchy w te nieszczęsne otworki i ...
Nie ma to tamto...
Jakaś "klapka" mi się chyba otworzyła, bo rzut wyszedł całkiem zgrabny, a kula ku mojemu zaskoczeniu zaczęła się toczyć w wymaganym kierunku...
Żeby czasem nie zapeszyć, lekko przymknęłam oczy i czekałam na wynik końcowy...
Trafiłam !! 
Orzesz...(ko)...!! 
Trafiłam...!! 
     Nie to żebym zaraz trzasnęła "strika", bo przewróciło się ledwie sześć kręgli, ale sam fakt, że nie walnęłam w boczne korytko wydawał mi się sukcesem...
Pierwsze koty za płoty...Pierwsze, bo drugich nie było...
Hmmm...
Właściwie były, tyle, że farta miałam nieziemskiego i kiedy walnęłam tym ciężarnym "dziadostwem" opadł mechanizm blokujący kręgle i...tor się zablokował, a na moim koncie pojawił się magiczny wynik "10"...
Objęłam prowadzenie :o) 
Ależ to było przyjemne uczucie...
Nie powiem, żeby to było sprawiedliwe...Ale przyjemne było...
     Dzieciaki oczywiście od razu pobiegły do obsługi załatwić zmianę toru (!)...
     Kolejne rzuty bywały różne...Czasem trafiałam w boczne korytko, co wywoływało salwy śmiechu...Czasem trafiałam bardzo przyzwoicie, a nawet zrobiłam dwa "striki", co podbudowywało mnie ogromnie...
Graliśmy w piątkę, więc przez godzinną rundę rozegraliśmy tylko jeden mecz, ale było bardzo przyjemnie, ekscytująco i radośnie...
Widok matrony walczącej z kulą wyzwalał u wszystkich radosne uśmiechy...U matrony też...
Mecz wygrała Synowa...:o) 
Co prawda w ostatnim rzucie Syn miał spore szanse na wygraną, bo brakowało mu niewiele,ale kiedy Synowa rzuciła...
     -Jak wygrasz spisz na materacu...
Syn dziwnym trafem wcale nie trafił...
To się nazywa siła perswazji...;o)
     Różnice między Graczami wynosiły dwa - trzy punkty, więc wszyscy byli zadowoleni, a my postanowiliśmy wrócić do kręgielni jeszcze nie raz...
Muszę tylko potrenować podnoszenie ciężarów...;o)