piątek, 31 marca 2017

Babol ruszył do SPA...

     Podobno prawdziwa Kobieta nie marzy o niczym bardziej, niż o wypadzie do SPA...Hmmm...Podobno marzy też o zakupach...
     Przestaje mnie dziwić fakt, że UE zaczęła "grzebać" przy płciach...
     "Mieszańców" powstała prawie trzydziestka...
     Zapragnęłam, po tylu latach bytowania, poznać osobistą płeć...
"Niby baba" ??
     Za "baba" przemawiają niewątpliwie dwa szczęśliwie odbyte porody...
     Za "niby" fakt, że zakupy są dla mnie dopustem bożym najwyższej kategorii (no chyba, że odwiedzamy market budowlany, albo salon samochodowy)...
     Postanowiłam więc, podkreślić swoją "kobiecość", i udałam się do SPA...
     Sprawnie Pracuj Ancymonie...
     Zakres oferowanych usług zadowoliłby nawet najbardziej wybredne Kobiety...
     Pobyt rozpoczął Naturalny Piling Wody...Czyli mżawka...
     Co prawda, można by go zakwalifikować jako Krioterapię Naturalną, bo lodowate igły aż "paliły" w zetknięciu ze skórą, ale samego słowa "krioterapia" nie lubię...
Brrrr...
     Kolejną atrakcją była Gimnastyka Wszystkich Kończyn, że o grzbiecie nie wspomnę...Czyli sadzenie żywopłotu w trzech rzędach, z roślinności różnorakiej...


     W pakiecie z "gimnastyką" były Okłady z Przyszłej Borowiny, albo Innego Torfu...Czyli zabezpieczanie wiórami drewnianymi korzeni, w celu zatrzymania wody...


     Ten zabieg będę jeszcze kontynuować, bo w SPA brakło wiórów, a zaprzyjaźniony tartak jest po drodze "w tą", a nie "w tamtą"...;o)
     Wszystkiemu towarzyszyła równie Aromaterapia Złożona...Złożona dokładnie z trzech delikatnych kwiecistych zapachów...

Przebiśniegi jeszcze kwitną, krokusy szaleją, puszkinia wystawiła błękitne dzwoneczki...

     W międzyczasie zapewniono mi możliwość uprawiania turystyki pieszej, czyli Spacery Górskie i Nizinne...

     Przy okazji można było skorzystać z Solarium, w nieograniczonych ilościach, bo Szefowa SPA miała wyśmienity nastrój przez te kilka dni...Promocja taka...Do każdego "zabiegu" Solarium w gratisie !!
Zadbano o wszytko...
     Było miejsce "kultu", czyli nasza palma wielkanocna z zeszłorocznych Świąt, która niespodziewanie wypuściła korzonki, a zasadzona w kąciku wybujała wręcz imponująco...


     Było również egzotycznie...
     Masaż Rozgrzanymi Kamieniami !!
     Co prawda rozgrzewają się dopiero teraz, wykopywane systematycznie, segregowane i znoszone na "makatkę", ale zabieg to zabieg, i wybrzydzać nie ma co...
     Pan N. oszacował nasz "urobek" na jakieś 300 kilo...

     A jakie było wyżywienie !!
Śniadanie: Kanapki jedzone w samochodzie, żeby czasu nie marnować w SPA;
Obiad:

Kiełbaska z kija nie ma sobie równych !!
Kolacja: Po tylu "zabiegach" to nawet trudno było zapamiętać co się jadło, i czy się jadło...;o)
     Ale, kiedy "Szefowa" żegnała nas wieczorami w taki sposób:

     Wiedzieliśmy, że o poranku będziemy pałaszować kanapki w samochodzie, jadąc na kolejne "zabiegi"...
     Gdzież jest jeszcze SPA, zapewniające taką obsługę i tak różnorodną gamę zabiegów ??
     A samopoczucie !!
Młoda Bogini !!
No może nie taka młoda...Może nie bogini...
     Ale fakt jest faktem...Kondycję mam coraz lepszą, a byle "bolki" to pikuś z tymi, które miewam po "maratonie"...;o)

P.S. Dagusiu !! Groszek posiany !! (To była prywata...Dagusia uwielbia zielony groszek prosto ze strąka)...;o)

środa, 29 marca 2017

Jak ją rozbierali...Czyli o cebuli słów kilka...

     Pisałam Wam już o kolekcjonerskich porywach w zbieraniu skorupek jaj kurzych, to dzisiaj będzie o kolejnej "pasji"...
     Od dziecięctwa każdy wie, że cebula jest zdrowa...To, że podnosi walory smakowe wielu potraw wspominać nie będę, bo trzeba by łzę uronić nad moim brakiem rozsądku...
     Obieramy, kroimy, płaczemy i jemy...
     W starych zeszytach zawsze znajdzie się przepis na zdrowotny syrop z cebuli, którym pokolenia całe były wyciągane z infekcji i przeziębień...
Ale...
No właśnie...
     Czy Matka Natura kiedykolwiek coś marnowała ??
     A my przecież marnujemy łupinki cebulowe, bo jako odpad lądują najczęściej w śmieciach...Chyba, że zbliża się Wielkanoc, wtedy łupiny zbieramy i wykorzystujemy barwiąc skorupki...
I tyle z nich pożytku...
Nie słusznie !!
     Ja zbieram łupiny cebulowe cały rok...Rozmiar Wrzosowiska obliguje mnie do tego...A potem...
Potem używam ich do naparów ziołowych...
     Po pierwsze, wyciąg z łupin świetnie odstrasza robale...
     Po drugie, w łupinach znajduje się prawdziwe bogactwo...
     Stosując wywary z łupin cebulowych dostarczamy siarkę i kwarcetynę, czyli wzmacniamy i przedłużamy żywotność...
     A skoro pomaga roślinom, to co z człowiekiem ??
Kto korzystał z maści cebulowej na rozstępy ??
Ha !!
     A to dopiero początek...Skoro siarka, to wsparcie dla układu krążenia i serca, to osłona przed zdradliwym działaniem alergii...A jeśli kwarcetyna, to walka z chorobami kostnymi i skórnymi...
     Płukanki na włosy ??
Proszę bardzo...
     Przemywanie twarzy ??
Proszę bardzo...
     A jeśli zrobimy sobie wywar i będziemy go pić co najmniej dwa razy dziennie (choćby po łyczku), to po kilku tygodniach zauważymy poprawę stanu zdrowia...Albo nie zauważymy, bo zaczniemy po prostu żyć...
     Taki niby zbędny "wiórek", a ile w tym dobrego...
 

niedziela, 26 marca 2017

Pierwszy "maraton"...

Czekałam...Czekałam...Czekałam...
I się doczekałam !!
Ufff...


     Dały radę i oznajmiły nadejście wiosny...Idealnie na czas...;o)
     Co prawda śniegu na Wrzosowisku nie ma już dawno, ale chłód nieźle daje się we znaki...
Ale co tam chłód !!
     Zaczynamy pierwszy w tym roku "maraton"...
     Sadzonki dotarły na czas, więc pozostało umieścić je tam gdzie ich nowy dom...
240 sztuk...
Pryszczyk...
Prawdziwi detaliści...
I pewnie gdyby nie "kibice"...


To byśmy padli zimnymi trupami...
     Dzień pierwszy: 60 forsycji...
     Dzień drugi: 20 forsycji i 50 głogów...
     Dzień trzeci: 50 rokitników...
Że nam się rachunek nie zgodził ??
Spoko...
Mamy tylko "pit stopa" niedzielnego...
     Czeka jeszcze 60 dzikich róż...
     A że nie można bytować na Wrzosowisku nie rzucając "gospodarskim okiem", to zerkałam...Że tak powiem...Do alkowy...


     Z agrestem nie pogadamy...Co roku szaleje...
Chociaż "wszyscy" zgłaszają gotowość...
     No i "prymusi"...


Zobaczyłam, i zaraz poczułam smak ciasta z rabarbarem...
Może zające nie zjedzą wszystkiego ??
No nic...
     Trzeba kosteczki do jutra uporządkować, mięsieńkom dać wytchnienie i w pole...
     Pogódkę nam Matka Natura szykuje w sam raz...;o)

piątek, 24 marca 2017

środa, 22 marca 2017

O Dziadku Czarodzieju, wrednej Babci i Bastusiu Mądrali...

     Myślicie, że będę opisywać doznania z "babciowania" godzina po godzinie ??
Figa !!
     Przyspieszenie ziemskie nastąpiło zaraz po tym jak Księciunio wylądował w Zaścianku, a w niedzielę nagle nastąpiła cisza...
Nie ma Bastusia !!
Zabrali !!
Porwali !!
Uwieźli !!
     Podobno człowiek uzależnia się z miesiąca na miesiąc, z roku na rok...A tu mgnienie oka i uzależnienie gotowe...
Bo Księciunio...
Echhh...
Cudny jest po całości !!
I w detalach też...
     Był spacerek do lasu, gdzie Dziadziuś wyczarowywał krecika z norki...Więc krecik stał się głównym bohaterem kolejnych dni...

Wyczarowany krecik w zacnym, ptasim towarzystwie.
      Wszystkie kupki piasku były domkami krecika...A na rysunkach musiał być i krecik, i piasek...

Ta plama to własnoręcznie namalowana przez Bastusia kupka piasku dla krecika.
Dziadek to umie czarować !!
     W sobotę Dziadziuś wyczarował burzę !!

Dzieło Dziadziusia.
Najpierw narysował błyskawicę, a dosłownie kilka kwadransów później, przez Zaścianek przeszła pierwsza, wiosenna burza...Jak na zamówienie...Tfu, tfu, tfu...Jak na zaczarowanie...
Dziadziuś był po prostu niezastąpiony !!
     Umiał zbudować wspaniały garaż, umiał złożyć warsztat samochodowy z windą, która jeździła, świetnie naśladował dźwięki ciężarówki i helikoptera, a przede wszystkim, dziadziuś miał klucze do garażu, w którym mieszkał rowerek...
     Dziadziuś, ogólnie rzecz ujmując służył do zabawy, no i do jedzenia...Ale to już tradycja, bo z Dziadziem Bastuś lubi jeść od urodzenia...;o)
A Babcia ??
     Babcia podpadła !!
     W piątek wieczorem Dziadziuś włączył bajeczki (na domęczenie), a Babcia naszykowała leżącą miejscówkę na kanapie i jasieczek z aplikacją Kłapouchego (osobisty jasieczek babciny, z jej "idolem")...
     Bastuś był bardzo dumny z tej miejscówki, bo na sąsiedniej kanapie leżał Dziadziuś i można było nogi trzymać "jak Dziadziuś", ręce trzymać "jak Dziadziuś" i śpiewać piosenki razem z Dziadziusiem...
Babcia poszła robić kolację...Do kuchni...
     Na drugi dzień, Bastuś bawił się pięknie klockami, więc Pan N. zaproponował...
     - Odsapnij chwilkę, bo do wieczora daleko...
Hmmm...
Kuszące !!
Dwa razy powtarzać nie musiał...
     To się Babcia na kanapie ułożyła, jasieczek z Kłapouchym pod głowę wsunęła i...
     Dosłownie w "mgnieniu oka" Bastuś stał nad Babcią z pretensjami, że się na kanapie rozłożyła !! A o jasieczek to już była prawdziwa batalia !!
     - Babcia do kuchni !!
Oznajmił mały "Szowinista"...
Orzesz...Ty...
Babcia pola nie ustąpiła...Dziadek dołożył reprymendę...
I Księciunio wylądował w sypialni na popołudniowej drzemce...
     Po pięciu minutach z sypialni doszedł nas szloch okrutny i użalanie...
     "Babcia jasiecka nie dała...Chlip. chlip, chlip...Babcia bajecki nie pocytała...Chlip, chlip, chlip...Biedny Sebuś...Chlip, chlip, chlip..."
     "Mantrę" zawodził przez kwadrans, a my dusząc śmiech komentowaliśmy owo rozżalenie...
     Pierwszy konflikt pokoleniowy mamy za sobą...
Ciężko było na te "krokodyle" łzy patrzeć...Bardzo ciężko...
     Ale my "takie" łzy już znamy...Z autopsji...Pierworodny dokładnie w ten sam sposób wyrażał swoje "rozpacze"...
     Sen zdziałał "cuda", Księciunio był jak landryneczka przez całe popołudnie, a Babcia wieczorem poczytała dłużej niż zwykle...I to o "abecadle" !!
     To były piękne "prawie trzy dni"...
     Dni pełne radości, śmiechu i tego bezgranicznego zaufania, które okazują tylko Dzieci...
     A że nikt nie jest bardziej kreatywny niż Dzieci, to w ramach ćwiczeń mam zagadkę...
Co to jest ??


     Od razu mówię, że to trudna zagadka !! Ruszać głową !! Uruchamiać wyobraźnię !! Księciunio ma 2,5 roku...Co to może być ??

poniedziałek, 20 marca 2017

Godzina "K", jak Księciunio...

     Księciunio rok zaczął ciężko...Najpierw jakaś infekcja jelitowa, która ciągnęła się od Bożego Narodzenia, potem "łyknął" jakieś przeziębienie w żłobku, a na koniec zęby trzonowe postanowiły wyjść, wszystkie na raz...
Echhh...
Żeby to chociaż parami chodziło, nie !! Jak się już miało ku lepszemu, to dopadała go kolejna przypadłość...
Dwa miesiące "karceru"...
Ani na saneczkach nie pobrykał, ani bałwanka nie ulepił, o kontakcie z rówieśnikami mógł zapomnieć...
Świat przez szybkę...
Bidulek...
Ale w tych Jego cierpieniach udział nie mały miała nasza Synowa...
Znoszenie ciągłego marudzenia...Ciągła troska i zdenerwowanie...Nie przespane noce...Całodobowe dyżury przez prawie dwa miesiące...
I bonus...
Wszelkie możliwe dolegliwości związane z początkiem ciąży...
     W końcu i Ją zmogły zarazy i zaniemogła całkowicie, rozkładając się zaraz po tym jak Księciuniowi przeszło (a Księciuniowi przeszło zaraz po tym jak "sprzedał" zarazę Babci Gordyjce)...
Postanowiliśmy w ramach rekompensaty zawiązać spisek...
     Pierworodny miał wykombinować jakiś fajny wyjazd w plener, a my mieliśmy ogarnąć temat opieki nad Księciuniem...
Wybór miejsca Pierworodny postanowił pozostawić Żonie...
Padło na SPA dla Ciężarnych...
Nawet nie wiedziałam, że są takie turnusy z "dedykacją"...
Pierworodny miał pojechać jako "osoba towarzysząca"...
Obstawialiśmy z Panem N., że będzie jedynym Facetem w promieniu kilku kilometrów od Ośrodka (w środku lasu)...
A my ??
     Zaczęło się od generalnych porządków...Poniedziałek...
     Babcia ogarniała obowiązki "papierzane", żeby mózgu byle czym nie zaprzątać...Wtorek...
     Bezwarunkowo konieczne zakupy, czyli wizyta w sklepie z zabawkami, bo to co wystarcza na kilka godzin wizyty doraźnej, na kilka dni będzie "miernotą"...Środa...
     Uzupełnienie zapasów pyszności i przemeblowanie mieszkania...Czwartek...
     Pełna gotowość i pichcenie "babcinego obiadku"...Piątek...
I zaczęliśmy weekend z Wnukiem !!

czwartek, 16 marca 2017

Od paniki do euforii...I odwrotnie...

     Wrzosowisko odkryło w nas coś nowego...Niestabilność odczuć...Do tej pory, kiedy dopadała nas faza "pomysłów", rozpoczynaliśmy od projektu, następował etap realizacji, no i oczywiście "euforia", że się udało...Panika nie gościła w tych realizacjach, albo gościła rzadko...
     Rozmiar Wrzosowiska zmienił to diametralnie...
     "Nie damy rady" - pojawiło się w naszym słowniku, i pozostało na dłużej...
     Rozpoczyna się to od pomysłu...
Hmmm...W pomysły to my jesteśmy bogaci...
     Potem następuje realizacja, która podnosi poziom adrenalinki i wyzwala endorfiny...
     A potem następuje panika...
Nie damy rady...
Nie zdążymy...
I niczym dwa "robokopy" zaiwaniamy, żeby prześcignąć czas i nie polec z kretesem...
     Kości zaczynają "skrzypieć", mięśnie zaczynają sztywnieć, ramiona bezwiednie zwisają, a pupsko domaga się leżakowania...
     Czasem tak "przegnę", że z zagonów wracam na "ślepaka", bo mi w oczach malownicze plamki latają...Co dziwne...Są różnokolorowe...
     Ale po piętnastu minutach na leżaczku, coś jakby mnie w pupsko kłuło, a "zły" do ucha szepcze...
     "Ty sobie leniuchujesz, a chwaściory rosną"...
     Kiedy już nawet "zły" z sił opada, a my opadamy bez sił na ławeczkę, zaczyna się "rozliczanie z teraźniejszością"...
- Nie zgrabiłem...
- Nie wypieliłam...
- Nie zebrałem...
- Nie zabezpieczyłam...
     To taki "rachunek sumienia", który już przełożenia na działanie nie ma, bo z trudem przebieramy się z roboczych łaszków...
     Po dwóch latach wiemy, że nie "wygramy" z Wrzosowiskiem...
Takiej opcji Matka Natura nie przewidziała...
Mamy tylko cztery ręce i PESEL, którego nie przerobimy...
     Ale czasem coś nam się udaje...;o)


     To nasz warzywniak w sadzie...
Konieczność, którą wymusiła natura...
     Na południowym stoku, wiele warzyw czuło się kiepsko...Za dużo słońca, za mało wody...No i fakt, że pielenie w lecie bywa zabójcze dla "pielarki"...
     No to zaczynamy eksperyment warzywny w sadzie...
Ogródeczek jest tymczasowy, bo jeśli się nie sprawdzi, to dostanie "nakaz eksmisji" w inny rejon...
     Na furtkę już sił nam brakło, więc zastosowałam doraźnie mało ekologiczne rozwiązanie, żeby się "towarzystwo grzebiące" nie rozpanoszyło...


     To euforia...
     A gdzie panika ??
- Nie skończyłam oleić "Orzeszka"...
- Nie wypieliłam grządki na zagonach...
- Nie poprawiłam kwietników w "rosarium"...
- Nie zagrabiłem resztek po wycince...
- Nie sprzątnąłem ściętych drzew...
- Nie przekopałem terenu pod warsztat...
etc...
     Lista jest długa...
     Tak długa, że wyklucza możliwość samozachwytu...
     W pojedynku "my - natura", natura jest zawsze kilka kroków przed nami...
     Ale kolejny kawałek Wrzosowiska jest "po naszemu"...
     Jeszcze kilkadziesiąt takich kawałków i może doprowadzimy do remisu ??

wtorek, 14 marca 2017

Naszym czasom...

Dwudziesty pierwszy wiek, lot w kosmos, technologie,
nie liczy się już nic, wystarczy, że jest modnie.
"Top Model" daje wzór i tego się trzymamy,
choć często w głębi duszy coś odmiennego mamy.
Patrzymy i słuchamy, i przyswajamy w mig,
choćby to tylko był manipulacji trick.
"Żyj tak jak inni żyją, nie potrzebą, lecz chwilą" -
to się staje dewizą, przyswajalną i miłą.
Inteligencja ? Wiedza ? - Przeżytek byłych wieków,
idź za tłumem, i w tłumie, a będziesz "Top", człowieku.
"Specjalista" podpowie, w internecie przeczytasz,
to recepta na życie. Tak należy i kwita !
Nie bądź nigdy w "ogonie", nie wybiegaj do przodu,
znaj swe miejsce w szeregu i je zajmij za młodu.
Lecz jeśli w tobie jarzy się choćby mała iskra,
to niech jarzy się mocnej. Nie pędź tak ! Chwilkę przystań !
Spójrz dokoła i zrozum, zagoniony człowieku,
że to "wiek" jest dla ciebie, a nie ty dla "wieku",
że parodią tych czasów stał się zwykły "pic",
a wtedy wokół siebie zauważysz: NIC.
Tłum bezmyślny co pędzi, i czas co ucieka,
i w tłumie tym rozpoznasz drugiego Człowieka.
Takiego co zrozumiał, w którym też się tli,
który sercem rozpoznał zmarnowane dni.
I wyjdziecie do przodu, lub zwolnicie w "ogonie",
I niech iskra się jarzy...Może z czasem zapłonie...

niedziela, 12 marca 2017

Całe tłumy "nieśmiertelnych"...

     Zawsze sporo jeździliśmy samochodem...Bywały czasy, że do cukierni oddalonej o kilkaset metrów, odpalaliśmy "maszynę"...Z "Dropsikiem" to byłam chyba połączona krwioobiegiem...Z "Naguskiem" jest już inaczej, bo korzystam głównie jako pasażer...Przynajmniej na razie...
Ale, jak wiecie, niezłą ilość kilometrów trzaskamy miesięcznie...
     Jako kierowca często "rzucałam mięsem" na bezmózgowość niektórych kierujących...Jako pasażer, to mi często "mięsa" brakuje...
     Mamy na trasie skrzyżowanie (nie, żeby jedno), ale to jest dosyć trudne do przejechania, bo świateł nie posiada, a obowiązujące zasady pierwszeństwa nie wszystkim są znane...Skrzyżowanie z reguły jest "nabite po czubek", bo to trasa przelotowa w dwóch ważnych kierunkach...Ma też kilka przejść dla pieszych i "pięknie" usytuowany przejazd kolejowy (jednej z ruchliwszych tras)...
Zbliżając się do celu oboje maksymalnie się koncentrujemy, bo nawet oczy w koło głowy nie wystarczają...Nawet "Naguska" dzielimy na pół...Lewa strona Pana N., prawa strona moja...
I powiem Wam, że ludzie bywają genetycznie nieśmiertelni...
     Skrzyżowanie nabite na maxa, po przejściach pielgrzymki całe przepełzają...Z lewej nadjeżdża samochód z kierunkiem w lewo (czyli blokuje prawie wszystkie wyjazdy) i zonk...Kierująca na samym środku raptownie zwalnia, bo...
Bo jej rąk zabrakło...
Nam zabrakło "mięsa"...
     Czyżby pani była niepełnosprawna ??
Umysłowo na pewno !!
     Paniusia prowadziła, zmieniała biegi, włączała kierunkowskaz, jedną ręką...
Bo w drugiej miała komórkę, przez którą właśnie dyskutowała...
     To, że jadący za nią nie zaparkował w bagażniku, to był cud...I jego szczęście, bo przecież "najechanie" ma tylko jedno rozstrzygnięcie mandatowe...
     To, że my nie walnęliśmy jej w przód, to zasługa refleksu Pana N. i ograniczonego zaufania, jakim kierujemy się na drogach...
     Ale prawdziwy cud, to był, że jej kierowca "TIR-A" nie zmiótł z tego padołu, bo na twarzy miał wypisaną rządzę krwi...
     Kobieta trzem Ludziom zawdzięcza, że do domu wróciła...
Czy zauważyła ??
Nie !!
Bo przecież rozmawiała przez telefon...
     My nawet radio przyciszamy przed tym skrzyżowaniem...
W sumie...Miło spotkać "nieśmiertelną" na swojej drodze...
A spotykamy ich często...
     Całe tłumy "nieśmiertelnych komórkowców"...
  

piątek, 10 marca 2017

Rozpoczynamy życie "na dwa domy"...

     W moim kalendarzu księżycowym zaczyna być "bazgrato...Nasiona podzielone na "grupy siania"...Sadzonki zamówione...Terminy urlopowania Pana N. wyznaczone nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem...Pogoda ??
     Pogoda zawsze jest, tylko czasem nie taka o jakiej marzymy...
Matka Natura jest łaskawa dla "waryjatów"...
Na to liczymy...
     Chociaż, nawet jak kapie, siła nieziemska Wrzosowiska, przyciąga nas okrutnie i mimo podpowiedzi rozsądku (ktoś ponoć twierdzi, że z wiekiem rozumu przybywa), tniemy na północ z prędkością "światła"...Z całym szacunkiem dla "Lotnych" i radarów...
     W Zaścianku układamy plan prac...Na Wrzosowisku go zmieniamy...Taka tradycja...
     Póki marzec, mamy czas na prace, których nawet nie ruszymy w sezonie...
Przekopanie kolejnego miejsca w sadzie ??
W sezonie zapomnij !!
     Po pierwsze, prace ziemne odpadają ze względy na twardość gruntu (bez siekiery możesz pomarzyć)...
     Po drugie, jest milion innych rzeczy do zrobienia...
No to zaczynamy...
     Pan N. walczy z "sadowym warzywniakiem" przy pomocy szpadla, ja przez cztery godziny macham pędzlem, olejąc sufit w "Orzeszku"...Mało mi się szyja od odwróciła w drugą stronę...
Rzut oka na budzące się zagony...

Nasza ozimina, czyli czosnek wystawia głowę...
Pierwszy krokusik, który dedykuję Dagusia...Ona wie dlaczego...;o)

     I obolały powrót do domu...Nawet się nie odzywamy do siebie, żeby nie marnować resztek sił...
     - Jutro chyba nie damy rady...- komunikuje Pan N.
     - Aha...- przyznaję Mu rację...
Kolacja o 19:30...
O 20:00 cisza nocna...
     - Na którą nastawiamy budziki ?? - pytam dla ścisłości...
     - Ja na 5:50...Zrobię kawę...Ty nastaw na 6:00...
Tyle w temacie braku sił...

Na błękitno jest fajnie...
     Pan N. wraca do szpadla, ja ruszam na zagony, bo mnie podkusiło kupić dymkę (powinnam mieć zakaz wstępu do sklepów ogrodniczych, bo zawsze coś wykombinuję)...Dymki w planach nie było...Ale taka samotna leżała w tej siateczce...Tak tęsknie "piszczała"...

Waryjatka...
     No to posadziłam prawie 200 cebul...Kolejny eksperyment...
Po kiego ja te plany robię ??
Hmmm...
Krzyż "pęka"...Biodra odpadają...Kolan w bólu nie czuję...
     No to poszłam robić płot do warzywniaka...Bo mi się w międzyczasie koncepcja zmieniła...
     Nie to, żeby dobrowolnie...Na system poziomy brakło by gałęzi...No to rozebrałam co zrobiłam i zaczęłam od nowa...Będzie na "pionowo" z uwzględnieniem rozmiaru kury...
Ale, w międzyczasie rzucam okiem...
     Kwietniki zaczynają szaleć...Szczególnie "drewniak"...Chyba przedobrzyłam...;o)
"Tu podsypię...Tam osłonię...Podleję ziółkami..."
A teraz truchleję na widok kolejnych, nocnych przymrozków...
Echhh...

Czy ja już pisałam, że nie lubię tulipanów ??
     A to będzie nowy cykl zdjęciowy...
Ciekawe co z tego wyjdzie...


Potem zrobimy z tego panoramę...
     Wrzosowiskowe "rosarium" od marca do...Hmmm...;o)

środa, 8 marca 2017

Czym skorupka za młodu...

     Wiosna zaczyna dreptać nieśmiało, każdy z nas rozgląda się tęsknie za zielonościami, co bardziej gorliwe jednostki ruszają do ogrodowych prac...Skoro tak...
     Posiadanie zagonka, czy areału w doniczka, powoduje, że człek zaczyna kombinować co też uczynić, żeby te nasze roślinki piękniejsze i roślejsze były, niż te "u sąsiada"...
Czyli co ?? 
Nawożenie !!
     Na rynku multum jest różnych "medykamentów", kolorowe opakowania kuszą potencjalnych Ogrodników, a ja zaczynam kombinować "po naszemu", czyli "przytulam" naturę...
     Na gnojówkę stanowczo za wcześnie, wywary można stosować jak temperatura wpełznie wyżej 15 stopni, co pozostaje ??
     Jeśli potrzebujemy nawozów wapniowych, to skarbnicą będą skorupki jaj...
     To jednorazowe opakowanie jajecznicy jest z reguły wywalane do odpadów...
     My składujemy skorupki systematycznie, a kiedy doschną, mielę je na proszek, a potem podsypuję roślinki...Dobrego wapnia nigdy dość !!
     Pominę oczywiście fakt, iż taki mielony proszek jest świetnym "wzbogaceniem" diety przy rozwapnieniu kości...Tak, tak...Mielone skorupki można wcinać (byle z umiarem), na sucho, albo rozpuszczać je w soku z cytryny...W smaku paskudne (próbowałam to wiem), ale przebija wszelkie preparaty...
     Skorupka jaja składa się w 95% węglanu wapnia, czyli "podstawy" wszelkich preparatów wapniowych...
     Wywalasz skorupki ?? No to kiepski robisz interes...
     Te "bidule" mogą uratować układ kostny człowieka, układ kostny zwierzaka i układy wzrostu i odporności roślin...
Matka Natura pięknie to wykombinowała...
     W promocji do węglanu wapnia dołożyła selen, cynk, miedź i stront, a jeśli kurka nie pochodzi z terenów przemysłowych, to w skorupkach nie znajdzie się żadnych metali ciężkich, ani związków nieprzyswajalnych...Cudo !!
No to zbieram...


Mielę...


I stosuję...
Wiwat skorupki jaj !!
Wiwat kury !!

P.S. Ogrodnikom doniczkowym ośmielę się przypomnieć, że marzec jest idealną porą na zastosowanie do roślin naparów z rumianku (przeciw chorobom) i skrzypu polnego (na wzrost i ulistnienie)...;o)

niedziela, 5 marca 2017

Prośba została wysłuchana...

     Kiedy byłam nastolatką, nawet wspominać Go, było niebezpiecznie...W podręcznikach nie figurował, a jeśli już trafiła się jakaś notka, to była raczej pobieżna z negatywnym przesłaniem...
     Moją wiedzę o Nim zawdzięczam Psorce, która umiała w niepojęty sposób okiełznać mój niewyparzony jęzor, a jednocześnie otwierała kolejne "drzwi" do wiedzy...
To Ona podtykała mi lektury z "drugiego obiegu", Ona wyczarowywała zakazane "przedruki", a w końcu umożliwiła korzystanie z Biblioteki, do której dostęp mieli tylko "Wybrani"...
Wtedy pokochałam Go miłością wielką...
I chociaż nie we wszystkim się z Nim zgadzałam, stał się dla mnie wzorem Polityka, Przywódcy, Wodza...
     "Dziadek"...Marszałek...Piłsudski...
Godzinami dyskutowałyśmy o Jego polityce, analizowałyśmy decyzje...
     Psorce zawdzięczam, że nie wylądowałam w "poprawczaku" za poglądy polityczne...
     "Dziadkowi" zawdzięczam gorycz z jaką przyszło mi żyć od tych nastoletnich czasów...
     I nieodmiennie wspominam Jego cytaty, których odniesienie do dzisiejszych czasów jest jakby "wycięte z popołudniówki"...
     Ale właściwie nie o Marszałku chciałam napisać...On miał być tylko Źródłem...
     Każdy kto śledził przez ostatnie lata poczynania naszych posłów wie, że tworzenie Ustaw nie jest Ich silną stroną...Właściwie od 1989 roku ustawodawstwo stało się aż do bólu przewidywalne...
     Projekt...Miesiące pracy...Ustawa...Głosowanie...A po dwóch-trzech tygodniach okazuję się, że nawet funta kłaków nie jest to warte, że o papierze, na którym został ów akt wydrukowany, nie wspomnę...
Prosty przykład sprzed kilku tygodni...
     Liberalizacja Ustawy o ochronie przyrody i ustawy o lasach, popularnie zwana "prawem do wycinki"...
     Od wielu lat wszyscy czekali na tę nowelizację...Wszak Art 64 Konstytucji gwarantuje nam prawo własności...Skoro tak, to dlaczego sadząc drzewo kupione za własne pieniądze, na działce kupionej za własne pieniądze, musieliśmy zabiegać o zgodę na jego wycinkę i wnosić opłaty administracyjne ?? Wszyscy zgodnie pukali się w głowy na ten legislacyjny absurd...
     Bywało, że dziedziczona nieruchomość miała mniejszą wartość, niż wymagana przepisami opłata za wycięcie rosnących na niej drzew...
     Przepisy dokładnie określały, które drzewo ile kosztuje, gdzie je trzeba zmierzyć, żeby określić wielkość, a na urzędniczych biurkach zalegały sterty wniosków...
Po co to wszystko ??
     Wydawało mi się to niepojęte, bo skoro ja je posadziłam, dbałam o nie, a w końcu z jakiejś przyczyny zdecydowałam się je ściąć, to chyba jako Obywatelka tego Kraju mam większe prawa niż drzewo ??
Ale każdy sądzi wedle siebie...Jak mawia stare powiedzenie...
     Ja nawet starą, schorowaną i trzaśniętą przez piorun śliwę oglądałam przez rok, zanim decyzja o wycince zapadła (chociaż drzewa owocowe "pod ustawę" nie podpadały)...Orzecha, którego kazano nam ściąć ze względu na instalację wodą, prawie opłakałam, i przez tydzień chodziłam jak chmura gradowa...
     Mam swoje lata i żadne z posadzonych przez nas drzew już nie osiągnie takich rozmiarów...
     Kiedy więc weszło w życie nowe prawo o wycince, uśmiechnęłam się tylko z uczucie "odzyskania prawa do własności"...Bez konieczności korzystania z jego zapisów...
     Świerczki, które mamy w dobytku mogą spać (stać) spokojnie...Nikt tak ładnie nie szumi jak one...;o)
     A potem ogłuszyła mnie informacja, że w całym Kraju przeprowadzane są wycinki hurtowe...Wycinki przydrożne...Wycinki skwerów...Wycinki na nieużytkach...
Deweloperzy "szaleją"...Działki zmieniają właścicieli szybciej niż notariusze są w stanie spisywać akty...Rynek pił spalinowych przeżywa prawdziwy bum...
     A że takie informacje z reguły "litości" nie uznają, to trzasnęło we mnie, że głównym rejonem takich działań stały się tereny miejskie...
Świat oczadział, czy mnie klepek brakuje ??
Czy człowiek to jest aż tak durne stworzenie, że bezmyślnie będzie niszczył wszystko w koło, byle tylko napchać kabzę ??
I tutaj pozwolę sobie zacytować Marszałka po raz pierwszy:

"Tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka."

     Wytnijmy wszystkie !! Tyle miejsca się "marnuje" pod skwery i parki...Zbudujmy biurowce...Połóżmy kostkę brukową...Wylejmy asfalt...Posadźmy tuje w pojemnikach...A potem zróbmy zatrważające badania na temat smogu na terenach miejskich !! Będzie ekstra zabawa...

     I tutaj po raz drugi skorzystam z cytatów, bo we mnie krew półgóralska zawrzała:

"Naród wspaniały, tylko ludzie k*rwy".

     Bo trzeba być ostatnim ogniwem w teorii Darwina, żeby coś takiego zgotować własnym dzieciom, wnukom, czy prawnukom...
Zostawmy im gołą ziemię i przesłanie Madame de Pompadour:

"Po nas choćby potop".

A wiecie co jest najdziwniejsze ??
     Kiedy jechaliśmy na Wrzosowisko, a trasa prowadzi nas przez sto kilometrów terenów rolniczych, tam gdzie owe obostrzenia najbardziej ludzi dotykały, to zauważyliśmy na całej trasie ledwie kilka ściętych drzew (dokładnie 11)...Właściwie pojedyncze sztuki...W tym pięć starych lip, które rosły między drogą, a polem ornym i ewidentnie przeszkadzały w pracach polowych...
Nawet na działkach, które przeznaczone są na sprzedaż nikt z piłą nie szalał...Chociaż pewnie ich wartość, przynajmniej wizualna, by wzrosła...
     Ściąć jest łatwo...
     Ale gdzie wtedy szukać cienia w czasie upałów ?? Pod kurtyną wodną ?? A jeśli taka gospodarka spowoduje zmianę cieków wodnych i ujęcia zanikną, lub zejdą w glebę ?? To co wtedy ??
Melioracji już nikt nie uczy...
Gospodarowanie drzewostanem znają już tylko Leśnicy...
     Zaczniemy wodę produkować w laboratoriach, a dla drzew zorganizujemy skanseny ??
I wrócę znowu do czasów nastoletnich...
     Mieliśmy wówczas głupie prawo...Właściwie, to prawa mieli nieliczni, a reszta miała tylko natłok obowiązków...Ale jakoś lawirowaliśmy między tymi durnymi przepisami, dostosowując co się da, i jak się da, do codziennego życia...Zatraciliśmy tą narodową zdolność ??
Staliśmy się teraz bardziej "praworządni" ??
I wtedy mi zaświtało...

"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej". 

     Może takie obwarowanie trzeba do tej Ustawy "o wycince" wcisnąć ?? Zanim drzewo zetniesz, to się rozpędź i walnij łbem w pień !! Jeśli rozum nie wróci...Cóż...Nie wszyscy muszą być mądrzy...
Jedno jest pewne...
     Politycy mają kolejny "temat zastępczy" i nie wahają się go użyć...
     Media mają kolejny "gorący temat" i zaczynają "gonić w piętkę", usiłując wykryć następny mord na drzewostanie...
     Jaka jest realna prawda ??
Tego nie wiedzą nawet najstarsi Górale...
Ale pewnym się wydaje, że Marszałek słowa dotrzymał... 

"Myślałem już nieraz, że umierając przeklnę Polskę. Dziś wiem, że tego nie zrobię. Lecz gdy po śmierci stanę przed Bogiem, będę go prosił, aby nie przysyłał Polsce wielkich ludzi".

     I chociaż nie jedno miał Dziadek "na sumieniu" musiał się Panu Bogu spodobać, bo prośby tej wysłuchał...
  

piątek, 3 marca 2017

Przedwiosenna inwentaryzacja...

     Powolutku i na Wrzosowisku zaczyna coś wiosennie drgać...Irysy niestety te swoje "drgania" życiem przypłacą, bo mroźne noce dały im popalić...Zobaczymy...
     Ale teraz odważniejszych znalazło się wielu...Żeby nie powiedzieć zbyt wielu, bo Wrzosowisko, jak co roku zaskakuje...Rozważam wyznaczenie nowej strefy klimatycznej: wrzosowiskowej...
Zobaczcie sami...
 

To baziulki wierzbowe, poziomki i truskawki...


 Aronia, czarna porzeczka i agrest...


Jabłonki, wiśnia i czereśnia...
     Wszystkie rośliny czekają jak biegacze w blokach startowych, po komendzie "gotów"...
Ale "prymusi" nie czekali...
  

Krokusy i szafirki...
     Uwielbiam ten moment, kiedy spod ziemi ukazują się seledynowe czubeczki...Coś z niczego...
Nawet chyba moment kwitnienia nie sprawia mi takiej radości...
     Krokusów, sądząc po liczebności, będzie cztery razy więcej niż rok temu...Za cztery lata trzeba będzie chyba zmienić nazwę Wrzosowiska...Krokusowisko ??
     Ale nasz pobyt nie kończył się na zachwytach...
     Pan N. poczuł w sobie artystyczną duszę i postanowił zostać Rzeźbiarzem...


Wyrzeźbił "Drzewo"...W drzewie...;o)

Pięknie Mu wyszło...
     - Będziesz miała świetny wieszak na pranie...- zakomunikował mi Ślubny...
(!!!)
     - Wieszak ?? To będzie piękny kwietnik !! - awans chorej śliwy był pewny, zaraz po tym jak Pan N. skończył swoje dzieło...
     - Aaaaa...- podsumował, nie zgłaszając sprzeciwów...
Ja też nie próżnowałam...


To moje stanowisko pracy...
A to praca...


Właściwie, to początek pracy...
     Urządzam warzywniak w sadzie...Południowe zbocze nie bardzo służy naszym warzywkom, więc spróbujemy zafundować im odrobinę cienia...Ale zanim ten płotek wybuduję...Echhh...
     No i jeszcze jedna fotka...Dowód na to, że Wrzosowisko tak całkiem samotne nie było...


     Sarenki gościły u nas wielokrotnie (sądząc po śladach) i w niezłej liczebności...Ewidentnie kusiła je ozimina Sąsiada...


środa, 1 marca 2017

Na ratunek grzeczności...

     Każdy wie, że dziecięca logika opiera się na prostej przesłance, bywają rzeczy na "tak" i na "nie", kompromisy rodzą się później...
     Proces wychowawczy, to właśnie lawirowanie umiejętne między tymi dwoma stwierdzeniami, albo ich lekkie naginanie...Zasadniczo rzecz ujmując, kiedy dziecko pojmie znaczenie tych słów, to rodzice zaczynają mieć "przekichane"...
     - No i jestem skonfliktowany z Synem...- oświadczył mi ostatnio Pierworodny, opowiadając przez telefon wydarzenia ostatnich dni - Księciunio kategorycznie stwierdził, że grzeczny już nie będzie...
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...
     Ale, że każdy problem gdzieś ma swoje podłoże, więc zaczęliśmy drążyć temat...
     Jakimi zawiłymi ścieżkami owa "grzeczność" pobłądziła, że się Księciunio tak z nagła zbuntował ??
     I po analizie dogłębnej nam wyszło, że winni są Mikołaj i Gwiazdka !!
Niezbadane są ścieżki dziecięcej logiki !!
     Ten "wredny" grudzień, obfitujący w dary wszelakie, rozświetlony choinkowymi ozdobami, składający się z wielu radosnych doznań, stał się przyczynkiem Księciuniowego buntu...
     O co pyta Mikołaj zanim wręczy prezent ??
Oczywiście !!
     "Czy byłeś grzeczny ??"
     O co pyta Gwiazdka zanim wyszpera prezent spod choinki ??
Jasne !!
     "Czy byłeś grzeczny ??"
     Księciunio grzeczny był nad podziw, więc ani Mikołaj, ani Gwiazdka, na prezentach nie oszczędzali...
Ale...
Ale potem Księciunio też był grzeczny...
Cały styczeń był grzeczny...
Trzydzieści jeden grzecznych dni..
I co ??
Nic...
     Cała grzeczność poszła na zmarnowanie, bo ani Mikołaj, ani Gwiazdka nie przyszli...A każdy pytał...
     Grzeczny jesteś ?? A Bastuś grzeczny ?? Jesteś grzecznym Chłopczykiem ??
I lipa !!
     No to nam się Księciunio zbuntował...Właściwie nie nam, tylko Rodzicom...
     Grzeczności odmówił, a na dodatek, kiedy chcieli uczestniczyć w zabawie prezentem od Gwiazdki, który otrzymał u nas, kategoryczny sprzeciw ogłosił krzycząc "moje"...
     Mieszanka wybuchowa...
Sprzeciw i prawo własności...
     - No to macie "przechlapane"...- "pocieszałam" Pierworodnego...
     - Mamy...- podkreślił Pierworodny świadomość rodzicielską...- Bierzemy na przetrzymanie...
Ha !!
     Jeśli Księciunio ma chociaż "promil" uporu po Babci, to prędzej się zacznie golić, niż odpuści...
     Pierworodny ma więcej niż "promil" i nie odpuszcza, chociaż już dawno się goli...
     Mediacje !!
     Taki konflikt można było rozwiązać jedynie poprzez działania zewnętrzne...
No to Dziadkowie "pocięli" z odsieczą...
     Kiedy już Rodzina była w komplecie, przystąpiliśmy do działania...
     - Słyszeliśmy, że Mama była wyjątkowo grzeczna ostatnio (mina Księciunia, który siedział na rękach u Dziadka, wyrażała jednocześnie zaskoczenie i przerażenie), i w związku z tym mamy dla Niej prezent...
     Na widok sporego pudełka oczy Księciunia zrobiły się dwa razy większe...
     Dołożyliśmy oczywiście uściski i buziaki, podkreślając grzeczność Mamy radosnymi okrzykami (pominę fakt, iż był to spóźniony prezent urodzinowy)...
     - Tata też był grzeczny, troszkę mniej niż Mama, ale też bardzo, więc też dostanie prezent (Księciunio poczerwieniał na buziulce, a oczka Mu się trochę nawilżyły, a przy okazji mocniej przytulił się do Dziadka)...Ten prezent też był urodzinowy, ale dla odmiany lekko "przyspieszony"...
     I oczywiście, dołożyliśmy sporą dawkę "przytulasów" i buziaków, za tą Tatową grzeczność...
     Nastąpiła idealna cisza...
Księciunio to chyba nawet wolniej oddychał...
     - Bastuś to ponoć ostatnio miał trochę kłopotów z grzecznością...- zawiesiłam głos, i zobaczyłam "najpiękniejsze oczy Świata" wpatrzone we mnie z przerażeniem...- Ale tej grzeczności, która była na mały prezent by wystarczyło...A od dzisiaj to chyba będzie z nią jeszcze lepiej...
     I kiedy schylałam się po bastusiowy pakunek, zauważyłam nieśmiały uśmiech Wnuka...
     A potem był gejzer radości...
     Przez kolejne cztery godziny bawił się tak pięknie i grzecznie (!!), razem z Dziadkiem i Tatą (!!), że Synowa nie mogła w to uwierzyć...
     Dziadek nawet mógł zagrać na organach, które do tej pory były "moje !!"...
     Trochę zmanipulowaliśmy tą dziecięcą logikę...Odrobinę nadszarpnęliśmy autorytet Mikołaja i Gwiazdki, ale kiedy Pierworodny wychodził nas odprowadzić do "Naguska" i stwierdził...
     - Jak wrócę to pójdziemy się kąpać...
Księciunio dziarsko ruszył do łazienki przygotowywać wannę...
     Tym razem my uśmiechnęliśmy się delikatnie...
     Grzeczność chyba została uratowana...
Czy na długo ??
Tego nie wiem, ale może wystarczy jej do kolejnych odwiedzin...;o)

P.S. Przy okazji odkryłam tajemnicę, dlaczego każdy Wnuk powinno mieć Babcię i Dziadka...Dziadek nawet w ogromnym sklepie zabawkowym od razu wie, który samochód godny jest uwagi !! Która piłeczka sprawi największą radość...Albo którym zwierzakiem można się bawić godzinami...
Babcia dla odmiany, usmaży serowe pączusie wielkości nakrętki od butelki, których widok rozpromienia małą buziulkę i powoduje przypływ ogromnego, pączkowego apetytu...;o)