wtorek, 30 marca 2021

Zołza w lesie...

     Wchodząc do lasu zsunęłam maseczkę i usłyszałam męski głos...

     - Oooo, to Pani...Dzień dobry...

No cóż, w maseczkach jesteśmy wszyscy jednacy...

     Odpowiedziałam na powitanie i zmierzałam w kierunku ścieżki wskazanej przez Luckiego...

     - Odkąd zamknęliście sklep, nie ma nawet gdzie pogadać...- rzucił Facet...

     Obejrzałam się w jego kierunku i usiłowałam przykleić twarz do któregoś z naszych klientów...Nic z tego...Zagajenie rozmowy kiepsko mu szło...

     - Przejdę się z wami...Żona mi umarła...- wypluł z siebie Facet jednym ciągiem, a mnie zrobiło się niewyraźnie...Co mam odpowiedzieć na coś takiego ?? Faceta nie kojarzę, a jego żony to już wcale...Jest mi przykro ?? Współczuję ??

Ale rozmówca nie oczekiwał odpowiedzi...

     - Nie na Covida...Pół roku temu położyła się po obiedzie i umarła...A ja bym nawet nie zauważył, tylko zgłodniałem, a na kolację nie wstała...- mruczał mi do ucha idąc metr za nami...

     - Chorowała ponoć dziesięć lat, a ja się po pogrzebie od dzieci dowiedziałem...- jak nic byłam uczestnikiem "spowiedzi wielkopostnej", na którą ochoty nie miałam...Rozgrzeszać ??

     - Żyliśmy czterdzieści lat razem, a sąsiadki więcej o niej wiedziały...- walił Facet dalej...

Miałam dziwne przeczucie, że zaraz przywali z "dwururki"...

     - Bo wie Pani...Rzadko bywałem trzeźwy...Lubiłem pić...- mruczał, a ja coraz mniej mu współczułam...

     - Teraz też z piersióweczką chodzę, ale nie piję...Od pół roku...- wypluł...

I ręczę Wam słowem, usłyszałam chichot jego żony...

     - Nawet na cmentarz nie chodzę, bo mnie wstyd...- wyznał...

     Jak nic muszę być podobna do naszego Proboszcza, albo Wikarego...Chyba, że Facet "trenuje" przed spowiedzią, żeby przy konfesjonale gafy nie strzelić...A może wie, że kiedyś miałam ksywkę "Matka Wielebna" ??

     - Dzieciaki z wnukami nie przyjeżdżają...Córka to mi po pogrzebie powiedziała, że teraz mogę żyć jak chciałem, w tej swojej "krainie szczęśliwości"...Syn to się wcale nie odezwał...

Teraz to i ja chichotałam...

Niezły "odwet" wzięła Kobieta...

     A mój Bieszczadzki Dziadek mawiał, że "Baba narzeka, a chłop umiera"...Hmmm...Nawet On czasem się mylił...

     - Szybko Pani chodzi...- zauważył Facet, a ja usłyszałam jego sapanie...

     - Amerykańscy naukowcy odkryli ostatnio, że jak się szybko chodzi to jest mniejsze prawdopodobieństwo zarażenia się Covidem...- wymruczał moimi ustami "zły", który od dłuższego czasu siedział mi na ramieniu...Kiepsko Facet trafił, jeśli oczekiwał współczucia...Nawet nie byłam zainteresowana, czy potraktował moje słowa poważnie...

     - To ja przysiądę chwilę...- rzucił Facet zgarniając z leśnej ławeczki śmieci...

     - Do widzenia...- odpowiedziałam z ulgą i ruszyłam dalej...

     Uśmiechałam się do siebie, zmawiając w myślach modlitwę za Zmarłych...Należała się tej Kobiecie, której wcale nie kojarzę...

     Jestem zołzą, wiem...Ale Facet całe życie "pracował" na owoce, które teraz zbiera...Cudo !! ;o)

sobota, 27 marca 2021

Jak oszukać cwaniaka...

     Minęło półtora roku od kiedy Lucky stał się członkiem naszej rodziny, gdyby ktoś znał go wcześniej i zobaczył teraz...No cóż...Teraz to już całkiem inny pies...I nie mam na myśli podwojenia wagi...

     Z typowego psa "podwórzowego", który miał wszystkie przypadłości i zaszłości owego "gatunku",plus kilka traum na duszy i ciele, teraz to chodząca na czterech łapach łagodność...I miłość...

     Kocha nas wszystkich i nie waha się okazywać tego psiego przywiązania, chociaż nie da się ukryć, że głównym obiektem "uwielbienia" jestem ja...A ja w kuchni, to już uwielbienie absolutne...

     Po kilku miesiącach poznawania smaków (znał smak chleba i ziemniaków) teraz Lucky bez oporów próbuje różnych kąsków...Nawet psich...Chociaż "wędzone świńskie ucho", które dostał na powitanie, w dalszym ciągu jest głęboko zakopane pod kanapą (pewnie na gorsze czasy)...;o)

     Lucky wysoko ceni pełną michę...;o)

- Smacznego...- Dziękuję...;o)

 

Chociaż bywa, że robi sobie dobę postu...

     Po porannym spacerze czeka na niego miska z parówkami, a on wchodząc do klatki schodowej już się oblizuje...Za progiem energicznie rusza na śniadanie i zanim zdejmiemy buty, psisko jest po posiłku...

- Będę się delektował powolutku...

     

     Kiedy ruszamy na Wrzosowisko, nie ściągamy mu szelek...Taka procedura...

     Lucky wskakuje na kanapę i grzecznie czeka aż popakujemy manele i damy komendę do wyjścia...

     O dziwo, w tym roku nie drzemie w samochodzie, tylko leży i zerka przez okno...Czasem staje między przednimi siedzeniami i "pilnuje" drogi podsuwając łebek do drapania...

     Na Wrzosowisku jest gospodarzem, wszystkiego dogląda, wszystkiego pilnuje...Bardzo nas rozczula, kiedy siedzimy w "orzeszku", pijemy kawę, a on siada na progu i strzeże wejścia z ogromnym zaangażowaniem...

     Ale kiedy tym razem sięgnęłam po kijki do kiełbasek, zachowanie Luckiego mnie zastanowiło...Pamięta ??

Wykazał się takim entuzjazmem, że trudno było zachować powagę...

I mimo że nie lubi ognisk (jak każdy pies), kiedy pieką się kiełbaski, Luckiego od ogniska się nie ruszy...Siedzi i pilnuje...

Oczywiście tak jak tylko on potrafi...Nie narzucając swojej psiej "osoby", dyskretnie, z pewnej odległości...Ale kiedy idziemy z kijkami i kiełbaską do Orzeszka...

Klękajcie Narody !!

     Pochód otwiera najdumniejszy pies na Świecie...Lucky Przewodnik Kiełbasek...

     Uwielbia kiełbaskę z ogniska...;o)

- Ależ to smaczne...

     

     Dostaje maleńki kąsek, bo dla niego jest zawsze jedna na surowo...Pieczona nie jest dobrym pomysłem dla piesełków...

     Tym razem mieliśmy dwa dni wyjazdowe...Dzień po dniu...

     Na drugi dzień rano, śniadanie w misce, Lucky wraca ze spaceru i...Od razu wskakuje na kanapę i czeka...

Bez śniadania ??

Hmmm...

     Nauczył nas przez te kilkanaście miesięcy, że rozumie znacznie więcej niż może się nam wydawać...Wiemy, że jest bardzo uważny...Masę zachowań już pojmuje...Łapiemy "psi alfabet"...

     Na Wrzosowisku robi obowiązkowy obchód, uczestniczy czynnie w naszych pracach (szczególnie w kopaniu), a po kilku godzinach ewidentnie daje mi znaki, że czas szykować kijki na kiełbaskę !!

Wszystko się psu zgadzało...Ognisko się paliło...Kijki wisiały...Brzuszek zapobiegawczo był pusty...

     Gdzie kiełbaska ??

Nasz psi cwaniak sam siebie przechytrzył...;o)

     Po powrocie do domu parówki zniknęły w momencie, a Lucky siadł ostentacyjnie przy miskach z komunikatem w oczach:

     "Teraz kolacja !!"

Ewidentnie zostało psisko oszukane...;o)

- Chcesz kawałek ??

środa, 24 marca 2021

Pysznie się nam udało...

 W poniedziałek rano ruszyliśmy z Luckim na poszukiwania wiosny...




Ani widu...Ani słychu...

Żeby nie napisać: huhuha, huhuha, nasza zima zła...

     Było tak zimowo, że nawet myśli o wiośnie zamarzały...

     We wtorek rano ruszyliśmy na Wrzosowisko, z postanowieniem, że jakoś tę wiosnę zachęcić trzeba, sprowokować, przywołać i zatrzymać...

Jak ??

     A może z wiosną jest jak z facetem, przez żołądek ??

     No to Pan N. ocieplił odrobinkę klimat (żeby nie zmarzła), a ja postanowiłam kusić wiosnę zapachem...


Marcówka !!

     I się udało...;o)







Tak zapach zadziałał...;o)

     Bo na smak kiełbaski to nawet wiosna się u nas nie załapie...

sobota, 20 marca 2021

Amazonki, czyli walka o przetrwanie...

     Długo się zastanawiałam, co z "komunałków" ugryźć tym razem...Egzotycznych tematów multum, ciekawostek ogrom...Chronologicznie "od niemowlaka" ?? A może "co ślina na jęzor przyniesie" ??

"Ślinotok" wygrał...;o)

     Dzisiaj będzie o największej tajemnicy "Komuny", czyli jak to było, że w sklepach był tylko ocet i półki, a stoły w polskich domach "uginały" się od specjałów...

     Biorąc pod uwagę, że każda Kobieta umie ponoć zrobić trzy rzeczy z niczego (kapelusz, sałatkę i awanturę), nie powinno dziwić, że jakoś sobie wszystkie radziły...;o)

     Jako dziecię, czyli do lat 80-tych XX-go wieku miałam zaopatrzeniowy luz...Mamciaśka była Mistrzynią Świata w napełnianiu lodówki...Sprawa prosta...Mamciaśka miała "przydatny" zawód...A to było wówczas istotniejsze, niż zasobność portfela...

Podstawą gospodarki był barter...;o)

Wymiana towarowa kwitła !!

     Może nie był to barter w czystej postaci, analizowany teraz przez ekonomistów, bo pociągał za sobą równowartość towaru, ale "coś za coś" kwitło w najlepsze...

     Mamciaśka była Pielęgniarką, więc miała dostęp bezpośredni do Lekarzy (wypisywanie recept), znała placówki medyczne (porady specjalistów), z imienia wymieniała wszystkich Farmaceutów w Mieście (dostęp do leków), a z niektórymi była zaprzyjaźniona (dostawy "przydasi")...

W tym procederze była bardzo przydatna córka sprinterka...;o)

Mamciaśka wracała z pracy i rzucała zapotrzebowanie...

     Pakowałam paczki, paczuszki, koperty do plecaka i ruszałam w "Miacho"...Do spożywczaka, do mięsnego, do warzywniaka, do obuwniczego...Zgodnie z listą...

Cały wic polegał na tym, żeby paczek nie pomylić...;o)

     Na drugi dzień Mamciaśka wracając z pracy robiła "rozliczenie"...Przynosiła papier toaletowy, czekoladę, mięcho, wędliny, banany...Właściwie, jako dzieciak, to nawet nie miałam pojęcia, że jest jakiś problem z zaopatrzeniem...A biegać po Mieście lubiłam...;o)

     Właściwie, nie było "nieprzydatnych" zawodów...

     To ilość "znajomości" decydowała o zasobności gospodarstwa...

     Kiedy byłam w ciąży z Pierworodnym i pracowałam w Bibliotece, przekonałam się o tym najlepiej...

     To już było w prawdziwie "mrocznych" czasach, zakupy to były godziny stania w kolejkach, na dodatek towar był reglamentowany (na kartki)...Trzeba było zgrać trzy elementy: posiadanie kartek, odpowiednia pozycja w kolejce, zasobność portfela...

Zapytacie: co ma do tego biblioteka ??

     Po pierwsze: Nowości !! 

     Pamiętam premierę "Blaszanego bębenka"...Ależ się działo !! Dostałyśmy jeden egzemplarz, lista chętnych miała 124 nazwiska...;o)

     Po drugie: Czytelnia...

     W sąsiedztwie biblioteki była handlowa szkoła zawodowa, jej uczennice miały praktyki w kompleksie, w którym była biblioteka...Siłą rzeczy korzystały z moich usług...A w krótkim czasie usługi te znacznie wybiegły poza ramy obsługi czytelni...

Pisywałam wypracowania, rozprawki,eseje, a nawet prace semestralne..."Ogarniałam" polski, historię, geografię, matematykę, fizykę...Wracałam z pracy taszcząc siatkę pełną prac domowych do wykonania...

Za tę pracę intelektualną otrzymywałam godziwe rekompensaty...

     Nie ruszając się z bibliotecznego krzesełka skompletowałam całą wyprawkę dla Syna, łącznie z podgrzewaczem do butelek...

     Nie ruszając się z bibliotecznego krzesełka miałam cytrusów pod dostatkiem...

     A kiedy już się ruszyłam, bo Młody nabrał niespodziewanej ochoty na kapustę kiszoną z dżemem truskawkowym, to obsługiwana byłam w trybie ekspresowym...

     Jak się urodził, dopadła mnie "szara rzeczywistość"...Mamciśka była już totalnie utopiona w nałogu...Ojciec nawet nie wiedział gdzie znajduje się "mięsny"...Pan N. wyjechał w delegację, żeby walczyć o nasze własne "M"...

Zostałam ze sterta kartek, niemowlakiem i pustą lodówką...

     W sklepach ustawiały się dwie kolejki...Normalna i uprzywilejowana...Czasem ta druga była dłuższa (wyż demograficzny)...Czasem dochodziło do rękoczynów, jak ludziom nerwy puszczały...Bywało, że kolejki obrzucały się takimi inwektywami, że Słownik języka polskiego się czerwienił...A mnie często wywożono z tych kolejek karetką...

Nie dosypiałam, na jedzenie czasu nie miałam, więc ciągle mdlałam...

     Po przeprowadzce do Zaścianka i rekonesansie w terenie, plany zakupowe szybko zrewolucjonizowałam...

     Kiedy Pan N. miał wolne po nockach (dwa dni), brałam wielką torbę podróżną i o 2-giej w nocy szłam stać w kolejce (w zimie też), tajemnica polegała na tym, że trzeba było się załapać na pierwszą trójkę...

     Jeśli to był jeszcze czas kartek, wykupywałam wszystko za jednym "staniem", napychając lodówkę po brzegi...W czasach "po kartkowych" układałam jadłospis na cały miesiąc i spisywałam elaborat zaopatrzeniowy, z uwzględnieniem wszystkich świąt, uroczystości i odwiedzin...

     Wracałam do domu z torbą ważącą nieraz dwadzieścia kilo, wdrapywałam się z mozołem na pierwsze piętro, stawiałam torbę w kuchni i padałam "zimnym trupem" na łóżko...Budziło mnie mlaskanie...;o)

Szczerze mówiąc, zawsze tak pakowałam torbę, żeby na wierzchu leżały kabanoski, albo sucha kiełbaska, albo szyneczka...Moje Łakomczuchy zawsze się dały skusić... 

     Kiedy to napisałam, zdałam sobie sprawę, ile trzeba było kombinować, kalkulować, planować...Głowa puchnie...;o)

     Ale "głupia" wątróbka zdobyta w tamtych czasach, uszczęśliwiała człowieka niesamowicie...A jaka adrenalinka była kiedy człek się zbliżał do lady i wiedział, że ten wypaśny, wędzony boczek będzie jego własnością...

     I niech mnie przekonują wszyscy historycy hurtem, że to Mężczyźni polowali...Nie ma opcji !! Każda Polka żyjąca w "komunie" była jak Amazonka...Z siatką na ramieniu, z portfelem i kartkami w dłoni, i z tym dzikim błyskiem w oczach...

Bo to była walka o przetrwanie...;o)   

wtorek, 16 marca 2021

Brudne sprawy...

     Zauważyłam, że wśród moich młodszych Czytaczy jest pewne zainteresowanie czasami "komuny"...No cóż...To taka "egzotyczna" wycieczka w przeszłe czasy...

     Postanowiłam wrzucać od czasu do czasu posta wspomnieniowego...Nie o bohaterstwie i poświęceniu poprzednich pokoleń, bo to akurat zaczyna być wypaczane w sposób nieprzyzwoity, ale o takich najzwyklejszych rzeczach, które były dniem codziennym, a teraz wydają się niesamowite...Może dlatego coraz częściej ludzie wspominają "komunę" jako dobre czasy dla naszej Ojczyzny ??

     Powstanie etykietka: "KOMUNAŁKI"...Ale bardzo Was proszę, czytajcie to z "przymrużeniem oka", bo chociaż czasy to były szaro-bure, to nic nie było czarno-białe...;o)

     A może doroślejsi Czytacze wrzucą w komentarzach swoje wspomnienia ??

     Komunałki czas zacząć...

     Urodziłam się za Gomułki...Dawno, dawno temu...Szczerze mówiąc zwisało mi to i powiewało wtedy tetrową pieluchą...Bo pieluszki wtedy były tetrowe...

     Kupowało się materiał na metry, cięło i obszywało...A jak się tetry nie dopadło w sklepie (łatwo nie było), to cięło się stare prześcieradło...Ot, i po problemie...

Użytą pieluszkę trzeba było oczyścić, przepłukać, wyprać i wygotować, więc przez pierwszy rok życia niemowlaka w każdym domu unosiły się kłęby pary, a kociołki wiecznie stały na paleniskach, i tych węglowych (w większości), i tych gazowych (z czasem)...Młode mamy można było rozpoznać po poparzonych dłoniach...

     I chociaż wydaje się to zamierzchłą przeszłością, to dokładnie tak samo wyglądało to w latach osiemdziesiątych XX wieku...Tetra królowała...I wcale nie było łatwiej ją kupić...

Dalej "zeskrobywało" się pieluszki, dalej kociołki królowały na piecykach...Trzydzieści pieluch to wcale nie był duży zapas...;o)

Skrobałam, płukałam, prałam, gotowałam i...Prasowałam !!

     Bo jeśli dzieciaczek urodził się z bardzo delikatną skórką, albo alergiami (alergie to nie jest wynalazek XXI wieku), to matki miały przechlapane po całości...Miałam przechlapane...;o)

     Wyobrażacie sobie ten maraton ??

     Przy dzisiejszych technologiach pieluchowych (załóż, ściągnij, wyrzuć), wydaje się to abstrakcyjne...

     A kiedy czas na cokolwiek innego ?? Na zabawę z dzieckiem ?? Na spacer ?? Na karmienie ??

Bez maty interaktywnej, bez bujaka ??

Wózkiem bez "wspomagania", ciężkim jak diabli bez "zawartości", który miał tylko opcję "pchaj" i "ciągnij" ??

A karmienie to już cała bajka...

     Teraz słoiczek "pyk" i mniam, mniam...

     Ja nastawiałam warzywa i mięso na parze, potem warzywa przecierałam przez sitko, mięsko miksowałam, i zupka jak ta lala...Chyba, że nie smakowało, wtedy trzy godziny roboty lądowały na śliniaku...

     Macierzyństwo pełną gębą...;o)

To tylko trzydzieści lat różnicy...

Ale cofnę się o kolejne dziesięć...

     Kiedy ja to usłyszałam będąc nastolatką, już nie mieściło mi się w głowie (zaczęło się mieścić, jak wdepnęłam w tetrowe pieluchy)...

     Czy zastanawiałyście się, jak w latach czterdziestych, pięćdziesiątych XX wieku wyglądał rynek środków higienicznych dla kobiet ??

Nie wyglądał !!

     Kobiety korzystały z tego co miały...Stare prześcieradła, stare poszewki...Rwane na kawałki, składane kilkukrotnie, płukane, prane i ponownie używane...A jak brakło, to "na żywioł"...Niech leci gdzie chce...Długie, obszerne spódnice i zapaski były wówczas przydatne...;o)

     W miastach było lżej, ale w wioskach, jeszcze długo po wojnie "miesiączka", "okres" to były "brudne" skojarzenia...Może dlatego tak opornie szła edukacja w tym kierunku ??

     Skoro ja pamiętam żywiołową radość Cioteczek, kiedy Mamciaśka wypakowywała z bagaży "przydasie" (które skrupulatnie zbierała od urlopu do urlopu, bo przecież obowiązywała reglamentacja)...Pamiętam przytulane do serc paczki waty i ligniny, i wypieki na twarzy...Radosne i zawstydzone...

     O tym się nie opowiada...Bo i po co ??

A może trzeba ??

czwartek, 11 marca 2021

Szkoda Chłopa...

     Byliśmy niedawno na pogrzebie...No cóż...Takie czasy...

     Nasz rówieśnik, więc statystycznie mógł pożyć jeszcze przynajmniej dziesięć lat...

Na co umarł ??

Oficjalnie na Covida...O wersjach nieoficjalnych rozwodzić się nie będę...

Umarł Facet i tyle...A dobre i życzliwe było z niego Chłopisko...

     Poszliśmy na pogrzeb, wśród Żałobników znaczna przewaga Mężczyzn...

Uroczystość pożegnalna miała miejsce w "sali ceremonii" na zaściankowym cmentarzu...

Przystanęliśmy przed budynkiem, zgromadzonych była ilość znaczna...

No i cóż...

     Msza trwała, a my nie mieliśmy pojęcia co się w owej sali dzieje...Nikt nie włączył głośników...

To było takie uczestnictwo "zaoczne"..."Zauszne" ??

Może głośniki były uszkodzone ?? Może obsługa nie umiała ich włączyć ?? Nie wiem...

Staliśmy i tyle...

     Wejście na salę jest przeszklone, wnętrza nie widać, ale osoby stojące w przedsionku widoczne są dobrze...

I nagle ludzie w środku zaczynają klękać...Wiadomo, akt "pokory i oddania"...

Tyle, że my dalej stoimy "poza"...

Ale ludzie zaczynają klękać...Na zmrożonym betonie...

     Na to nam Bozia rozum dała ??

     Rutyna, czy wiara ??

Nie moja broszka, nie ja klęczałam...

     Ja, Pan N. i wielu Ludzi, przyszliśmy pożegnać Dobrego Człowieka...Tyle faktów...

     W czasie podniesienia (czego można się było domyśleć w związku z upływającym czasem), na betonie klęczała już znacznie mniej liczna grupa...Rozum wrócił...;o)

Kilka minut i...

     Drzwi "sali ceremonii" się otwierają i wychodzi kościelny z koszykiem...

Bingo !!

     Uczestniczyć we Mszy nie musicie, ale "zrzuta" się należy !!

Kościelny drepcze po całym placu...

     Musiałam mieć wzrok bazyliszka, bo się nie ośmielił podejść...

Rodzina zapłaciła za pogrzeb...

Rodzina zapłaciła za Mszę...

Większość Żałobników została pozbawiona szansy uczestnictwa...

I na koniec "runda z tacą" ??

     Komentowałam to wszystko głośno, bo mi "zły" na ramieniu chichotał...

     "Prochem jesteś i w proch się obrócisz"...Portfel możesz zostawić...

     Ale lekceważenie wszystkich i wszystkiego miało zakończenie przy grobie...

     Proboszczunio śpieszył się niezmiernie, Chłopisko rozmiarów słusznych, pora obiadowa...

     Wyklepał co musiał, nawet na zrozpaczoną Żonę i Córkę nie spojrzał, i dziarskim krokiem zaczął się w odwrocie między grobami przeciskać...

Uwaga !! Ważna Persona idzie !!

     Tak szedł, że co się dało z sąsiednich grobów zrzucał...Znicze...Wazony...Kwiaty...

Nawet się nie obejrzał...

Odbębnione...

I co mu zrobisz ??

     Przez oprószony śniegiem cmentarz przelewał się szloch najbliższych...Rozpaczliwy szloch pożegnania...Miesiąc temu byli szczęśliwą Rodziną...Miesiąc temu byli szczęśliwym Małżeństwem...Nawet się nie pożegnali...

     Żona wykrzyczała swoją żałość w przestrzeń...Córka zaniosła się płaczem...Żałobnicy rozchodzili się do swojego życia, mrucząc pod nosami "szkoda Chłopa"...

poniedziałek, 8 marca 2021

O tym jak Renciści porodówkę uratowali...

Dawno to było...Oj, dawno...

Strasznie się szybko Dzieci starzeją...;o)

     Był Dzień Kobiet`85 i prawie w samo południe na Świat przybył nasz Pierworodny...

     Ale, że wtedy całkiem inne priorytety Młodzież miała, więc oprócz Pierworodnego przybyło dzieciaków "na pęczki"...

     Wieczorem w ten dzień, na dziesięcioosobowej sali leżało nas siedemnaście (więcej łóżek już wstawić się nie dało, bo przechodziłyśmy "po łóżkach")...Wszystkie sale tak wyglądały...

Na korytarzu ustawiono łóżko przy łóżku...

Kobietę, która urodziła w windzie, nie było już gdzie ułożyć, więc zablokowano windę i leżała "jednymi kółkami w windzie, drugimi na korytarzu"...

Armagedon urodzeniowy...

     Szpital miał dyżur...Jedyna porodówka w stutysięcznym mieście...Na pomoc medyczną nie było co liczyć, chociaż Położne i Lekarze słaniali się na nogach...I weekend...

W sobotę rano przez oddział przeleciała nowina...

     Przełożona ma wolne i klucze do magazynu środków czystości...

Orzesz...(ko)

Zapasy skończyły się w nocy...

     Każda z nas coś tam w bagażach miała, ale z minuty na minutę sytuacja robiła się dramatyczna...Brak podkładów, brak środków przeciwbólowych, brak wszystkiego...

     W południe przybyli w "odwiedziny" Mamciaśka i Pan N. ...

     Wszyscy na oddziale byli tak zajęci, że udało mi się Ich wpuścić do "kantorka" przystosowanego do przyjmowania położnic, i zanim ktokolwiek zareagował, zamieniliśmy kilka zdań (porodówki były wówczas oddziałami zamkniętymi)...Oczywiście nie omieszkałam opowiedzieć o problemach z zaopatrzeniem...

No i co ??

     Mamciaśka natychmiast zarządziła ekspedycję ratunkową...

     Pognali z Panem N. do domeczku (Rodziców), "ograbili" Ojca z kluczyków do samochodu i dokumentów, po czym ruszyli do PDR-u (Państwowy Dom Rencisty), w którym Mamciaśka była Przełożoną Pielęgniarek...

     Godzinę później Pan N. wtaszczył na oddział ogromny wór "przydasi"...Najpierw witany krzykami dezaprobaty, oburzenia i sprzeciwów...A po prezentacji zawartości worka krzyki zamieniły się w błogosławieństwa, wyrazy wdzięczności i prawdziwy entuzjazm...

     Tylu zadowolonych Bab to ja nigdy wcześniej i później nie widziałam...

     Atmosfera na oddziale zmieniła się diametralnie...Z Położnych spłynął stres...Z Położnic spłynęło napięcie...Niby nic...Worek środków higienicznych...

     Nawet kolejka (kilkudziesięcioosobowa) do toalety nie wywoływała konfliktów...Na korytarzu i w salach słychać było nieustanny śmiech...

Zaczęła królować radość z narodzin...

Taki to było dzień...

     W poniedziałek do pracy przyszła Przełożona, razem z kluczami, a mnie i Pierworodnego wypisano...;o) 

 

P.S. Pierworodny był pierwszym i jedynym (z tego co mi wiadomo) prawnukiem Bieszczadzkich Dziadków urodzonym "w święto"...Oni mieli osiem "trafień"...Księciunio i Princeska urodzili się w normalne dni...Może Tygrysek ?? Ma sporo możliwości, sądząc po "terminie"...Jeszcze trzy miesiące do wielkiego "BUUMMM"...;o)

Dla mnie od wielu lat wiosna zaczyna się od 8-go marca...;o)

Najlepszego Synku !! Niech nam Bozia da zdrówko...;o)

sobota, 6 marca 2021

Taka "teleporada"...

     Rok temu byliśmy na ostatniej Wielkiej Wyprawie z Wnukami...Echhh...

To była ekspedycja poszukiwawcza...Szukaliśmy zimy...;o)

Zima chyba zrozumiała nasze potrzeby, bo ukazała wszystkie swoje uroki na tych kilka dni, a w tym roku to nas dopieściła po całości...

     Po powrocie Covid wziął Świat w posiadanie i nijak się z tej matni wyplątać nie możemy...

     Negowanie zagrożenia nie jest moim celem, bo ani wirusologiem nie jestem, ani się w wielkiej polityce nie obracam...Ale jakieś tam spostrzeżenia, jak każdy, mam...

Co wiemy o pandemii ??

     1. Biorąc za źródło wiedzy doniesienia medialne: Pandemia jest...

     2. Albo jej nie ma...

Czego nie wiemy ??

     1. Co było przyczyną...

     2. Jak leczyć Covida...

     3. Ile potrwa zagrożenie...

Czyli, jesteśmy dokładnie tam, gdzie rok temu...

     Komunikaty rządowe i ministerialne nie robią już na nikim wrażenia...Do kolejnych obostrzeń podchodzimy z powątpiewaniem (ich celowość bywa równie wymowna jak "zakaz wstępu do lasu")...

Są jednak jeszcze fakty, o których dowiedzieliśmy się przez ten rok...

     1. Naród może funkcjonować bez opieki medycznej (teleporada nie jest opieką)...

     2. Zarządzeniem można zlikwidować kolejki do medyków...

     3. Można przez rok nie opuszczać Kraju...

     4. Można przez rok nie iść do restauracji...

itp...itd...itp...

     W zamian otrzymamy ogłoszenie kolejnej fali, kolejnej mutacji, czy odkrycia epokowe, że bawełniany komin nas nie  ochroni, ale bawełniana maseczka już tak...

Właściwie...Czemu się dziwić ??

     Nie mamy pojęcia o Covidzie, skąd to pojęcie mają mieć rządzący ??

Że oni mają ekspertów ??

Hmmm...

     Znacie to powiedzenie: Strzeż mnie Boże od fałszywych przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam ??

     Jak słucham tych ekspertów, to mam ochotę na parafrazę: Strzeż nas Boże od ekspertów, z laikami jakoś sobie poradzimy...

     WHO zmieniało już zdanie tyle razy, że na ich miejscu wprowadziłabym "teleporady"...Bo skuteczność jednakowa, a oszczędności znaczne...

     Czy mamy popaść w depresję, albo inne stany lękowe ??

Absolutnie nie !!

     Jak powiedział mój Bieszczadzki Dziadek po upadku z drabiny w wieku osiemdziesięciu sześciu lat (nic Mu się właściwie nie stało):

     "Na coś trzeba umrzeć"...

No i rybcia...

     Kto ma przetrwać sensownie całą tę zawieruchę jeśli nie my ?? Potomkowie Powstańców ?? Genetyczne Oporniki ?? Naród - Kameleon, który umie się "dostosować" i walczyć z ukrycia ??

Trzeba tylko zachować zdrowy rozsądek i dobry humor...;o) Bo innej pomocy nie mamy...

I tego Wam na te "pierwsze urodziny" Covida, życzę z całego serducha !!

     Obyśmy zdrowi byli !!

     Niech Moc będzie z Nami...;o)

środa, 3 marca 2021

Jak Minister Finansów moją Mamciaśkę wsypał...

     Pracując ponad dwadzieścia lat w "księgowości", zarobkowo lub wolontaryjnie, wielokrotnie korzystałam z różnych form uwierzytelniania " ja to ja"...Nie jeden wulgaryzm wypłynął z moich ust pod adresem autorów portali sprawozdawczych, czy rozliczeniowych, bo niektóre pomysły bywały rzeczywiście kosmiczne...Ale tego się nie spodziewałam...

     Kiedy byłam Nielotem, wielokrotnie usiłowałam dociec, czy mój Ojciec nie ma jakiegoś potomka z kawalerki, bo odczuwałam ogromną potrzebę posiadania brata, starszego brata...

     Ojciec zarzekał się, że mimo wielu przygód, nic Mu o porzuconym potomku nie wiadomo, a Mamciaśka nieodmiennie zgłaszała zdanie odrębne w temacie ewentualnego, kolejnego dziecka...

     I masz babo placek, a właściwie, sprawa się rypła !!

     Uwierzytelniam ostatnio siebie na portalu rozliczeniowym, wpisuję "imię ojca"...Zonk...

"Błąd"..."Sprawdź dane"...

     Sprawdzam literka po literce, bo przecież literówka każdemu może się przytrafić...

     Wszystko się zgadza...

     Próbuję ponownie...

"Błąd"..."Niepoprane imię ojca"...

     Ki czort ??

     To może bez polskich liter ??

"Błąd"..."Sprawdź dane"...

     Ponad pół wieku byłam przekonana o prawomyślności moich Rodzicieli, a tutaj taka niespodzianka...

     Cisnęłam biednego Ojca o "zagubionego potomka", a trzeba było cisnąć Mamciaśkę !!

     Jak nic, Minister Finansów wie coś, czego ja się nawet nie domyślałam...

     I gdzie ja teraz mam Ojca szukać ??

     Tyle, że ja tak byłam do Rodziciela podobna (że o Bieszczadzkim Dziadku nie wspomnę), że nijak by się mnie obaj nie wyparli...Po prostu, skóra zdarta...Genetyczne przypadłości hurtem przejęte...No i ten charakterek "pół krwi góralski"...

Pan Minister na Ojca zbyt młody...

Skąd więc przypuszczenie, że mój Ojciec nie był Rodzicielem ??

     A poważnie do sprawy podchodząc, wysłuchałam już wszystkich pochwał i zachwytów nad e-urzędem skarbowym (wyrażanych oczywiście przez "autorów") i wiadro zimnej wody czas na głowy wylać...Mieli dziewięć miesięcy na przygotowanie platformy, na sprawdzenie funkcjonalności, na wprowadzenie danych...Mieli nawet "gotowca" w postaci "e-deklaracji" MF i od ponad dwóch tygodni Naród się "buja" w niemocy...

     Od czasów "Płatnika" (2000 rok), na większej niedoróbie nie pracowałam...

     Naprodukowali "ePuap-y", "e-obywateli", "e-deklaracje", "e-urzędy", "e-porady" i...Czekam na "e-majty", "e-portki", "e-kiecki"...Zamiast stworzyć jedno, a dobre i dopracowane, teraz Naród zacznie gonić w "internetową piętkę"...

     Ale czego by nie mówić, Mamciaśka podpadła...;o)