Zauważyłam, że wśród moich młodszych Czytaczy jest pewne zainteresowanie czasami "komuny"...No cóż...To taka "egzotyczna" wycieczka w przeszłe czasy...
Postanowiłam wrzucać od czasu do czasu posta wspomnieniowego...Nie o bohaterstwie i poświęceniu poprzednich pokoleń, bo to akurat zaczyna być wypaczane w sposób nieprzyzwoity, ale o takich najzwyklejszych rzeczach, które były dniem codziennym, a teraz wydają się niesamowite...Może dlatego coraz częściej ludzie wspominają "komunę" jako dobre czasy dla naszej Ojczyzny ??
Powstanie etykietka: "KOMUNAŁKI"...Ale bardzo Was proszę, czytajcie to z "przymrużeniem oka", bo chociaż czasy to były szaro-bure, to nic nie było czarno-białe...;o)
A może doroślejsi Czytacze wrzucą w komentarzach swoje wspomnienia ??
Komunałki czas zacząć...
Urodziłam się za Gomułki...Dawno, dawno temu...Szczerze mówiąc zwisało mi to i powiewało wtedy tetrową pieluchą...Bo pieluszki wtedy były tetrowe...
Kupowało się materiał na metry, cięło i obszywało...A jak się tetry nie dopadło w sklepie (łatwo nie było), to cięło się stare prześcieradło...Ot, i po problemie...
Użytą pieluszkę trzeba było oczyścić, przepłukać, wyprać i wygotować, więc przez pierwszy rok życia niemowlaka w każdym domu unosiły się kłęby pary, a kociołki wiecznie stały na paleniskach, i tych węglowych (w większości), i tych gazowych (z czasem)...Młode mamy można było rozpoznać po poparzonych dłoniach...
I chociaż wydaje się to zamierzchłą przeszłością, to dokładnie tak samo wyglądało to w latach osiemdziesiątych XX wieku...Tetra królowała...I wcale nie było łatwiej ją kupić...
Dalej "zeskrobywało" się pieluszki, dalej kociołki królowały na piecykach...Trzydzieści pieluch to wcale nie był duży zapas...;o)
Skrobałam, płukałam, prałam, gotowałam i...Prasowałam !!
Bo jeśli dzieciaczek urodził się z bardzo delikatną skórką, albo alergiami (alergie to nie jest wynalazek XXI wieku), to matki miały przechlapane po całości...Miałam przechlapane...;o)
Wyobrażacie sobie ten maraton ??
Przy dzisiejszych technologiach pieluchowych (załóż, ściągnij, wyrzuć), wydaje się to abstrakcyjne...
A kiedy czas na cokolwiek innego ?? Na zabawę z dzieckiem ?? Na spacer ?? Na karmienie ??
Bez maty interaktywnej, bez bujaka ??
Wózkiem bez "wspomagania", ciężkim jak diabli bez "zawartości", który miał tylko opcję "pchaj" i "ciągnij" ??
A karmienie to już cała bajka...
Teraz słoiczek "pyk" i mniam, mniam...
Ja nastawiałam warzywa i mięso na parze, potem warzywa przecierałam przez sitko, mięsko miksowałam, i zupka jak ta lala...Chyba, że nie smakowało, wtedy trzy godziny roboty lądowały na śliniaku...
Macierzyństwo pełną gębą...;o)
To tylko trzydzieści lat różnicy...
Ale cofnę się o kolejne dziesięć...
Kiedy ja to usłyszałam będąc nastolatką, już nie mieściło mi się w głowie (zaczęło się mieścić, jak wdepnęłam w tetrowe pieluchy)...
Czy zastanawiałyście się, jak w latach czterdziestych, pięćdziesiątych XX wieku wyglądał rynek środków higienicznych dla kobiet ??
Nie wyglądał !!
Kobiety korzystały z tego co miały...Stare prześcieradła, stare poszewki...Rwane na kawałki, składane kilkukrotnie, płukane, prane i ponownie używane...A jak brakło, to "na żywioł"...Niech leci gdzie chce...Długie, obszerne spódnice i zapaski były wówczas przydatne...;o)
W miastach było lżej, ale w wioskach, jeszcze długo po wojnie "miesiączka", "okres" to były "brudne" skojarzenia...Może dlatego tak opornie szła edukacja w tym kierunku ??
Skoro ja pamiętam żywiołową radość Cioteczek, kiedy Mamciaśka wypakowywała z bagaży "przydasie" (które skrupulatnie zbierała od urlopu do urlopu, bo przecież obowiązywała reglamentacja)...Pamiętam przytulane do serc paczki waty i ligniny, i wypieki na twarzy...Radosne i zawstydzone...
O tym się nie opowiada...Bo i po co ??
A może trzeba ??
Pieluchowych wspomnień nie mam, ale mam pościelowe. Pościel była z płótna białego, gotowało się ją w dużym kotle, następnie zaś przerzucało drewnianą żerdką do wanny w której była zimna woda do płukania. Do wyżymania szczęśliwcy, którzy posiadali, używali wyżymaczek, pozostali robili to ręcznie. Pościel taką dla podkreślenia bieli płukało się w niebieskiej farbce ultramarynie, no i krochmaliło się także, w rozbełtanej skrobi ziemniaczanej. Po wyschnięciu była ona sztywna jak koci ogon. Dwie osoby ją przeciągały, znaczy się rozciągały, kropiło się ją wodą składało i taką wilgotną zanosiło do magla. Magiel to był wałek szeroki na jakieś 2 metry o średnicy 30 cm zamontowany w stole. Do obsługi potrzebne były 2 osoby, z jednej strony wpuszczało się pościel pod gorący wałek, wyprasowana gorąca pościel wychodziła po drugiej stronie wałka, gdzie się ją składało.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co młodzi zrozumieją z tego opisu, czy są w stanie z wizualizować przeciąganie pościeli, filmik poglądowy by się przydał ;)
Jakby wyobraźnia zawiodła to zapraszam do Zaścianka, mamy jeszcze magiel !! Taki z wałkami i zapachem krochmalu...;o) Uwielbiałam "misję" maglową i przyglądanie się z zapartym tchem...;o) Ale nie lubiłam spać pod krochmalonym...;o)
UsuńJak byłam mniejsza, to uwielbiałam siedzieć... pod przeciąganą pościelą.:))) Potem, jak byłam większa, to już sama przeciągałam pościel.
UsuńMagiel pamiętam, sama kiedyś okazjonalnie przy takim pracowałam, a u mojej babci była taka wyżymaczka na korbkę. Kiedyś utalentowane inaczej dziecię (czyli ja) niemal wkręciło sobie paluszki między wałki. Auć!
Zdradzę Ci w tajemnicy, że mamy jeszcze w zasobach Franię z wyżymaczką na korbkę...;o) Eksperymenty z palcami robiły chyba wszystkie dzieciaki...;o)
UsuńFaktycznie Gordyjko, z tymi tetrami to przechalapane mamy mialy. Nie to co dzis, latwo lekko i... no moze nieprzyjemnie bo kupa nie pachnie ale lepsze to jak prac recznie i prasowac. I jeszcze wyparzac.
OdpowiedzUsuńAle za to, jakie fajne Dzieciaki z tych pieluszek tetrowych wyrosły !! ;o)
UsuńOprócz pieluch tetrowych były też flanelowe i majtki ortalionowe, które miały zabezpieczać przed zmoczeniem śpiochów. Z jednej strony były pomocne, ale z drugiej zwiększały odparzenia. Moja matka kupiła magiel domowy-elektryczny,którym prasowała pieluchy i pościel dziecięcą. Duże sztuki nadal nosiło się do magla. Bardzo spodobało mi się zdanie "Ale nie lubiłam spać pod krochmalonym", bo do tej pory myślałam, że jestem jedyną, która nie lubi krochmalonej pościeli. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłaś sama !! Nas jest troje antykrochmalowych, a znamy jeszcze kilka osób z "opozycji"...;o)
UsuńPrzypomniało mi się, że taki niewielki magiel na korbkę niedawno znalazłam w piwnicy, w domu mojej mamy. Ale rdza i wiek zrobiły swoje i pooooszedł.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o przydasie higieniczne, to nienawidziłam waty, bo koszmarnie skrzypiała. Pamiętam dantejskie sceny w aptece, kiedy dawano tylko po dwie paczuszki... I pierwsze podpaski z waty w takich siateczkach.
Wspominaj, wspominaj, przyda się młodym, żeby wiedzieli do czego można ludzi doprowadzić...
Jeszcze jedno: wśród różności w garażu znalazł się stary odkurzacz, taki podłużny, kwadratowy w przekroju, niebieski. Młody chłopak z ekipy sprzątającej wyjął go, obejrzał ze wszystkich stron, w końcu poddał się i spytał: "Co to jest?!":)))
Pieluchy jednorazowe też były takie (jak się udało zdobyć), wata w powłoczce z ligniny, bez zaczepów, bez wkładów zabezpieczających...Ale jak się człek cieszył jak zdobył !! (Szczególnie jak szykowała się podróż z niemowlakiem)...A skrzypienie waty na długie lata pozostaje w pamięci...;o)
UsuńJeszcze się przyznam, że uczennice mojej mamy w wolnym czasie obrębiały... pieluszki dla mnie.:)))
UsuńAle wtopa !!! ;o)))
UsuńPamiętam, a jakże, swoje perypetie i te opowiadane prze babcię.
OdpowiedzUsuńIleż to razy stało się w kolejkach po zwykłą watę, ilez to razy zwalniałam sie ze szkoły, bo krwawienia miałam obfite, i wszystko mi przemakało, a zwykłe podpaski przypinało się do majtek agrafką.
Teraz to takie luksusy, że głowa mała!
A te podpaski i tak robiły co chciały...;o)
Usuńmoje dziecko ma lat 44 i urodziło się ze "starej pierworódki", jak mnie określono na sali porodowej. Nie było jeszcze igieł jednorazowych, więc podczas ostatniego - w 8 mcu pobierania krwi uraczono mnie żółtaczką. Dziecko na szczęście nie miało nawet fizjologicznej. Mimo to i tamten czas dostarczał wiele radości.
OdpowiedzUsuńPierworódki były w ogóle traktowane specyficznie...Na zasadzie: "co ty wiesz, w nogach śpisz"...;o)
UsuńRadości było znacznie więcej, bo cieszył każdy drobiazg...;o)
I to wszystko było tak normalne że nie wyobrażałyśmy sobie że mogłoby być inaczej...:-)
OdpowiedzUsuńSzacuneczek że o tym napisałaś.!
Na pewno byłyśmy bardziej "ekologiczne"...;o)
UsuńDzięki...;o) Odrobina szacuneczku zawsze się przyda...;o)
Ja co prawda już z czasów po-PRL, ale jeszcze się wychowałam na pieluszkach tetrowych - zarówno między nogami, jak i pod brodą, z której wiecznie się lało. Mama raz gdzieś zdobyła pampersa, ale sama mówiła, że ich "nie tolerowałam". Z jedzeniem był horror - zanim wróciłam do domu mama straciła pokarm. Ja zaś miałam kłopoty z przełykaniem, wszystko mi dawano łyżkami, bo butelki nie umiałam ssać. Mleko musiało być na receptę, przygotowane w odpowiednich proporcjach. Ale jakoś się przeżyło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Mnie pokarm szykowali w szpitalnym laborze, bo w sprzedaży takich cudów nie było...Córci kupowali mleko wszyscy: Rodzina, Znajomi, Sąsiedzi, w całej Polsce...A z tetry fajne Dzieciaki powyrastały...;o)
Usuń