- Poczekaj Kochanie !! - usłyszałam za sobą głos jednej z Sąsiadek... - Babcia nie może tak szybko biegać, bo się przewróci !! Ale by widowisko było...- dodała...
Uśmiechnęłam się pod nosem...
Hmmm...
Kolejne Pokolenie zaczyna brykać po osiedlowych alejkach...
Fajnie jest...
Place zabaw się zapełniają...Na boiskach rwetes...Wieczorami słychać radosny, dziecięcy śmiech...
Na dodatek, nie musimy być konsekwentne, wyważone i racjonalne...
Teraz "babciujemy"...
Wolno nam wszystko...
No...Może prawie wszystko...
I kiedy właśnie w głowie kłębił mi się ten radosny korowód myśli swobodnych, usłyszałam...
- Nooo !! Byłaby afera !! Zaraz by było, że się Pani upiła !! I to przed południem !!
Zdrętwiałam...
Głos należał do pewnej Kobiety, której głównym posłannictwem życiowym jest obgadywanie, komentowanie i zainteresowanie...
Wie wszystko...Zna wszystkich...
Osiedlowy "omnibus"...
Przyspieszyłam kroku, żeby uniknąć kontaktu bezpośredniego, a "Zły" mi na ramieniu zachichotał...
- "Przed nią i tak nie uciekniesz !!"...
Fakt...
Baba, jak mucha, ma oczy wkoło głowy...
A swoją drogą...
Jak trzeba być walniętym na mózg, żeby w człowieku zrodziły się takie skojarzenia...
Upadająca Kobieta - Pijaczka...
I to tak bez przesłanek...
Czyli, że co ??
Że każdy przewracający się Człowiek to zdegenerowany alkoholik ??
Jakim torem idą myśli i skojarzenia tej Kobiety ??
Strach pomyśleć, że mogę się kiedyś potknąć na Jej "wizji"...
niedziela, 29 listopada 2015
czwartek, 26 listopada 2015
Inwazja...
Dzień wstawał leniwie, otwierając powoli błękitne oczy świtu, przymrużone delikatnymi kłaczkami porannych mgieł...Rześkie powietrze wypierało sen...Słońce przeciągało się leniwie, sięgając coraz dalej swoimi delikatnymi promieniami...
Wrzosowisko powitało nas ciszą...
Nie taką ciszą bez szelestu...
Gałązki chrobotały leniwie na porannym wietrzyku...Bezlistne już takie...Zajesienione...
Na szczytach dyndają jeszcze przysuszone, ostatnie śliwki...Gdzieniegdzie kołyszą się orzeszki w popękanych otulinkach...
Brakuje kolorów...
Rdzawa trawa pochyla źdźbła, szykując się do przyjęcia śnieżnej kołderki...
Wrzosowisko usypia...
Powoli...Statecznie...
"Orzeszek" wtopiony do tej pory w szmaragdową zieleń, wydaje się jakby większy, jakby bardziej orzechowy...
Właściwie nic nie zapowiadało nagłej zmiany nastroju...
Krzątaliśmy się dziarsko wśród tych jesiennych pejzaży, kiedy nagle, wśród drzew zamigotały smukłe, milczące postacie...
Kroczyły niespiesznie, jakby i im udzielił się jesienny nastrój wyciszenia...
Zamarliśmy...
W głowie kłębiły się myśli...
Skąd ?? Kiedy ?? W jakim celu ??
Jedno było pewne...
Na Wrzosowisku nie byliśmy sami...
Mgliste postacie wychylały się zza drzew...Jakby nieśmiało...Jakby zadumane...
Aż chciało się krzyknąć: Kim jesteście ??
Ale one milczały...
Ulotne takie...Jakby nierealne...
Czyżby kosmiczni goście odwiedzili Wrzosowisko ??
Wrzosowisko powitało nas ciszą...
Nie taką ciszą bez szelestu...
Gałązki chrobotały leniwie na porannym wietrzyku...Bezlistne już takie...Zajesienione...
Na szczytach dyndają jeszcze przysuszone, ostatnie śliwki...Gdzieniegdzie kołyszą się orzeszki w popękanych otulinkach...
Brakuje kolorów...
Rdzawa trawa pochyla źdźbła, szykując się do przyjęcia śnieżnej kołderki...
Wrzosowisko usypia...
Powoli...Statecznie...
"Orzeszek" wtopiony do tej pory w szmaragdową zieleń, wydaje się jakby większy, jakby bardziej orzechowy...
Właściwie nic nie zapowiadało nagłej zmiany nastroju...
Krzątaliśmy się dziarsko wśród tych jesiennych pejzaży, kiedy nagle, wśród drzew zamigotały smukłe, milczące postacie...
Kroczyły niespiesznie, jakby i im udzielił się jesienny nastrój wyciszenia...
Zamarliśmy...
W głowie kłębiły się myśli...
Skąd ?? Kiedy ?? W jakim celu ??
Jedno było pewne...
Na Wrzosowisku nie byliśmy sami...
Mgliste postacie wychylały się zza drzew...Jakby nieśmiało...Jakby zadumane...
Aż chciało się krzyknąć: Kim jesteście ??
Ale one milczały...
Ulotne takie...Jakby nierealne...
Czyżby kosmiczni goście odwiedzili Wrzosowisko ??
wtorek, 24 listopada 2015
Epitafium...
Już dawno postanowiłam, że po śmierci mam zostać skremowana...Pierworodny dostał nawet instrukcje, że gdyby koszt pochówku był wygórowany, to może mnie trzymać w słoiku, w piwnicy...Solennie obiecałam, że nie będę straszyć, pohukiwać i trzaskać się łańcuchami...
Ale gdyby...Gdyby moją powłokę cielesną miał okrywać monumentalny pomnik "ku czci", to powinno się na nim znaleźć epitafium:
Baba sine causa
(Baba bez rozsądku)
Jak niektórzy z Was pewnie zauważyli, jesteśmy na bieżąco po premierze ostatniej części Igrzysk: Kosogłos cz.2
Tego typu twórczość to jeden z "kotów", które opętały mnie zupełnie...
No to decyzja, pięć minut przy kompie i bilety zległy na stoliku podręcznym...
A potem włączyła mi się funkcja myślenie...
Może trzeba by sprawdzić, co też mi w czasie tego seansu zaserwują ??
No to sprawdziłam...
Ale gdyby...Gdyby moją powłokę cielesną miał okrywać monumentalny pomnik "ku czci", to powinno się na nim znaleźć epitafium:
Baba sine causa
(Baba bez rozsądku)
Jak niektórzy z Was pewnie zauważyli, jesteśmy na bieżąco po premierze ostatniej części Igrzysk: Kosogłos cz.2
Tego typu twórczość to jeden z "kotów", które opętały mnie zupełnie...
No to decyzja, pięć minut przy kompie i bilety zległy na stoliku podręcznym...
A potem włączyła mi się funkcja myślenie...
Może trzeba by sprawdzić, co też mi w czasie tego seansu zaserwują ??
No to sprawdziłam...
"Osoby, którym nie zalecamy korzystania z
foteli 4DX: dzieci do lat 4 lub o wzroście poniżej 100 cm, kobiety w
ciąży, osoby niepełnosprawne, osoby starsze, widzowie ze schorzeniami
serca, kręgosłupa lub szyi, osoby z chorobą lokomocyjną, osoby chore na
epilepsję lub wrażliwe na efekty występujące podczas seansu (gwałtowny
ruch, jaskrawe światło, itp).
Dzieci do lat 7 mogą korzystać z kina tylko pod opieką osób dorosłych.
Astygmatyzmu nie napisali pewnie przez przeoczenie...
Ło Matko i Córko...
Sama sobie ten grób kopię...
Profilaktycznie łyknęłam magnez i potas...Do torebki zapakowałam dwa woreczki (jakby co)...I Pan N. powiózł nas do Krakusowa, pocieszając, że jakoś przetrwam...
Żeby w pełni na epitafium zasłużyć pożarłam pół ogromnej porcji lodów czekoladowych (zapomniałam, że w tej knajpce porcja lodów ma rozmiar XXXL) i wypiłam koktail truskawkowy (prawie cały)...
I bez 4DX zrobiło mi się niewyraźnie...
I bez 4DX zrobiło mi się niewyraźnie...
Prawdziwa jazda po bandzie...
Jak było, zapytacie ??
Odlotowo !!
Fotele latały we wszystkich kierunkach, tak że na długo mam dość lotów helikopterami... Podłoga się trzęsła...Grzmiało i błyskało...Wiatr wiał...Mgła się unosiła...Woda chlapała w twarz...A główni Bohaterowie mało, że mi po odciskach nie chodzili...No i te oddechy zmiechów prosto w ucho...
Do tego dołóżcie zapachy różanego ogrodu, lasu, zgniłego ciała, podziemnej stęchlizny, smolnej mazi...
Orzesz...(ko)...
Fakt...Kilka razy musiałam zdjąć okulary, żeby odzyskać kontakt z rzeczywistością, i żeby nie grzmotnąć w podłogę...Po kilku próbach zrozumiałam, że patrzenie na falujące fotele to nie jest to co mój żołądek lubi najbardziej...
Fakt...Kilka razy musiałam zdjąć okulary, żeby odzyskać kontakt z rzeczywistością, i żeby nie grzmotnąć w podłogę...Po kilku próbach zrozumiałam, że patrzenie na falujące fotele to nie jest to co mój żołądek lubi najbardziej...
Wyobraźnię można wyłączyć...
O dziwo, nawet fabuły nie dało się zepsuć, więc pełna wrażeń opuściłam salę o własnych siłach, a woreczki wykorzystam przy kolejnej okazji...
A okazja już czyha...
"Gwiezdne Wojny" to już nasza tradycja (pierwszy film, na który zaprosił mnie Pan N. 35 lat temu)...
Nie ma opcji...
Muszę polatać z misiami na motocyklach...;o)
niedziela, 22 listopada 2015
Prawdziwe zagrożenie...
Czego boimy się najbardziej ??
Wojny...
Możemy zwalczyć w swoim życiu wiele przeszkód, ale na konflikt zbrojny wpływ mamy niewielki...Słowo "wojna" wywołuje w nas dreszcze przerażenia...
Dokąd ma miejsce w odległych nam zakątkach świata, kiwamy głowami i współczujemy Ofiarom, jeśli zbliża się do naszych granic, zaczynamy się bać...
A strach bywa czasem gorszy niż sama wojna...
Ale dzisiaj nie będzie ani o wojnach, ani o współczesnym zagrożeniu jakim jest terroryzm, chociaż o terroryzmie będzie...
O terroryzmie medialnym...
Akurat w tym temacie to mamy niezłe doświadczenia...
Pamiętacie te hasła wypisywane na ścianach "TV kłamie !!" ??
Manipulacja informacjami w czasach komuny doszła do perfekcji...
O prawdziwych wydarzeniach w Kraju człowiek więcej dowiadywał się w kolejce po pietruszkę niż oglądając dziennik...
Do dzisiaj pamiętam wypieki na twarzy, kiedy słuchało się "Wolnej Europy"...
Antena z drutu przyczepiona do rury od kaloryfera (przynajmniej moje radio tak działało), fale "uciekające" w najważniejszych momentach i wzrok wpatrzony w ulicę, którą mógł nadjechać "nasłuchiwacz"...
Te audycje były wtedy jak światełka w tunelu...
Kiedy moi Rodzice uczestniczyli w strajkach, siedziałam samotnie w ciemnym mieszkaniu i przerażona czekałam na jedno słowo...
"Pacyfikacja"...
Często budziłam się o świcie z głową na odbiorniku...
Dlaczego wspominam teraz te traumatyczne przeżycia ??
Bo koło historii znowu się domknęło...
Media stały się orężem...
Podają "papkę", ogłupiają, przekłamują...
To już nie jest "władza", to dyktatura...
I nawet nie ma znaczenia, czy są prywatne...
Manipulacje zaczęły się już dawno, ale ostatnio przybrały taki rozmiar, że oglądając "wiadomości" można się uśmiać bardziej niż na kabarecie...
Najbardziej prawdopodobną z informacji stała się prognoza pogody...
Nie będę przytaczać przykładów "wystąpień przeciw Imigrantom", "ustaleń politycznych w sprawie Syrii", czy "zależności finansowych Francji i USA w walce z terroryzmem", posłużę się drobnym przykładem z naszego podwórka...
Przed nami konferencja klimatyczna w Paryżu...
Dla przeciętnego Obywatela jest to kolejne spotkanie grupy Polityków, na którym sobie pogadają, fotkę zrobią i do domów się rozjadą...
Szczególnie, że nasze dotychczasowe reprezentacje nie bardzo starały się błyszczeć na owych spotkaniach...Potem wracały i ogłaszały sukces...
Miło...
Czego by jednak nie mówić, konferencje te mają dla nas ogromne znaczenie...
Tam toczy się walka o nasz przemysł wydobywczy i przetwórczy...
Tam będą się ważyć losy milionów z nas...
Tam, być może, zdecyduje się, że nasi Górnicy przestaną palić opony pod Sejmem i Ministerstwem Gospodarki...
To właśnie Ich, te "sukcesy" na konferencjach klimatycznych interesują najbardziej...
I nagle się okazuje, że Media nie są tym tematem zainteresowane...
Dziwne ??
Przedwczoraj jedna ze stacji telewizyjnych pokazała fragment wywiadu udzielonego przez Prezydenta Dudę rozgłośni radiowej...
Zajęta byłam domowymi czynnościami, kiedy moja mózgownica przyswoiła co mówi...
"Europa musi zrewidować swoje stanowisko, bo to nie Polska jest największym problemem, ale Azja, Ameryka Północna i Południowa..." (cytat z pamięci)
Bingo !!
Czyżby ta najprostsza z prawd miała ujrzeć światło dzienne ??
Czyżby ktoś zauważył, że nasze "całe trucie" to ledwie drobny ułamek tego co w atmosferę wrzucają Chińczycy ??
Słuchałam z zapartym tchem...
Poinformowany o wywiadzie Pan N. spojrzał na mnie z niedowierzaniem...
- Sam zobaczysz !! - naiwnie stwierdziłam...
I Pan N. nie zobaczył...
Przez cztery godziny śledziliśmy wiadomości na tej stacji...
Obejrzeliśmy Teleexpress...Ten "Extra" też...
Potem zaliczyliśmy "Panoramę"...
A w "Wiadomościach" pokazano jedno zdanie, wycięte z kontekstu i nie mówiące niczego...
Ręce opadają...Że o majtkach nie wspomnę...
Był czas antenowy na pokazywanie jakiś durnych sondaży powyborczych i zachłystywanie się faktem, że gdyby teraz były wybory, to JKM miałby 22 posłów...
(A jakbym miała siusiaka to bym była mężem Męża)...
Żenada...
I przerażenie...
Jak bardzo Media są w stanie kreować naszą rzeczywistość ?? Jak mocno ingerują w stan naszej wiedzy o Świecie ?? Co "sprzedają" nam w ramach abonamentu ??
Papkę !!
I żeby nam tylko ta "papka" ością w gardle nie stanęła...
Wojny...
Możemy zwalczyć w swoim życiu wiele przeszkód, ale na konflikt zbrojny wpływ mamy niewielki...Słowo "wojna" wywołuje w nas dreszcze przerażenia...
Dokąd ma miejsce w odległych nam zakątkach świata, kiwamy głowami i współczujemy Ofiarom, jeśli zbliża się do naszych granic, zaczynamy się bać...
A strach bywa czasem gorszy niż sama wojna...
Ale dzisiaj nie będzie ani o wojnach, ani o współczesnym zagrożeniu jakim jest terroryzm, chociaż o terroryzmie będzie...
O terroryzmie medialnym...
Akurat w tym temacie to mamy niezłe doświadczenia...
Pamiętacie te hasła wypisywane na ścianach "TV kłamie !!" ??
Manipulacja informacjami w czasach komuny doszła do perfekcji...
O prawdziwych wydarzeniach w Kraju człowiek więcej dowiadywał się w kolejce po pietruszkę niż oglądając dziennik...
Do dzisiaj pamiętam wypieki na twarzy, kiedy słuchało się "Wolnej Europy"...
Antena z drutu przyczepiona do rury od kaloryfera (przynajmniej moje radio tak działało), fale "uciekające" w najważniejszych momentach i wzrok wpatrzony w ulicę, którą mógł nadjechać "nasłuchiwacz"...
Te audycje były wtedy jak światełka w tunelu...
Kiedy moi Rodzice uczestniczyli w strajkach, siedziałam samotnie w ciemnym mieszkaniu i przerażona czekałam na jedno słowo...
"Pacyfikacja"...
Często budziłam się o świcie z głową na odbiorniku...
Dlaczego wspominam teraz te traumatyczne przeżycia ??
Bo koło historii znowu się domknęło...
Media stały się orężem...
Podają "papkę", ogłupiają, przekłamują...
To już nie jest "władza", to dyktatura...
I nawet nie ma znaczenia, czy są prywatne...
Manipulacje zaczęły się już dawno, ale ostatnio przybrały taki rozmiar, że oglądając "wiadomości" można się uśmiać bardziej niż na kabarecie...
Najbardziej prawdopodobną z informacji stała się prognoza pogody...
Nie będę przytaczać przykładów "wystąpień przeciw Imigrantom", "ustaleń politycznych w sprawie Syrii", czy "zależności finansowych Francji i USA w walce z terroryzmem", posłużę się drobnym przykładem z naszego podwórka...
Przed nami konferencja klimatyczna w Paryżu...
Dla przeciętnego Obywatela jest to kolejne spotkanie grupy Polityków, na którym sobie pogadają, fotkę zrobią i do domów się rozjadą...
Szczególnie, że nasze dotychczasowe reprezentacje nie bardzo starały się błyszczeć na owych spotkaniach...Potem wracały i ogłaszały sukces...
Miło...
Czego by jednak nie mówić, konferencje te mają dla nas ogromne znaczenie...
Tam toczy się walka o nasz przemysł wydobywczy i przetwórczy...
Tam będą się ważyć losy milionów z nas...
Tam, być może, zdecyduje się, że nasi Górnicy przestaną palić opony pod Sejmem i Ministerstwem Gospodarki...
To właśnie Ich, te "sukcesy" na konferencjach klimatycznych interesują najbardziej...
I nagle się okazuje, że Media nie są tym tematem zainteresowane...
Dziwne ??
Przedwczoraj jedna ze stacji telewizyjnych pokazała fragment wywiadu udzielonego przez Prezydenta Dudę rozgłośni radiowej...
Zajęta byłam domowymi czynnościami, kiedy moja mózgownica przyswoiła co mówi...
"Europa musi zrewidować swoje stanowisko, bo to nie Polska jest największym problemem, ale Azja, Ameryka Północna i Południowa..." (cytat z pamięci)
Bingo !!
Czyżby ta najprostsza z prawd miała ujrzeć światło dzienne ??
Czyżby ktoś zauważył, że nasze "całe trucie" to ledwie drobny ułamek tego co w atmosferę wrzucają Chińczycy ??
Słuchałam z zapartym tchem...
Poinformowany o wywiadzie Pan N. spojrzał na mnie z niedowierzaniem...
- Sam zobaczysz !! - naiwnie stwierdziłam...
I Pan N. nie zobaczył...
Przez cztery godziny śledziliśmy wiadomości na tej stacji...
Obejrzeliśmy Teleexpress...Ten "Extra" też...
Potem zaliczyliśmy "Panoramę"...
A w "Wiadomościach" pokazano jedno zdanie, wycięte z kontekstu i nie mówiące niczego...
Ręce opadają...Że o majtkach nie wspomnę...
Był czas antenowy na pokazywanie jakiś durnych sondaży powyborczych i zachłystywanie się faktem, że gdyby teraz były wybory, to JKM miałby 22 posłów...
(A jakbym miała siusiaka to bym była mężem Męża)...
Żenada...
I przerażenie...
Jak bardzo Media są w stanie kreować naszą rzeczywistość ?? Jak mocno ingerują w stan naszej wiedzy o Świecie ?? Co "sprzedają" nam w ramach abonamentu ??
Papkę !!
I żeby nam tylko ta "papka" ością w gardle nie stanęła...
piątek, 20 listopada 2015
Co się dzieje w psiej głowie ??
Od dawna nie gościł tu Filip i pewnie niektórzy z Was zakładają, że sprawa dziwnej, psiej miłości poszła w niebyt...
Bynajmniej...
Czekałam po prostu, co ten sierciuch może jeszcze wydumać, bo to że duma jest pewne jak w banku...
Pamiętacie jak pisałam, że na Wrzosowisku mieliśmy Gości ??
Wspominki miłe, ale odległe...
To była końcówka sierpnia...
Filip zachowywał się jak zawsze, towarzyszył nam we wszystkich czynnościach, albo wylegiwał się przy naszych leżaczkach...Goście odjechali...My też spakowaliśmy nasze manele...Filip wrócił do swojego domu (przynajmniej tak zakładamy)...
I tutaj zaczęła się zagwozdka...
Przy kolejnej wizytacji Filip nie przybiegł się z nami przywitać, nie wpadł nawet na małą przekąskę...Siedział za płotem i od czasu do czasu zerkał...
To było bardzo dziwne zachowanie...
Nie zasiadł również na skraju drogi, kiedy odjeżdżaliśmy...
Ki czort ??
Analizowaliśmy to przez kilka dni, i jedyny logiczny wniosek jaki nam się nasuwał, to fakt, że dostał zakaz od swojego Pana...
No bo żeby głodny pies nie przyszedł na wyżerkę ??
Tego jeszcze w historii świata nie było...
Przez chwilę obawialiśmy się, że może dostał wciry za to bytowanie całodniowe w naszym towarzystwie, ale tę myśl odganialiśmy z całej mocy...
Filip dał nam kosza...I tej wersji się trzymaliśmy...
Kolejne wizyty utwierdzały nas w tym przekonaniu...
Właściwie to trochę nam ulżyło...
Nie będzie psiej tęsknoty, kiedy przestaniemy bywać na Wrzosowisku regularnie...
Wrzesień to był miesiąc ewidentnie ochłodzonych stosunków...
W październiku na Wrzosowisku nie bytowaliśmy wcale, bo zległam powalona kumulacją chorób...
W listopadzie Filip się "odobraził"...
Najpierw nieśmiało zabierał kąski i biegł pałaszować je na drodze publicznej, a potem...
Kiedy otworzyłam drzwi Naguska usłyszałam spazmatyczny wręcz szloch Filipa, wycie, piski, radosne szczeki, wszystko mieszało się w jeden ogromny psi rwetes...
Przy powitaniu usiłował nawet podskakiwać, co przy jego budowie nie jest wskazanym objawem radochy...
Towarzyszący mu Myszowaty (młodszy egzemplarz Filipa) nie okazywał nam takiej estymy, ale równie radośnie machał cienkim ogonkiem...
Filip biegał za nami krok w krok...Myszowaty zachowywał bezpieczną odległość...
Kiedy z nagła lunęło schowaliśmy się w Orzeszku, a Filip usiłował się wprosić na siłę...
Potwierdzony zakaz przyjął z pokorą i zniknął...
Wypiliśmy kawusię, zerknęliśmy gospodarskim okiem na nasze poletko i postanowiliśmy ruszyć w drogę, bo ulewa nie zachęcała do prac ziemnych...
Pan N. odpalił Naguska, a ja kończyłam domykanie kłódek...
Kiedy ruszyłam w stronę podjazdu, spod rury wydechowej wyjrzał radośnie roześmiany pysk Myszowatego...A tuż za nim, równie radosny pysk Filipa...
Niczym torpeda ruszyłam zatrzymać manewr ruszania Pana N. ...Krzyczałam...Machałam...I śmiałam się w głos, bo takiej symbiozy pod Naguskiem to jeszcze nie widziałam...
Ślubny zdążył zareagować i psie żywoty zostały uratowane...
A że obu sierściuchom nie można odmówić sprytu, więc kiedy zauważyły niesiony przeze mnie woreczek, czym prędzej spod Naguska wypełzły...
Dary mają swoją siłę perswazji...
Wysypałam zawartość przy drodze...
Psiaki monitorowały uważnie zawartość torebki i nagle...
Filip rzucił się na Myszowatego, złapał go za gardziel i przydusił, dając do zrozumienia, że podarunek jest jego własnością i nie zamierza się nim dzielić...
Myszowaty zrozumiał...
A ja stałam jak zamurowana...
Co takiego wydarzyło się we wrześniu, że Filip ochłodził nasze kontakty ?? Co spowodowało, że wpuścił Myszowatego na Wrzosowisko, a jednocześnie podkreślił "prawo własności" ?? Jakie tajemnicze zachowanie zaprezentuje nam przy kolejnej wizycie ??
Zawsze myślałam, że znam się trochę na piesowatych...
Jakoś instynktownie rozpoznawałam zachowania...
A tutaj zonk...
Nie mam pojęcia co się dzieje w psiej głowie...
Może Wy wiecie ??
Bynajmniej...
Czekałam po prostu, co ten sierciuch może jeszcze wydumać, bo to że duma jest pewne jak w banku...
Pamiętacie jak pisałam, że na Wrzosowisku mieliśmy Gości ??
Wspominki miłe, ale odległe...
To była końcówka sierpnia...
Filip zachowywał się jak zawsze, towarzyszył nam we wszystkich czynnościach, albo wylegiwał się przy naszych leżaczkach...Goście odjechali...My też spakowaliśmy nasze manele...Filip wrócił do swojego domu (przynajmniej tak zakładamy)...
I tutaj zaczęła się zagwozdka...
Przy kolejnej wizytacji Filip nie przybiegł się z nami przywitać, nie wpadł nawet na małą przekąskę...Siedział za płotem i od czasu do czasu zerkał...
To było bardzo dziwne zachowanie...
Nie zasiadł również na skraju drogi, kiedy odjeżdżaliśmy...
Ki czort ??
Analizowaliśmy to przez kilka dni, i jedyny logiczny wniosek jaki nam się nasuwał, to fakt, że dostał zakaz od swojego Pana...
No bo żeby głodny pies nie przyszedł na wyżerkę ??
Tego jeszcze w historii świata nie było...
Przez chwilę obawialiśmy się, że może dostał wciry za to bytowanie całodniowe w naszym towarzystwie, ale tę myśl odganialiśmy z całej mocy...
Filip dał nam kosza...I tej wersji się trzymaliśmy...
Kolejne wizyty utwierdzały nas w tym przekonaniu...
Właściwie to trochę nam ulżyło...
Nie będzie psiej tęsknoty, kiedy przestaniemy bywać na Wrzosowisku regularnie...
Wrzesień to był miesiąc ewidentnie ochłodzonych stosunków...
W październiku na Wrzosowisku nie bytowaliśmy wcale, bo zległam powalona kumulacją chorób...
W listopadzie Filip się "odobraził"...
Najpierw nieśmiało zabierał kąski i biegł pałaszować je na drodze publicznej, a potem...
Kiedy otworzyłam drzwi Naguska usłyszałam spazmatyczny wręcz szloch Filipa, wycie, piski, radosne szczeki, wszystko mieszało się w jeden ogromny psi rwetes...
Przy powitaniu usiłował nawet podskakiwać, co przy jego budowie nie jest wskazanym objawem radochy...
Towarzyszący mu Myszowaty (młodszy egzemplarz Filipa) nie okazywał nam takiej estymy, ale równie radośnie machał cienkim ogonkiem...
Filip biegał za nami krok w krok...Myszowaty zachowywał bezpieczną odległość...
Kiedy z nagła lunęło schowaliśmy się w Orzeszku, a Filip usiłował się wprosić na siłę...
Potwierdzony zakaz przyjął z pokorą i zniknął...
Wypiliśmy kawusię, zerknęliśmy gospodarskim okiem na nasze poletko i postanowiliśmy ruszyć w drogę, bo ulewa nie zachęcała do prac ziemnych...
Pan N. odpalił Naguska, a ja kończyłam domykanie kłódek...
Kiedy ruszyłam w stronę podjazdu, spod rury wydechowej wyjrzał radośnie roześmiany pysk Myszowatego...A tuż za nim, równie radosny pysk Filipa...
Niczym torpeda ruszyłam zatrzymać manewr ruszania Pana N. ...Krzyczałam...Machałam...I śmiałam się w głos, bo takiej symbiozy pod Naguskiem to jeszcze nie widziałam...
Ślubny zdążył zareagować i psie żywoty zostały uratowane...
A że obu sierściuchom nie można odmówić sprytu, więc kiedy zauważyły niesiony przeze mnie woreczek, czym prędzej spod Naguska wypełzły...
Dary mają swoją siłę perswazji...
Wysypałam zawartość przy drodze...
Psiaki monitorowały uważnie zawartość torebki i nagle...
Filip rzucił się na Myszowatego, złapał go za gardziel i przydusił, dając do zrozumienia, że podarunek jest jego własnością i nie zamierza się nim dzielić...
Myszowaty zrozumiał...
A ja stałam jak zamurowana...
Co takiego wydarzyło się we wrześniu, że Filip ochłodził nasze kontakty ?? Co spowodowało, że wpuścił Myszowatego na Wrzosowisko, a jednocześnie podkreślił "prawo własności" ?? Jakie tajemnicze zachowanie zaprezentuje nam przy kolejnej wizycie ??
Zawsze myślałam, że znam się trochę na piesowatych...
Jakoś instynktownie rozpoznawałam zachowania...
A tutaj zonk...
Nie mam pojęcia co się dzieje w psiej głowie...
Może Wy wiecie ??
poniedziałek, 16 listopada 2015
Najpiękniejsza w klasie...
W komentarzach do poprzedniego postu domagaliście się piękna, normalności i radości życia...I wtedy pomyślałam, że mam coś najbardziej odpowiedniego...
Coś, co miało zagościć na moim blogu już miesiąc temu, ale ciągle wpadało mi pod paluchu coś innego...
Może blogowe skrzaty specjalnie to zrobiły ??
W każdym razie czas, żeby na gordyjskim blogu zagościły Pierwszaki, Dagusine Pierwszaki...
Co trzy lata wysłuchuję takich samych relacji, no może nie takich samych, ale podobnych...
Dagusia obejmuje wychowawstwo pierwszej klasy i dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami...
Przyznam się Wam, że ogromnie lubię te Dagusine wynurzenia...Pełne troski, niepewności, oczekiwań i pragnień...A po trzech latach pocieszam Dagusię, kiedy żegna się ze swoimi Nielotami...
Ale nim się z nimi pożegna, zaczyna tak...
"Narysujcie portret swojej Pani"...
I to się już stało blogową tradycją...
Dagusia oczami Pierwszaków:
A teraz mój ulubiony portret !!
Zostaję wielką fanką Autora tego portretu !!
Coś, co miało zagościć na moim blogu już miesiąc temu, ale ciągle wpadało mi pod paluchu coś innego...
Może blogowe skrzaty specjalnie to zrobiły ??
W każdym razie czas, żeby na gordyjskim blogu zagościły Pierwszaki, Dagusine Pierwszaki...
Co trzy lata wysłuchuję takich samych relacji, no może nie takich samych, ale podobnych...
Dagusia obejmuje wychowawstwo pierwszej klasy i dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami...
Przyznam się Wam, że ogromnie lubię te Dagusine wynurzenia...Pełne troski, niepewności, oczekiwań i pragnień...A po trzech latach pocieszam Dagusię, kiedy żegna się ze swoimi Nielotami...
Ale nim się z nimi pożegna, zaczyna tak...
"Narysujcie portret swojej Pani"...
I to się już stało blogową tradycją...
Dagusia oczami Pierwszaków:
Dagusia "na okrągło" |
Dagusia z "marsem" na czole. |
Dagusia z Harrego Pottera. |
Dagusia jako telewizyjna prezenterka. |
Dagusia w kropki. |
Dagusia na ludowo. |
Dagusia na kacu. |
Dagusia biedroneczka. |
Jesienna Dagusia. |
Dagusia w dwóch nastrojach. |
A teraz mój ulubiony portret !!
Dagusia perfekcyjna !! |
Zostaję wielką fanką Autora tego portretu !!
sobota, 14 listopada 2015
To jest wojna...
Dzisiaj siedziałam do 3-ciej w nocy i śledziłam wydarzenia w Paryżu...
Ściśnięty nerwami żołądek...Łzy cisnące się do oczu...Natłok myśli...
To była trudna noc...
Noc, w czasie której prawda objawiła się spływającą krwią niewinnych Ludzi...
Koniec mrzonek o bezpieczeństwie...
Tak zwany "cywilizowany Świat" poniósł kolejną klęskę...
A wiecie co mnie wkurzyło najbardziej ??
Multum przesyłanych do Francji depesz...Depesz pełnych wzniosłych słów...Depesz zapewniających o solidarności...Depesz, których treść mogę określić jednym: "bla bla bla"...
Ale Politycy spełnili swoją powinność...
Wysłali depeszę...Nabazgrali tweeta...
Za kilka miesięcy dramat Mieszkańców Paryża pójdzie w zapomnienie, tak samo jak los wielu Ofiar, które terroryzm ma już na swoim sumieniu...
Ofiary znowu zmienią kategorię i staną się "statystyką"...
Może zatrze je czas...Może pamięć zatrą kolejne Ofiary ataków...
Z "bleblania" Polityków wynika jedno...
Wobec terroryzmu jesteśmy bezbronni...
Nie można przewidzieć wszystkiego...Nie można zabezpieczyć wszystkich miejsc...Nie można...Po prostu nie można...
Wiedzą o tym Politycy...Wiedzą o tym Służby wywiadowcze...I wiedzą o tym terroryści...
My dowiadujemy się po kolejnym ataku...
Siedzimy w nocy i spoglądamy na ekrany telewizorów z przerażeniem...Widzimy ciała Ofiar wynoszone przez Służby ratownicze...Widzimy zakrwawionych Świadków wydarzeń...Widzimy Policjantów, którzy biegają po ulicach przy migotliwych światłach radiowozów...
Nie możemy nic...
Możemy płakać...Możemy złorzeczyć...Możemy odczuwać współczucie...
Jesteśmy bezbronni ??
Chyba, że wśród tego poprawnego politycznie "bleblania" usłyszymy głos rozsądku, który da nam odrobinę nadziei...
Pan Dziewulski, komentujący nocny dramat Paryża, określił w prostych słowach zamierzenia terrorystów...
Destabilizacja...Strach...Panika...
To jest główna broń terrorystów...
Nie kałachy i granaty...
I trudno się z Nim nie zgodzić...
Czas, żeby cywilizowany Świat przyjął te zagrożenia do wiadomości...
Czas, żeby Ludzie zrozumieli na czym polega zagrożenie...
Antyterroryści zawsze przybywają po czasie...
Nie zejdziemy do piwnic, bo garstka oszołomów chce się "pobawić" granatami...Nie przestaniem korzystać z własnego życia, bo jacyś popaprańcy dostali w łapy kałacha...Strach to nie jest nic złego, bo często motywuje i daje nam siłę do działania...Łzy ciekną nam czasem z bezsilności, ale mogą być również objawem wściekłości...
Pozostaje jedynie zapanować nad paniką...
To jest wojna...
Na panikę nie ma miejsca...
I kiedy Politycy znowu będą "bleblać" bez sensu, my spójrzmy na Paryż jak na miejsce "po bitwie"...
Dzisiaj milczące i pogrążone w niewyobrażalnym smutku...
Ale jutro ??
Czy jesteśmy przygotowani na tę wojnę ??
Ściśnięty nerwami żołądek...Łzy cisnące się do oczu...Natłok myśli...
To była trudna noc...
Noc, w czasie której prawda objawiła się spływającą krwią niewinnych Ludzi...
Koniec mrzonek o bezpieczeństwie...
Tak zwany "cywilizowany Świat" poniósł kolejną klęskę...
A wiecie co mnie wkurzyło najbardziej ??
Multum przesyłanych do Francji depesz...Depesz pełnych wzniosłych słów...Depesz zapewniających o solidarności...Depesz, których treść mogę określić jednym: "bla bla bla"...
Ale Politycy spełnili swoją powinność...
Wysłali depeszę...Nabazgrali tweeta...
Za kilka miesięcy dramat Mieszkańców Paryża pójdzie w zapomnienie, tak samo jak los wielu Ofiar, które terroryzm ma już na swoim sumieniu...
Ofiary znowu zmienią kategorię i staną się "statystyką"...
Może zatrze je czas...Może pamięć zatrą kolejne Ofiary ataków...
Z "bleblania" Polityków wynika jedno...
Wobec terroryzmu jesteśmy bezbronni...
Nie można przewidzieć wszystkiego...Nie można zabezpieczyć wszystkich miejsc...Nie można...Po prostu nie można...
Wiedzą o tym Politycy...Wiedzą o tym Służby wywiadowcze...I wiedzą o tym terroryści...
My dowiadujemy się po kolejnym ataku...
Siedzimy w nocy i spoglądamy na ekrany telewizorów z przerażeniem...Widzimy ciała Ofiar wynoszone przez Służby ratownicze...Widzimy zakrwawionych Świadków wydarzeń...Widzimy Policjantów, którzy biegają po ulicach przy migotliwych światłach radiowozów...
Nie możemy nic...
Możemy płakać...Możemy złorzeczyć...Możemy odczuwać współczucie...
Jesteśmy bezbronni ??
Chyba, że wśród tego poprawnego politycznie "bleblania" usłyszymy głos rozsądku, który da nam odrobinę nadziei...
Pan Dziewulski, komentujący nocny dramat Paryża, określił w prostych słowach zamierzenia terrorystów...
Destabilizacja...Strach...Panika...
To jest główna broń terrorystów...
Nie kałachy i granaty...
I trudno się z Nim nie zgodzić...
Czas, żeby cywilizowany Świat przyjął te zagrożenia do wiadomości...
Czas, żeby Ludzie zrozumieli na czym polega zagrożenie...
Antyterroryści zawsze przybywają po czasie...
Nie zejdziemy do piwnic, bo garstka oszołomów chce się "pobawić" granatami...Nie przestaniem korzystać z własnego życia, bo jacyś popaprańcy dostali w łapy kałacha...Strach to nie jest nic złego, bo często motywuje i daje nam siłę do działania...Łzy ciekną nam czasem z bezsilności, ale mogą być również objawem wściekłości...
Pozostaje jedynie zapanować nad paniką...
To jest wojna...
Na panikę nie ma miejsca...
I kiedy Politycy znowu będą "bleblać" bez sensu, my spójrzmy na Paryż jak na miejsce "po bitwie"...
Dzisiaj milczące i pogrążone w niewyobrażalnym smutku...
Ale jutro ??
Czy jesteśmy przygotowani na tę wojnę ??
środa, 11 listopada 2015
Ty wężymordzie !!
I sądząc po tytule można by uznać, że obrażam Czytaczy...
Nic bardziej mylnego...
Dzisiaj będzie o odkryciach...
- Zamówimy na próbę ?? - spytał mnie kilka tygodni temu Pan N., a że nie takie eksperymenty na sobie robimy, więc wężymord, zwany prozaicznie "skorzonerą" przybył do nas po kilku dniach...
Wyglądał paskudnie...
Czarne, długaśne korzenie, powyginane niczym pełzający gad...
Bez długotrwałych przemyśleń przyznałam, że nazwa pasuje do "gadziny" absolutnie, i gdyby nie wrodzona ciekawość, pewnie bym na owych spostrzeżeniach poprzestała...
Ale w końcu, wężymord zagościł w naszym domu w określonym celu...
W celu konsumpcyjnym...
Skoro ma tak niebywałe zdolności lecznicze ( sód, potas, magnez, wapń, żelazo, fosfor, chlor,karoten,witaminy: E, B1, B2, C) i zastosowań multum ( od leczenia trądziku, przez diety diabetyczne, do leczenia ukąszeń), to jak go zlekceważyć ??
Nie godzi się !!
No to wężymord przeszedł gordyjską próbę ognia...
Delikatnie obrany (z uwagą, bo ogromnie jest złośliwy w czasie obierania), został wrzucony na osolony wrzątek i ugotowany do konsystencji al dente...
Skoro wyglądem przypomina szparagi...Skoro smakiem ma przypominać szparagi...
Do kompletu otrzymał odrobinę topionego masełka i bułki tartej...
Pierwszy kęs...
Orzesz...Ty !! Wężymordzie !!
Ja, która w opozycji stoję do szparagów, przyznać musiałam, że nasi Dziadowie gust mieli pierwszorzędny...
Wężymord jest cudny !!
Ponoć nawet liście można stosować do zup i sałatek...
Mnie w zupełności wystarczy, że jest mało kłopotliwy w uprawie, nie wymagający w przechowywaniu i smakuje jak smakuje...
Wężymord na Wrzosowisko marsz !!
No tak...
Jeszcze za wcześnie...
Ale kiedy doczytałam, że ta magiczna roślinka ma nawet wkład historyczny w rozwój cywilizacji, to mi normalnie szczęka opadła...
Kiedy Odys przybił do Ajai, a zdenerwowana Kirke pozamieniała Mu Towarzyszy w trzodę chlewną, to co uratowało wędrującego Bohatera ??
Wężymord !!
To ziele skorzonery doradził Mu Hermes jako antidotum na focha czarodziejki...A kto jak kto, ale Hermes się na towarze znał...
Nam co prawda złe czary nie grożą, ale jakby nam ktoś chciał świnię podłożyć...
Będzie jak znalazł !!
Nic bardziej mylnego...
Dzisiaj będzie o odkryciach...
- Zamówimy na próbę ?? - spytał mnie kilka tygodni temu Pan N., a że nie takie eksperymenty na sobie robimy, więc wężymord, zwany prozaicznie "skorzonerą" przybył do nas po kilku dniach...
Wyglądał paskudnie...
Czarne, długaśne korzenie, powyginane niczym pełzający gad...
Bez długotrwałych przemyśleń przyznałam, że nazwa pasuje do "gadziny" absolutnie, i gdyby nie wrodzona ciekawość, pewnie bym na owych spostrzeżeniach poprzestała...
Ale w końcu, wężymord zagościł w naszym domu w określonym celu...
W celu konsumpcyjnym...
Skoro ma tak niebywałe zdolności lecznicze ( sód, potas, magnez, wapń, żelazo, fosfor, chlor,karoten,witaminy: E, B1, B2, C) i zastosowań multum ( od leczenia trądziku, przez diety diabetyczne, do leczenia ukąszeń), to jak go zlekceważyć ??
Nie godzi się !!
No to wężymord przeszedł gordyjską próbę ognia...
Delikatnie obrany (z uwagą, bo ogromnie jest złośliwy w czasie obierania), został wrzucony na osolony wrzątek i ugotowany do konsystencji al dente...
Skoro wyglądem przypomina szparagi...Skoro smakiem ma przypominać szparagi...
Do kompletu otrzymał odrobinę topionego masełka i bułki tartej...
Pierwszy kęs...
Orzesz...Ty !! Wężymordzie !!
Ja, która w opozycji stoję do szparagów, przyznać musiałam, że nasi Dziadowie gust mieli pierwszorzędny...
Wężymord jest cudny !!
Ponoć nawet liście można stosować do zup i sałatek...
Mnie w zupełności wystarczy, że jest mało kłopotliwy w uprawie, nie wymagający w przechowywaniu i smakuje jak smakuje...
Wężymord na Wrzosowisko marsz !!
No tak...
Jeszcze za wcześnie...
Ale kiedy doczytałam, że ta magiczna roślinka ma nawet wkład historyczny w rozwój cywilizacji, to mi normalnie szczęka opadła...
Kiedy Odys przybił do Ajai, a zdenerwowana Kirke pozamieniała Mu Towarzyszy w trzodę chlewną, to co uratowało wędrującego Bohatera ??
Wężymord !!
To ziele skorzonery doradził Mu Hermes jako antidotum na focha czarodziejki...A kto jak kto, ale Hermes się na towarze znał...
Nam co prawda złe czary nie grożą, ale jakby nam ktoś chciał świnię podłożyć...
Będzie jak znalazł !!
niedziela, 8 listopada 2015
Śliczności nigdy dość...
Do gabinetu wkroczyła zatroskana Mama z siedmioletnią może Dziewczynką...
- Panie Doktorze...Niech nam Pan pomoże...- rozpoczęła swój wywód Kobieta...- Córka od kilku tygodni ma problem z oczami...- kontynuowała...- Najpierw wybałuszała je okrutnie, jakby Ją coś w tych oczach uwierało, a teraz mruży oczy tak, że świata chyba niewiele widzi...Może to jakieś neurologiczne jest...Albo psychiczne...Już sama nie wiem co o tym sądzić...
Lekarz przyglądał się Siedmiolatce z zainteresowaniem...
Fakt...Powieki miała opuszczone na tyle, że wcale gałek widać nie było...Ale to wybałuszanie ??
Doktor zaczął szukać w pamięci schorzenia, które dawałoby tak dziwne objawy...
A może na tych zajęciach mnie nie było ?? - analizował w myślach...
Wytrzeszcz...Mrużenie...
Ki czort ??
A na dodatek...Pacjentka czerwona jak burak...
Nadciśnienie u Siedmiolatki ??
Czasy to były zamierzchłe...Lekarze wówczas swój fach znali, i nie ukrywali się za procedurami NFZ-u, więc Panu Doktorowi przyszła na myśl pewna diagnoza...Diagnoza trudna do przekazania...
Po namyśle poprosił Rodzicielkę Pacjentki o opuszczenie gabinetu...
Siadł koło Dziewczynki, uśmiechnął się łagodnie i zapytał:
- A jak jest naprawdę z tymi Twoimi oczkami ??
Dziewczynka zaczerwieniła się jeszcze bardziej, buźkę w podkówkę wygięła, a oczka jeszcze bardziej przymrużyła...
- Powiedz...- namawiał Lekarz...- ja Cię nie wydam...
Pacjentka drgnęła lekko...Spod przymrużonych powiek na Doktora spojrzała i wyszeptała...
- To przez zakupy...
Medyka zamurowało...
Co zakupy mają wspólnego z całym ciągiem dziwnych objawów ??
Różnych rzeczy się spodziewał, ale "zakupy" ??
- Opowiedz mi dokładnie jak było...- poprosił...
Uśmiechał się łagodnie...Po pleckach głaskał...
- Opowiedz...
- Bo Mamusia mnie po chlebek do sklepu wysłała, i jak stałam w kolejce, to dwie Panie mi się strasznie przyglądały i jedna z nich powiedziała, że ja mam takie wielkie, śliczne oczka... - zaczęła swoją opowieść Siedmiolatka...
- Pewnie masz...Ale spod tych przymrużonych powiek to ich wcale nie widać...- łagodnie powiedział Lekarz, analizując w myślach, że stan owego "przymrużania" może wynikać z ogromnego zawstydzenia Dziewczynki...
- I ja wtedy to sobie pomyślałam, że skoro one takie śliczne są i duże, to jak je trochę wybałuszę, to będą jeszcze śliczniejsze, i że każdy tą moją śliczność zauważy...
Doktora trochę przytkało...
- No to jak się ktoś na mnie patrzył to wybałuszałam...I wybałuszałam...Coraz bardziej...Czasem to mnie z tego wybałuszania aż głowa bolała !! - wyznała Pacjentka z widoczną ulgą...
- No i co ?? Ktoś tą Twoją śliczność zauważył ?? - dociekał Lekarz, jak mu tylko mowa wróciła po ogromnym zdziwieniu...
- Tak...- wymruczała niewyraźnie Dziewczynka...- Mamusia...I zaraz powiedziała, że to musi jakaś choroba być, bo takiego wytrzeszczu to Ona nigdy nie widziała, i że mnie się chyba coś z głową stało...
- No tak...- wtrącił Doktor...- Mamusia się o Ciebie zmartwiła...- podsumowywał próbując zapanować nad cisnącym się na usta śmiechem...- Ale teraz już się nie wybałuszasz ??
- No nie...- potwierdziła Siedmiolatka...- Bo jak Mamusia zaczęła o tych chorobach mówić, to ja się strasznie wystraszyłam, że mi z tej śliczności coś się rzeczywiście stanie, i postanowiłam, że już się wybałuszać nie będę...A żeby się Mamusia nie martwiła, to już tą całą śliczność postanowiłam poświęcić i oczy mrużyć...
Doktor poczerwieniał na twarzy i chrząkał wymownie...
- I nie pomogło ?? - zapytał krztusząc się okrutnie...
- Nie...- potwierdziła Dziewczynka...- Mamusia na to mrużenie to się jeszcze bardziej zmartwiła i zaraz mnie chciała do jakiegoś specjalisty zapisać, ale Jej Tatuś wytłumaczył, że najpierw to może lepiej do zwykłego Doktora...- wyznało Dziecko...
- Bardzo rozsądnie Tatuś doradził...- podsumował wywiad Pan Doktor i odetchnął z ulgą...Jego medyczny autorytet nie legł w gruzach...Nie miał również zaległości w medycznej edukacji...
Żadna medyczna literatura pewnie takie przypadku nie opisała...
Nie mam pojęcia, jak Pan Doktor skłonił Dziewczynkę do otworzenia oczu...Nie wiem też jakich użył argumentów, żeby się dla "śliczności" nie wybałuszała...
Jedno wiem na pewno...
Dagusia była zawsze Osóbką roztropną !! Bo to Jej historyjkę z dzieciństwa próbowałam nieudolnie opisać...;o)
- Panie Doktorze...Niech nam Pan pomoże...- rozpoczęła swój wywód Kobieta...- Córka od kilku tygodni ma problem z oczami...- kontynuowała...- Najpierw wybałuszała je okrutnie, jakby Ją coś w tych oczach uwierało, a teraz mruży oczy tak, że świata chyba niewiele widzi...Może to jakieś neurologiczne jest...Albo psychiczne...Już sama nie wiem co o tym sądzić...
Lekarz przyglądał się Siedmiolatce z zainteresowaniem...
Fakt...Powieki miała opuszczone na tyle, że wcale gałek widać nie było...Ale to wybałuszanie ??
Doktor zaczął szukać w pamięci schorzenia, które dawałoby tak dziwne objawy...
A może na tych zajęciach mnie nie było ?? - analizował w myślach...
Wytrzeszcz...Mrużenie...
Ki czort ??
A na dodatek...Pacjentka czerwona jak burak...
Nadciśnienie u Siedmiolatki ??
Czasy to były zamierzchłe...Lekarze wówczas swój fach znali, i nie ukrywali się za procedurami NFZ-u, więc Panu Doktorowi przyszła na myśl pewna diagnoza...Diagnoza trudna do przekazania...
Po namyśle poprosił Rodzicielkę Pacjentki o opuszczenie gabinetu...
Siadł koło Dziewczynki, uśmiechnął się łagodnie i zapytał:
- A jak jest naprawdę z tymi Twoimi oczkami ??
Dziewczynka zaczerwieniła się jeszcze bardziej, buźkę w podkówkę wygięła, a oczka jeszcze bardziej przymrużyła...
- Powiedz...- namawiał Lekarz...- ja Cię nie wydam...
Pacjentka drgnęła lekko...Spod przymrużonych powiek na Doktora spojrzała i wyszeptała...
- To przez zakupy...
Medyka zamurowało...
Co zakupy mają wspólnego z całym ciągiem dziwnych objawów ??
Różnych rzeczy się spodziewał, ale "zakupy" ??
- Opowiedz mi dokładnie jak było...- poprosił...
Uśmiechał się łagodnie...Po pleckach głaskał...
- Opowiedz...
- Bo Mamusia mnie po chlebek do sklepu wysłała, i jak stałam w kolejce, to dwie Panie mi się strasznie przyglądały i jedna z nich powiedziała, że ja mam takie wielkie, śliczne oczka... - zaczęła swoją opowieść Siedmiolatka...
- Pewnie masz...Ale spod tych przymrużonych powiek to ich wcale nie widać...- łagodnie powiedział Lekarz, analizując w myślach, że stan owego "przymrużania" może wynikać z ogromnego zawstydzenia Dziewczynki...
- I ja wtedy to sobie pomyślałam, że skoro one takie śliczne są i duże, to jak je trochę wybałuszę, to będą jeszcze śliczniejsze, i że każdy tą moją śliczność zauważy...
Doktora trochę przytkało...
- No to jak się ktoś na mnie patrzył to wybałuszałam...I wybałuszałam...Coraz bardziej...Czasem to mnie z tego wybałuszania aż głowa bolała !! - wyznała Pacjentka z widoczną ulgą...
- No i co ?? Ktoś tą Twoją śliczność zauważył ?? - dociekał Lekarz, jak mu tylko mowa wróciła po ogromnym zdziwieniu...
- Tak...- wymruczała niewyraźnie Dziewczynka...- Mamusia...I zaraz powiedziała, że to musi jakaś choroba być, bo takiego wytrzeszczu to Ona nigdy nie widziała, i że mnie się chyba coś z głową stało...
- No tak...- wtrącił Doktor...- Mamusia się o Ciebie zmartwiła...- podsumowywał próbując zapanować nad cisnącym się na usta śmiechem...- Ale teraz już się nie wybałuszasz ??
- No nie...- potwierdziła Siedmiolatka...- Bo jak Mamusia zaczęła o tych chorobach mówić, to ja się strasznie wystraszyłam, że mi z tej śliczności coś się rzeczywiście stanie, i postanowiłam, że już się wybałuszać nie będę...A żeby się Mamusia nie martwiła, to już tą całą śliczność postanowiłam poświęcić i oczy mrużyć...
Doktor poczerwieniał na twarzy i chrząkał wymownie...
- I nie pomogło ?? - zapytał krztusząc się okrutnie...
- Nie...- potwierdziła Dziewczynka...- Mamusia na to mrużenie to się jeszcze bardziej zmartwiła i zaraz mnie chciała do jakiegoś specjalisty zapisać, ale Jej Tatuś wytłumaczył, że najpierw to może lepiej do zwykłego Doktora...- wyznało Dziecko...
- Bardzo rozsądnie Tatuś doradził...- podsumował wywiad Pan Doktor i odetchnął z ulgą...Jego medyczny autorytet nie legł w gruzach...Nie miał również zaległości w medycznej edukacji...
Żadna medyczna literatura pewnie takie przypadku nie opisała...
Nie mam pojęcia, jak Pan Doktor skłonił Dziewczynkę do otworzenia oczu...Nie wiem też jakich użył argumentów, żeby się dla "śliczności" nie wybałuszała...
Jedno wiem na pewno...
Dagusia była zawsze Osóbką roztropną !! Bo to Jej historyjkę z dzieciństwa próbowałam nieudolnie opisać...;o)
piątek, 6 listopada 2015
Koniec świata...
- Świat się kończy...- zakomunikował Pierworodny i zajął miejsce na kanapie...
A że Stworzenie z Niego gadatliwe (po mamusi), więc czekałam na rozwinięcie...
Opowieść trwała długo, bo Młodym w wizytacji towarzyszył Księciunio, więc nasza uwaga skupiona była głównie na Jego poczynaniach (chodzi już samodzielnie, więc wszystkie babcine szafki zostały zlustrowane)...
Pierworodny brał niedawno udział w konferencji, na którą został oddelegowany przez swoją Firmę...
Firma potężna (10 tys. zatrudnionych), branża w rozkwicie, oddziały na całym Świecie...No to i nie dziwne, że konferencję dla kadry zarządzającej zorganizowali w pięciogwiazdkowym hotelu w Turcji...
Kto bogatemu zabroni ??
Nikt...
Młody po drobnych perturbacjach lotniczych do hotelu dotarł późnym wieczorem, jako ostatni z Delegatów...
"I wyobraźcie sobie... - kontynuuje Pierworodny swoją opowieść, między "Bastuś zostaw...Bastuś uważaj...Bastuś nie wolno"...- na konferencji 60% Uczestników to Rosjanie, 20% to Ukraińcy, kilku Rumunów i jeden Polak...I wszyscy trzeźwi !!"...
- Świat się kończy !! - oświadczyliśmy zgodnym chórem z Panem N.
- No przecież mówiłem...- kwituje Pierworodny...
- Ale tak całkiem nic ?? - dociekam...
- Ha !! Gorzej !! Wśród Rosjan było trzech Abstynentów !!
I to jest prawdziwy "koniec świata"...
A że Stworzenie z Niego gadatliwe (po mamusi), więc czekałam na rozwinięcie...
Opowieść trwała długo, bo Młodym w wizytacji towarzyszył Księciunio, więc nasza uwaga skupiona była głównie na Jego poczynaniach (chodzi już samodzielnie, więc wszystkie babcine szafki zostały zlustrowane)...
Pierworodny brał niedawno udział w konferencji, na którą został oddelegowany przez swoją Firmę...
Firma potężna (10 tys. zatrudnionych), branża w rozkwicie, oddziały na całym Świecie...No to i nie dziwne, że konferencję dla kadry zarządzającej zorganizowali w pięciogwiazdkowym hotelu w Turcji...
Kto bogatemu zabroni ??
Nikt...
Młody po drobnych perturbacjach lotniczych do hotelu dotarł późnym wieczorem, jako ostatni z Delegatów...
"I wyobraźcie sobie... - kontynuuje Pierworodny swoją opowieść, między "Bastuś zostaw...Bastuś uważaj...Bastuś nie wolno"...- na konferencji 60% Uczestników to Rosjanie, 20% to Ukraińcy, kilku Rumunów i jeden Polak...I wszyscy trzeźwi !!"...
- Świat się kończy !! - oświadczyliśmy zgodnym chórem z Panem N.
- No przecież mówiłem...- kwituje Pierworodny...
- Ale tak całkiem nic ?? - dociekam...
- Ha !! Gorzej !! Wśród Rosjan było trzech Abstynentów !!
I to jest prawdziwy "koniec świata"...
czwartek, 5 listopada 2015
Wrzosowiskowe Centrum Rozrywki...
Jak wygląda jesień na Wrzosowisku ??
Uroczo...
Chociaż brak mi trochę tej zieloności i ptasiego rozgardiaszu...
Ale, że Matka Natura lubi nas na Wrzosowisku zaskoczyć, więc zieloność nam się trafia...
Zaczęło się od przygotowywania słomy do ocieplenia truskawek...Pan N. dzielnie machał siekierką, żeby posiekać wyhodowaną przez nas pszenicę...Słoma wylądowała na truskawkowym zagonie, a kłosy na stercie malowniczo usypanej...
Może nic by w tym niezwykłego nie było, ale...
Zmrok zapada teraz szybciutko, więc brakło nam czasu na uprzątnięcie sporej sterty pszenicy...
No cóż...Okoliczne kury będą miały używanie...
Kiedy po kilku dniach znowu wyrwaliśmy się w nasz plener, mało nam gały nie wylazły z zaskoczenia...
Ki czort ??
Żyzna gleba...Odrobina wilgoci...
I Matka Natura zorganizowała nam piękne poletko pszenicy !!
Kłosy "wklejone" w podłoże, a ścinki słomy stoją na baczność, niby żołnierze na warcie...
Tego to jeszcze nie grali...
Bez "wkładu" własnego mamy teraz oziminę...
Po analizie sytuacji, postanowiliśmy jednak ograniczyć pszeniczne zakusy na nasze terytorium...
Pszenica wylądowała na bloczkach...
Skoro Matce Naturze tak na tym zbożu zależy, to może jednak wysieję na wiosnę kawalątko, żeby tej słomy na jesień nam nie brakowało ??
A może Matka Natura specjalnie nam podpowiedziała, żeby tego dobra nie zmarnować ??
Zobaczymy...
Ale jakby ktoś miał ochotę na świeże kiełki pszeniczne, to służymy...
My miłośnikami kiełków nie jesteśmy...
Za to ten dar spodobał się nam ogromnie !!
Czy to opadłe ze śliw liście ??
Nie !!
To najpiękniejsze łąkowe pieczarki jakie w życiu widziałam...
Pieczarka łąkowa (lub polna) występowała kiedyś w Europie bardzo obficie, ale chemiczne nawożenie i środki ochrony roślin spowodowały, że jej stanowiska zostały znacznie przerzedzone...
Jest może trochę mniej atrakcyjna smakowo i zapachowo od tradycyjnej pieczarki hodowlanej, ale rekompensuje to rozmiarem...
A jeśli dodam, że rozmiar naszego pieczarkowego zagonu też był słuszny, i wśród chichotów komentowaliśmy pełen kosz grzybów...Hmmm...
Lubimy takie niespodzianki !!
Bardzo lubimy...
Wrzosowisko uwielbia nas zaskakiwać...
Ostatnio zaskoczyło nas czymś jeszcze...
Na rozłożonej agrowłókninie setki psich śladów...Maleńkie sadzonki lawendy zmasakrowane przez kurze pazury...Wśród zeschłych liści upolowane przez kocie bractwo myszy...Kruche gałązeczki posadzonych drzewek ponadgryzane przez sarenki...Na młodych pniaczkach ślady zajęczych ząbków...
W czasie naszej nieobecności życie towarzyskie na Wrzosowisku wrze...
Prawdziwe Centrum Rozrywki...
Nie wygramy tej batalii, bo już w zeszłym roku zauważyliśmy, że obok Wrzosowiska przebiega szlak migracji zwierząt...Sarenki...Zające...Brykają jak po swoim...
Pozostaje nam obserwować radosne gromadki i próbować zaradzić szkodom...
Ale...
Miło siedzieć na progu Orzeszka, z kubeczkiem herbatki w garści, i patrzeć jak zza sąsiedniego płotu wychyla się rdzawy łebek sarenki...Rozgląda się uważnie...Nasłuchuje...A potem rusza przez drogę pięknym, sarnim skokiem...Jedna...Druga...Piąta...
Wcale im nie przeszkadza, że je podglądam...
Uroczo...
Chociaż brak mi trochę tej zieloności i ptasiego rozgardiaszu...
Ale, że Matka Natura lubi nas na Wrzosowisku zaskoczyć, więc zieloność nam się trafia...
Zaczęło się od przygotowywania słomy do ocieplenia truskawek...Pan N. dzielnie machał siekierką, żeby posiekać wyhodowaną przez nas pszenicę...Słoma wylądowała na truskawkowym zagonie, a kłosy na stercie malowniczo usypanej...
Może nic by w tym niezwykłego nie było, ale...
Zmrok zapada teraz szybciutko, więc brakło nam czasu na uprzątnięcie sporej sterty pszenicy...
No cóż...Okoliczne kury będą miały używanie...
Kiedy po kilku dniach znowu wyrwaliśmy się w nasz plener, mało nam gały nie wylazły z zaskoczenia...
Ki czort ??
Żyzna gleba...Odrobina wilgoci...
I Matka Natura zorganizowała nam piękne poletko pszenicy !!
Kłosy "wklejone" w podłoże, a ścinki słomy stoją na baczność, niby żołnierze na warcie...
Tego to jeszcze nie grali...
Bez "wkładu" własnego mamy teraz oziminę...
Po analizie sytuacji, postanowiliśmy jednak ograniczyć pszeniczne zakusy na nasze terytorium...
Pszenica wylądowała na bloczkach...
Skoro Matce Naturze tak na tym zbożu zależy, to może jednak wysieję na wiosnę kawalątko, żeby tej słomy na jesień nam nie brakowało ??
A może Matka Natura specjalnie nam podpowiedziała, żeby tego dobra nie zmarnować ??
Zobaczymy...
Ale jakby ktoś miał ochotę na świeże kiełki pszeniczne, to służymy...
My miłośnikami kiełków nie jesteśmy...
Za to ten dar spodobał się nam ogromnie !!
Czy to opadłe ze śliw liście ??
Nie !!
To najpiękniejsze łąkowe pieczarki jakie w życiu widziałam...
Pieczarka łąkowa (lub polna) występowała kiedyś w Europie bardzo obficie, ale chemiczne nawożenie i środki ochrony roślin spowodowały, że jej stanowiska zostały znacznie przerzedzone...
Jest może trochę mniej atrakcyjna smakowo i zapachowo od tradycyjnej pieczarki hodowlanej, ale rekompensuje to rozmiarem...
A jeśli dodam, że rozmiar naszego pieczarkowego zagonu też był słuszny, i wśród chichotów komentowaliśmy pełen kosz grzybów...Hmmm...
Lubimy takie niespodzianki !!
Bardzo lubimy...
Wrzosowisko uwielbia nas zaskakiwać...
Ostatnio zaskoczyło nas czymś jeszcze...
Na rozłożonej agrowłókninie setki psich śladów...Maleńkie sadzonki lawendy zmasakrowane przez kurze pazury...Wśród zeschłych liści upolowane przez kocie bractwo myszy...Kruche gałązeczki posadzonych drzewek ponadgryzane przez sarenki...Na młodych pniaczkach ślady zajęczych ząbków...
W czasie naszej nieobecności życie towarzyskie na Wrzosowisku wrze...
Prawdziwe Centrum Rozrywki...
Nie wygramy tej batalii, bo już w zeszłym roku zauważyliśmy, że obok Wrzosowiska przebiega szlak migracji zwierząt...Sarenki...Zające...Brykają jak po swoim...
Pozostaje nam obserwować radosne gromadki i próbować zaradzić szkodom...
Ale...
Miło siedzieć na progu Orzeszka, z kubeczkiem herbatki w garści, i patrzeć jak zza sąsiedniego płotu wychyla się rdzawy łebek sarenki...Rozgląda się uważnie...Nasłuchuje...A potem rusza przez drogę pięknym, sarnim skokiem...Jedna...Druga...Piąta...
Wcale im nie przeszkadza, że je podglądam...
wtorek, 3 listopada 2015
Orzeł odleciał...
Pamiętacie o naszej "klatkowej" tradycji żegnania młodocianych Lokatorów ??
Jeśli nie, to pokrótce przypomnę...
Kiedy wieść gminna się po piętrach rozejdzie, że jakiś "wolny elektron" znalazł "drugą połowę", i że zamierza przypieczętować ów fakt uroczystą przysięgą, Sąsiedzi rozpoczynają swoje działania...
Najpierw szepczemy po cichutku na klatce, wymieniając się informacjami na temat tej uroczystości...
- To kiedy ??
- Za miesiąc...
- Po ile ??
- Tradycyjnie chyba...
- A kolor ??
I jak te dwa pierwsze pytania są jak najbardziej zrozumiałe, tak to trzecie wyjaśnię w kilku słowach...
Aby dekoracja klatkowa była udana musi współgrać z całością, z upodobaniami Młodych...
Jeśli "odlatuje" Dziewczyna to temat jest prosty...Idziemy i pytamy...
Jeśli "odlatuje" Chłopak...No cóż...Trzeba zrobić wywiad "środowiskowy"...
A to łatwe nie jest...
Trzeba się "wkręcić" na wizytę u "żeniaczkowych" Sąsiadów i niczym Bond wyłuskać niezbędne informacje...
- Różowy !! - odparła z ulgą, bo tym razem na mnie spadły obowiązki Agenta...- Młoda uwielbia różowy !!
Ufff...
W czwartek Drużbowie dekorowali wejście, czyli robili "koronę"...
Uwielbiam ten zapach igliwia, gdy wchodzi się do klatki schodowej...Taki powiew świeżości...Nadziei...
W piątek wieczorem nadeszła nasza pora...
Sąsiedzi zameldowali się stadnie, przybyła nawet Sąsiadka, która już rok temu się wyprowadziła, ale zażądała w czasie wyprowadzki, że ją mamy o takich imprezach zawiadamiać...
Toż mieszkała z nami prawie trzydzieści lat !!
I nastąpił chaos...
Wśród śmiechu, żartów i docinków serdecznych rozpoczęliśmy twórczą pracę...
Jeszcze drzwi Nowożeńca...
I można było ogłosić wiechę...
Chociaż "impreza" sąsiedzka trwała nadal...
Bo tradycją się już stało, że Rodzice Młodych goszczą Sąsiadów poczęstunkiem...
Ciasta...Napitki...
To i na klatce schodowej panuje później spore natężenie hałasu...
Oczywiście pod drzwiami Oblubieńców...
W sobotę Sąsiedzi zgodnie stają przy drzwiach wyjściowych i konstruują "bramę"...Czyli zaporę, żeby się jednak Młodzi rozmyślili...
Nie udało się nam nigdy skutecznie zadziałać...
No to na pożegnanie, Młody otrzymał skromny podarunek, kilka uścisków dłoni, kilka całusów na szczęście...I wyruszył w swoją "nową drogę"...
Zdjęć z tego pożegnania nie mam, bo na weselisko byliśmy proszeni, więc Wasza Gordyjka była zajęta zajmowaniem miejsca w orszaku weselnym...
Ale możecie mi wierzyć...
Cudnie było !!
A Tobie Mateuszku wiele dobrego...
Obyś zawsze był tak szczęśliwy jak w tą sobotę !!
Jeśli nie, to pokrótce przypomnę...
Kiedy wieść gminna się po piętrach rozejdzie, że jakiś "wolny elektron" znalazł "drugą połowę", i że zamierza przypieczętować ów fakt uroczystą przysięgą, Sąsiedzi rozpoczynają swoje działania...
Najpierw szepczemy po cichutku na klatce, wymieniając się informacjami na temat tej uroczystości...
- To kiedy ??
- Za miesiąc...
- Po ile ??
- Tradycyjnie chyba...
- A kolor ??
I jak te dwa pierwsze pytania są jak najbardziej zrozumiałe, tak to trzecie wyjaśnię w kilku słowach...
Aby dekoracja klatkowa była udana musi współgrać z całością, z upodobaniami Młodych...
Jeśli "odlatuje" Dziewczyna to temat jest prosty...Idziemy i pytamy...
Jeśli "odlatuje" Chłopak...No cóż...Trzeba zrobić wywiad "środowiskowy"...
A to łatwe nie jest...
Trzeba się "wkręcić" na wizytę u "żeniaczkowych" Sąsiadów i niczym Bond wyłuskać niezbędne informacje...
- Różowy !! - odparła z ulgą, bo tym razem na mnie spadły obowiązki Agenta...- Młoda uwielbia różowy !!
Ufff...
W czwartek Drużbowie dekorowali wejście, czyli robili "koronę"...
Uwielbiam ten zapach igliwia, gdy wchodzi się do klatki schodowej...Taki powiew świeżości...Nadziei...
W piątek wieczorem nadeszła nasza pora...
Sąsiedzi zameldowali się stadnie, przybyła nawet Sąsiadka, która już rok temu się wyprowadziła, ale zażądała w czasie wyprowadzki, że ją mamy o takich imprezach zawiadamiać...
Toż mieszkała z nami prawie trzydzieści lat !!
I nastąpił chaos...
Wśród śmiechu, żartów i docinków serdecznych rozpoczęliśmy twórczą pracę...
Jeszcze drzwi Nowożeńca...
I można było ogłosić wiechę...
Chociaż "impreza" sąsiedzka trwała nadal...
Bo tradycją się już stało, że Rodzice Młodych goszczą Sąsiadów poczęstunkiem...
Ciasta...Napitki...
To i na klatce schodowej panuje później spore natężenie hałasu...
Oczywiście pod drzwiami Oblubieńców...
W sobotę Sąsiedzi zgodnie stają przy drzwiach wyjściowych i konstruują "bramę"...Czyli zaporę, żeby się jednak Młodzi rozmyślili...
Nie udało się nam nigdy skutecznie zadziałać...
No to na pożegnanie, Młody otrzymał skromny podarunek, kilka uścisków dłoni, kilka całusów na szczęście...I wyruszył w swoją "nową drogę"...
Zdjęć z tego pożegnania nie mam, bo na weselisko byliśmy proszeni, więc Wasza Gordyjka była zajęta zajmowaniem miejsca w orszaku weselnym...
Ale możecie mi wierzyć...
Cudnie było !!
A Tobie Mateuszku wiele dobrego...
Obyś zawsze był tak szczęśliwy jak w tą sobotę !!