Zadzwoniła dzisiaj Pani B., nasza Przyjaciółka z dzieciństwa, i po krótkim "cześć", zapytała...
- Domek stoi ??
Ło Matko i Córko !!
Jak ta zagoniona i zapracowana Dziewczyna zapamiętała rzucony kiedyś w rozmowie termin ??
- Stoi !! Kiedy przyjeżdżasz ?? - Odpowiedziałam, hamując śmiech...
- Na prawdę ?? Taki jak chcieliście ?? I jak wrażenia ??
No cóż...Ukrywać nie będę, że potem nastąpił tzw.:babski słowotok...
Z Panią B. słowotokuje mi się zawsze znakomicie...
Ale zacznę od początku...
W piątek sadziliśmy ziemniaki...
To taka "prapremiera", więc specjalnych sukcesów nie oczekujemy, ale może z litości kilka wyrośnie, żebyśmy mogli upiec je w tym naszym ognisku...
Wygląda to teraz tak...
Wracaliśmy do domeczku ledwie żywi, ale ogromnie uszczęśliwieni, bo w trakcie sadzenia zadzwonił "Pan od domku" z informacją, że terminu dotrzymuje i domek stanie "jutro"...
Ło Matko i Córko !!
Domek ?? Jutro ??
Jedyną trudnością było, jak mnie Pan N. z łóżka ściągnie o 4:30...
Wstawać w środku nocy ??
Katarrrstrofa !!
Ale dałam radę...
No i przyjechał...
A właściwie przywieźli naszego "orzeszka"...
Okazało się, że bloczki przygotowaliśmy fachowo, podłoga leżała po kwadransie, a potem, Panowie zaczęli stawiać ściany...
Pan N. dzielnie te ściany podtrzymywał, żeby się Panom konstrukcja nie "rozjechała"...
Moje pięćdziesiąt kilo się do tego nie nadawało...
Przypadła mi rola "podziwiacza"...
Wieczorkiem "orzeszek " był gotowy...
Panowie odjechali, a my nawet nie mieliśmy czasu się pozachwycać, bo noc już się cichutko skradała...
No to i Wy nie popodziwiacie...
Ot co...
Gotowego "orzeszka" pokażę Wam następnym razem...
Ale wierzcie mi na słowo, jest cudny !!
Koniec wożenia grabi !! Koniec przebierania się w samochodzie !! Koniec bajzlu w "nagusku" !!
No może z tym ostatnim końcem to tak łatwo nie będzie, bo musimy jeszcze naszego "orzeszka" zagospodarować, ale widać już koniec naszej katorgi transportowej...
Kiedy Panowie pracowali wytrwale, Pan N. podlewał nasz płot...
A ja pilnowałam, żeby równo rósł...
Mnie, dla odmiany pilnował Filip, znajdując sobie jedynie słuszne miejsce do monitoringu...
Najważniejsze jednak, że "urósł" nasz "orzeszek" !!
niedziela, 26 kwietnia 2015
czwartek, 23 kwietnia 2015
Jestem potencjalną ofiarą...
Mój Ojciec jeździł po pijaku...Właściwie, to czym bardziej był pijany, tym miał większe ciągoty do kierownicy...Bywało, że z trudem pokonywał drogę do samochodu, ale kluczyków nie oddawał nigdy...
Problem właściwie jest przedawniony, bo miało to miejsce ponad trzydzieści lat temu, a Jego Anioły dobrze się Nim opiekowały...
Nikomu nie zrobił krzywdy...
Ale do dzisiaj pamiętam "wycieczki" głównymi chodnikami mojego rodzinnego Miasta, albo jazdę pod prąd...Bo taką właśnie miał fantazję...
Wbita w kąt tylnej kanapy, modliłam się w duchu, albo złorzeczyłam w myślach..."Dzieci i ryby głosu nie mają"...
Może to właśnie wtedy zrodziła się moja nienawiść do pijanych kierowców...
Do kierowców morderców...
Nie nazywam tego ani bezmyślnością, ani brakiem rozsądku, ani głupotą...
Jeśli ktoś wsiada do samochodu po spożyciu, jest po prostu mordercą, potencjalnym...
Kiedy więc rozpoczęła się batalia o zaostrzenie przepisów drogowych i karnych, dotyczących tej grupy degeneratów, moje serducho zadrgało z radości...
Nareszcie !!
I co ??
No i mogę sobie teraz Wisłę kijem nawracać...
Nasi Legislatorzy jak zawsze dali d...
Ustawa przygotowana, przepisy zaostrzone i nagle, ktoś dopisuje "coś" wykazując się ignorancją...
Pamiętacie zadymę o "kropkę", czy "przecinek", które zmieniły całą treść ustawy ??
Tym razem ktoś pojechał "po bandzie"...
Po zapisie o dożywotnim zakazie prowadzenia pojazdów, pojawiła się wzmianka o "możliwości ubiegania się o uprawnienia po 10 latach"...
Orzesz...(ko)...
Po 10 latach ??
Czyli, jeśli ktoś zabije niewinnego człowieka mając powiedzmy 20 lat, to będzie miał szansę zostać seryjnym mordercą ??
Sejmowa Komisja przepchnęła tego "knota ustawowego"...
Posłowie nawet zainteresowani nie byli co się z ową Ustawą dzieje, bo mimo uwag Vice Ministra Sprawiedliwości zgodnie łapki podnieśli...
Za czym ??
Dokładnie nie wiedzieli, bo na drugim czytani sala sejmowa była pusta...
Przecież diety i tak Im się należą...
Ale przecież po głosowaniu w Sejmie Ustawa w próżnię nie trafiła...
Mamy "Ekspertów", mamy Senat, mamy Prezydenta...
Sito ustawowe dość ciasne, więc "ktoś" chyba tą Ustawę czytał ??
Przecież Ci wszyscy Ludzie biorą społeczne pieniądze za swoją pracę...
Czytał ??
Naiwności ludzka...
Ustawa ma już podpis Prezydenta...
Kolejne "uchylone" drzwi naszego prawa...
Dokładnie tak jak w przypadku "Ustawy o bestiach"...
Bo właściwie po co precyzować prawo ??
Po co napisać jasne "NIE", tam gdzie można znaleźć obejście lub furtkę ??
Do aresztów wsadzajmy Babcie, które zwiną w Markecie batonik za 1,20 zł, a potencjalnym mordercom pomóżmy...Wyciągnijmy dłoń pojednania...
Posłowie bulwersują się na uwagi o ignorancji...
Eksperci już pewnie zgarnęli swoje wynagrodzenia, więc będą milczeć jak zaklęci...
Pan Prezydent dopisze sobie tą Ustawę jako kolejny sukces...
A ja ??
No cóż...
Jestem potencjalną ofiarą mordercy za kierownicą...
No chyba, że mój Anioł będzie miał baczenie...
Problem właściwie jest przedawniony, bo miało to miejsce ponad trzydzieści lat temu, a Jego Anioły dobrze się Nim opiekowały...
Nikomu nie zrobił krzywdy...
Ale do dzisiaj pamiętam "wycieczki" głównymi chodnikami mojego rodzinnego Miasta, albo jazdę pod prąd...Bo taką właśnie miał fantazję...
Wbita w kąt tylnej kanapy, modliłam się w duchu, albo złorzeczyłam w myślach..."Dzieci i ryby głosu nie mają"...
Może to właśnie wtedy zrodziła się moja nienawiść do pijanych kierowców...
Do kierowców morderców...
Nie nazywam tego ani bezmyślnością, ani brakiem rozsądku, ani głupotą...
Jeśli ktoś wsiada do samochodu po spożyciu, jest po prostu mordercą, potencjalnym...
Kiedy więc rozpoczęła się batalia o zaostrzenie przepisów drogowych i karnych, dotyczących tej grupy degeneratów, moje serducho zadrgało z radości...
Nareszcie !!
I co ??
No i mogę sobie teraz Wisłę kijem nawracać...
Nasi Legislatorzy jak zawsze dali d...
Ustawa przygotowana, przepisy zaostrzone i nagle, ktoś dopisuje "coś" wykazując się ignorancją...
Pamiętacie zadymę o "kropkę", czy "przecinek", które zmieniły całą treść ustawy ??
Tym razem ktoś pojechał "po bandzie"...
Po zapisie o dożywotnim zakazie prowadzenia pojazdów, pojawiła się wzmianka o "możliwości ubiegania się o uprawnienia po 10 latach"...
Orzesz...(ko)...
Po 10 latach ??
Czyli, jeśli ktoś zabije niewinnego człowieka mając powiedzmy 20 lat, to będzie miał szansę zostać seryjnym mordercą ??
Sejmowa Komisja przepchnęła tego "knota ustawowego"...
Posłowie nawet zainteresowani nie byli co się z ową Ustawą dzieje, bo mimo uwag Vice Ministra Sprawiedliwości zgodnie łapki podnieśli...
Za czym ??
Dokładnie nie wiedzieli, bo na drugim czytani sala sejmowa była pusta...
Przecież diety i tak Im się należą...
Ale przecież po głosowaniu w Sejmie Ustawa w próżnię nie trafiła...
Mamy "Ekspertów", mamy Senat, mamy Prezydenta...
Sito ustawowe dość ciasne, więc "ktoś" chyba tą Ustawę czytał ??
Przecież Ci wszyscy Ludzie biorą społeczne pieniądze za swoją pracę...
Czytał ??
Naiwności ludzka...
Ustawa ma już podpis Prezydenta...
Kolejne "uchylone" drzwi naszego prawa...
Dokładnie tak jak w przypadku "Ustawy o bestiach"...
Bo właściwie po co precyzować prawo ??
Po co napisać jasne "NIE", tam gdzie można znaleźć obejście lub furtkę ??
Do aresztów wsadzajmy Babcie, które zwiną w Markecie batonik za 1,20 zł, a potencjalnym mordercom pomóżmy...Wyciągnijmy dłoń pojednania...
Posłowie bulwersują się na uwagi o ignorancji...
Eksperci już pewnie zgarnęli swoje wynagrodzenia, więc będą milczeć jak zaklęci...
Pan Prezydent dopisze sobie tą Ustawę jako kolejny sukces...
A ja ??
No cóż...
Jestem potencjalną ofiarą mordercy za kierownicą...
No chyba, że mój Anioł będzie miał baczenie...
środa, 22 kwietnia 2015
Wiosna w balkonowym wymiarze...
Czyżbyśmy, w natłoku wrzosowiskowych zajęć zapomnieli o naszym "azylu przetrwania", czyli balkoniku ??
W życiu !!
Tyle, że nasz "azyl" zmienił ostatnio swoje funkcje podstawowe...Jest jak dotąd "azylem przetrwania", tyle, że nie dla nas...
Dla nas w "azylu" miejsca już nie ma...
Po pierwsze primo, postanowiliśmy dać upust swoim marzeniom, i zjeść na Wrzosowisku pieczonych ziemniaczków...Takich wiecie, z dogorywającego ogniska, pieczonych w rozgrzanym popiole...
Echhh...
Pamiętacie ten smak ?? Ten zapach ?? I te sczerniałe skórki, którymi można się było umorusać w dwie sekundy ??
Właśnie takie ziemniaczki stały się naszym pragnieniem...
No cóż...
Chyba mamy coś z piromanów, bo nas do tych ognisk ciągnie okrutnie...
Po pieczonej nad ogniem kiełbasce, ziemniaczki stały się numerem jeden...
I cóż z tego ??
Hmmm...
Ano to, że jako strasznie ambitne Człowieki, postanowiliśmy, że będą to ziemniaczki z naszego poletka...
Czyli sadzimy !!
Ziemniaczki to nie byle jakie !! To ziemniaczki z paszportem !!
Teraz w balkonowych "pieleszach" dojrzewają do sadzenia...A my zachwycamy się każdym nowym, zielonkawym oczkiem, które wyjrzy do słoneczka...
Po drugie primo, jako, że łakomstwo nasze wymiarów ma wiele, postanowiliśmy iść za ciosem i do towarzystwa ziemniaczkom, na balkonie zawitała sporych rozmiarów kolekcja truskawek...
To ledwie cząstka owej kolekcji, bo rozwłóczone są niebożątka po całym balkonie...Żeby im przeciągi nie szkodziły...Żeby słoneczka zażyły...Żeby w ścisku nie stały...
No i wzdychamy serdecznie na widok wesołej gromadki, z nadzieją na ten pierwszy, smakowity kąsek, który mają nam niebawem sprawić, a który przywitamy gromkimi wrzaskami zachwytów...
Pewnie słychać nas będzie w caluśkim powiecie...
Ale mamy wśród owych sadzonek i ulubienicę...
Tak, tak...
Wzrok Was nie myli...
Kwiatuszek !!
Co prawda, to poziomki, a nie truskawki, ale taka poziomeczka prosto z krzaczka to też smakowity kąsek...
Chociaż to bardziej przysmak dla Bastusia, bo wszyscy Dziadkowie wiedzą, że poziomki znacznie rzadziej uczulają, więc jakby się okazało, że Bastuś truskawek (tak jak Babcia) jeść nie może (albo przynajmniej nie powinien), to poziomeczki będą akurat...
Po trzecie primo, balkonik przygarnął również nasze materiały budowlane, czyli folię, która ma zlec pod domkiem...
Czeka teraz bidula na transport i pocięcie, bo po wyliczeniu powierzchni użytkowej naszego "M", wyszło, że nijak tego w domciu nie zrobimy...
Nad całym tym bałaganem króluje nasza jabłoneczka...
Listeczkami mruga...Gałązkami kiwa...I nadziwić się nie może, jak żeśmy tyle dobra na tak małej powierzchni upchnęli...
Ale balkonik gotowy...
Tylko "lokatorów" wywieziemy w plener...Ławeczkę z zimowania przedpokojowego wytarmosimy i już...
W życiu !!
Tyle, że nasz "azyl" zmienił ostatnio swoje funkcje podstawowe...Jest jak dotąd "azylem przetrwania", tyle, że nie dla nas...
Dla nas w "azylu" miejsca już nie ma...
Po pierwsze primo, postanowiliśmy dać upust swoim marzeniom, i zjeść na Wrzosowisku pieczonych ziemniaczków...Takich wiecie, z dogorywającego ogniska, pieczonych w rozgrzanym popiole...
Echhh...
Pamiętacie ten smak ?? Ten zapach ?? I te sczerniałe skórki, którymi można się było umorusać w dwie sekundy ??
Właśnie takie ziemniaczki stały się naszym pragnieniem...
No cóż...
Chyba mamy coś z piromanów, bo nas do tych ognisk ciągnie okrutnie...
Po pieczonej nad ogniem kiełbasce, ziemniaczki stały się numerem jeden...
I cóż z tego ??
Hmmm...
Ano to, że jako strasznie ambitne Człowieki, postanowiliśmy, że będą to ziemniaczki z naszego poletka...
Czyli sadzimy !!
Ziemniaczki to nie byle jakie !! To ziemniaczki z paszportem !!
Teraz w balkonowych "pieleszach" dojrzewają do sadzenia...A my zachwycamy się każdym nowym, zielonkawym oczkiem, które wyjrzy do słoneczka...
Po drugie primo, jako, że łakomstwo nasze wymiarów ma wiele, postanowiliśmy iść za ciosem i do towarzystwa ziemniaczkom, na balkonie zawitała sporych rozmiarów kolekcja truskawek...
To ledwie cząstka owej kolekcji, bo rozwłóczone są niebożątka po całym balkonie...Żeby im przeciągi nie szkodziły...Żeby słoneczka zażyły...Żeby w ścisku nie stały...
No i wzdychamy serdecznie na widok wesołej gromadki, z nadzieją na ten pierwszy, smakowity kąsek, który mają nam niebawem sprawić, a który przywitamy gromkimi wrzaskami zachwytów...
Pewnie słychać nas będzie w caluśkim powiecie...
Ale mamy wśród owych sadzonek i ulubienicę...
Tak, tak...
Wzrok Was nie myli...
Kwiatuszek !!
Co prawda, to poziomki, a nie truskawki, ale taka poziomeczka prosto z krzaczka to też smakowity kąsek...
Chociaż to bardziej przysmak dla Bastusia, bo wszyscy Dziadkowie wiedzą, że poziomki znacznie rzadziej uczulają, więc jakby się okazało, że Bastuś truskawek (tak jak Babcia) jeść nie może (albo przynajmniej nie powinien), to poziomeczki będą akurat...
Po trzecie primo, balkonik przygarnął również nasze materiały budowlane, czyli folię, która ma zlec pod domkiem...
Czeka teraz bidula na transport i pocięcie, bo po wyliczeniu powierzchni użytkowej naszego "M", wyszło, że nijak tego w domciu nie zrobimy...
Nad całym tym bałaganem króluje nasza jabłoneczka...
Listeczkami mruga...Gałązkami kiwa...I nadziwić się nie może, jak żeśmy tyle dobra na tak małej powierzchni upchnęli...
Ale balkonik gotowy...
Tylko "lokatorów" wywieziemy w plener...Ławeczkę z zimowania przedpokojowego wytarmosimy i już...
wtorek, 21 kwietnia 2015
Dylematy przedwyborcze...
Tak mi się po głowie pęta:
"pora wybrać Prezydenta"...
A że wielu Kandydatów,
do państwowych tych etatów,
a na krześle jeden siędzie,
pora dumać kto to będzie...
Wybór wcale nie jest prosty,
chociaż tak tłumaczą Posły,
bo walory każdy ceni,
lecz się po wyborach zmieni...
Słucham z "lewa", słucham z "prawa",
taki wybór nie zabawa,
wszak On, albo inna Ona,
będzie funkcją obarczona...
Kto udźwignie ciężar taki ??
Kto nie będzie byle jaki ??
Kto się wsłucha w głos Narodu
i powiedzie nas do przodu ??
W głowie myśli się kotłują...
Kim są Oni ?? I co czują ??
Gdzie zagwozdka jest ?? Gdzie haczyk ??
By się później wytłumaczyć...
Kto z Nich stanie przed Narodem,
otoczony tylko smrodem ??
Dni mijają, ja wciąż dumam...
Czy to Geniusz jest ?? Czy tuman ??
Co zgotuje mej Ojczyźnie ??
I czy puści mnie w bieliźnie ??
Kandydatów bardzo wielu,
co skupieni są na celu,
a ja, ułamek miliona,
wciąż nad wyborem strapiona...
I choć to temat mało chwytliwy,
czekam na słowa: " Jestem UCZCIWY" !!
sobota, 18 kwietnia 2015
Chcę być Ludziem !!
Podobno jesteśmy Pokoleniem technologicznym...
Hmmm...
Możliwe...
Symptomy właściwie można zaobserwować na każdym kroku...Komórka w dłoni...Lapciak na kolanach...A w perspektywie lodówki, które będą nam wysyłać listę zakupów SMS-em...
Człowieka w Człowieku jest jakby mniej...
Czyżby do technologi było nam bliżej niż do Sąsiada ??
Wątpliwe...
Ale tak się porobiło, że bardziej cenimy sobie "lajki" na "fejsie", niż życzliwą wymianę kilku zdań ze Znajomymi...
Nie o technologiach jednak chciałam pisać...
Podobno jesteśmy tym co jemy...
A co jemy ??
Teoretycznie nasza dieta nie zmieniła się od lat, poza faktem że nie musimy polować na mamuty i włazić na drzewa w celu zdobycia ptasich jaj...
Ziemia też nie skąpi nam darów...
Zboża, warzywa, owoce...
Można powiedzieć, że mamy pokarmowe El Dorado...
Kilka kroków do najbliższego Marketu, odpowiedni zasób gotówki i stół ugina się od specjałów...
Wędlina, która w dwadzieścia cztery godziny ślimaczy się, jakby chciała poślizgiem zwiać z lodówki...Żółty ser, który na kanapkach smakuje jak lizana torebka foliowa...Chleb, który prędzej "wybuchnie", niż się zsuszy...
Czyżby więc przyszedł czas żebyśmy zostali Wegetarianami, albo innymi Weganami ??
Hmmm...
Też nie bardzo...
Eksperymentowaliście na przykład z takim ogórkiem szklarniowym w styczniu ??
Ja eksperymentowałam...
Po dobie ogórek stał się zielonkawą kałużą o dziwnym zapaszku...
Okazuje się, że przy całym "dobrodziejstwie inwentarza" na sklepowych półkach, rzadko można spotkać towar, który nie zawiera spulchniaczy, uzdatniaczy, czy substancji smakowych...
A właściwie, cóż to jest ta "substancja smakowa" ??
Czyżby świnia już świnią nie "smakowała", a krowa uparła się produkować mleko o zapachu fiołków ??
Nic z tych rzeczy...
To "technologiczny Człowiek" modyfikuje skład w swoim żołądku...
Że to nie zdrowe ??
Łoj tam...
Przecież każdy z Producentów żywności trzyma się wyznaczonych norm...
Przecież Medycyna też technologicznie poszła do przodu, więc nam te "zachwaszczone" chemią organizmy uzdatni...
Problem tylko w tym, czy ktoś wyliczył ile tych "norm" wcinamy codziennie zbiorowo, i czy zdążymy się przebić przez kolejkę do Gastrologa...
Reszta to "pikuś"...
Dlaczego bazgram dzisiaj na ten temat ??
Na Wrzosowisku, jeden z Mieszkańców zwierzył się nam, iż tak odchwaszczał swoje poletko, że "spalił" chemią całą plantację...Strat nie wyliczał, ale nawet dla laika nie jest tajemnicą, że to kilkanaście tysięcy złotych...
I kiedy laik robił współczującą minę, Właściciel owego poletka lekceważąco ręką machnął...
"Zaoram i posieję coś innego"...- stwierdził...
Laika zatkało...
A ziemia ??
Co biedna ziemia ma z tą chemią zrobić ??
Przeżuć i wypluć ??
Przecież całe poletko jest tą chemią skażone...Kolejna uprawa też będzie tą chemią skażona...
To nawet laik wie...
Te owoce i warzywa będą wcinać Dzieciaki, zachęcane przez opiekuńczych Rodziców...
"Jedz bo zdrowe!!"...
Przed oczami laika stanął jego osobisty Wnuk, wcinający te chemiczne delicje...
Orzesz...(ko)...
Czyżby nam te technologie mózgi zablokowały ??
A może tylko ja mam jakieś wypaczone pojęcie i wygórowane wymagania ??
Jesteśmy tym co jemy...??
Spulchniaczami...Uzdatniaczami...Odchwaszczaczami...
Veto !!
Ja chcę być Ludziem !!
Hmmm...
Możliwe...
Symptomy właściwie można zaobserwować na każdym kroku...Komórka w dłoni...Lapciak na kolanach...A w perspektywie lodówki, które będą nam wysyłać listę zakupów SMS-em...
Człowieka w Człowieku jest jakby mniej...
Czyżby do technologi było nam bliżej niż do Sąsiada ??
Wątpliwe...
Ale tak się porobiło, że bardziej cenimy sobie "lajki" na "fejsie", niż życzliwą wymianę kilku zdań ze Znajomymi...
Nie o technologiach jednak chciałam pisać...
Podobno jesteśmy tym co jemy...
A co jemy ??
Teoretycznie nasza dieta nie zmieniła się od lat, poza faktem że nie musimy polować na mamuty i włazić na drzewa w celu zdobycia ptasich jaj...
Ziemia też nie skąpi nam darów...
Zboża, warzywa, owoce...
Można powiedzieć, że mamy pokarmowe El Dorado...
Kilka kroków do najbliższego Marketu, odpowiedni zasób gotówki i stół ugina się od specjałów...
Wędlina, która w dwadzieścia cztery godziny ślimaczy się, jakby chciała poślizgiem zwiać z lodówki...Żółty ser, który na kanapkach smakuje jak lizana torebka foliowa...Chleb, który prędzej "wybuchnie", niż się zsuszy...
Czyżby więc przyszedł czas żebyśmy zostali Wegetarianami, albo innymi Weganami ??
Hmmm...
Też nie bardzo...
Eksperymentowaliście na przykład z takim ogórkiem szklarniowym w styczniu ??
Ja eksperymentowałam...
Po dobie ogórek stał się zielonkawą kałużą o dziwnym zapaszku...
Okazuje się, że przy całym "dobrodziejstwie inwentarza" na sklepowych półkach, rzadko można spotkać towar, który nie zawiera spulchniaczy, uzdatniaczy, czy substancji smakowych...
A właściwie, cóż to jest ta "substancja smakowa" ??
Czyżby świnia już świnią nie "smakowała", a krowa uparła się produkować mleko o zapachu fiołków ??
Nic z tych rzeczy...
To "technologiczny Człowiek" modyfikuje skład w swoim żołądku...
Że to nie zdrowe ??
Łoj tam...
Przecież każdy z Producentów żywności trzyma się wyznaczonych norm...
Przecież Medycyna też technologicznie poszła do przodu, więc nam te "zachwaszczone" chemią organizmy uzdatni...
Problem tylko w tym, czy ktoś wyliczył ile tych "norm" wcinamy codziennie zbiorowo, i czy zdążymy się przebić przez kolejkę do Gastrologa...
Reszta to "pikuś"...
Dlaczego bazgram dzisiaj na ten temat ??
Na Wrzosowisku, jeden z Mieszkańców zwierzył się nam, iż tak odchwaszczał swoje poletko, że "spalił" chemią całą plantację...Strat nie wyliczał, ale nawet dla laika nie jest tajemnicą, że to kilkanaście tysięcy złotych...
I kiedy laik robił współczującą minę, Właściciel owego poletka lekceważąco ręką machnął...
"Zaoram i posieję coś innego"...- stwierdził...
Laika zatkało...
A ziemia ??
Co biedna ziemia ma z tą chemią zrobić ??
Przeżuć i wypluć ??
Przecież całe poletko jest tą chemią skażone...Kolejna uprawa też będzie tą chemią skażona...
To nawet laik wie...
Te owoce i warzywa będą wcinać Dzieciaki, zachęcane przez opiekuńczych Rodziców...
"Jedz bo zdrowe!!"...
Przed oczami laika stanął jego osobisty Wnuk, wcinający te chemiczne delicje...
Orzesz...(ko)...
Czyżby nam te technologie mózgi zablokowały ??
A może tylko ja mam jakieś wypaczone pojęcie i wygórowane wymagania ??
Jesteśmy tym co jemy...??
Spulchniaczami...Uzdatniaczami...Odchwaszczaczami...
Veto !!
Ja chcę być Ludziem !!
środa, 15 kwietnia 2015
Pokaz wiosennej mody...
Wiosna ?? Wiosna !!
Matka Natura urządziła na Wrzosowisku pierwszy pokaz wiosennej mody !!
Modelki jeszcze nieśmiało czuły się na "wybiegu"...Skromnie prezentowały smukłe sylwetki wśród "gołej" widowni...
Ale ich ponętne kształty przyciągały wzrok widowni...
Co też będzie w tym sezonie na topie ??
Echhh...
Delikatne niczym muślin materie, upięte w malownicze fałdy, niczym płatki kwiatów...
Do tego złote dodatki, z odrobiną wyrazistej pomarańczy...
Wszystko upięte w harmonijne kształty...
No cóż...Matka Natura się spisała na medal !!
Zawstydzone modelki z chwili na chwilę odzyskiwały pewność siebie, by pod koniec pokazu, wśród aplauzu publiki, dumnie wypiąć piersi i ramiona ku błękitom...
Ło Matko i Córko...
Z błękitami było im do "twarzy" jeszcze bardziej...
Matka Natura urządziła na Wrzosowisku pierwszy pokaz wiosennej mody !!
Modelki jeszcze nieśmiało czuły się na "wybiegu"...Skromnie prezentowały smukłe sylwetki wśród "gołej" widowni...
Ale ich ponętne kształty przyciągały wzrok widowni...
Co też będzie w tym sezonie na topie ??
Echhh...
Delikatne niczym muślin materie, upięte w malownicze fałdy, niczym płatki kwiatów...
Do tego złote dodatki, z odrobiną wyrazistej pomarańczy...
Wszystko upięte w harmonijne kształty...
No cóż...Matka Natura się spisała na medal !!
Zawstydzone modelki z chwili na chwilę odzyskiwały pewność siebie, by pod koniec pokazu, wśród aplauzu publiki, dumnie wypiąć piersi i ramiona ku błękitom...
Ło Matko i Córko...
Z błękitami było im do "twarzy" jeszcze bardziej...
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Niecywilizowana cywilizacja, czyli koncertu nie będzie...
W ramach odchwaszczania umysłów, w sobotę zaplanowane zostało umuzykalnianie...
Wszak nie samym Wrzosowiskiem żyją Człowieki...
Ledwie żywi, ubraliśmy się wyjściowo (stanowczo wolę spacerki w gumiaczkach, niż w szpileczkach) i podreptaliśmy do zaściankowego przybytku kultury...
Takie perełki są w Zaścianku rzadkością, więc bilety na koncert "pieśni operetkowych" mieliśmy w portfeliku od dawna...
Trzeba uszy "przeczyścić" po trelach skowronka...
Podchodzimy pod MDK, a tam lewie kilka "sztuk" Młodzieży zasiedla ławeczki...Cisza jakaś taka...Spokój...
Jakby się ta cywilizacja odcywilizowała...
Na szybach powyklejane plakaty z zapowiedziami koncertowymi i kinowymi...
I zonk...
"Nasz" plakat wisi co prawda, na głównym miejscu, ale na samym środeczku przyklejona karteczka...
"Koncert odwołany"...
Czyli lipa...
W kasie zwrócono nam za bilety, miły Pan Kasjer przeprosił nas kilka razy, i tyle z "odchamiania"...
Jak w tym dowcipie...
"Koncertu nie budiet, ruski Wania podiwanił bałałajku"...
A moje człapanie w szpileczkach to pryszcz ??!!
O "chorobach" Wykonawców słowa na bumadze nie było, MDK stał w całości, czyli, że Publika nie dopisała...
Orzesz...(ko)...
Jeden taki koncert rocznie i nawet się setka chętnych nie znalazła ??
A może przyczyna leży gdzie indziej ??
MDK położony jest przy bocznej drodze, informacyjne plakaty wywieszane są jedynie na kilku tablicach w centrum Miasta, to może czas sobie przypomnieć, że Zaścianek to nie tylko "centrum" ??
Od lat tak jest...
Na Osiedlu jeszcze nigdy nie widziałam plakatu o imprezach organizowanych przez MDK...
Wczoraj się dowiedziałam "pod" kasą, że w okolicznych Miejscowościach również informacje nie goszczą...
Czyżby łatwiej było Dyrekcji napisać w sprawozdaniu, że i owszem, bardzo się starała ukulturalnić Zaścianek, ale kultura się trudno przebija...
W zeszłym roku sala była pełna, bo się za to propagowanie kultury wziął Uniwersytet III Wieku...
Echhh...
Kijem Wisły nie zawrócę...
Zaścianek zostanie Zaściankiem...
A jak potrzebę ogromną w sobie odczujemy, to zawsze do Krakusowa ruszyć można...
Przy okazji mam jednak jeszcze jedno spostrzeżenie...
W maju ma gościć u nas jeden z kabaretów...
Bilety po wygórowanych cenach są już na wykończeniu...
Nic w tym nie byłoby dziwnego, bo Narodowi śmiechu trzeba ilości niespożyte, ale...
Spektakl przewidziany jest na godzinę szesnastą, a plakat obwieszcza, że za trzy godziny będą bawić Publiczność w kolejnym Mieście...
Czyli co ??
Występ przewidziany jest w sztywnych ramach na godzinę ?? No chyba, że poznali tajemnicę teleportacji, albo mają abonament w "Drogówce"...
To ja mniej płacę za prywatną wizytę u Lekarza...I nie dość, że diagnostykę mam w cenie, to występ Medyka oglądam indywidualnie...
Taki jest los Zaścianka...
Przecież Ludzie spragnieni uśmiechu, nie takie pieniądze zapłacą...
Występ w Krakowie, Katowicach, czy Warszawie, to prestiż...Tu można po występie wyjść do atelier, porozmawiać z Widzami, uścisnąć dłonie, zrobić sobie "słodkie focie"...
W Zaściankach bywa się "przelotem"...
Wszak nie samym Wrzosowiskiem żyją Człowieki...
Ledwie żywi, ubraliśmy się wyjściowo (stanowczo wolę spacerki w gumiaczkach, niż w szpileczkach) i podreptaliśmy do zaściankowego przybytku kultury...
Takie perełki są w Zaścianku rzadkością, więc bilety na koncert "pieśni operetkowych" mieliśmy w portfeliku od dawna...
Trzeba uszy "przeczyścić" po trelach skowronka...
Podchodzimy pod MDK, a tam lewie kilka "sztuk" Młodzieży zasiedla ławeczki...Cisza jakaś taka...Spokój...
Jakby się ta cywilizacja odcywilizowała...
Na szybach powyklejane plakaty z zapowiedziami koncertowymi i kinowymi...
I zonk...
"Nasz" plakat wisi co prawda, na głównym miejscu, ale na samym środeczku przyklejona karteczka...
"Koncert odwołany"...
Czyli lipa...
W kasie zwrócono nam za bilety, miły Pan Kasjer przeprosił nas kilka razy, i tyle z "odchamiania"...
Jak w tym dowcipie...
"Koncertu nie budiet, ruski Wania podiwanił bałałajku"...
A moje człapanie w szpileczkach to pryszcz ??!!
O "chorobach" Wykonawców słowa na bumadze nie było, MDK stał w całości, czyli, że Publika nie dopisała...
Orzesz...(ko)...
Jeden taki koncert rocznie i nawet się setka chętnych nie znalazła ??
A może przyczyna leży gdzie indziej ??
MDK położony jest przy bocznej drodze, informacyjne plakaty wywieszane są jedynie na kilku tablicach w centrum Miasta, to może czas sobie przypomnieć, że Zaścianek to nie tylko "centrum" ??
Od lat tak jest...
Na Osiedlu jeszcze nigdy nie widziałam plakatu o imprezach organizowanych przez MDK...
Wczoraj się dowiedziałam "pod" kasą, że w okolicznych Miejscowościach również informacje nie goszczą...
Czyżby łatwiej było Dyrekcji napisać w sprawozdaniu, że i owszem, bardzo się starała ukulturalnić Zaścianek, ale kultura się trudno przebija...
W zeszłym roku sala była pełna, bo się za to propagowanie kultury wziął Uniwersytet III Wieku...
Echhh...
Kijem Wisły nie zawrócę...
Zaścianek zostanie Zaściankiem...
A jak potrzebę ogromną w sobie odczujemy, to zawsze do Krakusowa ruszyć można...
Przy okazji mam jednak jeszcze jedno spostrzeżenie...
W maju ma gościć u nas jeden z kabaretów...
Bilety po wygórowanych cenach są już na wykończeniu...
Nic w tym nie byłoby dziwnego, bo Narodowi śmiechu trzeba ilości niespożyte, ale...
Spektakl przewidziany jest na godzinę szesnastą, a plakat obwieszcza, że za trzy godziny będą bawić Publiczność w kolejnym Mieście...
Czyli co ??
Występ przewidziany jest w sztywnych ramach na godzinę ?? No chyba, że poznali tajemnicę teleportacji, albo mają abonament w "Drogówce"...
To ja mniej płacę za prywatną wizytę u Lekarza...I nie dość, że diagnostykę mam w cenie, to występ Medyka oglądam indywidualnie...
Taki jest los Zaścianka...
Przecież Ludzie spragnieni uśmiechu, nie takie pieniądze zapłacą...
Występ w Krakowie, Katowicach, czy Warszawie, to prestiż...Tu można po występie wyjść do atelier, porozmawiać z Widzami, uścisnąć dłonie, zrobić sobie "słodkie focie"...
W Zaściankach bywa się "przelotem"...
niedziela, 12 kwietnia 2015
Co w trawie piszczy, czyli sprawozdanie z Wrzosowiska...
No to się udało !!
Nie wiem, czy Wiosna zareagowała na naszą petycję, czy wystraszyła się komentarzy Dagmary, czy zawstydziła się widząc konkurencję na Wrzosowisku...Ale się udało !!
Wiosna zaczęła nieśmiało dopieszczać Człowieki...:o)
Jak wyglądała konkurencja ??
Hmmm...
Doprowadzona niemal do rozpaczy panoszącą się aurą, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zmusić Wiosnę do "wyklucia"...
Skoro niebieski kolor wycisza, zielony niesie nadzieję, a czerwony drażni byka, to Wiosna też musi mieć jakąś "Achillesową piętusię"...
Może żółty ??
Spróbowałam...
Co prawda, w ten dzień temperaturowej rozpusty jeszcze nie było, bo termometr w "Nagusku" nie chciał się przebić wyżej dziesięciu stopni, a przejmujący wiatr hulał między uszami, ale nie odpuściłam...
Dreptałam w tych wiosennych barwach, zapamiętale wysiewając warzywka...
Pan N. postanowił ucywilizować odrobinę ten nasz ugór, a że wszystkim Skazańcom przysługuje odrobina luksusu, urządził nam "spacerniak"...
Piękny jest...Równiutki...
Po trudach przedzierania się przez chaszcze i potykania się o wystające z ziemi karcze, spacer po naszych alejkach wydaje się cudem natury...
No to spacerujemy...
Spacerujemy, bo na końcu naszego "spacerniaka" posadziliśmy krzaczory, więc nieźle się nadreptamy w odwiedziny...
A krzaczory spisują się pięknie...
Posadzone w ekstremalnych warunkach, które przypłaciłam anginą, już się cudnie zazieleniły...Może to z ciekawości, co też jeszcze wymyślimy za duractwa...;o)
W każdym razie, nasz "Maliniak" ma się nieźle, a ja anginę przecież wyleczę...
Chyba...
Wracajmy do Wiosny...
Zawstydzona moim heroicznym czynem nieboga, bardzo ambicjonalnie do tematu podeszła, i już na drugi dzień nabiła na termometrze "16"...
Niebo było bezchmurne, wiaterek ucichł...
No to Pan N. zarządził czasowe leżakowanie...
Z barw wiosennych pozostała jedynie chusteczka, żeby sobie Wiosna nie myślała, że całkiem odpuściłam...
Ale na hamaczek wpełzałam z ogromną przyjemnością...
Stan ocieplenia nie tylko ja zauważyłam...
Okazało się, że nasz ugór, zwany Wrzosowiskiem, ma jeszcze innych lokatorów...
Zwinki, z wielką przyjemnością wygrzewały swoje ciałka, przyglądając się nam z zainteresowaniem, i szeleszcząc w suchej trawie...
Prawdziwy "Park Jurajski 3/4"...
No i się porobiło...
Mimo zmęczenia, mimo bolących mięśni, mimo strzelania w kościach i anginy, postanowiliśmy cykl odwiedzin Wrzosowiska rozszerzyć o dzień trzeci...
O świcie pognaliśmy na północ...
Pan N. dopieszczał "fundament" pod nasze siedlisko...
Oczywiście w towarzystwie Filipa, który monitoruje stan przygotowań przez cały czas (że o monitoringu stanu kanapek nie wspomnę)...
A ja wzięłam się za odchwaszczanie sztobrów...
I nagle...
Tak, tak...
Wzrok nas nie myli...
Nasza wierzba zaczęła rozkwitać...
Może jeszcze skromnie, ale siedzi w ziemi dopiero dwa tygodnie, więc każdy "baziek" witany jest przez nas entuzjastycznie...
Nasz płot rośnie !!
A my po tych trzech dniach orki na ugorze, ledwie ducha w sobie czujemy...
I z przerażeniem myślimy, jakiej siły ducha będzie nam potrzeba, kiedy już stanie domek, Wiosna rozbuja się na dobre, a ziemia rozkwitnie zielenią. żeby wsiąść do "Naguska" i wrócić do cywilizacji ??
To będzie trudne zadanie...
Bardzo trudne...
Nie wiem, czy Wiosna zareagowała na naszą petycję, czy wystraszyła się komentarzy Dagmary, czy zawstydziła się widząc konkurencję na Wrzosowisku...Ale się udało !!
Wiosna zaczęła nieśmiało dopieszczać Człowieki...:o)
Jak wyglądała konkurencja ??
Hmmm...
Doprowadzona niemal do rozpaczy panoszącą się aurą, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zmusić Wiosnę do "wyklucia"...
Skoro niebieski kolor wycisza, zielony niesie nadzieję, a czerwony drażni byka, to Wiosna też musi mieć jakąś "Achillesową piętusię"...
Może żółty ??
Spróbowałam...
Co prawda, w ten dzień temperaturowej rozpusty jeszcze nie było, bo termometr w "Nagusku" nie chciał się przebić wyżej dziesięciu stopni, a przejmujący wiatr hulał między uszami, ale nie odpuściłam...
Dreptałam w tych wiosennych barwach, zapamiętale wysiewając warzywka...
Pan N. postanowił ucywilizować odrobinę ten nasz ugór, a że wszystkim Skazańcom przysługuje odrobina luksusu, urządził nam "spacerniak"...
Piękny jest...Równiutki...
Po trudach przedzierania się przez chaszcze i potykania się o wystające z ziemi karcze, spacer po naszych alejkach wydaje się cudem natury...
No to spacerujemy...
Spacerujemy, bo na końcu naszego "spacerniaka" posadziliśmy krzaczory, więc nieźle się nadreptamy w odwiedziny...
A krzaczory spisują się pięknie...
Posadzone w ekstremalnych warunkach, które przypłaciłam anginą, już się cudnie zazieleniły...Może to z ciekawości, co też jeszcze wymyślimy za duractwa...;o)
W każdym razie, nasz "Maliniak" ma się nieźle, a ja anginę przecież wyleczę...
Chyba...
Wracajmy do Wiosny...
Zawstydzona moim heroicznym czynem nieboga, bardzo ambicjonalnie do tematu podeszła, i już na drugi dzień nabiła na termometrze "16"...
Niebo było bezchmurne, wiaterek ucichł...
No to Pan N. zarządził czasowe leżakowanie...
Z barw wiosennych pozostała jedynie chusteczka, żeby sobie Wiosna nie myślała, że całkiem odpuściłam...
Ale na hamaczek wpełzałam z ogromną przyjemnością...
Stan ocieplenia nie tylko ja zauważyłam...
Okazało się, że nasz ugór, zwany Wrzosowiskiem, ma jeszcze innych lokatorów...
Zwinki, z wielką przyjemnością wygrzewały swoje ciałka, przyglądając się nam z zainteresowaniem, i szeleszcząc w suchej trawie...
Prawdziwy "Park Jurajski 3/4"...
No i się porobiło...
Mimo zmęczenia, mimo bolących mięśni, mimo strzelania w kościach i anginy, postanowiliśmy cykl odwiedzin Wrzosowiska rozszerzyć o dzień trzeci...
O świcie pognaliśmy na północ...
Pan N. dopieszczał "fundament" pod nasze siedlisko...
Oczywiście w towarzystwie Filipa, który monitoruje stan przygotowań przez cały czas (że o monitoringu stanu kanapek nie wspomnę)...
A ja wzięłam się za odchwaszczanie sztobrów...
I nagle...
Tak, tak...
Wzrok nas nie myli...
Nasza wierzba zaczęła rozkwitać...
Może jeszcze skromnie, ale siedzi w ziemi dopiero dwa tygodnie, więc każdy "baziek" witany jest przez nas entuzjastycznie...
Nasz płot rośnie !!
A my po tych trzech dniach orki na ugorze, ledwie ducha w sobie czujemy...
I z przerażeniem myślimy, jakiej siły ducha będzie nam potrzeba, kiedy już stanie domek, Wiosna rozbuja się na dobre, a ziemia rozkwitnie zielenią. żeby wsiąść do "Naguska" i wrócić do cywilizacji ??
To będzie trudne zadanie...
Bardzo trudne...
sobota, 11 kwietnia 2015
Millenialsi, nowa rzeczywistość...
Kiedy zawodowo zajmowałam się zatrudnianiem Pracowników nie miałam pojęcia, że to zjawisko ma jakąś nazwę...A może jeszcze wtedy nie miało ??
No cóż...Nawet nie nazwane przysporzyło mi sporo problemów...
Z roku na rok kadra poszukująca pracy miała coraz mniejsze kwalifikacje i coraz większe wymagania...
To, że prawie każdy z nich wpisywał w CV "Student", lub "Absolwent", niewiele zmieniało...Nawet te CV bywały z rażącymi błędami ortograficznymi, że o "stylowych" nie wspomnę...
Przecież jakiś "słownik" w Wordzie nie będzie z takiego "Absolwenta" głupa robił...
Wymagania Firma miała niewielkie...Płaciła przyzwoicie...Studenci mogli liczyć na pomoc w formie "ruchomego" czasu pracy...
Problem w tym, że z czasem prowadzenie rozmów to było takie "przemówił Dziad do obrazu"...Ja byłam "Dziadem"...
Minęło trochę czasu i okazało się, że to dziwne zjawisko doczekało się "naukowego" nazewnictwa...
Pokolenie Millenialsów...
Dzieciaki, które mimo trzydziestki na karku siedzą na garnuszku Rodziców...Takie jakieś bezwolne...
Kiedy siedziałam w naszej "norce", często nasi Klienci rzucali "we mnie" retorycznym pytaniem...
"Co z nimi jest nie tak ??"...
To byli Rodzice owych "Dwudziestolatków" i "Trzydziestolatków"...
Na Osiedlu rozkwitał nowy "proceder"...
Młodzi wyjeżdżali do pracy, pracowali pół roku i wracali do Rodziców...
Drugie pół roku sypiali do południa i imprezowali...
Luzik taki...
Gdzie pragnienie usamodzielnienia ??
Nie ma...
Odcięte wraz z pępowiną...
Przecież nie muszą pracować cały rok...
Za tą kasiorę imprezować można spokojnie, a jak się kasiorka skończy, pojedzie się na kolejne pół roku...
Że to przez panujące bezrobocie ??
Guzik prawda...
To nowy styl bycia...
Nic nie muszą...
Przynajmniej Oni...
Są wykształceni, bo przecież Rodzice odmawiali sobie wielu rzeczy, żeby Im było lżej...
Mają wymagania, bo przecież Rodzice dbali o Ich poczucie wartości...
Są leniwi, bo przecież Rodzice zadbają o Ich wygody...
I kiedyś zastąpią nas...Rodziców...
A może wówczas, po "angielsku" spakują swoje rzeczy i znikną w promieniach zachodzącego Słońca ??
Millenialsi...
Trzeba zapamiętać tą nazwę...
Kiedyś Oni będą kreować naszą rzeczywistość...
No cóż...Nawet nie nazwane przysporzyło mi sporo problemów...
Z roku na rok kadra poszukująca pracy miała coraz mniejsze kwalifikacje i coraz większe wymagania...
To, że prawie każdy z nich wpisywał w CV "Student", lub "Absolwent", niewiele zmieniało...Nawet te CV bywały z rażącymi błędami ortograficznymi, że o "stylowych" nie wspomnę...
Przecież jakiś "słownik" w Wordzie nie będzie z takiego "Absolwenta" głupa robił...
Wymagania Firma miała niewielkie...Płaciła przyzwoicie...Studenci mogli liczyć na pomoc w formie "ruchomego" czasu pracy...
Problem w tym, że z czasem prowadzenie rozmów to było takie "przemówił Dziad do obrazu"...Ja byłam "Dziadem"...
Minęło trochę czasu i okazało się, że to dziwne zjawisko doczekało się "naukowego" nazewnictwa...
Pokolenie Millenialsów...
Dzieciaki, które mimo trzydziestki na karku siedzą na garnuszku Rodziców...Takie jakieś bezwolne...
Kiedy siedziałam w naszej "norce", często nasi Klienci rzucali "we mnie" retorycznym pytaniem...
"Co z nimi jest nie tak ??"...
To byli Rodzice owych "Dwudziestolatków" i "Trzydziestolatków"...
Na Osiedlu rozkwitał nowy "proceder"...
Młodzi wyjeżdżali do pracy, pracowali pół roku i wracali do Rodziców...
Drugie pół roku sypiali do południa i imprezowali...
Luzik taki...
Gdzie pragnienie usamodzielnienia ??
Nie ma...
Odcięte wraz z pępowiną...
Przecież nie muszą pracować cały rok...
Za tą kasiorę imprezować można spokojnie, a jak się kasiorka skończy, pojedzie się na kolejne pół roku...
Że to przez panujące bezrobocie ??
Guzik prawda...
To nowy styl bycia...
Nic nie muszą...
Przynajmniej Oni...
Są wykształceni, bo przecież Rodzice odmawiali sobie wielu rzeczy, żeby Im było lżej...
Mają wymagania, bo przecież Rodzice dbali o Ich poczucie wartości...
Są leniwi, bo przecież Rodzice zadbają o Ich wygody...
I kiedyś zastąpią nas...Rodziców...
A może wówczas, po "angielsku" spakują swoje rzeczy i znikną w promieniach zachodzącego Słońca ??
Millenialsi...
Trzeba zapamiętać tą nazwę...
Kiedyś Oni będą kreować naszą rzeczywistość...
wtorek, 7 kwietnia 2015
List do W., czyli zbieram podpisy poparcia...;o)
Droga Wiosno...
Długo do Ciebie nie pisałam, bo Twoje Siostry i Brat ogromnie mnie "zakręcili", ale obserwując co ostatnio wyczyniasz, nie mogę tego przemilczeć...
Rozumiem, że nagły, marcowy "wybuch" ogromnie Cię wyczerpał, że kiełkowanie, przebijanie i dogrzewanie jest zajęciem bardzo trudnym, ale Twoje nagłe załamanie bardzo mnie zmartwiło...
Śnieg ?? Przymrozki ?? Arktyczne temperatury ??
Kochana Moja !! Toż to kwiecień już !! Czas rozgrzewać słoneczko !!
Twoja Siostra, Zima, niezbyt się w tym roku spisała...Przez kwartał było szaro, buro i nijako...Ludziska słoneczka spragnieni...Przesilenie wiosenne przeżywają...W depresje wpadają...
A Ty Im po oczach śniegiem prószysz...
Nie godzi się...
Doprawdy, że się nie godzi...
Ja tam nie mówię, żebyś od razu na 20 stopni wbiegała, ale takie przyzwoite 15 to chyba nie jest wysoko ??
Roślinki nam durnieją...Zwierzaki oczadziałe okresem godowym przeżywają męki zaniechania...Ludzi...
Echhh...
O tych Biedakach to już nawet pisać szkoda...
Prognozy wyczytują...W niebo spoglądają...Łzy za Tobą wylewają...
A Ty NIC !!
Może chociaż z tym śniegiem i przymrozkami byś się opamiętała ??
Bardzo Cię proszę...
Bo jak tak Twój Brat, Lato, się napatrzy...Jak będzie chciał naśladować...To co Wy nam za rok zgotujecie ?? Chlapata i ciapata ??
Ulituj się...
Zapasy śniegu to może zostaw Zimie, żeby w tym roku obciachu z Bożym Narodzeniem nie było...Schowa sobie i będzie na Wigilię jak znalazł...A nie jakieś tam pluchy...
Przymrozki to Wam mogę osobiście w zamrażarce przetrzymać do grudnia...Żeby nie było, że tylko od Was wymagam...
Potrzebujecie pomocy ?? Magazyny przepełnione ?? To pomogę...Jak najbardziej...
Sama jestem już tego Słoneczka spragniona jak kania dżdżu...
Tylko żebyś z tym dżdżem znowu nie przesadziła !!
To przenośnia taka jest...
O przenośni pewnie słyszałaś ??
Bardzo mi Ciebie brakuje...
Tęsknię...
A może się procedury pozmieniały i Ty jakiegoś poparcia potrzebujesz ??
To ja mogę w wolnej chwili nawet się z tymi listami po Znajomych "przelecieć" i podpisy zebrać...
Ile potrzeba ?? Sto tysięcy ?? Dwieście ?? A może milion ??
Nie przypuszczam, żeby był z tym problem...
Przy wyborze Zima, czy Wiosna, masz nasze pełne poparcie !! (Wiem, bo przeprowadziłam badania przedwyborcze !! Na Zimę głosował margines błędu statystycznego !!)...
Przyjdź !!
Kochamy Cię !!
Czekamy !!
Twoja Gordyjka...♥
Długo do Ciebie nie pisałam, bo Twoje Siostry i Brat ogromnie mnie "zakręcili", ale obserwując co ostatnio wyczyniasz, nie mogę tego przemilczeć...
Rozumiem, że nagły, marcowy "wybuch" ogromnie Cię wyczerpał, że kiełkowanie, przebijanie i dogrzewanie jest zajęciem bardzo trudnym, ale Twoje nagłe załamanie bardzo mnie zmartwiło...
Śnieg ?? Przymrozki ?? Arktyczne temperatury ??
Kochana Moja !! Toż to kwiecień już !! Czas rozgrzewać słoneczko !!
Twoja Siostra, Zima, niezbyt się w tym roku spisała...Przez kwartał było szaro, buro i nijako...Ludziska słoneczka spragnieni...Przesilenie wiosenne przeżywają...W depresje wpadają...
A Ty Im po oczach śniegiem prószysz...
Nie godzi się...
Doprawdy, że się nie godzi...
Ja tam nie mówię, żebyś od razu na 20 stopni wbiegała, ale takie przyzwoite 15 to chyba nie jest wysoko ??
Roślinki nam durnieją...Zwierzaki oczadziałe okresem godowym przeżywają męki zaniechania...Ludzi...
Echhh...
O tych Biedakach to już nawet pisać szkoda...
Prognozy wyczytują...W niebo spoglądają...Łzy za Tobą wylewają...
A Ty NIC !!
Może chociaż z tym śniegiem i przymrozkami byś się opamiętała ??
Bardzo Cię proszę...
Bo jak tak Twój Brat, Lato, się napatrzy...Jak będzie chciał naśladować...To co Wy nam za rok zgotujecie ?? Chlapata i ciapata ??
Ulituj się...
Zapasy śniegu to może zostaw Zimie, żeby w tym roku obciachu z Bożym Narodzeniem nie było...Schowa sobie i będzie na Wigilię jak znalazł...A nie jakieś tam pluchy...
Przymrozki to Wam mogę osobiście w zamrażarce przetrzymać do grudnia...Żeby nie było, że tylko od Was wymagam...
Potrzebujecie pomocy ?? Magazyny przepełnione ?? To pomogę...Jak najbardziej...
Sama jestem już tego Słoneczka spragniona jak kania dżdżu...
Tylko żebyś z tym dżdżem znowu nie przesadziła !!
To przenośnia taka jest...
O przenośni pewnie słyszałaś ??
Bardzo mi Ciebie brakuje...
Tęsknię...
A może się procedury pozmieniały i Ty jakiegoś poparcia potrzebujesz ??
To ja mogę w wolnej chwili nawet się z tymi listami po Znajomych "przelecieć" i podpisy zebrać...
Ile potrzeba ?? Sto tysięcy ?? Dwieście ?? A może milion ??
Nie przypuszczam, żeby był z tym problem...
Przy wyborze Zima, czy Wiosna, masz nasze pełne poparcie !! (Wiem, bo przeprowadziłam badania przedwyborcze !! Na Zimę głosował margines błędu statystycznego !!)...
Przyjdź !!
Kochamy Cię !!
Czekamy !!
Twoja Gordyjka...♥
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Sportowe wspominki, czyli o eksperckim naginaniu rzeczywistości...
To tak dla świątecznego odpoczynku...
Oglądaliście mecz Polska - Irlandia ??
Większość pewnie tak, bo jakże to zaprzepaścić taką okazję do kibicowania...
Ale wcale nie zamierzam wspominać mało widowiskowych popisów naszej Reprezentacji...
Było...Minęło...
Karawana idzie dalej...
Tym razem popastwię się odrobinę nad tak zwanym "Ekspertem"...
Od kilku lat w naszych Mediach nastała nowa moda... Do komentowania zaprasza się "Ekspertów", żeby Widzowi (Słuchaczowi) nudno nie było...
Moda właściwie nie jest nowa, bo na "Zachodzie", czy w "Hameryce" już wiele lat funkcjonuje, ale u nas rozwija się dopiero...
Każde "szanujące" się Studio telewizyjne chce mieć "Eksperta"...
Prestiż...Ranga...No wiecie...Takie tam dyrdymały...
Czasem to tych "Ekspertów" aż żal słuchać, bo ględzą jak na mękach...
Męki na owym meczu było aż w nadmiarze...
Fakt, że w roli "Eksperta" występował pewien Pan, którego wręcz, genetycznie nie znoszę, bo wiecznie na ozorze ma dyrdymały, ale w tym meczu ma zasługi ogromne...
Rozbawił mnie...
Rozbawił mnie prawie do łez...
Nie mam pojęcia co zażył przed spotkaniem, bo po klasycznym "sznapsie" takich objawów pewnie by nie było, ale na miejscu Lekarzy leczących depresję to ja bym temat zgłębiła...
Pan "Ekspert" miał taki poziom endorfin, że słuchanie Jego komentarza stało się samo w sobie sztuką...
Nieistotne były kiksy naszych Piłkarzy...Nieistotne było gubienie piłki...Nawet fakt, iż jednej akcji Biedaki nie skonstruowali, przeszła niezauważalnie...
Pan "Ekspert" od pierwszego zdania orzekł, że Nasi grają wyśmienicie i tej wersji trzymał się do ostatniego gwizdka...
Ło Matko i Córko...
Nawet ta brameczka strzelona w ostatnich sekundach przez Irlandczyków nie zepsuła Mu humoru...
Czyżby Stacja telewizyjna poprosiła Go o takie "nagięcie" rzeczywistości ??
A może PZPN próbuje w ten sposób poprawić wizerunek Reprezentacji ??
Licho wie...
Ja tam dociekać nie mam zamiaru...
W sumie...Taki mecz ma swój urok...
Można na chwilę przymknąć oczy i wsłuchać się w cudowną muzykę słów "Eksperta"...A wyobraźnia podpowie resztę...
Będą wspaniałe akcje...Tempo gry...Bezbłędne podania...
Że wyniku to nie zmieni ??
No cóż...
Nie wymagajmy zbyt wiele...;o)
Oglądaliście mecz Polska - Irlandia ??
Większość pewnie tak, bo jakże to zaprzepaścić taką okazję do kibicowania...
Ale wcale nie zamierzam wspominać mało widowiskowych popisów naszej Reprezentacji...
Było...Minęło...
Karawana idzie dalej...
Tym razem popastwię się odrobinę nad tak zwanym "Ekspertem"...
Od kilku lat w naszych Mediach nastała nowa moda... Do komentowania zaprasza się "Ekspertów", żeby Widzowi (Słuchaczowi) nudno nie było...
Moda właściwie nie jest nowa, bo na "Zachodzie", czy w "Hameryce" już wiele lat funkcjonuje, ale u nas rozwija się dopiero...
Każde "szanujące" się Studio telewizyjne chce mieć "Eksperta"...
Prestiż...Ranga...No wiecie...Takie tam dyrdymały...
Czasem to tych "Ekspertów" aż żal słuchać, bo ględzą jak na mękach...
Męki na owym meczu było aż w nadmiarze...
Fakt, że w roli "Eksperta" występował pewien Pan, którego wręcz, genetycznie nie znoszę, bo wiecznie na ozorze ma dyrdymały, ale w tym meczu ma zasługi ogromne...
Rozbawił mnie...
Rozbawił mnie prawie do łez...
Nie mam pojęcia co zażył przed spotkaniem, bo po klasycznym "sznapsie" takich objawów pewnie by nie było, ale na miejscu Lekarzy leczących depresję to ja bym temat zgłębiła...
Pan "Ekspert" miał taki poziom endorfin, że słuchanie Jego komentarza stało się samo w sobie sztuką...
Nieistotne były kiksy naszych Piłkarzy...Nieistotne było gubienie piłki...Nawet fakt, iż jednej akcji Biedaki nie skonstruowali, przeszła niezauważalnie...
Pan "Ekspert" od pierwszego zdania orzekł, że Nasi grają wyśmienicie i tej wersji trzymał się do ostatniego gwizdka...
Ło Matko i Córko...
Nawet ta brameczka strzelona w ostatnich sekundach przez Irlandczyków nie zepsuła Mu humoru...
Czyżby Stacja telewizyjna poprosiła Go o takie "nagięcie" rzeczywistości ??
A może PZPN próbuje w ten sposób poprawić wizerunek Reprezentacji ??
Licho wie...
Ja tam dociekać nie mam zamiaru...
W sumie...Taki mecz ma swój urok...
Można na chwilę przymknąć oczy i wsłuchać się w cudowną muzykę słów "Eksperta"...A wyobraźnia podpowie resztę...
Będą wspaniałe akcje...Tempo gry...Bezbłędne podania...
Że wyniku to nie zmieni ??
No cóż...
Nie wymagajmy zbyt wiele...;o)
niedziela, 5 kwietnia 2015
Wielkanocny powrót do przeszłości...
Ojciec Czas zakręcił kołem i Gordyjka ćwiczy pamięć...
Wielkanoc bez glutenu i białka...
Cudności...
Ale jajo musi być !!
Najlepszego !! ;o)
Wielkanoc bez glutenu i białka...
Cudności...
Ale jajo musi być !!
Najlepszego !! ;o)
piątek, 3 kwietnia 2015
Płot "wierzbinkowy", czyli sporty ekstremalne w wydaniu Mieszczuchów...
Ufff...
No to jestem...
Ostatnie dni były tak zakręcone, że i mnie wkręciło zupełnie...
A zaczęło się od sportów ekstremalnych...
Echhh...
Jako Domowa Kura Grzebiąca, przestudiowałam proces wzrostu roślin, fazy Księżyca i prognozę długoterminową, po czym wydałam obwieszczenie, że koniec marca jest idealną porą na sadzenie płotu...
A juści !!
Takie to teraz nowomodne pomysły są, że płot się sadzi, a nie muruje...
Nasz od grudnia stał na balkonie oczekując cierpliwie na gordyjskie obwieszczenie...
No to Gordyjka oświadczyła...
Grunt pod płotek przyszykowaliśmy już wcześniej, żeby się przez nasz ugór nie przebijać toporami "na czas", kawałkami nawet żeśmy nawieźli końskim obornikiem i kiedy Księżyc się do pełnego oblicza zbliżał pognaliśmy na Wrzosowisko...
Gordyjka, Pan N. i tysiąc sztuk sztobrów wierzbowych...
I się zaczęło...
Najpierw namoczyliśmy "wierzbinki" (dużo ładniej to brzmi niż "sztobry")...
Wtedy Pan N. dokonał wynalazku !!
Mój ogromnie uzdolniony Małżonek połączył informatykę z ogrodnictwem...
W jaki sposób ??
A tak...
Gdzie jest informatyka ??
Hmmm...;o) Zgadnijcie...
Wracajmy do płotu...
Sztobry sadzi się co 20 centymetrów, więc przed nami było do zrobienia 1000 takich otworków...
I umieszczenie w nich 1000 "wierzbinek"...
Pewnie nie było by w tym nic spektakularnego, gdyby nie fakt, że dni w marcu bywają raczej krótkie, więc tempo sadzenia jest raczej sprinterskie, a że temperatury też rzadko rozpieszczają, a sztobry się moczy w zimnej wodzie, no to...
Płot sobie rośnie powoli, a Gordyjka wróciła do domu ledwie żywa, a na drugi dzień była jeszcze mniej żywa niż w czasie powrotu...
A przecież Jej Mama mówiła, żeby się w zimnej wodzie nie taplać !!
Mało tego...
Tak się bidula zainfekowała, że tymi zarazkami kompa zaraziła, a że już dawno się o nową "grafikę" upominał, więc padł był całkiem, zimnym komputerowym trupem...
Gordyjka po ekspresowej kuracji na nogi stanęła po dwóch dobach...Komputer już nie wstał...
No cóż...
Gordyjka wstać musiała, bo właśnie dotarły krzewy owocowe i domagały się lepszego lokum niż balkon ...
Tyle, że Matka Natura chyba sobie w kalendarzu nie zaznaczyła, że te krzaki mają być właśnie sadzone i za porządki kwietniowe się wzięła...
Wietrzyskiem ziemię odkurzała, lodowatym deszczem płukała, a że nie ze wszystkim radę sobie dawała, więc co brudniejsze śniegiem dla niepoznaki osypała...
I się zrobiło tak...
Ło Matko i Córko !!
To jakaś nowa tradycja ma być, że Boże Narodzenie po wodzie, a Wielkanoc po lodzie ??
Matko Naturo !!
Miejże litość nad nami !!
Daj Słoneczka odrobinkę...Daj ciepełka chociaż krzynkę...Niech ptaszyna nam zaśpiewa...Niech się zazielenią drzewa...
Apsiiiik...
No to jestem...
Ostatnie dni były tak zakręcone, że i mnie wkręciło zupełnie...
A zaczęło się od sportów ekstremalnych...
Echhh...
Jako Domowa Kura Grzebiąca, przestudiowałam proces wzrostu roślin, fazy Księżyca i prognozę długoterminową, po czym wydałam obwieszczenie, że koniec marca jest idealną porą na sadzenie płotu...
A juści !!
Takie to teraz nowomodne pomysły są, że płot się sadzi, a nie muruje...
Nasz od grudnia stał na balkonie oczekując cierpliwie na gordyjskie obwieszczenie...
No to Gordyjka oświadczyła...
Grunt pod płotek przyszykowaliśmy już wcześniej, żeby się przez nasz ugór nie przebijać toporami "na czas", kawałkami nawet żeśmy nawieźli końskim obornikiem i kiedy Księżyc się do pełnego oblicza zbliżał pognaliśmy na Wrzosowisko...
Gordyjka, Pan N. i tysiąc sztuk sztobrów wierzbowych...
I się zaczęło...
Najpierw namoczyliśmy "wierzbinki" (dużo ładniej to brzmi niż "sztobry")...
Tak wygląda około 300 "wierzbinek" |
Mój ogromnie uzdolniony Małżonek połączył informatykę z ogrodnictwem...
W jaki sposób ??
A tak...
Gdzie jest informatyka ??
Hmmm...;o) Zgadnijcie...
Wracajmy do płotu...
Sztobry sadzi się co 20 centymetrów, więc przed nami było do zrobienia 1000 takich otworków...
I umieszczenie w nich 1000 "wierzbinek"...
Pewnie nie było by w tym nic spektakularnego, gdyby nie fakt, że dni w marcu bywają raczej krótkie, więc tempo sadzenia jest raczej sprinterskie, a że temperatury też rzadko rozpieszczają, a sztobry się moczy w zimnej wodzie, no to...
Płot sobie rośnie powoli, a Gordyjka wróciła do domu ledwie żywa, a na drugi dzień była jeszcze mniej żywa niż w czasie powrotu...
A przecież Jej Mama mówiła, żeby się w zimnej wodzie nie taplać !!
Mało tego...
Tak się bidula zainfekowała, że tymi zarazkami kompa zaraziła, a że już dawno się o nową "grafikę" upominał, więc padł był całkiem, zimnym komputerowym trupem...
Gordyjka po ekspresowej kuracji na nogi stanęła po dwóch dobach...Komputer już nie wstał...
No cóż...
Gordyjka wstać musiała, bo właśnie dotarły krzewy owocowe i domagały się lepszego lokum niż balkon ...
Tyle, że Matka Natura chyba sobie w kalendarzu nie zaznaczyła, że te krzaki mają być właśnie sadzone i za porządki kwietniowe się wzięła...
Wietrzyskiem ziemię odkurzała, lodowatym deszczem płukała, a że nie ze wszystkim radę sobie dawała, więc co brudniejsze śniegiem dla niepoznaki osypała...
I się zrobiło tak...
Ło Matko i Córko !!
To jakaś nowa tradycja ma być, że Boże Narodzenie po wodzie, a Wielkanoc po lodzie ??
Matko Naturo !!
Miejże litość nad nami !!
Daj Słoneczka odrobinkę...Daj ciepełka chociaż krzynkę...Niech ptaszyna nam zaśpiewa...Niech się zazielenią drzewa...
Apsiiiik...