środa, 30 kwietnia 2014

Teoria chaosu według Gordyjki...

     No to w końcu zrozumiałam teorię chaosu...
Tak, tak...
Nawet przyznać muszę, że mi do tego zrozumienia nie było trzeba, ani matematycznych wykładów, ani korepetycji z fizyki...
     Od kilku dni teoria chaosu jest dla mnie prosta jak nie przymierzając budowa cepa...
Ot co...
     Mogłabym nawet powiedzieć, że w kwestii chaosu jestem nie tylko teoretykiem, ale i praktykiem, a z każdym dniem owa "chaosowa" praktyka się pogłębia, zmierzając do apogeum...
Ale apogeum to nie będzie żaden kataklizm...
To nie będzie "wielki wybuch"...
     Apogeum to będzie stan totalnego odrętwienia i towarzysząca mu jedna myśl...
     "Czego zapomniałam ??"
     Jak dwa razy dwa czegoś zapomnę na pewno, ale to okaże się już po fakcie...
     Póki co żyję w chaosie, tworzę chaos, a nawet z chaosem jest mi do twarzy...
     Przygotowania do podróży...
     Czy to można lubić ??
Można...
Pewnie jest to jakaś dewiacja z czasów dzieciństwa...
     Uwielbiam przedwyjazdowy chaos...
     Stan, w którym mieszkanie wygląda jak po przejściu tajfunu...Stan, w którym szare komórki pracują na takich obrotach, że powinny dostać mandat za przekroczenie prędkości...Stan, w którym nie ma czasu na żadne zbędne pierdoły...
     Pełna mobilizacja...
     A proces pakowania, to już euforia...
Kocham ten stan...
Echhh...
     Jeszcze Wam mało ??
     To w promocji zdradzę, że Gordyjka od jutra jest na urlopku !!
Zazdraszczajcie !!

sobota, 26 kwietnia 2014

Dzieci na drugim planie...

     Jak wiedzą stali Czytacze, namiętnie grywam w pewną grę...Nie wymaga ona ode mnie ani specjalnego intelektu, ani nieprzeciętnego sprytu...Ot klikam sobie, i klikam...
Gra wymaga jednego...
Czasu...
Chociaż i to można obejść za pieniądze...
Ale nie o tym chciałam...
     W grze zainstalowano opcję łączenia się w grupy, a że łasym jestem kąskiem, bo poziom mam "bogaty", więc ciągle byłam do tych "grup" zapraszana...
W końcu uległam...
Profity mam z tego średnie, ale przynajmniej innym grupom nie muszę odmawiać...
     Trafiło mi się "zgromadzenie" młodych Mam...
     Na zorganizowanym dla "grupy" czacie wyczytuje newsy z potomstwem związane i powiem Wam szczerze, że mi skóra na plecach cierpnie...
     Po latach, dochodzę do wniosku, że byłam jakąś nawiedzoną mamuśką...
     Człowiek nie dosypiał, wieczorami dziergał, a w nocy układał plany czym własne Małolaty zająć, żeby rozwijały się z sensem i się nie nudziły...
     Patrząc na tego "czata", dochodzę do wniosku, że albo nie umiałam sobie życia rodzinnego zorganizować, albo licha ze mnie gospodyni...
Dla siebie czasu nie miałam wcale...
No chyba, że Pan N. ogłaszał "dzień urlopu" i przejmował wszystkie obowiązki...Wtedy mogłam odespać...
Wracajmy jednak do owego "czata"...
     Zalogowani członkowie grupy wymieniają się tam informacjami, albo pierdołami...Wedle uznania...
Czat żyje właściwie 24h/dobę...
Jakim cudem ??
Od dwóch lat usiłuję zgłębić ową tajemnicę i nijak tego rozgryźć nie mogę...
     Jakim cudem można klikać cały dzień przy dwójce małych Dzieci ??
     Fakt, że czasem znaleźć mogę jakąś informację o planowanym wyjściu na spacer, albo o karmieniu, ale głównie są tam wpisy w stylu " będzie spokój, wrzuciłam zabawki do kojca"...
Ło Matko i Córko...
     Czyżby się teraz rodziły Dzieci idealne ?? Dzieci nie wymagające bliskości ?? Dzieci bez potrzeby kontaktu bezpośredniego ??
Cuda...Prawdziwe cuda !!
     Wiem, że ta gra wciąga...Sama to odczuwam na własnej skórze...A czym dalej, tym gorzej, bo zaczyna być żal włożonej w grę pracy...Z tym, że ja ogarniam to "do kawy"...Albo w ramach luzu dla szarych komórek, żeby się zresetować...
     Nie rozumiem, jak można pozostawić własne Dziecko, żeby karmić wirtualne zwierzaki...
     A może powinnam żałować, że nie było takich gier kiedy nasze Pociechy dorastały ??
     Echhh...

piątek, 25 kwietnia 2014

Na psa urok...

     Ona jest naszą stałą Klientką...Uśmiechnięta, zadbana, zawsze w towarzystwie statecznej suczki...
     Jego widziałam po raz pierwszy...
     - Dzień dobry !! - Powitała mnie radośnie Ona...- Przyszliśmy kopiować dokumenty... - dodała...
     - Dzień dobry... - wymruczał On, niechętnie... - Może byś się przymknęła !! - zwrócił się do Żony... - Niech mi to Pani skopiuje po razie, ale trzeba odwrócić... - wydał komendę mnie...
     - Ta Pani wie... - wtrąciła nieśmiało Ona...
     - Co wie to wie !! A co trzeba powiedzieć to trzeba !! Ty mnie nie pouczaj !! - usłyszała Żona w odpowiedzi...
     - Może byśmy wzięli kilka długopisów... - cicho zapytała Ona... - W domu jest tylko ten co przerywa...- dodała...
     - Ty byś tylko wydawała !! Jak zarobisz to kupisz !! - uciął długopisową dyskusję On... - A poza tym, Ty nie umiesz pisać !! - dodał...
     Ona potulnie odłożyła długopisy na miejsce...
     - Proszę jeszcze to skopiować... - stwierdziła podając mi dokument...
     - Aleś Ty durna Baba jest !! Po co to kopiujesz ?? Doopę sobie tym podetrzesz ?? - indagował napastliwie...
     - Przecież muszę...- szeptała Ona...
     - Zapłać !! - padła komenda tak dosadna jak "aport"...
     Klientka bez szemrania zaczęła szukać drobnych w wysłużonym portfeliku...
     I kiedy już niczego dobrego się nie spodziewałam, do moich uszu doleciało czułe i tkliwe...
     - No i jak moja piękna ?? Moja ty księżniczko...Moje kochanie...Przytulisz się ??
Oniemiałam...
Podniosłam wzrok i spojrzałam na Niego...
Stał za progiem sklepu i czule przytulał psa, szczebiocząc radośnie...Jego twarz płonęła szczerym uczuciem...
     Klientka patrzyła smutno na te umizgi...
     - Do widzenia... - wyszeptała łamiącym się głosem...

czwartek, 24 kwietnia 2014

Pojawiam się i znikam, czyli jak mnie widzi Pulsometr...

     Pomna trudności jakie zgotował mi organizm w czasie zeszłorocznego podchodzenia pod Kopę Kondracką, zażądałam Pulsometra...
Włażenie pod górę na bezdechu, abo w rytmie 20/20 nie należy do przyjemności...
     Pan N. ze zrozumieniem głową pokiwał, poszperał w neciku i zamówił ustrojstwo godne mej osoby...
Przyszło toto już kilka miesięcy temu...
     Ślubny jak na Rycerza przystało własną piersią mnie zasłonił i poddał się pulsometrowemu eksperymentowi...
Podkreślę tutaj, że sama instrukcja do owego urządzenia ma stron kilkadziesiąt, a funkcji jest tyle, że przy lekkim staraniu odczytuje chyba nawet stan konta bankowego...
Ledwie Pan N. ustrojstwo założył, a już zadziałało cudnie...
Serduszko biło pięknie, wyświetlacz skrupulatnie podawał wartości...Bajka...
     No to przyszedł czas, żeby się nowy nabytek z gordyjskim ciałkiem zapoznał...
Zakładam...
Cisza...
Poprawiam...
Lipa...
Nawet zwykły czasomierz się nie aktywuje...
Orzesz...(ko)...
     Czujnik Gordyjki nie widzi !!
Ciężkie to było doznanie...
Bo jak to tak...
Niby jestem...Niby kawał baby...Ale niewidzialny ??
Zniechęcona okrutnie rzuciłam "dziadostwo" w kąt... 
     Po kilku miesiącach leżakowania postanowiłam dać czytnikowi ostatnią szansę uczestnictwa w planowanej ekspedycji i wzięłam go na niedzielną "zaprawę"...
     Założyłam...Czekam...Aż nagle...
     Jestem !! 
     Maleńkie serduszko zapikało cudnie...Ufff...
No to w drogę...
Uszliśmy może ze dwa kilometry...
     - Jak tam odczyt ?? - pytam mnie Pan N.
Patrzę i oczom nie wierzę...
Nie dość, że pulsu nie ma, ale wszystkie opcje się wyłączyły...Zegarek...Stoper...Wsio !!
Nijak tego nie ogarnę...
Ale...
     Podchodzimy pod góreczkę, którą mamy na końcu naszej "rozruchowej" trasy...Oddech przyspieszony...Tętnice łomocą...Serducho pika...
Patrzę na wyświetlacz...
Ło Matko i Córko !!
Znalazł mnie !!
     Jest odczyt !! Jest godzina !! Ruszył stoper !!
     Czyli nie zanikłam całkiem, tylko pojawiam się i znikam !!
Może my niekompatybilni jesteśmy ?? A może pokazywanie równomiernego odczytu jest strasznym nudziarstwem ?? A może...
Szkoda gadać...
Napisane w instrukcji jak "bawół"...
"Czytnik nałożyć w miejscu miękkiej tkanki nad przeponą"...
Cudnie napisali...
Tyle, że Gordyjka w tym miejscu, to i owszem, przeponę ma, ale tkanka tłuszczowa leży w lodówce w pojemniku na masło...;o)
     W niedzielę kolejny test...Albo - albo...Darmozjada targać nie będziemy !! No chyba, że sobie nad tą przeponę kostkę masła wsadzę...
Zadziała ??

środa, 23 kwietnia 2014

Obyczajowe "perpetuum mobile"...

     Może to niezbyt odpowiedni temat na poświąteczne klimaty, ale że w Mediach głośno o tym było nawet w czasie Świąt, więc moje skrupuły stopniały...
Publikowane fakty utwierdzają mnie w przekonaniu, że od wielu lat mam słuszność, trzymając się własnego zdania...
     Skończmy z hipokryzją i opodatkujmy prostytucję !!
     Jak już Starożytni mówili, prostytucja była, jest i będzie...Po co więc udawać ??
     Czy gdyby pewien Pan Prezes nie poszedł do pewnego klubu, i nie wydał miliona złotych, to by owej prostytucji nie było ??
Niedorzeczność...
     Teraz się okazuje, że to nie Pan Prezes zawinił, defraudując firmowe pieniądze ze służbowej karty, ale Dziewczyny, które Go na ową drogę "niecnoty" zwiodły...Bidulek...
Bo On to pewnie jak wchodził do nocnego Klubu, to chciał tylko ciasteczko i kakao...
     Złożono doniesienie do Prokuratury...
     Właściwie logiczne, bo Firma poczuła się okradziona, tyle że...
     Kto okradł ową Firmę ?? 
     Moim skromnym zdaniem Pan Prezes...
     W końcu to On zamierzał za uciechy cielesne służbową kartą płacić...
Facet chciał zaszaleć to zaszalał...
Firma po prostu zatrudniła nieodpowiedniego Prezesa...
Że został naciągnięty ?? 
A niby na co ??
Przecież On świadomie otworzył drzwi i przekroczył próg...Skoro piastował tak odpowiedzialne stanowisko, to durny nie był...
A ilu jest takich ??
Setki tysięcy, jeśli nie miliony...
     Czyżby teraz wszyscy ruszyli na Prokuraturę chcąc złożyć doniesienia na "Jagodzianki" (nazwa zapożyczona od Marysi), Tancerki, czy inne "Panienki"...Bo skoro Pan Prezes został "naciągnięty", to i skuszony niewieścimi wdziękami przygodny Kierowca, może czuć się oszukany...
A co z męską prostytucją ?? 
Czy tu również będzie prokuratorskie dochodzenie ??
     "Z Centrali przyszła decyzja, żeby Go nie wypuszczać niżej ośmiuset tysięcy"...Tak podają Media...
Hmmm...
No cóż...
Pan Prezes nadział się widocznie na bardziej sprytnego niż On, Prezesa...
     Skończmy z hipokryzją !!
     Nocne Kluby to nie wymysł z "przedwczoraj", a przepływający przez nie potok pieniędzy to nie jakiś tam ciek między polami, ale prawdziwa Niagara...
     Panie w nocnych Klubach otrzymują drogie futra, biżuterię od najlepszych Jubilerów, mieszkania, samochody...
Za weekend pracy potrafią zarobić więcej niż wynosi niejeden roczny budżet przeciętnego Polaka...
     Dlaczego więc traktowane być mają jak Obywatele drugiej kategorii ??
     Czy sprzedaż własnego ciała jest bardziej hańbiąca niż sprzedaż swojej wiedzy ?? 
     Czy wykorzystywanie potencjału intelektualnego przez Korporacje jest mniej hańbiące bo "Ofiara" ubrana jest w garnitur lub garsonkę ??
     Na prostytucji urosło wiele finansowych potęg,dlaczego więc udajemy, że nie istnieje ??



wtorek, 22 kwietnia 2014

Misiowa Wielkanoc...

     Co robi rozsądny człowiek, kiedy ma więcej zajęć niż wolnego czasu ??
Odpowiedź:
     Rozsądny człowiek stara się owe zajęcia ograniczyć !!
     I to właśnie jest dowodem, że Gordyjka rozsądnym człowiekiem nie jest...
     Po szydełkowym eksperymencie postanowiłam iść za ciosem i złapać się za druty...Drutów w rękach nie miałam od ponad piętnastu lat...
Nawet drutów nie było pod ręką...
No to pognałam do Pasmanterii i nabyłam druty drogą kupna, a że druty bez włóczki nie przydadzą się na nic (chyba, że się dzierga nowe szaty dla Cesarza, jak u Pana Andersena), nabyłam również włóczkę, rozszerzając przy okazji horyzonty włóczkowej wiedzy...
     Moja edukacja zatrzymała się na etapie "kupuję co jest", bez wybrzydzania...Kolor ?? Grubość ?? Gatunek ??
Obojętne...Byle była nitka...Najlepiej nie bardzo splątana...
     Teraz musiałam udzielić skrupulatnych odpowiedzi na masę pytań...
Biała ?? Ale biała ciepła, czy zimna ?? Z meszkiem czy gładka ?? Zwykła czy hypoalergiczna ??
Kiedy wychodziłam z owej Pasmanterii spocona byłam jak szczur...
Gorzej niż Matura !!
Uffff...
No a potem zaczęłam wyścig z czasem...
     Doba ma 24 godziny...Ja mam zajęć na 16...Jak wcisnąć dzierganie ??
Wcisnęłam !!
     Palce jakoś same ułożyły się do "nabicia" oczek...
     Tego, lata temu, nauczył mnie Dziadzio Stefan w tajemnicy przed Babą Jagą...Dziadek Stefan lubił robić na drutach, a skoro ja byłam jego ukochaną Wnusią, to też musiałam dziergać...No to nabijałam oczka i prułam...
Nauczyłam się robić na drutach będąc mamą...Sama...Nawet nie miałam pojęcia, że są jakieś prawe i lewe oczka...
Ale nabijanie oczek to zasługa Dziadka Stefana...
     "Rzutem na taśmę" w Wielki Piątek pognałam do Pasmanterii po guziczki...
Trauma jeszcze gorsza niż z tą włóczką...A na dodatek, przyniesione do domku guziczki nijak nie chciały wejść w przygotowane dziurki...Echhh...
     W sobotę "zającowa" niespodzianka była gotowa...
     A właściwie niespodzianka "Misiowa"...
Bo w tym roku kurczaczek i zajączek przegrały...
     W tym roku nasza Wielkanoc jest pod znakiem "Misia"...:o)











I już chyba wszystko jasne...;o)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wredota składa życzenia...:o)

     Wiem, wiem...Wredota ze mnie paskudna...Namieszałam z wielkanocnymi symbolami i zniknęłam, nie pozostawiając nawet malusieńkich życzeń świątecznych...
Wybaczcie !!
     Kurcgalopkiem musiałam ogarnąć to co ogarniętym nie było i namieszać co nie co w czarodziejskim kociołku...Może i skromnie, ale sucharami i kranówą trudno Święta uczcić...
     No a potem mnie tak opętało, że kiedy już zrealizowałam wszystkie planowane zamierzenia i czas na wizytę w neciku zbliżał się cudnie, dałam do spróbowania Panu N. babeczkę z jabłuszkiem...
     Zjadł...Mlasną...I spojrzał tęsknie na talerz z babeczkami...
     - Dobre ?? - zapytałam dla jasności...
     - Pychotka...- wymruczał i czekał ewidentnie na jakieś moje działanie...
Orzesz...(ko)...
Babeczek będzie mało...
     No to zmajstrowałam coś na dokładkę...Biszkopt z kremem budyniowym, galaretką i winogronami...
Ale zapobiegawczo już degustacji nie przeprowadzałam...
Skończyłam o północy...
Z necika wyszła lipa...
     Ale dzisiaj nie ma mocnych !!
Uwaga !!
Będą życzenia...:o)













 Pięknych Świąt Wielkiej Nocy !!!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Kicając do Świąt...

     Z czym kojarzy Wam się "Ostara" ??
Nie "o Stara" !!
     Ostara to pogańskie święto wiosny obchodzone w pierwszą niedzielę po równonocnej pełni Księżyca...
Święto odradzającego się życia...
     Nawet Druidzi je obchodzili, nazywając Alban Eilir...Światło Ziemi...
     Jak każde święto, tak i to miało swoje pogańskie bóstwa, do których Wyznawcy wznosili modły, i do których w opiekę oddawali się z pokorą...
     Głównym bóstwem Ostary była saksońska bogini płodności Eostre...
     Jak każda szanująca się bogini, i Eostre miała swoje symbole, a że była ona boginią płodności, więc...
     Jakie zwierzątko kojarzy się Wam z nieprzyzwoitą wręcz płodnością ??
Jasne !!
     Świętym zwierzaczkiem Eostre był zając !!
     Związków ze współczesnością długo szukać nie trzeba...Wszak po angielsku Wielkanoc to właśnie Easter...
     Ale skupmy się na zającu...
Wiemy już, że zając "awansował" dzięki germańskim tradycjom...
To również Niemcom zawdzięczamy "jadalne" zające...
I wcale nie chodzi mi o mięsne tuszki...
     W 1800 roku w Niemczech pojawiły się świąteczne zajączki wyprodukowane z ciasta i cukru...Taki gest w stronę Dzieci, które były owymi "zajączkami" obdarowywane...
Z biegiem lat obdarowywanie zającami zmieniło formę i stało się obdarowywaniem "na zająca"...
     Ale jakim cudem zając zrobił tak wielką, międzynarodową karierę ??
Zając wyemigrował !!
Rzecz jasna, nie sam...
     Kiedy w 1700 roku ruszyła wielka fala emigracyjna z terenów Niemiec na podbój Ameryki (a dokładniej Pensylwanii), zając cichaczem przemknął się w bagażach...A że, jak wiemy, płody jest bardzo, więc zasiedlił ów wielkanocny zajączek nowy Kontynent w trybie ekspresowym...
Co ciekawe, to właśnie w Ameryce zatraciła się różnica między wielkanocnym zajączkiem, a wielkanocnym króliczkiem...
Od XIX wieku coś co kicało i miało długie uszy musiało być "wielkanocne"...
     Kicaje górą !!
A skoro o "górach" mowa...
Wyobraźcie sobie "górę" zająca...
3,82 metra wysokości...
3 tony wagi...
I caluśki, rzecz jasna z czekolady !!
     "Wiekopojmne" dzieło Harry`go  Johnsona z Jahannesburga...
Replika zająca z reklam baterii Duracell...
I przyznam się szczerze, że chociaż królików nie jadam, bo kocham owe zwierzaki pasjami, i niepojętym mi się wydaje mordowanie tak uroczych stworzeń, to tuszkę z króliczka Pana Johnsona chętnie bym wcięła...;o) 

środa, 16 kwietnia 2014

Jajecznego tematu część druga...

        Kto wynalazł "jajko niespodziankę" ??
     Jajko niespodziankę wynalazł Pan Peter Carl Faberge, a było to w roku 1883...
     Nie było w nich co prawda plastikowych zabawek do złożenia, ale obdarowywani nimi Współcześni pewnie klaskali z radości, dokładnie tak jak dzisiejsze Dzieciaki...
     Sama bym klaskała, jakby mi ktoś sprezentował oryginalne jajko Faberge...
Ale wracajmy do tego prototypu...
     Car Aleksander II Romanow zamówił owo jajo dla swej Małżonki...
Było oczywiście na bogato...
Masa perłowa...Złoto...Drogie kamienie...Misterna robota...
W środku znajdowało się mniejsze jajeczko, równie urokliwe...
A w mniejszym jajeczku był kurczaczek i miniaturowa korona carska...
Echhh...
     Każde "jajko niespodzianka" Pana Faberge było właśnie takie...
Niespodziewane...
56 niespodziewanych jaj...
     Z czego do dzisiaj przetrwało 48 (ostatnie pojawiło się całkiem niedawno)...
Czyli ??
     Jest nadzieja, że gdzieś na Świecie, na starym strychu, albo w ogromnym sejfie drzemią sobie zaginione jajeczka...
Jaka szkoda, że nie posiadam strychu...
Ogromnego sejfu też z resztą nie posiadam...
     No to może inaczej poświętuję...
     Pięć lat przed owym niecodziennym zamówieniem złożonym przez Cara, na całkiem innym kontynencie, urodziła się inna tradycja...
Tradycja toczenia jaj...
     W 1878 roku Pan Heyes, Prezydent Stanów Zjednoczony zaprosił do ogrodów Białego Domu Dzieci i to właśnie One zapoczątkowały toczenie jaj...Tradycję, którą kultywują prezydenckie pary do dzisiaj...
Hmmm...
     Do Białego Domu mam z Zaścianka kawałek, ale przecież o patencie na owo toczenie nie słyszałam, a trawniki mamy i w Zaścianku, więc potoczyć sobie mogę...
     Co prawda, poniewieranie żywności nie leży w mojej naturze, ale skoro Białego Domu nie mam, trawnik też będzie podróbą, to skorzystam z jakiejś gipsowej albo styropianowej imitacji ??
     Chociaż przyznam szczerze, że najbardziej mnie ujął całkiem inny, wielkanocny wyczyn...
Jajo o wysokości 8,32 metra...
Jajo o masie 1950 kilograma...
Jajo, które tworzyło 26 Osób...
Jajo tworzone przez 525 godzin...
Jajo caluśkie z belgijskiej czekolady !!
Klękajcie Narody !!
     Dla takiego Jaja ( zauważcie wielką literę), byłabym dla wielu poświęceń...
Prawie dwie tony pysznej, belgijskiej czekolady !!
...
Muszę kończyć...
Pośliniłam sobie klawiaturkę...;o)

wtorek, 15 kwietnia 2014

Czym skorupka za młodu, czyli jak to z tym jajem było...

     Porządki świąteczne pewnie już na ukończeniu, pasztety w trakcie, żur zakiszony, pozostało zająć się jajami...
     Nie to, żebym namawiała do robienia sobie jaj z Wielkiej Nocy, ale z tymi jajami to wcale nie jest taka prosta sprawa...
     Dlaczego właśnie jaja ??
     Bo symbol odrodzenia ??
Hmmm...
     Według polskiej legendy, kiedy kamieniowano świętego Szczepana, kamienie zamieniły się w czerwone jaja...
     Według przekazów światowych, sprawa z jajami wcale nie jest taka prosta...
     To ponoć Maria Magdalena, kiedy zrozumiała cud zmartwychwstania, pobiegła do domu i odkryła, że wszystkie jaja przechowywane w misie mają kolor czerwony (może się zepsuły od upału ??) i rozdała je Apostołom...
Wówczas jaja zamieniły się w ptaki...
     A jaka jest prawda ??
     Prawda jest taka, w jaką wierzy każdy z nas...
Ni mniej, ni więcej...
     Czy to istotne, że malowane jaja odkryto na terenach Mezopotamii, i że datowane zostały na wiek pięciu tysięcy lat ??
     Albo, że kolejne jajeczne odkrycia dotyczą starożytnego Egiptu, Persji, Cesarstwa Rzymskiego, czy Chin ??
Jajo to jajo...
Może być nawet "chińszczyzna"...
     Chociaż takie jajo wielkanocne wcale nie miało lekkich początków...
     Kiedy w Polsce przyjęto chrześcijaństwo, jedzenie jaj, szczególnie w święta, zostało przez Kościół zakazane...
     Jajo zostało obwołane symbolem pogańskim...
     Nie mam pojęcia co wcinali nasi Przodkowie na Wielkanoc, ale łatwego życia nie mieli...Wielkanoc bez jaja ?? Koszmar !!
     Kościół i Jego Kapłani dopiero dwieście lat po przyjęciu przez Polskę chrztu trochę odpuścili, ale...
Każde jajo przeznaczone do świątecznej konsumpcji musiało zostać poświęcone...
     Ta walka z demonicznymi właściwościami jaj trwa do dzisiaj...
Za karę skrócono nam jednak świętowanie...
     W Średniowieczu święta Wielkiej Nocy trwały cztery dni !!
Cóż za rozpusta, w porównaniu do wolnego ledwie "Poniedziałku"...
     W każdym razie, jaja wcale nie są "patentem" Chrześcijan...
Ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadza...:o)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Jak mi Ślubnego dwie Baby napadły, czyli o dobrym wychowaniu inaczej...

     W ramach przedwyjazdowych przygotowań, Pan N. codziennie ćwiczy sztangielkami...Okrutnie jest w tym zapamiętały...
Nie powiem...Efekty widać...
A sam proces ćwiczenia sprawia Panu N. okrutną radochę...
Na przeszkodzie stawać Mu nie będę...
Szczególnie, że ćwiczenia owe mają jasno określony cel...
Jakbym już na tym wypadzie do "Wielkiego Plusa" z sił opadła, to Pan N. się zadeklarował, iż mnie w ramach bagażu będzie po malowniczych miejscach nosił...
No to niech ćwiczy...;o)
     Kilka dni temu jednak, kołderka okrutnie Pana N. przydusiła, łóżko przygwoździło, a podusia łkała na samo wspomnienia rozstania i Pan N. przespał porę ćwiczeń...
Wstał cudnie wyspany, ale minkę miał minorową, a na sztangielki opadał kurz...
Przez myśl mi przeszło, że przez ten jeden trening zaniechany będę musiała samoczynnie po tych bezdrożach dreptać i na samo wspomnienie strach mnie ogarnął okrutny...
     - To może poćwicz sobie teraz ?? - rzuciłam przynętę...- Z serwisem się obrobisz później...- kalkulowałam...
     - Mogę ?? - zapytał niepewnie Pan N., bo z reguły wychodzimy do Sklepu razem...
     - Pewnie !!- dziarsko potwierdziłam...
     Radość wypisana na pyszczku Ślubnego potwierdziła, że była to bardzo wskazana propozycja...
     Pan N. przystąpił do przygotowań, a ja podreptałam do pracy...
     Po półtorej godziny Pan N. z niepewną miną przyczłapał do Sklepu...
     - Poćwiczyłeś ?? - zapytałam...
     - Baby mnie napadły !! - oświadczył Pan N. i zniknął na zapleczu...
Ło Matko i Córko...
Taka nowina automatycznie mnie z krzesełka podniosła...
     - Jakie Baby ?? - dociekałam...
     - Ćwiczę sobie...- zaczyna opowieść Pan N. - Sztangielkami macham...A tu domofon dzwoni...A potem dzwonek do drzwi...I nim zdążyłem dojść do przedpokoju ktoś drzwi zewnętrze otwiera...Dobrze, że wewnętrzne miałem na zamek zamknięte !! Otwieram, a na progu stoją dwie Baby !!
     - To tak sobie wlazły ?? Nie czekały aż otworzysz ?? - zapytałam...
     - Nie czekały !! Zadzwoniły i zaraz za klamkę !! Jakby te drugie drzwi nie były zamknięte to by mi do chałupy wlazły...
     - Ale co to za Baby ?? - moje zdziwienie osiągało zenit...
     - Świadkowie !! Nawracać mnie chciały !! A właściwie nie mnie...- kontynuował opowieść Pan N. - Bo się okazało, że nazwisko im się zgadzało, tylko persona była nie ta...
     Użaliłam się należycie nad ciężkim życiem Pana N. ...
A tak swoją drogą...
     Rozumiem posłannictwo tych Ludzi...Mogę nawet zrozumieć misję w jaką wierzą...
     Ale chamstwa nie rozumiem w żadnym wydaniu...A włażenie komuś do mieszkania, bez zaproszenia to chyba chamstwo ??

niedziela, 13 kwietnia 2014

Kurza ferma...

     Miałam Wam dzisiaj zaprezentować jajo niespodziankę i...Lipa...
     Wchodzę...Patrzę...A na półeczce siedzi on...






     Chyba było za ciepło...

sobota, 12 kwietnia 2014

Priorytet z "Wielkim plusem"...

     Ależ my jesteśmy stacjonarni !! Nie do uwierzenia, że nasz Szwędak pokornie znosi owo siedzenie w pieleszach...No bo przecież, tych kilku wypadów na łyżewki nawet nie ma co przytaczać...
W porównaniu do standardów jesteśmy stacjonarni...
Ot co...
     Kto jest winien tej ponadnormatywnej stabilizacji ??
     Pierworodny !! Tylko i wyłącznie Pierworodny...
     Ledwie Nowy Roczek zagościł w kalendarzu, a na mojej poczcie zagości link i pytanie...
     "A co Wy na to ??"
     A że Stworzenia z nas okrutnie na takie przynęty łase, więc po tygodniu decyzja była już podjęta, termin zarezerwowany, a nas pochłonął proces przygotowawczy...
Nie jest to wyjazd...To ekspedycja...
Na takie coś nie pakuje się człowiek w piętnaście minut...Na takie coś nie wystarczy pobieżne rozeznanie...
     Takie coś trzeba ogarnąć "po całości", trzeba przewidzieć maksymalnie najwięcej...
No to ogarniamy...
     Przez pierwsze dwa miesiące ogarnialiśmy terytorium z oznakowaniem szlaków i innych takich detali...Poznawaliśmy przepisy i zarządzenia...Czytaliśmy newsy...
     W marcu zaczęliśmy przygotowania osobiste...
Przeglądy "okresowe"...
Jeszcze plomba w "zapomnianej" dwójce...Jeszcze recepta "w razie co"...Badania, żeby nie "przegiąć"...Uzupełnienie zasobów domowej apteczki...
     Potem do przeglądu poszedł "Nagusek"...
Jemu tez się należy odrobina uwagi, bo będzie bardzo ważny w czasie owej eskapady...
Przed nim kilka tysięcy kilometrów...
Aż mi poopa cierpnie na samo wspomnienie...
Ale lepsze to niż dźwiganie wszystkiego do samolotu, albo innego pociągu...
     Jeszcze jedna wizyta w warsztacie i będzie można ogłosić autkową gotowość...
     W tak zwanym międzyczasie uzupełniona została garderoba...
Echhh...
Cztery pary spodni przymierzyć musiałam !!
     Kto widział produkować tylko męskie bojówki i to w wersji dla myśliwych ??
     Czy Kobieta to już nie może preferować wygody nad urodę ??
Ale wybrałam...
Jestem męsko-myśliwskie "S"...
Do tego bardzo praktyczna saszetka z kilkoma kieszeniami i bidonem ( to dla odmiany wyrób militarny) i moje turystyczne szczęście osiągnęło szczyty...
Będę jak ślimak...
Dobytek w zasięgu ręki...
Mam nadzieję, że tempo będę miała trochę szybsze niż ślimak...
     Przed nami pranie, prasowanie, gotowanie, pieczenie i pakowanie...
     Wielkanoc ogarniemy z marszu...
     Priorytet jest określony na kilka dni po majowym weekendzie...
     Priorytet z "wielkim plusem"...;o)

piątek, 11 kwietnia 2014

Kiedy zamilknie "Mazurek"...

     Skoro rozpoczęliśmy temat szkolenia naszej Młodzieży to nie wypada milczeniem pominąć ostatnich wydarzeń...Przykrych, ale wyrazistych...
     Jeden z naszych Tenisistów wylał publicznie wiadro pomyj...
Aż zabulgotało...
     Jedni opowiedzieli się "za", inni "przeciw", a Media wałkują temat i rozkładają na czynniki pierwsze...Nawet nam się Minister w to wszystko zaplątał...
Wszyscy liczą i kalkulują...
A co właściwie Jerzyk powiedział ??
Jerzyk powiedział prawdę !!
Może zbyt dosadnie, może zbyt emocjonalnie, może wybrał kiepski moment...
Ale przecież bolesna prawda boli zawsze...
     Jakie warunki mają nasi Sportowcy ??
Nasi sportowcy warunków nie mają...
Poza Piłkarzami, ale to akurat potwierdza regułę...
     Baseny mamy ??
Nie mamy...
     Lodowiska mamy ??
Nie mamy...
     Korty mamy ??
Nie mamy...
     Tych kilka obiektów, które powstały w ostatnim czasie trudno zakwalifikować jako wystarczające...
     A czy młodzi Sportowcy mają zabezpieczoną stronę finansową, takimi na ten przykład stypendiami ??
Nie mają...
     Jeśli nie mają "dzianych" Rodziców, to za stypendium mogą sobie kupić ewentualnie bieliznę i skarpetki, bo na przyzwoity dres, czy trampki to już nie wystarczy...
     Jak więc można wyrażać pretensje po przegranej, skoro nie dołożyliśmy żadnych starań ??
Bo po wygranej to sprawa jasna...
Wszyscy jesteśmy Jerzykami, Agnieszkami, czy Bródkami...
Z sukcesem żyje się prościej...
     Jakąż konsternację wywołały słowa Pana Bródki, po wygranych Igrzyskach, kiedy opowiedział, że trenuje na parkingu, że sam szuka Sponsorów, że partycypuje w kosztach wyjazdów zagranicznych...
Gdyby te Igrzyska przegrał, to każdy by głową pokiwał i stwierdził...

     "Chcesz sobie Chłopie trenować po pracy, to trenuj...Głowy nie zawracaj..."
"Nieszczęśliwie" wygrał...

I co teraz ??
     W naszych Tenisistów inwestowali głównie Rodzice...Uwierzyli w swoje Dzieci i to był Ich priorytet...
Ponieśli ogromne koszty i teraz mogą z dumą oglądać Ich mecze...
Kiedy Ich nazwiska stały się sławne, nagle się okazało, że każdy chce coś "skubnąć" z owej sławy, każdy może zgłosić pretensje do jakiś zachowań...
     Teraz reprezentując swój Kraj mają czuć wdzięczność i dumę...
     Dumę, i owszem...
     Ale czy wdzięczność ?? 
     A jeśli wdzięczność, to za co ??
     Kiedy w końcu nasi Politycy zrozumieją, że aby wyniki sportowe naszych Zawodników liczyły się w Świecie, to musi być baza ?? 
Pieniądze na szkolenie muszą iść przed wynikami, a nie "po wynikach"...
"Po wynikach" to już z reguły Zawodnik świetnie sobie poradzi...Znajdują się Sponsorzy...Bywają nagrody pieniężne...Można odetchnąć...
Wtedy śpiewanie peanów, obiecywanie dotacji i profitów budżetowych oraz czcze gadanie o rozbudowie bazy szkoleniowej jest jak wylewanie "dziecka z kąpielą"...Budzi niesmak...
     Mamy świetnych Zawodników...Mamy bardzo wielu świetnych Zawodników w wielu dyscyplinach...Każdy z tych Mistrzów zaczynał z "biedą" w plecaku...
     Czy to właśnie Oni mają przejąć ciężar organizacji naszego sportu ??

A tak a`propos...
     Lekką atletykę trenowałam w czasach kiedy polska "Królowa sportu" święciła największe triumfy...Takich nazwisk jak wówczas już nigdy potem żeśmy nie mieli...Medale z Igrzysk nie były liczone na sztuki...
     Trenowałam w średniej wielkości Klubie, było około pięćdziesięciu Zawodników, trzech Trenerów...
     Jedyne co musiałam mieć to strój treningowy (spodenki i koszulkę) oraz trampki...Resztę zapewniał mi Klub...Moi Rodzice nie byli obciążani żadnym z dodatkowych kosztów...
A jeśli Zawodnik zakwalifikował się do "kadry" województwa to nawet obozy sportowe i zgrupowania były dofinansowywane w całości...
     Teraz pracuję na rzecz podobnego Klubu...Pięćdziesięciu Zawodników...Dwóch Trenerów...
Dostaliśmy 6000 zł dotacji, z czego 2000 mamy samych opłat licencyjnych (obowiązkowych, aby móc uczestniczyć w jakichkolwiek zawodach), pozostaje 4000 zł...Czyli 2,66 zł na Zawodnika / trening...
I co dalej ??
     Kupić dresy ?? A może kolce ?? A może lepiej dysk ?? Albo oszczep ?? A może wodę ?? Albo witaminy ?? A co z benzyną na zawody ?? Obowiązkowe badania lekarskie po 100 zł/osobę ??
Echhh...
     I tak mamy lepiej niż pewien Klub piłkarski, bo Oni dostali 5000 zł, a na samo nawożenie murawy muszą wydać rocznie 3 400 zł...To już Im na licencje brakuje...

     Kiedy więc po raz kolejny usłyszymy gorzkie słowa prawdy...Weźmy na wstrzymanie...  

czwartek, 10 kwietnia 2014

Sport to nie kółko teatralne...

     Dzisiaj "do kawy" wysłuchaliśmy pewnej dyskusji, która podziałała nam na percepcję...
     Rzecz dotyczyła Trenerów, a dokładniej sposobu w jakim traktują swoich podopiecznych...
     Kanwa osnuta była na historii pewnej Pani ze Szkoły baletowej, która została pozwana przez Rodziców o znęcanie się nad Dziećmi...Szczegółów nie opiszę, bo na ten fragment żeśmy się spóźnili...
Po tym nastąpiła dyskusja w studio...
Hokeista...Tancerka...I dwóch Dziennikarzy...
     Nie powiem, żeby bicie po twarzy i szarpanie za włosy było odpowiednim środkiem wychowawczym w jakiejkolwiek dyscyplinie, ale po kilku słowach wiedziałam, że Dziennikarze mają mgliste pojęcie o trenowaniu...
Hokeista przytoczył kilka pikantnych szczegółów...
Tancerka dorzuciła swoje, chociaż mniej pikantne...
A Dziennikarze domagali się, aby którekolwiek z nich potępiło zachowanie swoich Trenerów...
Choćby za rzucane wulgaryzmy...
Zabrzmiało to jak głos Laików...
     Chyba każdy kto trenował jakąkolwiek dyscyplinę wie, że czasem trzeba "coś" usłyszeć...To taki "dopalacz"...Czasem trzeba popłakać w szatni...Czasem trzeba oberwać "wiadrem wody"...
     Bo jak zmotywować młodego Człowieka z potencjałem, do wielogodzinnych treningów ?? 
     Jak wykrzesać z niego w czasie startu ukryte pokłady energii ?? 
     Przemową ??

     " Bardzo pięknie biegniesz... Nóżki stawiasz równiutko... Gdybyś był łaskaw stawiać je jeszcze szybciej to jest szansa, że wygrasz... Oczywiście bez przymusu...Nie chcę Cię urazić..."

     I to wszystko ma niby wykrzyczeć Trener w czasie biegu albo meczu ??
Chciała bym to zobaczyć...
Zawodnik by chyba musiał przystanąć, żeby wysłuchać takiej tyrady...
     Każdy kto uprawiał jakikolwiek sport wie, że istnieje kilka rodzajów sportowego słownika...
     Inaczej rozmawia się w czasie treningów, inaczej w czasie zawodów, a jeszcze inaczej w czasie posiłków przy stole...
Tak przynajmniej bywało kiedy ja poniewierałam swoje chude ciało po stadionach...
     To fakt, że nigdy żaden z moich Trenerów mnie nie uderzył (nie liczę klasów na szczęście i gratulacyjnych), żaden też nie szarpał mnie za włosy (przynajmniej złośliwie), ale uszy moje usłyszały nie jeden "krwisty" epitet...
Emocje...
To są właśnie emocje...
Sport to nie kółko teatralne...
Chociaż pewne zasady powinny obowiązywać wszędzie...Przynajmniej w kontaktach z Dziećmi...
     Dawno temu nasz Pierworodny został zakwalifikowany na testy do jednego z Klubów w Zaścianku...Klub był sławny w całej Polsce i nie tylko, bo Jego Wychowankowie zgarniali wszelkie możliwe laury...
Poszliśmy z Nim na ten test...
Zaliczył go świetnie, chociaż przypłacił to pęknięciem kości nosowej w czasie jednego z ćwiczeń...
Był bardzo dumny z siebie, a my z Niego...
Ale nigdy nie podjął treningów w owym Klubie...
     Dlaczego ??
     Otóż...
     W czasie tych testów trening miała grupka dzieciaków w wieku 10-12 lat...Trenerzy jednocześnie prowadzili zajęcia na dwóch "frontach"...I przyznam szczerze...W życiu nie słyszałam takiej ilości wulgaryzmów jakimi obrzucali tą Młodzież...
To nie były jakieś tak przekleństwa rzucane w kosmos...To były wulgaryzmy adresowane bezpośrednio...
Wyobraziłam sobie, że za kilka tygodni Pani Trenerka (Kobieta w średnim wieku) zacznie wyzywać naszego Syna od "fiutka" albo "złamasa"...
Taka forma nie jest nigdzie akceptowana...
Ale osiągnięcia mieli, więc w jakiś sposób to działało...
Kiedy odeszli na emerytury, Klub zniknął ze sportowej mapy Kraju...
Rodzice nie biegali po sądach...
Szukali dla swoich Pociech innych Klubów, innych Trenerów...Takich, których temperament odpowiadał Ich wyobrażeniu o sporcie...

środa, 9 kwietnia 2014

Sen o Brukseli...

     Eurowybory tuż tuż, więc co kilka dni pojawiają się elektryzujące newsy, kto też pcha się do Brukseli na ciepłe posadki...
     Sama bym się pewnie chętnie "popchała", ale szczerze mówiąc, Bruksela na mnie dobrego wrażenia nie zrobiła w czasie nawiedzin, więc konserwatywnie pozostanę w Zaścianku...
Może kasiorę będę z tego mieć mniejszą, ale co rano nie będę musiała pluć na lustro widząc swoją podobiznę...
     Wedle ostatnich doniesień wiedzę posiadłam, iż jedną z Partii reprezentować ma nasz Bokser...
     No cóż...Był w polityce Elektryk, był Rolnik, jest Kobieta, która była Mężczyzną, to dlaczego nie miał by być Bokser ??
Ja tam do Bokserów nic nie mam...
Choćby dlatego, że wygląd swojej "facyjaty" cenię...
     Ale...
No właśnie...
Znowu to "ale"...
     Pan A. wyszedł przed Publiczność i szczerze wyznał, że On to w tą politykę idzie nie z przekonania, ale dlatego, że karierę bokserską kończy...
Hmmm...
     Czyli do tej pory płacili Mu, żeby "pyski" obijał, a teraz mają Mu płacić za "pyszczenie" ??
W sumie niezły sposób na życie...
Aż się chce zanucić za Rysiem Rynkowskim...

"Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwko w cieniu pić 
Leżeć w trawie, liczyć chmury, gołym i wesołym być               
Nic nie robić, mieć nałogi, bumelować gdzie się da                  
Leniuchować, świat całować, dobry Panie pozwól nam..."       

Ale Pan A. wcale nie zamierza nic nie robić...
     Pan A. zamierza wnieść do Europy Boga...
Alleluja !!
Tyle, że jeśli mnie pamięć nie myli, to owego Boga właśnie Europie zawdzięczamy...
     Czyli Pan A. chce Europie chyba tego Boga odnieść...??
Reklamacja jakaś czy co...
Chyba, że przekazując swoje zamierzenia, Pan A. dokonał skrótu myślowego i nie chodziło Mu wcale o odnoszenie tego Boga do Brukseli, ale o zastosowanie starych bożych prawideł i zamierza nieść przesłanie...
     Oko za oko...Ząb za ząb...
     Akurat w tej materii to Pan A. jest fachowcem...
Ja bym jeszcze dołożyła sierpowy za sierpowy...
Chociaż sierp to się w Europie kiepsko kojarzy...
     W każdym razie Pan A., jak sam stwierdził, na polityce się nie zna...
Czyli...??
     Wychodzi na to, że Partia którą reprezentuje zamiast siły argumentów, zamierza teraz korzystać z argumentu siły...
     Pan A. napnie bicepsy i Przeciwnicy w Parlamencie Europejskim skruszeją natychmiast, a bardziej opornym strzeli kuksańca na brukselskich korytarzach...
Echhh...
     Polsko moja kochana...
Jakich dziwactw będziesz jeszcze świadkiem ??
Jakie absurdy w swej historii odnotujesz ??
Czym Ty zawiniłaś tym wszystkim "Nawiedzonym" ?? 
     
     A Polska milczy zawstydzona...
 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Poszła zdrowa baba do Lekarza...

     Był naszym Lekarzem rodzinnym od dawna, właściwie to był nim kiedy jeszcze w Polsce nie istniało poradnictwo rodzinne...Taki fart...
     Był młodziutki, zaraz po studiach...Inni Pacjenci patrzyli na Niego podejrzliwie...No cóż...Uśmiechnięty, zaangażowany, zainteresowany, ale z twarzą Chłopaczka...
Kolejek do Niego nie było...
     Dla nas to było idealne rozwiązanie, szczególnie, że miał dar...Idealnie trafiał z lekami...A leczyć nas łatwo nie jest...
     Z czasem Pan Doktor zrobił jedną specjalizację, potem drugą, potem trzecią...I przyznam szczerze, że "upolować" Go w Przychodni nie było prostym zadaniem...
Kilka dni temu ruszyłam na polowanie...A co !! Wszyscy narzekają na Służbę Zdrowia, to ja sobie przynajmniej pójdę pooglądać...
     Jak na zdyscyplinowanego pacjenta przystało postanowiłam zaszczycić Pana Doktora wynikami badań z kwietnia 2013...Chyba pora ??
Przy okazji postanowiłam poprosić o kolejne skierowania...
     Zachodzę do Przychodni, a tam zgodnie z tradycją, wisi na drzwiach bumaga, że mój Doktor dzisiaj nie przyjmuje...
Orzesz...(ko)...
Pewnie gdyby przyjmował to poczekalnia byłaby zapchana Pacjentami, a tak to luzik...
     Wybrałam sobie z "łapanki" innego Znachora...
     Przesympatycznego, starszego Pana o przemiłym uśmiechu...
     
     - Jestem pacjentką Doktora L. ale polowanie mi się nie udało... - wyjaśniam na powitanie, a Pan Doktor ze zrozumieniem głową kiwa...
     - Przyniosłam wyniki badań z zeszłego roku...Chyba trzeba ?? - wykazałam należne zainteresowanie...
     - Trzeba... - utwierdził mnie Pan Doktor w słuszności decyzji i rozpoczął studiowanie...
     - Pan Doktor Ortopeda stwierdził, że mój kręgosłup to nie Jego działka... - komentowałam... - i kazał iść do Neurologa, ale Pani Neurolog też nie chciała mieć nic wspólnego z moim kręgosłupem i dała mi skierowanie do Poradni Bólu...Z zabiegów rehabilitacyjnych mam świadectwo uczestnictwa wzorowego, a do Poradni nie pójdę !! Ja chcę przyczynę leczyć, a nie objaw...- wyjaśniałam...
Pan Doktor słuchał mnie uważnie...
     - I co Pani zamierza ??- zapytał...
     - Poszłam w Tatry, przeszłam połowę Czerwonych Wierchów i ból przeszedł... - skwitowałam...
Pan Doktor wyglądał na lekko ogłuszonego wieściami...
     - Jak wlazłam to i zleźć musiałam... - informowałam o procesie tatrzańskiej rehabilitacji... - przecież nie będę Taterników na pomoc wzywać...A potem to już mnie tak wszystko bolało, że kręgosłup bolał najmniej...
Pan Doktor parsknął dziwnie i oczy mu się dziwacznie rozjarzyły...
     - A teraz boli ?? - zapytał...
     - Nie boli, bo prawie codziennie ćwiczę godzinę, jeżdżę na rowerku, na łyżwach, więcej chodzę... - relacjonowałam...
     - Czyli jestem Pani zbyteczny ?? - zapytał Doktor jakby ze smutkiem...
     - A gdzież by !! Skierowania potrzebuję na badania... - sprecyzowałam...
     - Nie wydam Pani...- oświadczył Doktor...
Orzesz...(ko)...
To po kie licho ja się produkuję...
     - Dlaczego ?? - dociekałam...
     - Bo szefostwo zaleciło, iż skierowania na badania wydaje tylko Lekarz prowadzący... - otrzymałam wyjaśnienie...
Ha !!
To ja mam na mojego Doktora polować do sądnego dnia, albo stać w gigantycznych ogonkach ??
Niedoczekanie...
     - A co muszę zrobić, żeby to skierowanie dostać ?? - dochodziłam...
     - Hmmm...Zmienić Lekarza ?? - zapytał mnie Pan Doktor...
     - No to idę podpisać deklarację... - oświadczyłam i już miałam podnieść szanowną tylna część z krzesełka...
     - Podpisze Pani jak wyjdzie...Może mnie tak od razu nie zwolnią... A tak przy okazji...Skoro już jestem Pani Lekarzem...Ten kaszelek długo już Pani ma ?? - zapytał...
     - Kilka tygodni...Bywam w przeciągach, więc czasem tak szczekam... - wyznałam, a Pan Doktor postanowił mnie osłuchać...
     - Kiedy było przeziębienie...?? - zapytał...
     - 6 tygodni temu...- oświadczyłam...
     - A katar ?? - dochodzenie trwało...
     - 3 miesiące temu... - wyliczałam w pamięci...
     - No to mamy piękne zapalenie tchawicy sprzed trzech miesięcy...Gratuluję !! - sarkastycznie oświadczył nowo mianowany Medyk z błyskiem w oku...
     - Ja wyjeżdżam za miesiąc na urlop !! - próbowałam Go zmotywować...
     - Przy dużym szczęściu i ogromnej dyscyplinie ma Pani pewną szansę jechać zdrowa...Niewielką, ale jest...- wymruczał...
Orzesz...(ko)...
     - A leki na wyjazd zapiszę Pani za tydzień...Jak Pani wyniki badań przyniesie... - Pan Doktor podał mi recepty i skierowanie z szelmowskim uśmiechem...
     O masz...Jeszcze mi się Doktor cwaniak trafił...

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przemiana w cztery lata...

     Spotykam Go prawie codziennie...Jakoś tak nasze ścieżki krzyżują się ciągle...
Tyle, że od dwóch lat odwraca twarz i udaje, że mnie nie rozpoznaje...
No cóż...Czasem bywa, że "dzień dobry" nie chce przejść przez gardło...Jemu, w każdym razie, przejść nie chce...
     Ledwie cztery lata temu był młodym Człowiekiem z pasją...Kupił sprzęt "z górnej półki"...Ciągle wpadał zapytać o nowinki albo podzielić się spostrzeżeniami...Czasem przysiadał na krzesełku, żeby przeczekać kolejkę Klientów...
Młody Człowiek...Jak wielu innych...
Z tym, że ten miał pasję...
Komputer...Muzyka...
Mógł o tym rozmawiać godzinami...
A potem nagle się to zmieniło...
Może nie tak nagle...
     Coraz częściej zaglądał do Sklepu "pod wpływem"...Coraz częściej bełkotał coś niezrozumiale...
Z miłego, młodego Chłopaka stał się kolejnym Pijaczkiem...
Na moich oczach staczał się coraz głębiej...
Po czterech latach nie bywa trzeźwy...
     Kiedy otwieram Sklep On już maszeruje do pobliskiego Spożywczaka z dwiema pustymi butelkami po piwie...Bardzo się spieszy...
     W południe pokonuje tą samą trasę...Ale już znacznie wolniej...Nogi się chwieją...Głowa kiwa się na wszystkie strony...Wzrok mętnie rozgląda się po okolicy...
Ewidentnie te dwa piwa to była tylko "popitka"...
     Przed zamknięciem Sklepu maszeruje po raz trzeci...
Chwiejnie...Niestabilnie...W alkoholowym amoku...
Czasem sam...Czasem towarzyszy Mu Ojciec...
Obaj są w tym samym stanie...
Ich kontakt z otoczeniem jest żaden...
     Z godzin aktywności alkoholowej wynika, że Chłopak już nie pracuje...
Spożywa...
Z miłego, młodego Człowieka stał się wrakiem...
Szybko...
     W cztery lata...

niedziela, 6 kwietnia 2014

Kosmiczne jaja cz. IV i ostatnia...

     No to czas na ostatnie jajo, które wcale miało nie powstać, ale...No właśnie...Znowu mnie skusiło...
     Jak nie ulec kiedy pod ręką jest i styropianowy wzorzec, i szpileczki, i cekiny ??
Nie ma opcji !!
Szczególnie, że nigdy nic nie robiłam tą dziwną techniką...
     Premiery bywają ekscytujące...;o)






     I tak właśnie kończy się ostatni odcinek serii "Kosmiczne jaja"...

sobota, 5 kwietnia 2014

Się zachciało starej babie brykać...

     No dobra...Koniec ściemniania...
     Nie wyrabiam !!
     Przez kilka dni usiłowałam dogonić rzeczywistość, ale z niej jest niezła sprinterka, a moja kondycja ...Hmmm...Kiedyś była ??
     No to zostawałam nieustannie w "ogonie", a wieczorem mój "rachunek sumienia" polegał na wyliczeniu rzeczy, które "przesuwałam" na "jutro"...
"Jutro" było jeszcze gorzej...
     Tydzień temu, żywiąc jeszcze nadzieję, że coś się z tym zrobić da, dołożyłam do "czasu czuwania" godzinę...Budzik piał w środku nocy...Czyli o 7:00...
     Już w poniedziałek o 10:00 miałam 40 minut spóźnienia...
Orzesz...(ko)...
     Najbardziej na Świecie nie lubię Spóźnialskich...A spóźniać się sama przed sobą ??
Kataklizm !!
Chyba Ci Chińczycy, z tym przesuwaniem osi Ziemi przesadzili...
No to podjęłam heroiczne postanowienie...
Z czegoś muszę zrezygnować...
Przynajmniej na ten miesiąc...
     Czyli kwiecień- plecień co przeplata,
     a Gordyjka w kółko lata...
Maj będzie totalnie zakręcony...
Echhh...
Ale doczekać się już nie mogę...
Chociaż sama wizja podróży odrobinę mnie przeraża... 
Czyli ??
     Czyli siądę sobie na d..., na kanapie, dopiero w czerwcu, w pracy...
Nie ma co narzekać...
Wiedziało ciało, że może zbyt mało...
Pewne jest jedno...
Ból kręgosłupa odszedł w niebyt...
Od wzmożonych treningów boli mnie teraz wszystko...:o)
     Się zachciało starej babie brykać...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Bardzo poważny dzień...

     Pierwszy kwietnia i wszyscy sobie jaja robią...A ja nie...
Po pierwsze prim...
     Pierwszy kwietnia to dzień, w którym na Świat przyszła nasza Przyjaciółka, Pani B. i chociaż nawet Jej osobisty Rodziciel nie bardzo w fakt ten chciał uwierzyć, to owo przybycie miało miejsce właśnie w ów dowcipny dzień...Równiutko pięćdziesiąt lat temu...

     WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO KOCHANA NASZA "MALEŃKA" !! TO BYŁO BARDZO PIĘKNE PIĘĆDZIESIĄT LAT...NASTĘPNEJ SETKI W ZDROWIU I SZCZĘŚCIU CI ŻYCZYMY NIEUSTANNIE !!

Po drugie primo...
     Pierwszego kwietnia to dzień, w którym założyliśmy Firmę...I chociaż data została wybrana nie bez przyczyny, widocznie podziałało...To miał być "kawał"...Wyszło jak wyszło...Od piętnastu lat wspominamy ten żart prima aprilisowy...I chociaż "rynek" nie raz dał nam w kość, a kolejne Rządy robią wszystko, żeby nas zniechęcić...Na pohybel...Tanio skóry nie sprzedamy...;o)

     Czyli "prima aprilis" to bardzo poważna data !! I świetna okazja, żeby z życzliwym uśmiechem życzyć sobie wspaniałego humoru w każdym dniu, przez wiele lat...
     Co też niniejszym czynie...

     WSZYSTKIEGO RADOSNEGO !!