Życie człowieka składa się z kilku etapów...Najpierw wzbudzamy zachwyty - piękną kupką, logicznym spojrzeniem, sensownym uśmiechem, pierwszym zębem, pierwszym krokiem, wierszykiem, piosenką (albo włażeniem na płoty)...To krótki etap...Bardzo krótki...Można by rzec, zbyt krótki...
Potem następuje etap "wysłuchiwania"...Nie właź tam...Siedź prosto...Odrób lekcje...Załóż czapkę...Z perspektywy nastolatka, etap ten jest długi...Bardzo długi...Można by rzec, zbyt długi...
Ale wtedy właśnie przechodzimy do ofensywy !!
To my najpierw przejmujemy od losu pałeczkę "zachwytów", a potem "marudzenia"...To takie "koło czasu", w którym możemy korzystać z osobistych doświadczeń...
Zbliżając się do wieku emerytalnego mamy to już przerobione i możemy odhaczyć w "dzienniczku życia"...Ale...
Echhh...To "ale"...
Nieubłaganie zbliżamy się do kolejnego etapu, albo już w nim uczestniczymy...
Życie zatacza kolejny krąg...
- Przecież jak przygotujesz "przydasie" do transportu, to Misiowa Mama będzie wiedziała co mamy zabrać, więc możemy sami zapakować...- dyskutuję z Pierworodnym...
- Nie !! - słyszę kategoryczny sprzeciw Syna...- Właśnie tego chcę uniknąć !! I tak będziecie to musieli rozpakować, bo jechać nie mogę...Chyba, że termin zmienicie...- ton Misiowego Taty mięknie...
- Nie !! - ripostuję...- Teraz ogarniemy, to cały marzec mamy do przodu...Przestań nam tatuśkować !!
- Ale to jest strasznie ciężkie!! Ten krawężnik trzeba będzie "kulać"...Kostki jest pół palety...A już "udźwigani" przyjedziecie...- wylicza Pierworodny...
- Aleś Ty marudny !! Po kim Ty to masz ?? Jakbym wiedziała, że tak nam będziesz "tatuśkował" to bym Ci całe dzieciństwo zatruła...- mruczę do komórki, bo z jednej strony to pierońsko miłe, że się Dziecko tak o rodziców martwi, a z drugiej "bunt nastolatki" - starą babę ze mnie robi...Ja nie dam rady??
Streszczenie rozmowy Panu N. wywołało u Niego napad śmiechu...
- Przy odbiorze "przydasiów" czeka nas "Sajgon"...-podsumował Ślubny, i wierzcie na słowo, nie mylił się...
Pierworodny wszystko robił biegiem...
Bieg po palety...
Bieg do kostki...
Bieg do samochodu...
Ze sterty wybierał sobie większe elementy, żeby Go Pan N. nie ubiegł...Szykował kilka stertek i transportował ciągiem...
Na pace układał na dwie ręce, żebym Go czasem ja nie ubiegła...(Chyba, że były tylko malutkie kosteczki, wtedy gnał po większy gabaryt)...
Kiedy doszliśmy do etapu pakowania krawężników, widać było, że koncentracja u Pierworodnego osiągnęła Zenit...Chciał go chyba przenieść siłą woli...
My ze stoickim spokojem przyjmowaliśmy Jego krzątaninę, na pożegnanie pomachaliśmy zgodnie, a kiedy nie mógł nas już widzieć i słyszeć...Wybuchliśmy śmiechem...
- Tatuśko !! - uzgodniliśmy między napadami "głupawki"...
- Jakby mógł, to by był w trzech miejscach jednocześnie...- podsumowywał Pan N. ...
- Jakby mógł, to by mnie w domu zamknął z Misiową Mamą !! - podsumowałam ja...- A widziałeś Jego minę jak opowiadałeś o wynoszeniu kuchenki??
To jest właśnie ten kolejny etap...
Rodzice wiedzą, że mogą...Dzieci wiedzą, że nie powinni...
Konflikt młodej duszy z mdłym ciałem...;o)
Ale pewnym jest, że to "tatuśkowanie Syna" wprawiło nas w wyśmienite nastroje, podniosło poziom endorfinek, adrenalinka zrobiła swoje, i wypakowywanie "przydasiów" poszło migiem...A że resztki rozsądku jeszcze się w nas zachowały, więc wielgachny krawężnik zsunęliśmy tylko z "paki" i leżakuje na środku podjazdu..."Jeść nie woła"...Uciec nie ucieknie...A jak przyjedziemy wypoczęci, to go jakoś przeturlamy...;o)
No chyba, że nasz "Tatuśko" przyjedzie w międzyczasie i doceni rozsądek Rodziców...;o)
Ale na to, to bym nie liczyła, bo Rodzice mają upór "po Tatuśku"...Chyba...;o)